Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII


Mimo że ukochany samochód Any stał pod jej kamienicą, wolała wybrać się w podróż autobusem. Na szczęście parę połączeń przez okoliczne wioski jeszcze pozostało i miejscowi chętnie z nich korzystali. Dla starszych ludzi ze wsi takie przejazdy były odpowiednikiem kawiarni: tu ktoś wsiadał, tam wysiadał; tu opowiedział jakąś plotkę, tam ubijał targu na zdezelowany samochód; tu zjadł kanapkę, tam popił wiśniówką. Anastazja przyglądała się tym dziwnym praktykom z zainteresowaniem, samej nie biorąc czynnego udziału.

Wysiadła na przystanku w Milewczyźnie, stamtąd do posiadłości wujostwa Przeździeckich prowadziła prosta droga, obsadzona dookoła lipami oraz śliwami. Z Gabrielą skuzynowana była w pierwszym stopniu, gdyż jej matka urodziła się jako starsza siostra ojca Anastazji i Kaliny. We wsi powiadali, że pani Przeździecka po ślubie stała się niezwykle wścibską kobietą, bo wyrwano ją — mieszczucha — ze stolicy, a potem zaszyto w grajdołku na końcu świata i jakoś musiała sobie ten stan rzeczy zrekompensować. W każdym razie Anastazja i Gabriela, z racji podobnego wieku, były ze sobą bardzo zżyte od dzieciństwa i niewiele wskazywało na to, by miało się coś zmienić w tym względzie.

— Niemożliwe! — krzyknęła zdumiona Gabi, gdy podczas sprzątania pozostawionego przez uczniów sprzętu jeździeckiego, zauważyła ukochaną kuzynkę w bramie. Rzuciła wszystko i natychmiast podbiegła się przywitać. Będąc blisko i prawie płacząc ze szczęścia, dziewczyny objęły się ramionami.

— Cześć, tęskniłam za wami — rzekła niewyraźnie Ana. — Ach! Czas płynie, a tu nadal nic się nie zmieniło. Wszystko jak za dawnych czasów. Aż ci zazdroszczę.

— Tak, ja sobie też — żartowała druga. — Nigdzie na świecie nie jest tak pięknie, jak tu. Ale co ty tu robisz? Znudziła ci się Warszawa?

— Powiedzmy. Wszystko ci opowiem po kolei.

— To zapraszam. — Gabriela odstawiła rząd do siodlarni i razem udały się w stronę sadu. Zupełnie tak, jak przed laty w czasach dzieciństwa, usiadły na drewnianym płocie pamiętającym jeszcze czasy ich dziadów. Za nimi pyszniły się obsypane owocami grusze, jabłonie i krzewy rokitnika. Przyroda kusiła najpiękniejszymi zapachami nadchodzącej jesieni i słońcem, które w tej okolicy świeciło dłużej i jaśniej, niż w pozostałej części kraju.

Gabi podniosła z ziemi upadłe przed chwilą złote gruszki, jedną oddając kuzynce. Przed sobą, po drugiej stronie ścieżki, miały pastwisko, gdzie pożywiały się klacze hodowlane z dziećmi. To sielski świat, o którego zachowanie tak pieczołowicie dbała panna Przeździecka.

— Mów, opowiedz wszystko! — ekscytowała się blondynka.

— Ech — westchnęła druga. — Robię przerwę w studiowaniu. Dostałam pracę w Radzieszyńcu w szkole tańca. Przez jakiś czas tam pomieszkam.

— Czyli będziemy się częściej widywać? Świetna wiadomość!

— Tak, to mnie najbardziej cieszy. A ty... nie masz dziś lekcji? — spytała dla pewności Ana.

— Nie, dzisiaj mam wolne. Idealnie trafiłaś z czasem.

— To dobrze — uśmiechnęła się artystka, bacznie przyglądając się nadgryzionemu owocowi. Gabriela czuła, że coś było nie tak.

— Co się dzieje?

— Przez całe życie pracowałam na to, żeby być "kimś", a to wciąż za mało — zaczęła Anastazja.

— Zabrzmiało poważnie.

— Starasz się ponad siły tylko po to, by przez chwilę cię podziwiano, a już minutę później nie pamiętano nawet twojego imienia. Człowiek łatwo zapomina o osiągnięciach innych ludzi, za to o własnych pamięta do końca życia i chwali się nimi w każdej chwili. Trzeba być wyjątkowym, ale uważać, żeby nie być lepszym od innych, bo to też źle.

— Sława przemija.

— Nie tylko ona. Ugh, nie słuchaj mnie, gadam jakieś głupoty. To pewnie przez to czyste powietrze. W Warszawie nie ma go za wiele. Aż można się zatruć tym zdrowiem.

Nastała minuta bolesnej ciszy, więc Gabi postanowiła zmienić temat:

— Co u Krzysztofa?

— Nie wiem. Nie rozmawialiśmy od dawna.

Więc miałaś na myśli jego. Teraz wszystko jasne — pomyślała Gabi, po czym dodała: — Nadal nie ma na nic czasu?

— Przecież go znasz. Nie chcę go widzieć już nigdy — stwierdziła gorzko Ana, rzucając ogryzek daleko przed siebie.

— Przykro mi. Widać tak miało być. Musisz sobie wreszcie znaleźć kogoś porządnego.

— A tak, zapomniałam, że twoja matka i wszyscy znajomi królika uważają mnie już za starą pannę.

— Tak jakby — przyznała z żalem krewna. — To dlatego przyjechałaś do Radzieszyńca? Żeby kogoś poznać?

— Nie. Po prostu potrzebowałam zmian. Potrzebowałam spokoju. Zresztą, minęło raptem parę miesięcy.

Parę miesięcy... a jednak wszystko żyło w Anie, zupełnie jakby to było wczoraj.

— Jasne. — Gabi zrozumiała to w lot. Czym prędzej zmieniła temat: — I co? Będziesz tu sama mieszkać?

— Właśnie nie sama — zaśmiała się gorzko kuzynka. — Kalina zwaliła mi się na głowę.

— A co z jej nauką?

— Nic. To, co zwykle — westchnęła tancerka, zaciągając się czystym powietrzem. — Niech żyje edukacja domowa, uhu.

— Ale tu na prowincji nie ma szkoły baletowej — zauważyła druga. 

— Ale przynajmniej jest szkoła muzyczna. Ja skończyłam baletową, więc ona nie musi.

Gabriela poczuła, że musi jakoś podnieść na duchu krewną. I nawet przyszedł jej do głowy pewien pomysł:

— To co, może zabierzesz się ze mną na balangę do remizy? Na pewno będzie tam pełno bogatych rolników z własnymi pługami i kombajnami, jak te u ministra.

— Wiesz, że to tak nie działa? Szczęśliwe zakończenie nie istnieje.

— Czy ciebie w ogóle zadowoli jakiekolwiek zakończenie? — Kuzynka zaczęła już pomału w to wątpić. 

— Jakieś na pewno, ale w prawdziwym życiu nie ma miejsca na koncert życzeń. Life is brutal.

Ana przygryzła wargę. Wtedy rzuciła pierwsze, co jej przyszło do głowy:

— A co u ciebie? Jak ci się wiedzie z tym Areczkiem, hm?

— Areczek już dawno nieaktualny. Dwa miesiące temu poznałam Pawła, ale po dwóch dniach przestał mi odpisywać. Potem zaczął do mnie pisać Krystian, ale gdy się spotkaliśmy, okazało się, że jest dużo niższy ode mnie. Potem poznałam jego kumpla, Marka...

— Już się zgubiłam! Och — westchnęła Ana, kładąc się na trawie. — Jak ja ci zazdroszczę.

— Czego? — zdziwiła się druga. Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy coś podobnego.

— Tego, że jesteś lekkoduchem. Przebierasz w facetach jak w ulęgałkach i jesteś szczęśliwa.

— Ty też kiedyś będziesz. — Poklepała kuzynkę po plecach, jak robi się wśród przyjaciół.

— Oj, nie będę! —  upierała się tamta. —  Niektórym pisane sto lat samotności.

— Ty nie chcesz czy nie możesz?

— I nie chcę i nie mogę — wyjaśniła zupełnie pewna. —  Lepiej mi samej niż z półgłówkami.

— Jasne. Wiesz co? Marek ma takich dwóch przystojnych kumpli. Jeden ma tartak po ojcu, a drugi jeździ tirami. Może ci się któryś spodoba?

— Tak mi się spodoba, jak wszyscy moi znajomi ze szkoły, a jeżeli są kolegami "twojego" Marka, to już wiem, są od niego gorsi. Inaczej wybrałabyś któregoś z nich.

Tych argumentów Gabi zbić nie mogła.

— Jak ty mnie dobrze znasz! — klasnęła z radością w udo.

— Aż za dobrze!

Wybuchły obie gromkim śmiechem, jak gdyby miały znowu osiem czy dziesięć lat. Ana spędzała w domu wujostwa każde wolne wakacje, z czasem wspólnie z Kaliną. Dziewczyny oporządzały razem konie, jeździły w teren i psociły tak, że aż ciotka nie dawało sobie z nimi rady. To były przepiękne czasy, kiedy jeszcze po wiejskich drogach często jeździły wozy konne, a miejskie rynki nie zamieniano w betonowe pustynie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro