Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III

Stadnina w niedalekiej Milewczyźnie stała się sławna przed laty za sprawą Przemka Kłodzkiego, dziś słynnego mistrza WKKW, a jeszcze niedawno adepta jeździectwa w Klubie Rokosz. Ośrodek od trzydziestu lat prowadzony jest przez państwa Przeździeckich, czasem miewał lepsze momenty, czasem gorsze, ale dzięki sukcesowi Przemka dziś cieszy się umiarkowanym powodzeniem.

Być może dzieje się tak również za sprawą córki właścicieli, Gabrieli Przeździeckiej, przez swą urodę i miłość do koni przyrównywano do amazonki z pewnego starego filmu. Blondwłosa Gabriela nie tylko czuwała nad porządkiem w stadninie, występując w roli przedstawicielki zarządców, ale także prowadziła jazdy jako instruktor.

Nie inaczej było dziś.

— Cześć, Kama. Ubierzesz Mamrota? — uprzejmie zapytała swoją podopieczną.

— Tak, lecę! — ucieszona dziewczynka zrobiła gest posłusznego przełożonemu szeregowca, by po chwili pognać do koni.

— Kochani, dzisiaj drągi — oznajmiła szefowa padoku. — Kto jeszcze został? O, Serafina, jedziesz dzisiaj na Musicalu. Szoruj do stajni go przygotować.

— Co?! — skrzywiła się wywołana przed momentem dżokejka. — Nie chcę tego leniwego wałacha, on jest za wolny. Wolę Toskanię.

— Toskania ma dzisiaj wolne — odparła Gabi. — Jeżeli nie wsiądziesz na Musicala, zobaczymy się dopiero w przyszłym tygodniu.

— Dobra, niech będzie, ale zobaczysz, że na nim nie będę jeździć tak dobrze, jak na Toskanii.

— Przekonamy się. — Pani trener skrzyżowała ręce na piersi, definitywnie kończąc tę przeciąganą dyskusję.

Siedemnastoletnia Serafina Małynicz miała wszystko, co trzeba, aby zostać światowej sławy primabaleriną: długie, lekko patykowate, lecz silne nogi, szczupłą sylwetkę i wytrzymałość godną pozazdroszczenia. Te same zalety pomagały jej przyzwoicie powodować końmi. A jednak miała też wady, mianowicie wściekała się, gdy coś nie szło po jej myśli. Charakter miała nieco gburowaty, przez co niewiele przyjaciółek potrafiło z nią wytrzymać. Można powiedzieć, że była primadonną, a w zasadzie królową dramatów.

Weszła do przestronnej stajni angielskiej, w której trzymano konie szkółkowe. Przeszła jak zwykle obok boksów Korali i Gammy, za nimi zaraz pustkami świecił boks jej ulubionej hanowerki.

Toskania na wypasie. Dlaczego akurat dzisiaj?! Dlaczego mi to zrobili?! Teraz muszę się męczyć z tym starym wałachem! Ugh!

Musical był gniadym dziewiętnastoletnim profesorem rasy wielkopolskiej, może nieszczególnie urodziwym czy utalentowanym, ale za to wygodniejszym w jeździe od takiej choćby Gammy, kasztanowatej angielki. Mimo to Serafina wiedziała, że żaden przeciętny wałach raczej nie uczyni z niej gwiazdy jeździectwa, ani tym bardziej gwiazdy baletu, nawet tego końskiego.

— Cześć, klucho.

Zwierzak przywitał ją radosnym rżeniem.

— Co robisz? Pff, żartowałam, nie obchodzi mnie to. Masz być dzisiaj posłuszny, rozumiesz?

Dziewczyna, wybawiwszy czworonoga od kurzu i brudu, zarzuciła na siebie sprzęt, po czym w pośpiechu obarczyła nim konia. Musical trochę się krzywił, kiedy pakowała mu wędzidło do pyska, ale odpuścił, gdy przestał je czuć na zębach.

Wyprowadziła go jako pierwsza, licząc, że zyska trochę czasu na maneżu. Po pierwszej poprawce popręgu natychmiast ruszyła przed siebie.

— Serafina, zaczekaj! — krzyknęła Gabriela, pomagając wsiąść najpierw dziesięcioletniej Kamie na Mamrota, a później jej młodszemu o rok bratu Alkowi na rudą Malinę.

No pięknie, jeszcze muszę czekać na te muły.

— Dziesięć kółek stępem w lewo i w prawo — zarządziła pani instruktor. — Parę wolt, a potem kłus.

— Znowu? — marudziła Serafina.

— Wiesz, że nie musisz u nas trenować. Nikt cię tu siłą nie trzyma. Siedem kilometrów stąd jest inna szkółka. Polecam.

— Dobra, niech ci będzie.

Gabriela nie miała zamiaru się z nikim kłócić. Klub Rokosz miał wystarczająco dużo chętnych na jazdy, a wciąż pojawiali się kolejni.

— Kama, przytrzymaj go, gaśnie ci. Alek, spróbuj bardziej po zewnętrznej.

W tej chwili Serafina — nie zważając na nic — wypaliła do środka, wjeżdżając z impetem na drągi.

— Hej! — krzyknęła z całych sił Gabriela. — Cóż to ma być?!

— Nic, tylko ćwiczenia — stwierdziła jak gdyby nigdy nic Serafina, sprowadzając Musicala do swobodnego kłusa. — Sama powiedziałaś, że dzisiaj drągi.

— Masz rację. Ja to powiedziałam i dopóki trenujesz ze mną, ja decyduję, kiedy możesz na nie wjechać.

— Przecież nic się nie stało — upierała się dziewczyna.

— Ale mogło się stać. Za karę dzisiaj masz zakaz wjazdu na drągi. Nie będzie też galopu.

Twarz Serafiny zmarszczyła się jak śliwka. Do końca lekcji pojechała jedynie parę kół w kłusie ćwiczebnym i anglezowanym oraz jedno koło bez strzemion. Nieprzyjemnym był dla niej widok Gabrieli asystującej w galopie na lonży odpowiednio Alkowi, potem Kamie. Podczas ostatniego koła w stępie instruktorka zwróciła się do niej dyskretnie:

— Jak już rozsiodłasz Musicala, przyjdź do mnie do biura.

Nietrudno było się domyślić, że siedemnastolatki nie czekało przyjemne powitanie. Gabriela słynęła w okolicy z uczciwości i zwykle nie była surowa, ale tym razem zachowanie pewnej adeptki jeździectwa ją zaniepokoiło. Nie mogła pozwolić, aby to się kiedykolwiek powtórzyło.

Gdy Serafina przekroczyła próg biura, blondynka porządkowała właśnie faktury na paszę, lecz po chwili podniosła głowę i rzekła:

— Naprawdę chcesz tu jeździć? Jeżeli tak, przestań się popisywać. Wiesz, co się mogło wydarzyć? Pomyślałaś, co by było, gdybyś wjechała w Malinę albo Mamrota? Co by się stało z dzieciakami? I kto by za to odpowiadał? Ja! A gdyby Musical uderzył głową w słupki? Pomyślałaś o tym?! Poza tym, jak dzieciaki zobaczą raz, drugi, jak ktoś bez pozwolenia zaczyna mi szaleć po maneżu, myślisz, że nie zrobią tego samego? Jak ja ich potem upilnuję?! Może ty jeździsz na tyle dobrze, że sobie poradzisz, ale one? Pomyślałaś o tym?!

— Przepraszam — westchnęła Serafina. — Już tak nie zrobię.

— Mam nadzieję — skłoniła na chwilę głowę w stronę papierów, by za chwilę znów ją podnieść, z już znacznie mniej groźną miną. — Dobrze ci dzisiaj szło na Musicalu. Nie chciałabyś częściej na nim jeździć?

— Gabi, proszę, nie. Wolę Toskanię — upierała się tamta.

— Dobrze, za tydzień Toskania jest twoja. Tylko nie próbuj na niej tych sztuczek, co dzisiaj, zgoda? I leć już, pewnie mama na ciebie czeka.

Trenerka nie miała w zwyczaju nikogo ganić, choć zdarzały się wyjątki, gdy ktoś nie przestrzegał ustalonych przd wiekami zasad. Za każdym jednak razem starała się przynajmniej pożegnać się w przyjaźni, nie tylko z klientami.

— Tak, idę. Dzięki — syknęła Serafina, po czym sztywnym krokiem wyszła.

Gabriela mrugnęła jeszcze oczyma na pożegnanie, po czym wyszła z dusznego pomieszczenia. Tego dnia nie miała już więcej lekcji, a maneż zajmowali właściciele koni przebywających w pensjonacie. Uśmiechnęła się, bo mimo wszystko był to dobry dzień. Żaden koń nie złamał nogi i żadna dziewczynka nie została pogryziona przez kucyka. Gdyby nie incydent z Serafiną, byłoby zupełnie idealnie. No... i gdyby jej własna matka znowu nie rozganiała gołębi sąsiadów, krzycząc wniebogłosy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro