Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXV

     Choć na tapecie telefonu Anki wciąż widniała podobizna Tadka, a co dzień rano budziła się z melodią jego głosu jako budzikiem, jego nowego filmiku nie oglądała już z taką przyjemnością, jak jej najbliższa przyjaciółka. Owszem, nadal go uwielbiała, nadal był głównym tematem jej wielogodzinnych dyskusji z Julą, nadal przeglądała jego profil z częstotliwością przynajmniej piętnastu razy na godzinę, lecz teraz w jej otwartym dla każdego sercu mieszkał mały cierń zawodu z powodu pewnego nieporozumienia w szkole.

     Mimo to pozostawiła po sobie polubienia i parę serduszek w komentarzach. Może przynajmniej dzięki temu on o niej nie zapomni. Może...

     Postanowiła wreszcie sama wybrać się do Milewczyzny, bez względu na to, czy chłopak się tam pojawi, czy też nie. Ubolewała, iż nie będzie z nią jej najlepszej przyjaciółki od serca, gdyż Jula dostała szlaban na wychodzenie z domu z powodu kilku gorszych ocen. Czy ta przedpotopowa metoda wychowania przynosiła jakiekolwiek pozytywne skutki, tego nie wiadomo i nie miało w tym momencie nawet najmniejszego znaczenia. Dobrze się stało, że rodzice Anki musieli podjechać na spore zakupy, zgodzili się przy tym ją podwieźć ją do stajni, bo będąc dziećmi, sami konno jeździli.

     Na miejscu trudno było się jej odnaleźć. Tu ktoś bardzo zajęty naprawiał koło od wozu drabiniastego, tam odbywały się treningi dla zaawansowanych, a jeszcze gdzieś indziej przerzucano z miejsca na miejsce bele siana oraz kostki słomy.

     Postanowiła zaryzykować i podeszła do pierwszego człowieka, jaki się jej napatoczył. Był nim wysoki, chudy mężczyzna w roboczych spodniach, zielonej, kraciastej koszuli i podziurawionej kurtce, pchający taczkę z paszą. Ten, ujrzawszy ją, zatrzymał się, skłonił z wolna, po czym podkręcił płowy wąs.

— Dzień dobry, chciałabym się zapisać na jazdę — zaczęła z wrodzoną sobie pewnością piątkowej uczennicy na apelu w podstawówce. — Jestem pierwszy raz.

— To musisz iść do szefowej, ona teraz trening prowadzi. Skończy za jakieś piętnaście minut. Stań sobie tu, o, przy płocie — Wskazał na ramy placu, za którymi co rusz wzbijały się tumany kurzu spod końskich kopyt. — Możesz popatrzeć, jak to wygląda.

— Dobrze, dziękuję. Podejdę.

     Mężczyzna ukłonił się raz jeszcze, a potem począł znowu pchać taczkę. Anka już ciut pewniejszym krokiem zbliżyła się do placu treningowego, oparła się o drewniane belki i przypatrywała kilkorgu jeźdźców, najeżdżającym na zmianę szeregi. Przez chwilę zdało się jej, że jeden z nich był podobny do któregoś młodego piosenkarza, którego nazwiska nie pamiętała, ale wiedziała, że często bywał w telewizji. W sumie nie przeszkadzałoby jej, gdyby do niej zagadał, bo mogło się okazać, że on także był sławny, tylko jeszcze o tym nie wiedziała. Zawsze warto mieć nadzieję.

     Gdy lekcja dobiegała końca, podeszła do niej Gabriela, ściskając w dłoniach palcat, jakby chciała z niego skręcić sznur, cały czas się przy tym uśmiechając, co trochę ośmieliło nowicjuszkę.

— Cześć, witam, co cię do nas sprowadza? — zaczęła Gabi, choć domyślała się powodu wizyty.

— Chciałabym spróbować się przejechać. — Anka nieco się zawahała, ale mimo lekkiego zdenerwowania zapytała: — Czy da radę dzisiaj?

— Dzisiaj już niestety nie ma opcji, ale sprawdzę w naszym kalendarzu najbliższe wolne terminy. Może tak być? — Te ostatnie słowa zaakcentowała tak, aby zabrzmiało z troską, a panna Mazur już zupełnie pozbyła się zakłopotania.

— Nie wiem, czy wtedy moi rodzice będą mieli czas, by mnie tu przywieźć, a ja bardzo chciałabym spróbować. Moja przyjaciółka Jula mówiła, że to przyjemne.

     No i Tadek miał tu znowu przyjechać. Jeszcze nie wstawił stąd filmu, to jest szansa, że się spotkamy. Tak mówił.

— Wiesz, mam pomysł — Trenerka przestała wreszcie ukręcać bata. — Poproszę mojego pracownika, żeby cię oprowadził po stajniach i nauczył oporządzać. Jak przyjedziesz do nas następnym razem, to już wszystko będziesz umieć. A w razie czego, mamy tu niedaleko przystanek autobusowy.

     Anka pomyślała, że lepsze to, niż nic. Właściwie sama nie była pewna, czy miała ochotę wsiadać dziś w siodło, w końcu nigdy wcześniej tego nie robiła. Jeszcze tylko jedna kwestia nie dawała jej spokoju:

— Czy był tu taki chłopak, Tadek? On nagrywa filmiki na swój kanał. Albo czy się zapisał na jazdy?

— Hm, nie kojarzę, żeby ktoś o takim imieniu u nas jeździł — stwierdziła, po czym podrapała się po głowie. — Jedynie tak z dobry miesiąc temu był u nas jeden Tadek w grupie z Assemblage'u. Też jesteś z tej szkoły?

— Tak, właściwie to tak.

      Gabriela rozszerzyła swój uśmiech, aż policzki zasłoniły jej prawie połowy oczu. Już chciała ją prosić o pozdrowienie instruktorki w swoim imieniu, ale zdała sobie sprawę, że byłoby to dość niezręczne.

— Zobaczę, co da się zrobić — mrugnęła prawym okiem. — Widzisz tamtego faceta w zielonej koszuli? To Gwidon, poproszę go, żeby się tobą zajął. Gwidon?!

— Słucham, szefowo — Natychmiast rzucił wszystko i zaraz przybiegł do nich niczym piesek.

— Mam dla ciebie bojowe zadanie. Przedstaw, proszę, naszej nowej koleżance konie i pokaż jej, jak się oporządza. Zrobisz to dla mnie?

— Dla ciebie wszystko, szefowo — Ukłonił się starszej. — Widzieliśmy się już chwilę temu — Tym razem zwrócił się do młodszej. — Jak masz na imię?

— Przepraszam, nie przedstawiłam się. Ania jestem — wysunęła rękę do uścisku, co Gwidon prędko podłapał.

— Bardzo ładnie — stwierdził, po czym zwrócił się do pani trener. — To uszanowanie, szefowo, my idziemy.

     Nad ich głowami przeleciały trzy gołębie, lecz nie zwrócili na to uwagi. Nie usłyszeli też głosu Leokadii, który mógłby ich uświadomić o ptasiej obecności. Stajenny skłonił się Gabrieli z taką gracją, na jaką było go stać, a chwilę później, minąwszy paru jeźdźców prowadzących wierzchowce, oboje z Anką znaleźli się w stajni rekreacyjnej. Był mężczyzną postawnym, o włosach prostych, płowych niczym wysuszona słoma, z którą pracował i z takim też wąsem, na oko miał jakieś dwadzieścia pięć, może dwadzieścia sześć lat. Jego rodzina od pokoleń hodowała gołębie pocztowe i wyglądało na to, że ta tradycja będzie kontynuowana jeszcze w następnych pokoleniach, oczywiście pod warunkiem, że sam Gwidon Kapusta znajdzie sobie kiedyś żonę, co jak do tej pory szło mu miernie.

— Tu mieszkają konie do jazdy — zaczął. — Teraz nikogo tu poza nami nie ma, bo wszyscy już wyszli na plac. Szefowa mówiła, żeby cię oprowadzić, to opowiem ci teraz o tych koniach, co tu są. W tych pustych boksach stoją Toskania, Korala, Malina i tam Mamrot, one najczęściej chodzą na jazdy. O, a tam stoi Gamma.

     Słuchając jego wywodu, Anka przechadzała się korytarzem, podrzucając butami zalegającą słomę. Jej wzrok przykuł niewysoki izabelowaty wałach z łysiną i skarpetką sięgającą nadpęcia na tylnej prawej nodze, stojący w boksie sąsiadującym z tym należącym do Mamrota.

— A ten? Jest bardzo ładny.

— Tanger, taki to, o, kuc feliński z ojca walijskiego. Jedenaście lat ma, prawie dwanaście. Szefowa mówi, że jeszcze trochę, to będzie grzeczny i nawet dzieciaki będzie na niego wpuszczać. Teraz to jeszcze z ziemi trzeba go układać, ale już co pewniejsi na niego wsiadają. Szefowej...

— Pokaże mi pan, jak go wyczyścić? — spytała zniecierpliwiona, mając pomału dość nadużywanego przez niego słowa.

— Tak. I mów mi po imieniu. Gwidon jestem, ale szefowa czasem mówi Guido.     Rany, czy on tak zawsze? Ciekawe, czy Tadek też mówi o kimś bez przerwy. Fajnie by było, jakby mówił tak o mnie.

     Mężczyzna otworzył boks i przywiązał Tangera na zewnątrz. Upewniwszy się, że Anka obserwowała go uważnie, pokazał jej po kolei wszystkie szczotki oraz inne ustrojstwa, objaśnił przeznaczenie, a ona słuchała tego jak zaklęta. Z tego stanu chwilami tylko wyrywały ją wtrącenia Gwidona o Gabrieli, ale to szczegół. W końcu sama zbliżyła się do wałacha, na co ten zareagował radosnym rżeniem. Początkowo zrobił dwa kroki w bok, nie dając się dotknąć, lecz w końcu odpuścił. Wyczesywanie jego miękkiej sierści uspokajało Ankę. Mogła w pełni oddać się przy tym rozmyślaniu o pewnym właścicielu internetowego kanału. Jedynie czyszczenie strzałki kopystką wymagało od niej większego skupienia.

— Chcesz mi pomóc z nim popracować z ziemi? Szefowa na pewno nie będzie miała nic przeciwko.

— Myślałam, że pan tu sprząta i podaje paszę. Pan też trenuje konie?

— Gwidon jestem. Ja tu wszystko robię. I stajennym jestem, i masztalerzem, i nawet szefowej z jazdami pomagam. Ostatnio to stajennym jestem najmniej. Niedługo egzamin na instruktora robię, szefowa mi poleciła, co bym jej jeszcze więcej mógł pomagać, bo papier warto mieć.

— Więc dobrze, chętnie. Tanger jest chyba bardzo miły.

— Może i w stajni jest miły, a jak się go wyprowadzi, to trochę mniej. Kiedyś nawet szefowej nowe czapsy pogryzł.

     To powiedziawszy, pozwolił wyprowadzić towarzyszce kuca na mniejszy plac po drugiej stronie folwarku.

— Mam tu kawałki jabłka dla niego. Zaraz ci pokażę, jak się konia uczy ukłonów. On już trochę umie, bo z nim w zeszłym tygodniu szefowa sporo ćwiczyła, to teraz łatwiej pójdzie.

     Anka stanęła w pewnej odległości od poruszonego z powodu zapachu owoców konia, a młody Kapusta ze smakołykiem w dłoni począł głaskać go po lewej przedniej nodze. Tanger lekko ją cofnął i spuścił głowę, za co został nagrodzony.

— Patrz teraz, panno Aniu, złoży głowę aż do dołu.

     I faktycznie tak się stało. Tanger zgiął się do samej ziemi. Dostał za to połowę jabłka.

     Dziewczyna była pod wrażeniem. Jeszcze nigdy do tej pory nie widziała, aby jakiekolwiek zwierzę to potrafiło. I to z tak bliska.

— Czy mogę spróbować?

— Zapraszam, panno Aniu. Bądź ostrożna, bo inaczej mnie szefowa prześwięci.

     Zaciekawiony konik obracał uszy i podwijał wargę. Anka delikatnie wsunęła mu słodycz pomiędzy nogi, a potem nakierowała w stronę brzucha. Kuc z gracją ukłonił się, jak należy.

— Udało się! Brawo, Tanger — Poklepała go, po czym objęła ramionami. Zwierz najwyraźniej nie miał nic przeciw temu. — O, hej, nie gryź mi kurtki! O, dobry kucyk, dobry. Nie gryź, tak.

— Tanger, na hubertusie będziesz gwiazdą. Szefowa się ucieszy.

     Kurtka Anki na szczęście pozostała w stanie nienaruszonym. Gdy zabrakło jabłek do treningu, Gwidon wyciągał kostki cukru, kiedy zabrzęczał telefon.

— To moi rodzice — oznajmiła. — Przyjechali po mnie. Muszę iść, bo będą się martwić.

— Przyjedziesz do nas na lekcje?

     Spuściła głowę na chwilę, a wtedy poczuła na dłoni włosy czuciowe z pyska zwierzęcia. Uśmiechnęła się półgębkiem, bo w sercu podjęła już decyzję.

— Tak właściwie... chyba od jazdy wolałabym ćwiczyć z Tangerem. Jest kochany. Czy mogę?

— Porozmawiam z szefową. Po hubertusie na pewno się uda.

— Dziękuję — ukłoniła się w pośpiechu i na odchodne rzuciła jeszcze: — Do zobaczenia, Tangerze.

     Tak naprawdę to był bardzo przyjemny dzień. Nieważne, że nie spotkała Tadka. Przynajmniej poznała kuca, który — gdyby się postarał — mógłby zostać nawet większą od niego gwiazdą internetu. Kto by nie chciał oglądać filmików z utalentowanym koniem?

     A gdyby Tadek nagrał film z Tangerem? To by było bardzo interesujące.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro