Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II


Kocie łby, którymi usłany był rynek miasteczka, odbijały nie tylko rowerzystów od podłoża, ale także ostry blask popołudniowego słońca wprost do oczu przechodniów tak, że niewiele można było zobaczyć. Szczególnie utrudnioną pracę miały obiektywy aparatów, zmuszane przez kilku turystów do uwieczniania urokliwych zabytków z czasów zaborów. Takiż właśnie był Radzieszyniec: małe, skąpane w słońcu miasteczko, prawie wyłącznie zabudowane starymi dworkami i kamienicami, a pomiędzy nimi stuletnie dęby, lipy, platany i topole.

Tu ciągle jeszcze można było poczuć klimat okolicy sprzed wojny, toteż co jakiś czas w miasteczku kręciło się filmy kostiumowe. Niezmiennie od lat zawsze gwarze rozmów towarzyszył stukot kopyt konia dorożkarskiego, okrążającego po raz milion pięćsetny w swoim życiu najstarszą część miasta. Jest jeszcze jedna rzecz, którą Radzieszyniec szczyci się od wielu już lat: najlepsze sorbety na ziemi, tak przynajmniej twierdzili najmłodsi mieszkańcy.

Lodziarnia Szlachetna przy Placu Zamkowym cieszyła się największą popularnością wśród miejscowych. Ceny sorbetów nie były wysokie, a jakość doprawdy wyśmienita. Smakiem, który najczęściej znikał z lodówki, był czereśniowy, jednak Anieli Zabłockiej najbardziej przypadł do gustu sorbet z białej porzeczki. Wiedząc o tym, gdy tylko wychodzili na spacer, Mateusz Królak zawsze kupował przyjaciółce dwie kulki owego specjału. Nie inaczej było w to piękne sierpniowe popołudnie.

— Co zrobisz w te ostatnie dwa dni wakacji? — spytał wyraźnie zainteresowany.

— Nie wiem, w sumie nie mam planów — odparła leniwie. — Pewnie obejrzę jakieś filmy albo popływam w basenie.

— Chętnie pooglądam z tobą filmy w basenie. A, rozśmieszyłem cię!

— Jeśli chcesz, pewnie. — Słodka kropla spłynęła jej po palcach na bruk. — Możesz do mnie wpaść jutro o czternastej.

— Super. Będę odliczał czas do jutra. 

Wtem zorientował się, że zabrzmiało to trochę zbyt... podejrzanie. Zmienił temat, starając się udawać, że tak naprawdę mu to obojętne:

— A co z Assemblage'm? Zapisujesz się na kolejny semestr? 

Aniela zamyśliła się. Przypomniała sobie, że dawno już powinna złożyć wniosek o przyłączenie do grupy — był już koniec sierpnia. Na szczęście termin mijał dopiero za dwa dni.

— Jasne, nie mogę się doczekać nowego sezonu — powiedziała w końcu. — To moja jedyna rozrywka w ciągu roku. A ty?

— Jeśli ty będziesz tańczyć, to ja też. Musimy się wspierać.

Położył dłoń na jej wątłym ramieniu, okazując wsparcie. Czy to było konieczne w tej chwili? To nieistotne.

— Dzięki, przyjacielu. — Skutecznie ostudziła jego zapał, wachlując mu prosto w twarz pięknymi rzęsami. — A wiesz, że w tym roku na inauguracji roku ma wystąpić Paco Wójcik?

O nie, znowu ten temat — pomyślał, zaciskając zęby. Ogarnij się Mati, tylko nie wybuchaj.

— Nie kojarzę go, a powinienem? — odrzekł obojętnie.

— Słuchaj, on wygrał ten program w telewizji, no... ten, jak się to nazywało? Nie przypomnę sobie teraz, ale jest boski. Cudownie tańczy — ekscytowała się.

Wyraźne podniecenie Anieli i błysk w jej zielonych oczach delikatnie ukłuły Mateusza w serce, ale nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechał się, gdy Aniela streszczała mu całą sytuację rodzinną Paco aż do piątego pokolenia wstecz i wszystkie jego występy w programie, którego nazwy chłopak nawet nie miał zamiaru zapamiętywać. Spoglądał na nią jak w obrazek, kiwał głową i starał się nadążać.

— Więc jak widzisz, mam zamiar pokręcić się pod sceną, to może mnie zauważy. A może da mi autograf i strzelimy sobie zdjęcie? Ale będą mi zazdrościć!

— Mam takie dziwne wrażenie, że nie tylko ty wpadłaś na ten pomysł.

— Mówisz tak, bo jesteś zazdrosny, a ja przynajmniej mam plan, jak zdobyć mojego wymarzonego chłopaka.

— Tak, wiem — mruknął, a w myślach dodał jeszcze: — Szkoda, że nie mnie.

Niedawno minęła piętnasta. Na rynku znikąd pojawiło się nagle mnóstwo urzędników, opuszczających miejsca pracy. Jurek Zawadzki o tej porze w czwartki przemierzał pół miasta, a dokładnie trasę pomiędzy Zabytkową a swoim domem rodzinnym przy ulicy Pola Ryżowe 14. Skąd taka nazwa? To w zasadzie całkiem ciekawa historia. Otóż dawno temu, gdy zaczęło się osadnictwo na tym terenie, znajdowało się tam obniżenie terenu, do którego spływały strugi po ulewnych deszczach. Zatopione w stojących wodach trawy przypominały uprawy ryżu, stąd miejscowi nazwali to miejsce — a potem ulicę — Polami Ryżowymi.

A więc Jurek przemierzał tę trasę w każdy czwartek, wracając z lekcji gry na gitarze w Studiu Muzyki Rad. Lubił sobie wtedy podśpiewywać zasłyszane po drodze latynoskie przyśpiewki, wykonywane pod jedną z odrestaurowanych niedawno kamienic, tuż obok starego kina, a dokładnie pod kamienicą Kawskich — od nazwiska jej pierwszych właścicieli. Tam śpiewała, tańczyła i przystukiwała kastanietami Maria, zwana przez wielu z racji pochodzenia Maríą. Dziewczyna urodą przypominała baśniową Śnieżkę z jej jasną cerą i czarnymi włosami, upiętymi na wzór tancerek flamenco. Na mandolinie przygrywał jej starszy brat Fryderyk, czy może raczej Federico. Gorąca latynoamerykańska krew po matce przysparzała im mnóstwa fanów i raczej nie narzekali na tę formę zarobku. Do tego grona należał też Jurek. Zawsze przystawał na chwilę i gdyby tylko miewał przy sobie drobne, zapewne wrzucałby je do otwartego futerału Federica, wystawionego na ofiary. Chłopak tak naprawdę zatrzymywał się tylko po to, by popatrzeć na Maríę. Chodzili do tej samej szkoły, a jednak jakoś nigdy nie miał okazji do niej zagadać. Zwolennicy teorii spiskowych powiedzieliby, że to właśnie dla niej zaczął uczyć się gry na instrumentach strunowych, ale jaka była prawda, wiedział tylko on sam.

Matka Marii i Fryderyka, María Pérez, pochodziła z Meksyku. Ich ojciec, Piotr Nowak, zafascynowany Ameryką Środkową od wczesnej młodości, wybrał się tam w podróż w latach dziewięćdziesiątych. W swojej późniejszej żonie zakochał się od pierwszego wejrzenia. Po ślubie zamieszkali w rodzinnym domu Piotra w Radzieszyńcu. To właśnie María zaraziła swoje dzieci miłością do muzyki, zwłaszcza zaś muzyki latynoamerykańskiej, która na skromnej, polskiej prowincji była czymś zupełnie nowym i interesującym.

Podkochiwał się w niej bodajże od dwóch lat. Któregoś razu wiosną, wracając ze szkoły, widział Maríę Młodszą wbiegającą do Szkoły Tańca Assemblage, a że jego umysł był ponadprzeciętnie lotny, domyślił się w ułamku sekundy, że Maria uczęszczała tam na lekcje. Było to zresztą dość prawdopodobne, bo gdzie miałaby nauczyć się tych gorących ruchów, które zapierały dech w piersiach połowie miasteczka, a zwłaszcza zaś Jurkowi? W każdym razie młody Zawadzki — do niedawna ten, któremu muzyka w tańcu nie przeszkadzała — zapisał się na kurs w najbliższym roku szkolnym. Czego to się nie robi dla uczucia?

Słońce przygrzewało, przygrywając uczniom ostatnie akordy wolności. Przy drogach za Polami Ryżowymi lśniły czarne perły bzu i złote lampiony mirabelek. Lato chyliło się ku końcowi, by zrobić miejsce słynnej polskiej jesieni. I tak znów toczyło się koło szkolnego życia: za chwilę dzień nauczyciela, potem święta w listopadzie, Boże Narodzenie i sylwester. I tak jakoś pomału do kolejnych świąt, a potem znowu lato. Na szczęście tańczyć można przez cały rok, jeździć konno także.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro