Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI

Nigdy nie wychodziły z domu w tej samej chwili. Gdy miały coś do załatwienia wspólnie, najpierw szła Ana, a dopiero po dziesięciu minutach pod kościołem świętego Stanisława Męczennika — czyli dwie ulice dalej — dołączała do niej Kala. Nie inaczej było podczas pierwszych zajęć w nowym roku w Assemblage'u. Starsza dotarła do szkoły pół godziny przed czasem, by móc przebrać się w spokoju. Kalina wpadła do szatni spóźniona o minutę, gdy wszyscy zdążyli już ją opuścić. Przebrana w wygodny dres o lawendowej barwie, trzymała się z tyłu grupy, rozprawiającej o zupełnie nieistotnych kwestiach, takich jak choćby sprawdzian z biologii.

Nie tylko Kala była tu nowa. Przy kotarach robił sobie zdjęcie Tadek Kaniewicz, miejscowa gwiazda internetu. Prócz niego także Jurek Zawadzki, Róża, jej chłopak Antek Winiarski i... ktoś, kogo za żadne skarby nie chciała tu spotkać, Janek Romecki.

Dumne wejście instruktorki zaskutkowało gwałtowną ciszą.

— Jestem Anastazja, dla przyjaciół Ana, czyli dla was pozostanę Anastazją — zaczęła, nie bawiąc się w ceregiele. — Moje nazwisko nie jest wam do niczego potrzebne. W tym roku to ja będę was uczyć w tymże przybytku, więc jak komuś się to nie podoba, radzę natychmiast zrezygnować.

Tu się zatrzymała, oczekując reakcji. Uczniowie spojrzeli po sobie z obojętnością, lecz nikt się nie odezwał. Ana mówiła więc dalej:

— Mam nadzieję, że się już rozgrzaliście. Teraz z dziką przyjemnością zobaczę, co potraficie. Kto pierwszy?

— Ja! — Serafina wyprężyła się jak kogut do piania.

— Proszę. Scena jest twoja — rzekła Ana i zeszła na bok, pozostawiając najlepiej oświetloną przestrzeń sceny wolną.

Serafina ruszyła. Zaczęła od wolnego passé w skłonie, by wracając do pionu, z coraz większą ekspresją zarzucać rękami. Po kolei wykonywała parę temps sauté, pomiędzy nimi pas glissade. Trudno zaprzeczyć, że technikę miała dobrze opanowaną. Na koniec zaprezentowała się w tryumfalnym révérence.

— Dobrze, bardzo dobrze. Racz tylko zachować dobry kąt w pas assemblé. No i zdecyduj się, czy tańczysz taniec klasyczny, czy współczesny.

Ugh! Że co?! Przecież zrobiłam wszystko, jak trzeba. Za kogo ona się ma?! — w myślach Serafiny pojawiło się już tysiąc sposobów na pokazanie tamtej zołzie, że to jednak ona nie miała racji.

— To może teraz ja — zgłosiła się María.

Ubrana w zwiewną bluzkę i długą czarną spódnicę z lekkiej satyny, tańczyła to, co wychodziło jej najlepiej: ogniste flamenco. Wirując, wyglądała jak antyczna rzeźba na szczycie brazylijskiej platformy karnawałowej. Melodyjny stukot obcasów rozlegał się po całej sali.

Przyjaciele byli oszołomieni płynnością jej ruchów i wyjątkową elegancją. Widać było, że dziewczyna czuła się jak ryba w wodzie. Tryskała radością oraz młodością. Jurek nie mógł od niej oderwać wzroku, a Serafina wzdychała ciężko z powodu swojej porażki.

— Świetnie, naprawdę świetnie — stwierdziła Anastazja. — Mimo że nie doświadczyłam duende. Zapewne stać cię na jeszcze więcej. Popracuj nad punteado.

— Pff, prymuska — mruknęła pod nosem Serafina.

— Kto teraz? — cisnęła dalej Ana.

— Może ja? — niepewnie stwierdził Jurek, a zrobił to tylko po to, by zaimponować Maríi.

Chłopak poczuł się bardzo niezręcznie. Do tej pory jego taneczna kariera ograniczała się do podrygów do muzyki zasłyszanej w słuchawkach albo na imprezach. Widząc błyszczące oczy swojej latynoskiej sympatii, postanowił się przełamać. Pokazał kilka najlepszych ruchów, a w myślach powtarzał:

— Nie, może to... nie. Stój. Tak, dalej... em...

Zbyszek, widząc zmagania walczącego z sobą towarzysza, postanowił się przyłączyć i wziąć część wstydu na siebie. Oddał bluzę stojącemu obok Rafałowi i ruszył w tan.

Trzeba przyznać, że szło mu bardzo przyzwoicie, a po chwili nawet złapali ten sam rytm z Jurkiem. Wspólnie wyszedł im á la hip-hop w sosie własnym, ale całkiem przyjemnie się to oglądało. Kalina, która do tej pory fizycznie była tam tylko ciałem, duchem będąc gdzieś daleko, ten dziwny tandem obserwowała w żywym skupieniu. Nie przeszkadzały jej nawet piski Anki i Juli.

Niezły jest — pomyślała Kala, mrugając powiekami z prędkością światła.

— Łuhu! — krzyknął na koniec Kowal, po czym przybili sobie z Zawadzkim piątkę.

— Nieźle — skwitowała kwaśno Anastazja, nie wdając się w szczegóły.

— Jak wszędzie widzisz błędy, to może ty nam coś pokażesz? — odezwał się Janek.

— Nie widzę powodu, dla którego miałabym się przed wami popisywać. Jeszcze nie dorośliście do momentu, by móc mnie widzieć mnie w pełnej scenicznej chwale.

— Czyli tchórzysz?

— Który cwaniaczek to powiedział? — Zmarszczyła brwi.

Spojrzenia ogółu jednomyślnie skierowały się w stronę Tadka, który natychmiast poczerwieniał.

Surowe spojrzenie instruktorki mogło oznaczać tylko jedno.

— Wiesz? Zmieniłam zdanie. Podejdź tu.

— Ja? — Przeraził się.

— Ty — powtórzyła stanowczo.

I chłopak jak posłuszny piesek poczłapał na środek, wprost do paszczy lwa.

— Złap mnie w pasie obiema rękami — zarządziła, unosząc ręce do pierwszej pozycji.

— Nie no, nie mogę... — odparł leniwie.

— Złap, mówię!

Anastazja wykonała pięć błyskawicznych piruetów, a wychodząc z ostatniego, oplotła szybkim i sprawnym ruchem lewej nogi ciało Tadka, patrząc mu przy tym prosto w oczy. Chłopak stał przestraszony, jakby ducha zobaczył. Nie mógł się poruszyć przez dobrą chwilę, taką siłę rażenia miała Ana. Powoli, subtelnie zsunęła nogę i po łuku przywróciła ją do pionu, przyprawiając swoją biedną ofiarę o dreszcze. Przewieszona przez jego przedramiona zeszła do mostka i przerzuciła swe długie nogi do przewrotu w tył, by za chwilę samodzielnie zrobić ich jeszcze kilka z wyprostowanych rąk i nóg. Młodzian w tamtej chwili czuł się, jakby oplotła go anakonda: silna i mogąca naprawdę nieźle go poturbować, gdyby miała na to ochotę. Najgorsze, że ta anakonda była też koszmarnie ładna i — niestety — zdawała się naprawdę świetną artystką.

Po całej sekwencji grozy, w obliczu wymownej ciszy, wzmocnionej wytrzeszczem oczu byłych niedowiarków, Anastazja zapytała:

— Ktoś jeszcze?

Odpowiedzi naturalnie nie było. Nikt nie chciał ryzykować utraty szczęki czy innej części ciała w starciu z tą wampirzycą. Skrycie jednak męska część grupy — na czele z Rafałem — zazdrościła szczęściarzowi, robiącemu za jej podpórkę, lecz żaden z nich nie zamierzał się do tego przyznać.

— Dobrze, w takim razie zrobimy teraz rozgrzewkę po mojemu. Tańczyć będziemy kiedy indziej — oznajmiła.

— A konkretnie co? — nie wytrzymała Aniela.

— Konkretnie to wszyscy teraz kłaść się na ziemię do deski. Powiem wam, kiedy skończyć. Już.

Naraz wymieszały się wszystkie możliwe sposoby okazania niezadowolenia. Ana podchodziła do każdego po kolei i poprawiała maruderów. A czas płynął...

Większość odpadła po około pół minuty lub czterdziestu sekundach, niedobitki w bólach próbowały wytrwać więcej, na wpół przy tym oszukując. W każdym razie po dwóch minutach na polu bitwy nie pozostał nikt żywy. Oleju do ognia dolała anielica śmierci:

— Powiem wam, że się trochę zawiodłam. Tancerze powinni być sprawni. Za tydzień chcę widzieć wszystkich robiących deskę przez minimum minutę. A teraz wstawać do arabeski.

— Do czego? — skrzywił się Janek.

— Arabeska, głąbie. Nie wiesz, co to? — prychnęła Serafina.

— Nie martw się, panna primadonna zaraz ci pokaże, prawda? — zwróciła się do niej Anastazja. Serafina poczuła się dostrzeżona. — Oczywiście, już robię.

— Kto nie umie arabeski, robi przynajmniej porządną jaskółkę. Kto nie umie jaskółki, będzie wystawiony za drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro