Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

LII


Uwaga, Czytelniku!

W tym fragmencie występuje znacznie więcej tekstu po hiszpańsku niż wcześniej, tłumaczenie jak zwykle w podpiętych komentarzach. Jeśli sprawia Ci to trudność, pomiń... chociaż możesz potem żałować ;)


     Piątek, ostatni dzień przed feriami. Dla Jurka raczej niezbyt przyjemny, bo ta franca od niemca postanowiła sobie, że nie pozwoli się uczniom cieszyć wolnym zbyt wcześnie, stąd też czekała w klasie ze stosem sprawdzianów z wiedzy z całego półrocza - tak przynajmniej doniósł mu Wojtek za pośrednictwem internetu, bo on sam w szkole pojawić się nie raczył. Zgadza się, wcale się nie uczył i niespecjalnie miał ochotę oblać kolejny test, skoro i tak z tego przedmiotu oceny miał raczej mierne. A co tam, zda go po feriach. Albo i nie, jeżeli franca go nie dopuści do zaliczenia.

     Cierpliwie czekał więc w domu, oglądając filmy na komputerze, odmierzając co drugą minutę aż do chwili, w której Maria skończy lekcje. Miał pewność, że ona, porządna uczennica, nie opuściła dziś szkoły, bo o tym też doniósł mu kolega z ławki, iż widział ją na korytarzu, czytającą podręcznik od fizyki.

     Około dwunastej zerwał się z łóżka, uzmysłowiwszy sobie, że przecież miał w domu bałagan, a żeby ją zaprosić, wypadałoby się trochę postarać. Począł zbierać wszystkie brudne ubrania z podłogi, władował je do kosza na pranie, a potem zajął się wycieraniem kurzów z całego piętra, przy czym o mało nie potknął się o klatkę swojej rudej kawii Stefana, piszczącego ze strachu, że dom mu się walił.

     Wreszcie po niecałej godzinie uznał, że jego pokój wyglądał znośnie. Ustawił w widocznym miejscu swoją gitarę i wszystkie rzeczy, które — jego zdaniem — mogły zrobić na niej wrażenie. Uśmiechnął się, widząc wynik swojej ciężkiej pracy, której z pewnością by nie wykonał, tracąc czas w szkole. Wyciągnął z żaby skarbonki oszczędności, z którymi już chwilę później podbijał pobliską cukiernię, w której pracowała mama Antka.

     Wrócił do domu z kilkoma kawałkami kostki węgierskiej, tiramisu i sernika, ale takiego bez rodzynek. Z wielką czcią włożył je zaraz na najlepszą paterę, jaką znalazł w gablocie mamy. Może jakimś cudem jej nie zbiją, taką miał nadzieję, bo musiałby się tłumaczyć ze swoich poczynań nie tylko francy, ale i matce, a tego absolutnie nie miał zamiaru przeżywać.

     Zadowolony z siebie runął na łóżko, ale jego radość nie trwała długo. Pozostawał jeden poważny problem: jak ją zaprosić? Przecież powiedzenie jej zwyczajnego "Hej, wpadniesz do mnie? Mam ciasto" brzmiało co najmniej śmiesznie. Niby mógł powiedzieć, że zaprasza ją na randkę albo że w podziękowaniu za wspólne lekcje gitary, tylko że to takie... bez emocji. Chciał jej zrobić niespodziankę, taką, że gdy zobaczy, co dla niej przygotował, zaniemówi z wrażenia i rzuci mu się w ramiona. Stwierdził więc, że nie mógł jej tego powiedzieć wprost. Na szczęście w samą porę wpadł na genialny plan. Jaki plan? Genialny, g-e-n-i-a-l-n-y, to najważniejsze. Reszta wyjdzie w praniu.

     Gdy, oglądając kolejny film, spostrzegł, że zbliżała się piętnasta, wybrał numer do swojej ulubionej Latynoski. Nie musiał nawet długo czekać na połączenie.

— Halo, Jurek? — odezwał się znajomy głos.

Hola, khe khe, María?

— Tak, co się stało? — Zaniepokojona aż wstrzymała oddech, co doskonale słyszał nawet przez komórkę.

— A nic, tylko, khe khe, trochę chory jestem, khe. — Udawanie kaszlu szło mu wręcz po mistrzowsku. A może to telefon zniekształcał ten dźwięk, sprawiając, że brzmiał wiarygodnie? Mniejsza o to.

— Och, strasznie mi przykro. Mogę ci jakoś pomóc?

— No wiesz, khe, tak sobie pomyślałem, khe khe khe, że może byś wpadła do mnie wytłumaczyć mi te logarytmy z matmy, khe, bo chyba mieliście ostatnio, khe khe, bo ja ich zupełnie, khe, nie ogarniam. Spokojnie, nie zarażam, khe.

— A... pewnie, tak, przyjdę — jej głos zabrzmiał już radośniej. — Upiekłam wczoraj ciasto marchewkowe, wezmę trochę dla ciebie, żebyś się lepiej poczuł. Co ty na to?

— Wyśmienicie. Wiesz, że uwielbiam każde twoje... y... khe khe... ciasto.

     Poczekaj, aż zobaczysz ciasta, jakie mam dla ciebie.

— No dobrze, będę za jakieś pół godziny, może być?

— Pewnie, że tak! — W euforii absolutnie zapomniał o "chorobie", ale natychmiast się zreflektował. — Khe khe khe.

     Aż się wzruszyła, słysząc te koszmarne odgłosy, lecz nie chciała, by upadł na duchu, skończyła więc miłym tonem:

— To do zobaczenia! Zdrówka!

— Do zobaczenia, khe!

     Tak! Przyjdzie tu! Marío, szykuj się na niespodziankę!

     Chodził z kąta w kąt, a to poprzestawiał poduszki ozdobne w prawo, to w lewo, to pokolorował na swoim globusie Meksyk na czerwono — więc wyszedł brązowy, to znowu psikał się po raz już enty perfumami.

     No, Juras, przyszedł czas — pomyślał, rozpinając górne guziki koszuli i zarzucając głową z rozwichrzonymi włosami niczym ogier tabunowy przed walką, gdy rozległo się pukanie.

     Weszła do środka pełna nadziei, lecz widok chłopaka silnego jak tur i ani trochę nie kaszlącego, zbił ją z tropu. Może gdyby zamiast spodni ewidentnie wyjściowych miał na sobie domowe dresy, a na tej pięknej białej koszuli miał zimowy szalik albo coś podobnego, wtedy nie zauważyłaby niczego dziwnego. Ale on jeszcze miał tę koszulę rozpiętą! Może widok był tego wart, ale tak nie postępuje osoba chora!

— Zaraz, to ty nie jesteś przeziębiony? — spytała z lekkim wyrzutem, lecz Jurek nadal strzelał uśmieszki i słodkie spojrzenia.

— Nie, Marío, nie jestem — próbował brzmieć tajemniczo. — Chciałem cię po prostu zaprosić do siebie.

— Oszukałeś mnie? — oburzyła się. — Jak mogłeś?

— To nie tak, słuchaj, zrobiłem to wszystko dla ciebie. Chciałem cię zaprosić na randkę — westchnął ciężko, łapiąc się za głowę. — To miała być niespodzianka. I to nie tak, że nie jestem chory. Jestem chory... ale na ciebie. Podobasz mi się. Bardzo. Bardzo bardzo, Marysieńko...

— Nie marysieńkuj, oszukałeś mnie! A ja ci...! — Przypadkiem spojrzała przez otwarte drzwi do pokoju na stolik zastawiony cukierniczymi specjałami. — A to co? Ciasto? Degustacja, czyżby? Myślałam, że... A ja głupia przyniosłam ci marchewkowe i czekoladki, takie jak jedliśmy z alpaką. Chciałam ci zrobić przyjemność w chorobie! Ugh! Zjedz je sobie, ale sam! Na zdrowie, pa!

— Marío!

     Chciała trzasnąć za sobą drzwiami, lecz gdy się obróciła, zauważyła tuż obok pana Zawadzkiego z kluczami w dłoni. Skłoniła się na dzień dobry i zarazem do widzenia, po czym wybiegła za bramę.

     Oj, nie udał mu się ten dzień. I to nawet bez pisania sprawdzianu z niemca.

     Latynoska zaś wpadła do domu niczym rasowy karaibski huragan. Aż dziw, że nie udało się jej zbudzić drzemiącej właśnie w sypialni señory Nowak.

— Fede? Fede! — wzywała go żałośnie. Sądziła, że tylko on jeden mógł ją teraz zrozumieć. Ten na szczęście zdążył już odespać po wyjątkowej dwunastogodzinnej zmianie.

— María! — Wysunął się zza tapicerowanego mebla, prawdopodobnie szukając tam czegoś cennego, być może kostki do gitary. Ostatnio często je tam zostawiał. — ¡Hola, hermanita! ¿Qué pasó? — Po jej minie natychmiast zorientował się, że coś nie grało.

     Zdjęła buty oraz kurtkę, po czym zajęła miejsce obok brata na sofie.

Nada — rzekła zrezygnowana i zaraz spuściła wzrok. — Jeden chłopak mnie oszukał.

     Jej twarz wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle, a oczy smutne, pragnące choć cienia nadziei, wskazującego drogę. Jej usta lekko drżały. Brat natychmiast przyciągnął ją do swojej piersi, objął czule i ucałował w czoło.

— To nie jest nada, hermanita. — mówił spokojnie, jak przystało na zatroskanego opiekuna. — ¿Quién es él?

— Przyjaciel, no importa. — Pociągnęła nosem.

     Fryderykowi coś zaświtało. Gdy kiedykolwiek pada słowo "przyjaciel", zwykle nie oznacza tego samego, co jego słownikowa definicja.

— Ten od gitary? — rzucił dla upewnienia. — Jurek? Ty go lubisz, ¿sí?

     Zmrużyła oczy i jeszcze mocniej przytuliła wtuliła się w jego mocne ramiona, wprost stworzone do kochania.

— Chyba tak — dodała cicho.

— U, caramba, no to masz przewalone, hermanita — próbował rozładować atmosferę żartobliwym tonem. Najwyraźniej zadziałało, bo Maria natychmiast się uśmiechnęła, aż zabolały ją mięśnie twarzy.

— Pewnie tak. — Odsunąwszy się, spojrzała mu prosto w oczy, by wydobyć najgłębiej skrywaną prawdę na temat tego tajemniczego dla niej rodzaju ludzkiego, którego Federico był najbliższym jej przedstawicielem. — Fede, powiedz mi, czy wszyscy faceci kłamią?

— Tak, wszyscy, jak to ludzie, a czemu pytasz? — zabrzmiał beztrosko, jakby chodziło o jakąś głupotę.

— Nie wiem, może trochę przesadziłam. Mogłam go trochę inaczej potraktować — urwała, przymykając oczy. — Powiedział, że mu się podobam.

¡Uno momento, ¿qué?! — Gdyby popijał wtedy colę, zapewne wypłynęłaby mu nosem. — Że mu się podobasz? Chica, wyluzuj! Jak mu się podobasz, to nic dziwnego, że kłamał. Faceci zawsze kłamią jak się zabujają i mówię ci to z doświadczenia. W czym cię okłamał?

— Chciał, żebym przyszła do niego, bo jest chory, a tak naprawdę miał wolną chatę przez chwilę i... rozumiesz.

Sí, es obvio. — Oparł głowę o ramię. — A ty? Co zrobiłaś?

— Wściekłam się i wyszłam. — Wstała i podeszła do stolika, by nalać sobie wody z cytryną na ochłonięcie.

— I prawidłowo, hemanita. Facet się nauczy, że kłamstwem cię nie zdobędzie. Jak mu będzie zależało, to następnym razem cię nie oszuka, a jak nie, to da spokój. Zaufaj mi. — Prawił niczym prawdziwy ekspert w tych sprawach, a znając Fede, tak właśnie było, przynajmniej w skali Radzieszyńca. - Jak znowu cię oszuka, daj sobie z nim spokój albo zawiadom mnie.

— Dzięki, Fede. ¡Eres el mejor hermano de todo el mundo! — Odstawiając szklankę, znów rzuciła się mu w ramiona, zapominając zupełnie o sprawie.

Lo sé, hermanita, lo sé.

     Federico zawsze wiedział, jak ją pocieszyć i... może miał rację? Może powinna dać Jurkowi szansę? Pewnie tak zrobi — zbyt dobrą i serdeczną była osobą, by długo się na kogoś gniewać, ale nie tak od razu! Niech trochę pocierpi, odechce mu się takich numerów na przyszłość. Tak, na przyszłość, Maria wcale jej nie przekreślała.

— Fede? — zaczęła znowu. — Ty też robiłeś takie akcje?

Ciertamente, hermanita. Kiedyś, jak jeszcze jeździłem na obozy z harcerzami, raz z kumplem w nocy wbiliśmy do namiotu takich dwóch pięknych dziewczyn, że niby nam kuna wlazła do naszego i nie chciała się wynieść. I tak żeśmy je pół nocy urabiali. W którymś momencie mówię jej "tú sabes lo que me gusta".

— I co? — dopytywała wyjątkowo zaangażowana w sprawę.

— Niestety okazało się, że znała hiszpański na tyle, by zrozumieć, ale też na tyle, by na nią nie podziałało. Chlasnęła mnie z liścia, odwróciła się na drugi bok i poszła spać. Przedrzemaliśmy godzinę, może dwie, a nad ranem zwialiśmy z Krystianem do swojego namiotu, żeby nas drużynowy nie nakrył.

— Wariat! — Odwróciła się, splatając ręce na ramionach, lecz Federico nie tracił dobrego humoru: — ¡Así soy yo!

— Dobrze zrobiła! — stwierdziła, udając obrażoną, ale zaraz spuściła z tonu. — Czemu mi tego nigdy nie opowiadałeś?

Porque dopiero teraz dorosłaś na tyle, żeby to usłyszeć, hermanita — odpowiedział słodko.

Estás loco. ¡Loco, Fede! — Drobnymi palcami ciskała go lekko w bok, jak to czyni przekomarzające się rodzeństwo. - Jesteście siebie warci.

— Dlatego lubisz nas obu. — Za karę o mało nie zagilgotała go na śmierć, choć byłaby to śmierć dość przyjemna.

     W innej części miasta, w mieszkaniu Anieli parę dni temu zakończył się gruntowny remont. Nowe ściany, nowe płytki oraz nowa biała szafa ubraniowa panny Zabłockiej prezentowały się gustownie, a ona sama właśnie zapełniała półki i wieszaki odzieżą.

     "I jak, idziesz już?" — odczytała na telefonie wiadomość od przyjaciela i dopiero do niej dotarło, że umówiła się z Matim na zrobienie tego beznadziejnego zadania grupowego na biologię. Odkładali to całe dwa tygodnie, bo ciągle jej coś wypadało, a to Assemblage, a to nowe wywiady na żywo z Wójcikiem, a to jeszcze jakieś kartkówki i tak w kółko. Termin mijał właśnie dziś wieczorem. To była ostatnia szansa, lecz dziś także jej nie pasowało. Co było ważniejsze, praca w grupach czy przygotowywanie do spotkania z Paco? Oczywiście, że to drugie! Mateusz będzie musiał poradzić sobie sam, zresztą nie pierwszy raz. "Wybacz, jednak nie dam rady" — odpisała krótko, acz treściwie, po czym wyłączyła od niego powiadomienia, żeby jej nie już przeszkadzał.

     Przymierzała właśnie tę nową suknię, którą kupiła wczoraj mamą, tę bordową w stylu lat dwudziestych, z frędzlami oraz złotymi zdobieniami w kształcie chińskich smoków. Stanęła przed wysokim lustrem pokojowym, utwierdzając się w przekonaniu, że wyglądała w niej doskonale, tylko czy to odpowiednia kreacja do kawiarni? I ważniejsze, czy Paco lubił smoki albo chociaż styl retro? Chyba jednak powinna spróbować z czymś mniej strojnym. Ta zwykła pistacjowa z jedną dużą zakładką powinna być w porządku, szkoda tylko, że była niemodna już kilku sezonów. Z drugiej strony, czy mężczyźni ogarniają, co już zdążyło wyjść z mody, a co jeszcze nie? Mogła też postawić na coś bardziej praktycznego, jak haftowane w kwiaty rurki i jasną bluzkę z burzą falban u góry.

     To straszne tak nie móc wybrać, a zostały tylko jakieś dwa tygodnie z hakiem — tylko ferie, podczas których będzie jeździć na nartach i z pewnością nie będzie miała czasu się zastanawiać nad odpowiednim strojem. Mateusz musiał to zrozumieć, to naprawdę poważna sprawa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro