XLI
Rankiem znów w powietrzu czuć było zapach nadchodzącej zimy, być może nawet śniegu z deszczem, bo sam śnieg zalegający zaspami na chodnikach był już od paru dobrych lat marzeniem ściętej głowy. Z tej okazji Anastazja i Kalina zapragnęły wybrać się na kolejny spacer po rynku. Szkoda, żeby piękna pogoda się marnowała, ponadto przecież chodzenie sprzyja zdrowiu.
Witryny sklepowe uginały się od ozdób świątecznych, a prezentowane towary zmieniały się nieraz co dwa lub trzy dni, zatem nawet jeżeli ktoś zrobił już pokaźne świąteczne zakupy, z powodzeniem mógłby zrobić jej na nowo, nurkując przez cały dzień w zupełnie nowym asortymencie.
Dla warszawianek tym razem przechadzka miała być wyłącznie przyjemnością i żadne przymierzanie nowych sukien karnawałowych czy szpilek nie wchodziło w grę. Na to przyjdzie jeszcze czas.
Zatrzymały się przed "Krakowską", by przyjrzeć się ułożonej w szerokim oknie inspirującej kompozycji, złożonej z — a jakże — tradycyjnej krakowskiej szopki, przystrojonej kwiatami gwiazdy betlejemskiej i jakimiś chochołami prosto z Wesela w towarzystwie dziadka do orzechów oraz łabędzi. Anie przeszło przez myśl, że jeszcze tylko wieży Eiffla tu zabrakło. Od początku miesiąca sprzedawano w kawiarni ekskluzywne jak na prowincję zimowe wydania kaw i herbat, zatem nie można było przejść wobec nich obojętnie.
— To co, wchodzimy? — spytała Anastazja, której zapach świeżo mielonych ziaren zdążył podrażnić wrażliwy nos.
— Zaczekaj, patrz tam — młodsza z sióstr wskazała na wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu i kraciastym kaszkiecie, podziwiającego przez szybę wystawę księgarni po drugiej stronie deptaku. — Federico Nowak we własnej osobie.
Ana natychmiast przeszła w tryb flirciary.
— Kala, kup kawę nam obu — zarządziła, nie odrywając od niego wzroku, przygryzając przy tym dolną wargę. — Ja muszę zrobić taktyczny rekonesans literatury.
— Lecę — powiedziała, a wchodząc, trzasnęła drzwiami tak, żeby na pewno każdy przebywający w środku wiedział, że nawiedziła ten przybytek. — Dwa razy zimowe latte z cynamonem, karmelem i wanilią. Skórka pomarańczy też może być. Na wynos.
— Dwadzieścia pięć złotych, za moment będą.
Zauważyła, że podczas nalewania napojów, barista wyciągał szyję i błądził wzrokiem, chcąc dostrzec coś na zewnątrz, a może raczej kogoś.
— Proszę, pierwsza gotowa — Jóźwik przesunął kubek po ladzie.
— Jeżeli patrzysz na nią, to jest zajęta — wypaliła Kalina, próbując jak najefektywniej chwycić gorące, papierowe naczynie. Domyśliła się, że spoglądał na jej siostrę.
— Yy... co? — Ocknął się dopiero po chwili.
— Mówię, że ona jest zajęta.
— Ale jeszcze nie przeze mnie — odparł lekko, jakby to była jedyna pewna rzecz na świecie, nawet bardziej pewna niż śmierć oraz podatki.
— No właśnie. A jak chcesz dowodu, spójrz teraz.
Przez szybę wyraźnie było widać, jak Fryderyk, objąwszy Anastazję w talii, podniósł ją i przytrzymując w górze, zrobił obrót wokół własnej osi. Oboje wyglądali na uradowanych.
— Teraz mi wierzysz? — spytała tryumfującym tonem Kalina. Tomek momentalnie przestał się gapić i zmienił kierunek działania. — Proszę, druga gotowa. A może ty się ze mną umówisz, co? Słoneczko? — Mrugnął prawym okiem, przeciągając ostatnie słowo.
— Zapomnij — odparła, trochę się jeszcze męcząc ze złapaniem kubeczków, a gdy wreszcie się jej udało, otworzyła drzwi nogą i w ten sam sposób je zatrzasnęła. Najwyraźniej wielkie wejścia i wyjścia z kawiarni miały z Aną we krwi.
Stała przez chwilę przy ścianie, obserwując bacznie przedstawienie, odbywające się po drugiej stronie, jej siostrę, szafującą na lewo i prawo hollywoodzkim uśmiechem oraz lekko nachylonego w jej kierunku amanta rodem z przedwojennego filmu. Nie trwało to długo, para w końcu się rozdzieliła, a Anastazja sprężystym krokiem przeprawiła się na druga stronę deptaka.
— Twoja kawa.
— Dziękuję, odliczę ci od rachunku. — Zadowolona wypiła pierwszego łyka, udając, że wcale nie poparzyła sobie kącika ust.
— Niezłe kino odstawiliście, że aż ten typ zza baru was oglądał — ironizowała młodsza. — Nawet mnie próbował wyrywać.
— Nie dziwi mnie to — Ana zajrzała raz jeszcze przez szybę kawiarni. Gdy to spostrzegł, natychmiast spuścił wzrok. — Chodźmy stąd, bo nam nie da spokoju. Obejdzie się zamek, a potem wracamy.
— Kiedy wesele? — wypaliła Kala jak zwykle w idealnym momencie.
— Pewnie nigdy, ale — Ostatni wyraz wyraźnie zaakcentowała. — Zaprosił mnie do domu na kolację.
— Uu, będzie zabawa.
— Tak, może — Mówiła, jakby wcale w to nie wierzyła. Nagle jej radość zupełnie przygasła niczym wypalone kubańskie cygaro.
W miarę drogi kawy stygły, zatem piły je w przyspieszonym tempie. Niedaleko, na Placu Zamkowym przy fontannie, utworzono sztuczne lodowisko. Dalej, pod zamkiem, ustawiono świecące sanie i ławkę z kopułą, by mieszkańcy mogli niskim kosztem wykonać zimowe sesje zdjęciowe. Pobliskie drzewa obwieszono różnokolorowymi światełkami, lecz ukazywały swój nieodparty urok dopiero po zapadnięciu zmierzchu. Stało też tam kilka jadłowozów z goframi, naleśnikami oraz ciepłymi napojami. Miasteczko na święta przybierało bardzo przyjazny wystrój, tworzący aurę ciepła, którego tak bardzo potrzeba szczególnie w szalonym świecie.
Spod zamku na Tkacką było już blisko. Gdy weszły do mieszkania, uderzył je straszliwy zaduch, gdyż przed wyjściem zapomniały otworzyć okien i dopiero teraz mogły naprawić ten błąd.
— Co robimy? — zapytała bezceremonialnie Kala, wtapiając ciało w kanapę.
— Co proponujesz? — Siostra odbiła piłeczkę, rozsiadając się w fotelu.
— Może film? Znalazłam ostatnio jakąś nową komedię świąteczną.
— O nie, tylko nie to! — Ana zawyła żałośnie niczym zarzynana kura.
— Czemu nie? Będzie się można pośmiać z głupot.
— Tego się właśnie obawiam.
— To włączam! — Kala zerwała się z kanapy i porwała laptop siostry. Niedługo później obie zasiadły przed ekranem z przekąskami, Kala z niekrytej ciekawości, Ana z kpiną wypisaną na twarzy. No i się zaczęło.
— O, jaka biedna, facet ją rzucił, o matko, tragedia! — komentowała poruszona do głębi Anastazja, ale raczej w niezbyt pozytywnym sensie. — Zaraz się przypałęta drętwy księciuniu specjalnej troski, co to jego jedyną cechą charakteru jest to, że wygląda.
— Oglądałaś to już?
— Nie, ale oglądałam dwa inne o równie kiczowatych tytułach — stwierdziła to jak prawdziwy kanapowy znawca. — O, o, teraz na bank ona się potknie i wpadnie na niego. No, mówiłam! Jestem geniuszem.
— Tak, faktycznie.
Zmieniły pozycje na wygodniejsze. Chrupały przekąski niczym gryzonie, prawie przy tym zagłuszając idiotyczne, do bólu papierowe dialogi. W zasadzie dzięki temu film wydawał się nawet ciekawszy i wymagał przynajmniej minimalnego skupienia, żeby czytać po angielsku z ruchu warg.
— O, wreszcie — odpaliła się znowu Ana. — Czekałam na niunię księciunia. Na bank jest "zua" — ostatnie słowo zaakcentowała kocim ruchem dłoni, rozgarniających powietrze. — One albo mamunie zawsze są "zue", żeby te nędzne drewniane imitacje mężczyzny mogły być na końcu z podkuchennymi niemotami, poznanymi dwa dni wcześniej. No, mówiłam! Mówiłam, że tak będzie! Bingo odhaczone!
Westchnęła głośno, jakby film spowodował u niej prawdziwy, fizyczny ból, a jej mięśnie rąk przeszły w stan perpetuum kurczliwe-rozkurczliwe.
— Rany, czy ci wszyscy scenarzyści z reżyserami muszą używać wciąż tej samej kalki?! Tego się oglądać nie da! To zabiło moje ostatnie szare komórki i zdolności twórcze!
Gdy jej mięśnie przestały się samoistnie poruszać, dodała jeszcze:
— Z dopłatą bym nie wzięła takiego sztywniaka.
— Żaden z nich nie jest Fede — rzuciła przewrotnie Kala z manierą kocicy. — Ani nawet Rafaellem.
— Ej, zejdź ze mnie! — ożywiła się. — Spójrz czasem na siebie. Kowal to niby co, pies?
— Jak chcesz, możemy wziąć psa i go tak nazwać. Nie ma problemu. — Dumna z siebie Kala skrzyżowała nogi i ręce, udowadniając, że tez potrafiła się słownie bronić.
— Dajmy już spokój z tą zabawą, bo się nigdy nie skończy — ucięła starsza. — Od tej pory zero wspominania o facetach, zgoda?
— Zgoda. — Nastolatka uniosła brwi jak w przerysowanej kreskówce. — Ale do jutra.
Anastazja parsknęła śmiechem.
— Załamujesz mnie czasami.
— Wiem. To może zagramy teraz w kalambury pod tytułem "durnowate stereotypy z książek"? Na biedę z filmów też może być.
Siostra nie spodziewała się po niej dobrych pomysłów, a tu proszę, ten był nawet niezły. Czyżby zaczęła wreszcie dorastać? Oby, najwyższa na to pora.
— Dobra, wchodzę w to.
Kala poderwała się z kanapy i stanęła zaraz za stolikiem. Objęła się ramionami i parodiując femme fatale z tanich harlekinów albo inną księżniczkę z wieży, mówiła piskliwym głosem:
— Ojej, ojej, mam piętnaście lat, a jeszcze z nikim się nie całowałam, ojej. Za żadne skarby nie chcę księcia na białym koniu, ojej!
Starsza nie mogła powstrzymać śmiechu. Zwinęła się w pół, prawie rozsypując prażynki.
— Błagam, dawaj jeszcze!
— Jestem taka brzydka, ojej, na pewno żaden książę mnie nie zechce. I ja też nie chcę go! Co? Pierwszy chłopak, który do mnie zagadał, jest księciem? Ojej, więc jednak jestem taakaa wyjątkowa! I on taaaak mnie kocha od pierwszej chwili, bo w głębi duszy zawsze marzył o miernej wsiowej niemocie! Ojej! Totalnie nikt się tego nie spodziewał! Teraz to ja będę królową i ja będę rządzić, bo mój grzeczniutki misio mi pozwoli.
— Tak bardzo! — Klasnęła o udo, zwijając się z przeciążenia przepony.
— Albo to. Jestem wielki zły badboy — zaczęła karykaturalnie niskim głosem Kalina, podnosząc ramiona niczym napakowany bywalec siłowni. — Mam motor i glany, i biorę, i palę, i piję, i jestem obrzydliwie bogaty. Mogę mieć każdą, ale chcę mieć tę cnotliwą brzydką kujonkę w okularach, co to jest brzydka tylko w okularach, bo jak zdejmie okulary i założy miniówkę to jest zaczepista. A potem przerobimy całe pinsiont twarzy w jedną noc.
Ana dalej pokładała się ze śmiechu, przez co ostatecznie reszta zawartości miski znalazła się na podłodze. Gdy wreszcie wróciła do względnej równowagi, pozbierała wszystko, po czym zamieniła się miejscem z siostrą.
— Teraz ja, uwaga. O, jak ja jestem zbuntowana i jak ja bardzo nie znam się na koniach! — Jej głos zmienił barwę na ciemną i przepaloną. — W ogóle, to co to jest koń? Zabawka jakaś? A, to takie zwierzę, co go nigdy wcześniej na oczy nie widziałam. O, ten to jest wielki kary dziki ogier i dosłownie nikt nie może się do niego zbliżać! O, to ja się teraz pobawię w Aleksandra Macedońskiego i wsiądę na niego! O, wszyscy mnie teraz podziwiają, bo jestem przepotężną zaklinaczką od pierwszej sekundy. Dopiero pierwsze pięć minut w życiu siedzę w siodle, a już zdążyłam wygrać Triple Crown i dostać medal od hiszpańskiej szkoły jazdy. Ayeee!
— Dobre, dobre.
— Jeszcze jedno. — Tym razem jej głos stał się bardziej radiowo-reklamowy. — Jesteś biedny? Nie masz pieniędzy? To twoja wina! Wstawaj o trzeciej nad ranem, biegaj codziennie po piętnaście kilometrów przed robotą na taśmie w januszeksie i pij sok z awokado, a już za tydzień będziesz się bujać na Bahamach! Ale najważniejsze, kup moje milion pięćset książek i piętnaście tysięcy nowych kursów, bo inaczej guzik będziesz mieć!
— Ale to nie jest archetyp z książek tylko makaron coachów.
— Jak to nie? — oburzyła się teatralnie. — A kto pisze te wszystkie poradniki biznesowe?
— A, no, chyba że tak.
Tancerka zmrużyła powieki, zorientowawszy się, że jej siostra właśnie ujawniła objawy talentu zapisanego w genach rodziny.
— Wiesz — zaczęła przeciągle. — Nawet nieźle ci idzie naśladowanie. Nie chcesz zdawać na studia aktorskie?
— Może będę. Zrobię większą karierę od ciebie.
— I tego ci życzę. Ja od jakiegoś czasu mam już jej dość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro