Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

— Uhu! Tak! Bis! Bis! — krzyczała Aniela, gdy muzyka ucichła. — Bis! Bis! — wtórowali jej przyjaciele.

Paco najwyraźniej nic sobie z tego nie robił, bo postukał dwa razy butem, obrócił kapelusz w dłoniach i poszedł za kulisy. Najwyraźniej gmina mu za bisy nie zapłaciła.

Minęła dłuższa chwila, a wrócił wypisywać autografy. Pierwsza — co oczywiste — wyrwała się Aniela. Kazała podpisać sobie koszulkę z przodu i z tyłu, dwa zeszyty szkolne, zeszyt do nut i dużą kartkę, którą poleciła całą zapełnić wielkim autografem, aby ją sobie powiesić na ścianie.

— Paco, musisz o tym wiedzieć. Jestem twoją największą fanką — wyznała.

— To miło. Dzięki.

— Może jeszcze zdjęcie? — Nalegała, przystawiając swój telefon niemal wprost przed oczy gwiazdora. Domyślił się, iż prędko się jej nie pozbędzie.

 — Dobra, byle szybko.

I cyk, pstrykło światełko w komórce.

— Dzięki, jesteś genialny — piszczała panna Zabłocka, a w jej głowie przewinął się już cały film ich wspólnego, pięknego życia.

— Aniela, daj spokój, my też chcemy autograf — wtrąciła się stojąca tuż za nią Serafina.

—  Tyle czekaliśmy, to jeszcze chwilę możemy poczekać. Daj się jej nacieszyć — uspokajała ją María.

Mateusz nawet nie stanął w kolejce. Naburmuszony podpierał ściany korytarza. Trochę dalej zaszedł Rafał, bo uciekł z niej dopiero na widok wychodzącej wraz z tłumem Anastazji. Mimo to nie zdążył jej dogonić.

—  A niech to! — zagrzmiał do siebie.

Panią instruktor niespecjalnie interesowały autografy czy zdjęcia. Poznała Paco już wcześniej i nie zrobił na niej najlepszego wrażenia. Ot, taki sobie przeciętny karierowicz. Znała już kilku takich i wolała trzymać się od nich z daleka. Zresztą, tacy jak on zadawali się tylko z takimi samymi jak on — znanymi z tego, że byli znani, ona była więc bezpieczna.

Weszła do mieszkania po ukochanej babci przy ulicy Tkackiej pod numerem dwudziestym trzecim, odłożyła klucze i ledwo co zdążyła wziąć kąpiel, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyła je, a stała w nich ostatnia osoba, której by się tu spodziewała, w dodatku z walizkami.

— Co ty tu robisz, młoda?  — ze zdziwieniem zapytała siostrę.

— Przyjechałam autobusem — odparła Kalina, szczerząc się.

— Jak... że co?

— Zwyczajnie. Wprowadzam się do ciebie. — „Młoda" nie widziała w tym nic dziwnego. Uderzyła dłonią w walizkę, po czym dodała: — Tata mi pozwolił. Wpuścisz mnie?

Nieco skołowana Anastazja musiała na to przystać, aby sąsiedzi nie zaczęli się schodzić i pytać, o co chodziło.

Kalina natychmiast rzuciła wszystkie torby w kąt korytarza, by po chwili rozłożyć się wygodnie jak pani na kanapie w salonie. Młodsza siostra Anastazji miała piętnaście lat, osobowość trzpiotki, a do tego od roku nie widziała szkoły — z powodu nauczania domowego. Z wyglądu podobna do Any, ale wyraźnie od niej niższa. Poza tym nie różniły się bardzo. Obie kochały scenę, a scena kochała je.

Anastazja stała oparta jedną ręką o ścianę na wzór złoli z dreszczowców. Minę miała krzywą: usta ściągnięte w taki sposób, jak tylko ona to potrafiła zrobić. Kalina w tym czasie zachowywała się, jakby pływała na materacu nad Adriatykiem, więc scena ta wyglądała nie tyle zabawnie, co raczej groteskowo.

— Jak ty sobie to wyobrażasz? — przerwała ciszę Ana. — Mama o tym wie?

— Wie.

— Masz naukę — widząc, że nastolatka nie reaguje, podniosła głos — Kala!

— Wiem.

— Ale nam się ta rozmowa klei! — ironizowała Ana. — Mogłabyś powiedzieć coś więcej? Co ja mam z tobą zrobić? Dobrze wiesz, że mam tu pracę i nie będę mieć czasu się tobą zajmować. Ty ogarniasz, że rachunki będą o połowę wyższe?

— Tata powiedział, że będzie ci przesyłać kasę za mnie.

— No wielkie mi pocieszenie!

Anie ręce opadły. Bardzo kochała tę krnąbrną dziewczynę, ale czasem trudno jej było z nią wytrzymać. Pomiędzy twardą, poukładaną i lubiącą rządzić Aną a nie do końca ogarniętą w świecie ekonomii, żyjącą tu i teraz Kalą, dochodziło do spięć, mimo że w gruncie rzeczy nie mogły bez siebie żyć. Tak to już zwykle bywa pomiędzy rodzeństwem.

— A co z twoimi lekcjami? Pomyśleliście o tym?

— Przecież i tak głównie uczę się sama. Będę się kuć, jak cię nie będzie. No a jak nie będę czegoś umieć, to ty mi pomożesz — kończąc to zdanie, chwyciła za telefon, by sprawdzić swój profil w mediach.

— Już wolałabym ci zapłacić za korki — sapała w żartach starsza.

— Spoko, może być. To chcę korki z matmy i z fizy.

Kala nie odrywała wzroku od urządzenia, co jeszcze bardziej nakręcało jej siostrę.

— Zapomnij. Na taką rozrzutność to mnie nie stać.

— Jak chcesz. A! I jeszcze jedno — krzyknęła druga. — Chcę się zapisać do twojej grupy w Assemblage'u.

— Co?! — Cierpliwość instruktorki pomału się kończyła. — Nie ma takiej opcji.

— Czemu? — dopytywała nastolatka.

— Bo nie. — Tancerka zastosowała argument ostateczny. Z tym się nie dyskutuje. — Ty już masz dosyć zajęć.

— A ty mogłaś chodzić na milion pięćset godzin dodatkowych!

— Bo to byłam ja, a ty masz się uczyć. — Starsza machała rękami jak szalona. To się wymykało spod kontroli.

— Będę się uczyć — bąknęła druga żabim głosem i już miała wysuwać język. Powstrzymała się w ostatniej chwili i jedynie pokręciła nosem.

— Świetnie. Jeden kłopot mniej.

— Ej! — wrzasnęła Kala, jakby automat kawowy na dworcu właśnie pożarł jej dwa złote. — A tak na serio, czemu nie chcesz mnie w grupie?

— Bo nie potrzebuję rozgłosu, a jak ty tam będziesz, to z miejsca wszyscy wszystko będą o nas wiedzieć. Mnie to niepotrzebne — wyjaśniła dwudziestolatka.

— To tak trochę za późno, bo mama już mi załatwiła miejsce w grupie.

Tego było już trochę za wiele.

— Aha, czyli ja się o tym dowiaduję ostatnia, tak? To bardzo pięknie z waszej strony!

— No, mniej więcej.

Ta kłótnia tak naprawdę nie miała najmniejszego sensu. Wszystko było już ustalone, a Anastazja stała pod ścianą — dosłownie i w przenośni. Oddychając głęboko, mało nie strąciła ręką szklanego wazonu, stojącego na konsolce. Kala w tym czasie dobrała się do stojącej na stoliku szklanki z paluszkami sezamowymi.

— Dobra, nieważne — zaczęła starsza. — Pamiętaj, że się nie znamy. Wychodzić z domu i wracać będziemy osobno, żeby nikt nie skojarzył. Rozumiesz?

— Tak, rozumiem, ale nie wiem, po co ci ta konspira.

— Chcę mieć raz w życiu święty spokój. Co się działo w Warszawie, zostaje w Warszawie.

Kalina nic z tego nie rozumiała, ale też nie zależało jej specjalnie na poznaniu jej motywów. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jej umysł nie sięga tak daleko, jak dziwne pomysły tamtej świruski. Tłumaczyła to sobie tym, że po prostu żyła za krótko, żeby za nią nadążyć.

— Jeszcze jedno — z uśmieszkiem bajkowego złoczyńcy dodała Ana. — To jest mój teren, jasne? A skoro tak, śpisz na sofie, przynajmniej do czasu, aż zmienię zdanie.

Kala trochę się pokrzywiła, próbując ją przedrzeźniać, ale w końcu musiała skapitulować. Równowaga wszechświata została wreszcie przywrócona.

I tak musiały się jakoś znosić. Ana od rana robiła zakupy albo pracowała zdalnie, wciskając ludziom lokaty mailowo. Czasami też odbywała rozmowy telefoniczne, co denerwowało Kalinę, próbującą wkuwać wzory chemiczne propanu i butanu. Posiłki przygotowywała według siebie, rzadko pytając o zdanie "młodej", bo taki też był warunek ich wspólnego mieszkania. Dziewczyna trochę się krzywiła, jedząc na obiad któryś dzień z rzędu mielone z brokułami, ale nawet to było przyjemniejsze niż liczenie zadań z treścią z długością i częstotliwością fal. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro