Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXVII

     Instruktorka ze szkoły wyszła jak zwykle jako pierwsza. Nie lubiła bawić się w głupoty, przez co traciła zapewne wiele życiowych możliwości, ale już o to nie dbała. Teraz liczyło się tylko to, by zapomnieć. O czym? Najlepiej o wszystkim i wszystkich.

     To Kalina zazwyczaj relacjonowała jej w domu wszystkie rozmowy polekcyjne z assemblage'owcami. Tym razem — o dziwo — młodzi artyści nie plotkowali o niej, tylko przekrzykiwali się pomysłami w sprawie układu konkursowego. Ktoś rzucił chęcią tańca na ręcznikach plażowych, ktoś inny wykonania tańców towarzyskich w strojach indiańskich, jeszcze ktoś inny zaproponował połączenie stepowania z butō, czy nawet chińską operą. Brzmiało to absurdalnie, choć doprawdy inspirująco, gorzej z wykonaniem. Mimo to Ana słuchała tych rewelacji z zaciekawieniem, a chwilami i niemałym zaskoczeniem. Nie przypuszczałaby, iż ktokolwiek z tej bandy mógłby wiedzieć, że coś takiego jak butō w ogóle istnieje, chociaż... w dobie tego koszmaru prosto z dna piekieł zwanego anime, wszystko było przecież możliwe.

— No, a reszta jest na grupie — Kala skończyła wreszcie swój raport z wydarzeń "na żywo". — Przeczytam ci.

— Na razie starczy, dziękuję — Machnęła dłonią. — Jutro mi opowiesz resztę. Głowa mnie boli, muszę wziąć tabletki.

— To idź spać. Ja sobie jeszcze trochę posiedzę.

— Tak, tak, i zmarnujesz czas. O, nie ma mowy! — Ana właśnie zmieniła plany. — Dzisiaj cię muszę w końcu spytać. Siadaj, porozmawiamy.

— Serioo? Nie możesz sobie odpuścić? Mówiłaś, że głowa cię boli.

— Wytrzymam.

     Kalina ciężko zwaliła się na kanapę niczym głaz polodowcowy, w tym czasie Anastazja łyknęła jakieś białe piguły i chwyciła, mimo sprzeciwów siostry, parę zeszytów. Otworzywszy jeden, zauważyła na wewnętrznej okładce rysowany długopisem portret Zbyszka, nawet całkiem udany. Marginesy stron były całkowicie zabazgrane, tu jakieś kwiatki, tam osobliwe stworzenia jak z epoki kambru, ale trzeba przyznać, że niebrzydkie. Złapała drugi zeszyt, a w nim to samo, jedynie Kowalewicz narysowany z innego profilu.

— Kto to? — spytała instruktorka, choć dobrze znała tożsamość modela.

— Kowal, nie widzisz? — odparła nadąsana siostra.

— Widzę. Chyba się dogadujecie.

— Tak, bardziej niż ty z sąsiadami.

— To akurat nic trudnego. No dobrze — Starsza siostra usadowiła się wygodnie w fotelu z miną prawdziwego belfra. — Ile wynosi prędkość dźwięku?

     Kalina przewróciła oczami, próbując stamtąd uciec jak najszybciej.

— Mniej niż światła.

— Wzór na etanol?

— Owoce z cukrem w baniaku.

    Ana podniosła wzrok znad zeszytu, ale nic nie powiedziała. Nie zamierzała odpuszczać. Po chwili pytała dalej:

— Co to Pangea?

— O, to wiem. To ta ohydna ryba. Już karp smaczniejszy.

— Kiedy pojawiły się rośliny kwitnące?

— Yyy... wiosną?

— A czym się różni mitoza od mejozy?

— Jak się jest mitomanem, to się wpada w mitozę i się przesadza z majonezem?

    Starsza długo udawała niewzruszoną, ale w końcu musiała wstać.

— Co to ma być twoim zdaniem? Konkurs na suchar roku? 

— No bo dajesz takie trudne pytania, że nie wiem.

— To są podstawowe pytania z przedmiotów przyrodniczych! Się ciesz, że cię o paralaksę nie pytam.

— O co?

— Nieważne. To jaki jest ten wzór na etanol?

    Młodsza postanowiła wreszcie sięgnąć do pilnie strzeżonego zasobu wiedzy, jaki jej jeszcze pozostał.

— Ce dwa ha sześć oha.

— No widzisz, jak chcesz, to potrafisz. Teraz historia.

— Nie, no błagam! Tylko nie historia! — Kala objęła twarz dłońmi i napierając nimi, zrobiła żywą adaptację obrazu Krzyk Muncha, co tylko utwierdziło Anastazję w przekonaniu, że należy to ciągnąć — w imię nauki oczywiście:

— Rzeczpospolita szlachecka. Co to było vivente rege?

— Brzmi jak nazwa wina.

    Takiej odpowiedzi się nie spodziewała.

— Ty przestań myśleć o alkoholu i się wreszcie skup! Za młoda jesteś. Jeszcze raz, vivente rege.

— A podpowiedź jakaś?

— Za ostatnich Jagiellonów to było.

— To coś z muzyką? Jak reggae?

— Nie wytrzymam! — Wstała, zarzucając rękoma. — Wiesz co? Naprawdę pójdę spać.

— No i fajnie! — ożywiła się Kala, licząc na przyjemniejszy wieczór.

— Ale ty się uczysz. Nie jestem fanką takich rozwiazań, ale nie mam wyjścia. Jak jutro nie będziesz znała odpowiedzi na te pytania, wracasz do rodziców do Wawy. Zrozumiano?

— Ale...!

— Nie ma żadnego "ale". To dla twojego dobra. Jak się nauczysz, będzie niespodzianka.

— Jaka?! — podchwyciła z entuzjazmem młodsza. — Dasz mi dwie stówy?

— Kalina, wiesz, co oznacza słowo "niespodzianka"? A może to też będziesz musiała sprawdzić w encyklopedii?

— Dobra, jak chcesz. A chociaż pożyczysz pięć dych?

— Nic nie słyszę, głowa mnie boli — odparła siostra, znikając za drzwiami sypialni.

     Chcąc nie chcąc, Kala ostatecznie poddała się i zajrzała do książek. Wydawało się, że ciepłe światło stojącej lampy pokojowej uspokajało ją. Świadomość, że ważyły się właśnie jej losy, zapewne nie pomagała, ale co tam. Miała przecież przed sobą całą noc.

    Rano, po powrocie z zakupów, Ana zastała ją jeszcze z twarzą wtopioną w książkę od geografii, pozaginanej i z naderwanymi stronami, co znaczy, że przez noc nie tylko umysł Kali pracował, ale też cała głowa. Dwudziestolatka przysiadła na fotelu w oczekiwaniu na powrót śpiącej królewny do żywych, zsuwając przy tym torbę z podarkami na ziemię.

    Kalina westchnęła przeciągle i z wolna podniosła ciężkie powieki. W głowie jej trochę zaszumiało, gdy zza okna dobiegły ją wycia psów z sąsiedztwa, przetarła więc oczy, licząc, że jeszcze zaśnie, lecz napotkawszy — na szczęście tym razem łagodny — wzrok Any, domyśliła się, że nic z tego. Usiadła więc na kanapie, jakby była na rozmowie o pracę i zadeklamowała:

— Prędkość dźwięku wynosi około trzystu czterdziestu metrów na sekundę przy piętnastu stopniach Celsjusza, Pangea to superkontynent z permu, kwiaty pojawiły się oficjalnie we wczesnej kredzie, chociaż paru speców twierdzi, że już w jurze, vivente rege to obranie nowego króla za życia starego. To o mitozie i mejozie jeszcze doczytam. — Zatrzymała się, by wziąć głęboki oddech. — To co z tą niespodzianką?

— Niesamowite, jednak ci się udało — Ana odpowiedziała jej w podobnym tonie. — W nagrodę zostajesz u mnie i nie musisz już spać na kanapie. Załatwiłam nam używaną wersalkę od sąsiadki, jutro nam wniosą do sypialni. Gratuluję.

— I co, i tylko tyle? Ale ty jesteś!

— Spokojnie, mam coś jeszcze — Podniosła materiałową torbę. Wyciągnęła z niej dwie mniejsze, papierowe, po czym położyła je na stoliku tak, aby Kala mogła zobaczyć ich zawartość.

— Eklery, a tam rurki z budyniem, twoje ulubione. A tutaj masz nowy zeszyt do nut i książkę z chwytami do utworów Kilara. Zasłużyłaś.

Kalina natychmiast się rozchmurzyła.

— Dzięki! — krzyknęła, po czym rzuciła się, by uściskać starszą siostrę.

— Ale to nie zwalnia cię z dalszej nauki, wiesz o tym?

— Tak, wiem, ale nie będę tyrać na siłę.

     Ana mogła się tylko uśmiechnąć. Nie miała zamiaru się kłócić, nie dziś. Wyswobodziła się z przytulasa, a jej wzrok natychmiast powędrował w stronę pianina.

— To co, uraczysz mnie czymś nowym? — spytała, podsuwając siostrze pod nos książeczkę.

— Dobra. Walc czy polonez? — Kalina po cichu liczyła, że wybierze tę pierwszą opcję.

— Walc, obojętnie jaki. 

     Po chwili w mieszkaniu przy Tkackiej numer dwadzieścia trzy znów zabrzmiała muzyka, niosąc spokój i harmonię spowitemu w listopadowym śnie miasteczku. Ten urokliwy klimat przerywały jedynie dźwięki przychodzących wiadomości. Przed piętnastą Kala sprawdziła telefon: sto czterdzieści dwie nieodebrane od grupy tanecznej.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro