LXVII
Sądny dzień wreszcie nadszedł. Sobota przyniosła lekkie ocieplenie, choć w oczach wielu promienie słońca wciąż przyodziewały miasteczko w barwy sepii. Minie jeszcze sporo czasu, nim świat zazieleni się na dobre.
Ana, uwolniwszy się od błagającej o pozwolenie na oglądanie widowiska Kali, dotarła pod kamienicę pół godziny przed czasem. Wszystkie smutki i żale z ostatnich dni musiała schować do poduszki, a dziś, z pełną mocą, miała udowodnić, że nie straciła jeszcze głosu.
Usiadła na ławce pod drzewem, próbując stłumić niepewność, gdy w kieszeni płaszcza poczuła wibracje. "Umówiliśmy się na coś. Pamiętasz jeszcze?" — odczytawszy w myślach wiadomość od Paco, wywróciła oczami.
Tak, pamiętam. Nie martw się o to. W końcu się doczekasz.
Nie miała zamiaru odpisywać. Wścieknie się? Trudno, da sobie radę sam. Kto ma wisieć, na pewno nie utonie.
Niedługo później pojawiła się na horyzoncie María z kastanietami, marakasami i zestawem nut w dłoniach. Wymieniły się uśmiechami na powitanie i zaraz ustawiły się w najdogodniejszym do koncertowania miejscu.
— Gdzie Fede? — rzuciła Anastazja zamiast "dzień dobry" albo przynajmniej "cześć".
— Właśnie idzie — Maria spojrzała poza nią, na co instruktorka od razu się odwróciła. Wyróżniał się już z daleka. Po raz pierwszy widziała go ubranego całego na czarno, w glanach i skórzanej kurtce. Futerał z gitarą niesiony w ręku jeszcze wzmocnił wizerunek rockmana. Kiedyś razem z siostrą wyśmiewały się tego stereotypu, tym razem jednak musiała przyznać, że nie wszyscy faceci w skórze musieli być tacy sami.
Złapał jej wzrok, po czym odmachał, by zaraz znaleźć się tuż obok nich. W cygaretkach w kolorze fuksji, cytrynowych szpilkach oraz płaszczu w stylu marynarskim, Ana prezentowała się przy nim groteskowo, niczym landryna obok tabliczki gorzkiej czekolady.
— Świetnie wyglądasz — przyznała, usiłując złapać oddech. Ciśnienie jej podskoczyło. Będzie musiała się teraz mocno skupić, by odwrócić od niego wzrok i nie pomylić słów.
— Ty też — odparł, a z jego twarzy nie znikał ujmujący uśmiech. Anastazja czuła, że znów przepadła i to z kretesem.
Do rzeczy. Uspokój się. To tylko kolejny występ. Po prostu zaśpiewasz i tyle. Zachowuj się profesjonalnie.
"Profesjonalnie", dobre sobie. Już dawno zapomniała, co znaczy to słowo. Tamten czas, kiedy miało dla niej jakiekolwiek znaczenie, odszedł tak dawno, iż wcale nie pamiętała, by kiedykolwiek było dla niej aktualne. Tamten świat nie istniał, to tylko majaki człowieka w gorączce.
— Gotowa? — spytał, podając jej wolną dłoń, bo w drugiej trzymał instrument.
— Tak — szepnęła, szukając ukojenia w jego oczach, gdy jego siostra odsunęła się na bok, zostawiając im przestrzeń, samej też będąc ciekawą wyniku ich wspólnej pracy.
Anastazja przełknęła ślinę. Teraz albo nigdy. Zamknęła oczy, gdy tylko Fede zaczął przygrywkę, oczekując na moment wejścia.
Jeden krok pośród burz
Melodia tamtych zórz
Nad rzeką.
Głosy dwa, jeden śpiew
Rusza ten taniec serc
W porywach.
Głos miała potężny, bardzo niski, o barwie bardzo ciemnej, idealny do rozdzierających serce żałosnych ballad. Gdyby czekolada deserowa była muzyką, byłby to głos Any. Operowała nim sprawnie, frazowaniem idealnie odwzorowując rozchwianie emocjonalne. Zdawało się, że w ten sposób mogłaby poruszyć nawet umarłego.
Kilku przechodniów zatrzymało się na pół minuty, zainteresowanych nowym przebojem. Inni żyli swoim życiem, gnając gdzieś przed siebie, do banku i do urzędu.
Że to był niewinny blef
Radzieszyniecka noc wie
Radzieszyniecka noc wie
Może to sen?
Fede zrobił krok ku niej tak, że poczuła na ramieniu jego oddech, a szyjka gitary trącała jej rękę. Odwróciła głowę, przysuwając przy tym mikrofon bliżej jego ponętnych ust. Z tłumionym w sercu przerażeniem patrzyła na niego, gdy to on przejął ster:
W górę patrz, księżyc tam
Czeka już na twój znak
Bądź bliżej.
Ja czy ty, jeden czort
Powali nas ten prąd
Piekielny.
To brzmiało jak szatańskie zaproszenie. Wiedziała o tym, sama to napisała. Tyle tylko, że z jego głosem zaklęcie nabierało mocy. Zdołał ją omamić. Zdawał się teraz jej własnym upiorem opery, z którym błądziła w muzycznym labiryncie.
Czy ktoś prócz Maríi oglądał ten spektakl? Mniejsza o to. Ważne, że Anastazja nie zważała na nikogo innego. Nikogo, prócz Federica.
Co tam stało z nami się
Radzieszyniecka noc wie
Radzieszyniecka noc wie
Zabawmy się!
Wściekłość wezbrała w żyłach Any. Ścisnęła mocniej mikrofon i rzuciła mu dzikie spojrzenie, którym w ostatniej chwili broni się każda schwytana przez myśliwego zwierzyna. Chciała mu to wszystko wykrzyczeć w twarz i właśnie miała okazję.
W ogień skocz, powiedz mi
Nie kłamałeś wtedy i
Powrócisz
Jeszcze raz w nocy mrok
Przyjdziesz mnie zabrać stąd
Spod lipy.
Jak zniewoliłeś mnie
Radzieszyniecka noc wie
Radzieszyniecka noc wie...
Nie zapomnę!...
Odetchnęła z ulgą, gdy skończył się tekst, lecz on grał dalej. Jego wzrok się zmienił. Złagodniał wraz z nią, a zwrotki, którą śpiewał, nie było w planach.
Wybacz mi, miła ma,
Wszystko, co złe,
W przyjaźni tej
Radzieszyniecka noc wie.
Dopisał to dziś rano czy improwizował? Z pewnością rozgryzł ją i postanowił się wycofać. Czuła, że do tego dojdzie. Tak właśnie musiało się stać.
Wiedziałam. Wszystko to wiedziałam. Nie przepraszaj, nie chcę tego. To zbyt oczywiste.
Gdy umilkły ostatnie akordy, a tych kilka stojących kawałek dalej osób zaczęło klaskać, Nowakówna poderwała się z miejsca i zaraz przytuliła ich oboje. Wiwaty publiczności nie ustawały.
— Byliście fantastyczni — oznajmiła Latynoska, wcale nie zamierzając się od nich odkleić. — Musicie ją nagrać. Tadek na pewno zgodzi się wstawić u siebie na kanał.
— Gracias, hermanita — odrzekł jej brat. — To dzięki Anie.
— Bez przesady — natychmiast się wyparła. — Bez muzyki to by nie miało żadnej wartości. Ot, zwykły tekst, nawet nie jakoś szczególnie wybitny.
— Wcale nie — próbował ją przekonać Fryderyk, chwytając jej dłoń w tajemnicy przed siostrą.
— Wspaniale śpiewacie — przerwał im jakiś kobiecy głos z tłumu, na dźwięk którego podzielili się znów na trzy osobne jednostki. — Tyle emocji i do tego takie cudowne głosy. Gracie gdzieś jeszcze, można was posłuchać?
— Niezupełnie — zaczęła Ana, lecz młodsza koleżanka uprzejmie dokończyła za nią: — Jeszcze nie, ale niedługo być może powstanie więcej piosenek. Jeśli oczywiście mój brat i Anastazja się zgodzą — zwróciła się do nich, nalegając tym na jedyną słuszną odpowiedź.
— To się zobaczy — odrzekł wymijająco Federico.
— Liczę, że tak — mówiła dalej rozradowana kobieta. — Mogę was uściskać, proszę?
— Tak, oczywiście — przytaknęła Ana, nieco zaskoczona sytuacją. Już od prawie roku nikt nie reagował na jej występy w podobny sposób. Przyjemnie, że jeszcze nie zestarzała się na tyle, by pozostawać dla ludzi obojętną.
Gdyby tylko ludzie wiedzieli, czym okupione jest tworzenie sztuki. Nieważne, czy to obraz, czy piosenka, scenariusz, czy rola na scenie — za tym pięknem kroczy zawsze nieprzebrany mrok.
Dla Anastazji kurtyna opadła, to koniec przedstawienia. Zgodnie ze starym teatralnym zwyczajem, powinna teraz udać, że schodzi za kulisy i wrócić dwa razy na niegasnące oklaski na stojąco, za każdym razem się kłaniając. Tylko że tutaj nie było kurtyny i za bardzo nie wiedziała, co z sobą począć. Siedzenie bezczynnie pół dnia obok muzykującego rodzeństwa byłoby koszmarnie niezręczne i gdyby Fryderyk swym nieziemskim głosem nie poprosił jej o zostanie jeszcze na chwilę, z pewnością by tego nie zrobiła. Zresztą uczynił to raczej tylko z uprzejmości i szacunku do swojej siostry, nie z nieprzebranej chęci przebywania z nią.
Federico tego dnia szedł jeszcze na kilka godzin do pizzerii, stąd wczesnym popołudniem, jeszcze przed oficjalną porą rozpoczęcia pracy, zaprosił dziewczyny na obiad na koszt firmy, zatem Anastazja nie mogła się wykręcić.
Usiedli we troje przy stoliku salowym w "Macaroni", z dala od drzwi i od oczu pracownika zza lady. Fryderyk znał menu na pamięć, stąd dwie pozostawione tam ulotki przejęły damy. Gdy ich wnikliwe studia nad nadmiarem pysznych propozycji się przeciągały, zapytał spokojnie:
— Co bierzemy?
— Co proponujesz, jefe? — Anastazja odbiła piłeczkę, nie mogąc się zdecydować.
— Pizzę po radzieszyniecku. — Fede sprawiał wrażenie, iż miał już wszystko ustalone i tylko czekał na moment, by móc to powiedzieć. — Jajka przepiórcze, derenie kiszone, ser koryciński, kabanosy, boczniaki y pimienta dulce — zadeklamował niczym szekspirowski monolog. W jego ustach zabrzmiało to jak najpiękniejsza muzyka, mimo że powiedział to w większości po polsku.
— Brzmi bardzo dobrze — podsumowała Ana, upajając się cudownym brzmieniem męskiego głosu. Nagle gorąco zapragnęła wystąpić z nim w duecie na scenie teatralnej, może w jakiejś klasyce, na przykład od hrabiego Fredry. To z pewnością byłaby uczta dla oczu... i dla niej.
— Zatem zamówmy ją, chyba że hermanita wolałaby coś innego.
— No, ta będzie idealna, weźmy dużą i jakieś soki — potwierdziła Nowakówna, odkładając kartę dań, a jej brat zaraz odszedł w stronę kasy. Wtedy zwróciła się do siedzącej z jej lewej strony instruktorki: — Mówisz po hiszpańsku, Anastazjo?
— Nie, tylko rozumiem i to raczej z tekstu pisanego — odparła bezceremonialnie. — Z mówieniem mi nie po drodze.
— To i tak dobrze. Mnie i Fede czasem trudno się powstrzymać, a prawie nikt nas tutaj nie rozumie. Nawet papa czasami nie wie, o czym rozmawiamy.
— Perdóname, raczej nie będę lepsza od niego. — Położyła dłoń na sercu, chcąc wzmocnić swe słowa.
— Nieprawda, bardzo dobrze ci idzie. — Dziewczyna złapała ją za drugą dłoń, próbując przekonać, że prawda była inna. Ana jednak wiedziała swoje.
— Już się przyrządza — oznajmił Fryderyk, powróciwszy z misji.
— Bien, to mamy czas porozmawiać o waszej piosence. Estuviste brillante. — Emocjonowała się, żywo gestykulując nad blatem. — Powinniście ją nagrać.
— Może się kiedyś uda, jak znajdziemy czas. — Anastazja jak zwykle studziła wszelki zapał.
— Claro, con mucho gusto — wtrącił się mężczyzna po drugiej stronie stolika, bo i on miał przecież coś do powiedzenia we własnej sprawie. — Może po majówce? Teraz pewnie będziesz mieć dużo pracy.
— Owszem, ty zapewne też — przyznała, wojując z nim na wieloznaczne spojrzenia. — Myślę, że maj to dobry pomysł.
— To będę odliczał dni, señorita.
Zdało się jej, że lekko podniósł lewą brew, rzucając jej wyzwanie, które ona z chęcią by podjęła nawet bez czekania całego miesiąca.
Minęła dłuższa chwila, gdy przyniesiono im napoje oraz wybornie pachnące arcydzieło kulinarne z dodatkiem sosu duńskiego oraz guacamole, to ostatnie akurat na prośbę Marii. Takich rarytasów Ana nawet w Warszawie nie uświadczyła. Wpatrzony w nią Federico upajał się wymalowanym na jej twarzy zaskoczeniem zmieszanym z silnym pragnieniem skosztowania specjału zakładu.
— Spróbuj pierwsza — polecił jej Nowak, nakładając przy okazji kawałek siostrze, potem sobie.
— O rany — wymsknęło się jej, gdy kawałek dotknął jej podniebienia.
— Smaczna, prawda? — Maria właśnie smarowała swoją część salsą z awokado. — Fede kiedyś przyniósł ją nam do domu. Zimna też była przepyszna.
— Dobrze, że to na koszt firmy, bo chyba nigdy bym się za to cudo nie wypłaciła — stwierdziła Anastazja z przekorą, rozkoszując się smakiem, którego zapewne nigdy więcej nie uświadczy.
Dumny z siebie Federico chwycił szklankę soku winogronowego, wznosząc toast:
— ¡Salud, señorita, por el arte!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro