XXXVI
Choć każdy liczył, że na początku grudnia zima zaskoczy drogowców, na śnieg trzeba będzie jeszcze poczekać. Półki w sklepach o tej porze już się uginały od kalendarzy adwentowych, bombek, łańcuchów, po maskotki i inne pozytywki w formie śnieżnych kul. W większych miastach pootwierały się jarmarki bożonarodzeniowe, a na nich grzańce, pierniki z czekoladą, miody owocowe oraz gofry imbirowo-cynamonowe osiągające tak zawrotne ceny, że mało kogo na nie stać.
To prawdopodobnie z tego powodu Ana od paru dni zachowywała się jak szalona. Miała ogień w oczach i nie mogła się skupić zupełnie na niczym. Żyła w jakimś innym świecie, w której rzeczywistość zbudowana była z muzyki. Gdziekolwiek by nie szła, robiła to tanecznym krokiem. Do kogokolwiek by nie dzwoniła, zataczała kręgi, co prawda nie w zbożu, lecz w podłodze, ale to prawie to samo. Nie jadła i nie spała, bo tańczyła. W jednym miejscu nie mogła spocząć nawet przez pół minuty, bo zaraz zaczynała się ruszać jej głowa lub od razu całe ciało wić niczym boa dusiciel. Miała ochotę krzyczeć. Tak, to z całą pewnością działo się z powodu cen w sklepach.
Prowadząc zajęcia, też zachowywała się, jakby ją bies opętał; zatrzymywała akcję co chwilę, chodziła slalomem między tancerzami i poprawiała im ustawienie nóg, rąk lub nawet lędźwi. Gdy coś nie szło po jej myśli, kazała wszystkim biegać karne okrążenia przy ścianach sali, jak gdyby byli końmi. Tym razem naprawdę trudno było z nią wytrzymać.
— Tadek, cóż ty wyczyniasz? Antek i Jurek, trzymajcie te ręce wyżej. Jula, bardziej zdecydowane te ruchy. Ma być jak u ninjy. Mateusz, szybciej! W ogóle nie jesteście w synchro! Będziemy to ćwiczyć do upadłego. Dobra, zatrzymać się, trzy kółka!
A chwilę później:
— Świetnie, teraz lepiej. Serafina, patrz przed siebie, nie na boki. Tak trzymać. Bieganie zawsze działa. Ciekawe, jakim cudem?
Niemniej zawzięty był Rafał. Nie odezwał się ani słowem przez całe zajęcia. Minę miał nietęgą, kamienną, zupełnie pozbawioną emocji niczym robot i w taki też sposób wykonywał wszystkie figury układu.
Powietrze można było ciąć nawet nie nożem, tylko siekierą. Zdecydowanie zanosiło się na burzę.
W tamtej chwili choćby patrzenie na tych amatorów sprawiało jej trudności. Zdecydowanie nie była sobą. Nie radziła sobie na tyle, że wstrzymała lekcję pół godziny przed końcem, mówiąc:
— Dobra, starczy. Zróbcie rolkę w dół i oddychajcie głęboko przez chwilę. Potem będziecie wolni — Sama nabrała powietrza do przepony, po czym wypuściła je na dźwięku. — Wybaczcie, że tak was dzisiaj wymęczyłam. Idzie wam już lepiej. Gratulacje, czy coś.
Nie mieli sił jej odpowiadać. Wszyscy jak jeden mąż balansowali połową ciała w rolce, to na boki, to "strzepując się" dla rozluźnienia.
— Po co nam siłownia, kiedy mamy żyletę — powiedział w końcu Antek.
— Co jej odbiło? — dziwił się Kowal.
— Nie domyślasz się?! — fuknęła z wściekłością Serafina.
— To pewnie po tej imprezie — rzucił Jurek.
— Nie pewnie, tylko na bank — stwierdziła z drwiącą manierą Kala.
— Nie dziwię się. Mój brat ostatnio też się dziwnie zachowuje — María wyraźnie starała się coś zasugerować.
— No, było na co popatrzeć — dodała Jula niczym rasowa fanka łączenia ludzi w pary.
— Dajcie jej spokój — zarządziła Aniela. — Było fajnie. Dużo się działo. To kiedy następna impreza?
— Chcesz potem cierpieć jeszcze więcej? — wtrącił się znowu Zbyszek. — Chyba że tym razem to będzie impra bez niej.
— Albo bez Federica — ozwał się w końcu Rafał i natychmiast zerwał się w stronę biura Anastazji.
— A ten nadal nie ma dość — w głosie Janka można było wyczuć litość względem kolegi, mimo że sam lubił zajmować się podobnie przegranymi sprawami.
Rafaello zastał instruktorkę, gdy ta zbierała z podłogi kartki z rozpiską choreografii i już miała się zbierać do wyjścia. Zatrzymał ją, zagradzając jej drzwi:
— Jak ci tam, z tym Federico?
— Jakim Fe...? Co? — zawiesiła z otwartymi ustami, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. — Mogę przejść? Spieszę się.
Chłopak nie zamierzał odpuszczać.
— Jesteście już razem? — spytał z gorzkim wyrzutem.
— Nie rozumiem, czemu o tym rozmawiamy? — zarzuciła rękami w geście zrezygnowania. — I to w przejściu.
— Chcę wiedzieć, czy jesteś z nim szczęśliwa.
— Z jakim nim? — W tej chwili zaczęła narastać w niej irytacja, którą jednak za wszelką cenę próbowała w sobie stłumić. — Proszę, mów wprost, o co ci chodzi i daj mi przejść.
— Powiedz, czy jesteście razem, czy nie.
— Nie, nie jesteśmy i nie będziemy, zadowolony?
— Na pewno?
— Tak, na pewno! Mam przysięgać czy wystarczy ci gwarancja na piśmie?! — westchnęła ciężko, przymykając na moment powieki.
— Hej, spokojnie — Upewnił się, że już patrzyła mu prosto w oczy i posłał jej łagodne, współczujące spojrzenie, po którym natychmiast jej serce zwolniło tempo bicia.
— Przepraszam, jestem zmęczona. Wybacz, nie miej mi za złe.
— Jasne — Odsunął się wreszcie, robiąc jej miejsce, z którego skorzystała. Po chwili zamknął drzwi i też opuścił budynek. Mimowolnie uśmiechnął się z nadzieją w oczach, że może jeszcze nie wszystko stracone. No chyba, że skłamała, wtedy to stałoby się jeszcze trudniejsze.
A jednak wstąpiła w niego wola walki. Nie darowałby sobie, gdyby tak po prostu się poddał, nawet mając tak silną konkurencję. Jeżeli istniał choć cień, mgiełka szansy, musiał to wykorzystać. Stawka była wysoka, tak jak ta kobieta...
Jurkowi jedna rzecz wciąż nie dawała spokoju. Starał się przebrać jak najszybciej i dorwać Antka przed szkołą, zanim zdążyłby mu zniknąć z oczu, ale nim się obejrzał, jego już nie było. Za to Janek stał przy nowym automacie z kawą obok wyjścia, czekając na napełnienie dużego kubka. Podszedł bliżej i narzucając na głowę kaptur, zapodał z grubej rury:
— Słuchaj, stary, uwielbiam cię, ale za przeproszeniem, co ty odwalasz?
— O co ci chodzi? — Poważnie zdziwiony Romecki odwrócił głowę, wyciągnąwszy napój z podajnika. — Czekoladę kupiłem.
— Bajerujesz zajętą? — przerwał na chwilę, bo akurat przechodziła obok sprzątaczka z miotłą, po czym dodał ciszej: — Laskę kumpla?
— Weź spadaj, przecież nic nie zrobiłem. Po prostu... gadamy sobie o kotach — Nawet tak beznadziejne tłumaczenie wypowiadał w sposób, jakby miało być chwaleniem się miłosnymi podbojami.
— Jeszcze. — Klepnął w maszynę. — Kręci cię życie na krawędzi czy jak?
— Nie martw się, wszystko mam pod kontrolą. — Spokój, z jakim mówił, był wręcz niewiarygodny w tej sytuacji.
— Dobra, nie będę się z tobą kłócił, ale jak to zajdzie za daleko, a Antek się w końcu dowie i przyjdzie ci obić mordę, ja przyjdę po nim poprawić. — Wysunął palec wskazujący na wzór najbardziej znienawidzonych, uwielbiających moralizować nauczycielek.
— Spoko, mamy umowę. — Wychylił kubek do granic swoich możliwości, wypijając ostatnią kroplę. — Pozdrów swoją morenę.
Marysieńka przynajmniej jest wolna — pomyślał, patrząc na niego z wyrzutem. W tym momencie chyba powinien się obrazić, lecz tylko machnął ręką i wyszedł. Mimo wszystko byli kolegami i tak powinno pozostać, chociaż Zawadzki czuł na sobie winę współudziału. Wobec którego z nich należałoby być lojalnym? Może wobec siebie samego? Na te pytania jeszcze nie potrafił odpowiedzieć. Na ten moment postanowił więc zapomnieć o sprawie i zająć się własnym życiem.
Jakieś dwieście metrów od szkoły, przy Skwerze Kraszewskiego, wyhaczyła Anę zdyszana Aniela, do której domu bynajmniej nie szło się w tę stronę. Musiała mieć zatem poważny powód, by marnować czas warszawskiej gwiazdy.
— Anastazjo! — krzyknęła, z trudem łapiąc oddech, a wywołana tancerka natychmiast się odwróciła.
— Słucham? Co się dzieje? Ktoś umarł?
— Nie, przepraszam. Uff, daj mi, proszę, chwilkę. Znasz Paco Wójcika? Musisz znać, występował u nas na inauguracji.
— Powiedzmy, że wiemy o swoim istnieniu, a co?
— Rozmawiałaś z nim? Wtedy jak występował?
— Nieszczególnie. Tylko przywitaliśmy się w drzwiach — próbowała się wywinąć, lecz Aniela nie zamierzała odpuszczać.
— Masz do niego jakiś kontakt?
— Chyba mam gdzieś do niego numer. Przepraszam, ja...
— Możesz mnie z nim poznać? Błagam! Zorganizować nam spotkanie? Proszę!
Ana zwiesiła na moment głowę. Wtedy odeszły od niej wszystkie siły. Załamała ręce i się poddała.
— Spróbuję, ale to nie będzie proste. Dlaczego aż tak ci na tym zależy?
— Jestem jego największą fanką, serio. Muszę go poznać, bo nie przeżyję! — Dziewczyna zrobiła oczy jak pięć złotych. Ana w mig zrozumiała, że dla niej ta sprawa miała wagę pewnie wyższą niż cokolwiek innego na świecie, choć szczerze nie rozumiała. Paco nie był wcale żadnym cudem świata, ot zwykły karierowicz, może utalentowany, ale na pewno nie na tyle, by traktować go jak bóstwo.
Problemy pierwszego świata — pomyślała.
— Dobrze, spokojnie. Zobaczę, co się da zrobić.
— Dziękuję! — oddychła z ulgą.
Instruktorka skinęła głową i ruszyła bardzo szybkim krokiem przed siebie. Aniela przysiadła jeszcze na chwilę na ławce przy skwerze, by pozwolić jej sercu powrócić na jego miejsce.
Niedawno tak bardzo cieszyła się na występ w Płocku, ba, była na nim! Szkoda, że jej plan z wykupionymi nadmiarowymi biletami nie zadziałał. Miała wokół siebie kilka pustych, ale, po pierwsze, wbili się na nie widzowie, którzy wykupili tanie wejściówki dwadzieścia minut przed rozpoczęciem, a po drugie, na sali było ciemno, Wójcik ze sceny mógł nie widzieć nic, co się działo na widowni, nie mógł zatem jej dostrzec.
Dopiero niedawno wpadło jej do głowy, że przecież Ana musiała znać go przynajmniej przelotnie. Z pewnością wpadli na siebie wtedy na pokazie inauguracyjnym, może nawet kontaktowała się z nim wcześniej, kiedy został zaproszony przez szkołę.
Jak widać, miała rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro