LI
W poniedziałek Fryderyk kończył pracę o czternastej trzydzieści, zatem spotkali się chwilę później pod fontanną na Placu Zamkowym. Ana zwarta i gotowa z teczką papierów, Federico spragniony porządnego obiadu, ale nie zgłaszał żadnego sprzeciwu. Była robota do zrobienia, z zasady niestety niepłatna.
— O, tío Juanus — zaśmiał się, biorąc do ręki jedną z kartek. — Mogę mu zanieść, może prędzej się zgodzi.
— Myślisz, że mamy szansę? — Fede lekko skłonił głowę, jego wzrok powędrował przy tym w górę, a usta się zwęziły. Ana także zbladła — Aha, czyli nie bardzo.
— Nie zrażaj się, mojemu urokowi nikt się nie oprze, nawet wujek Juanusito. — Mrugnął, demonstrując najbardziej uroczy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziała. Nie mogła tego nie odwzajemnić, za bardzo był rozbrajający w tym wydaniu, w zasadzie każdym innym także.
— Wierzę. Oby tak było.
— Dobra, to co jeszcze mamy? — Zatarł ręce, chcąc wziąć się do pracy.
— Hotel Kresy, sklep ślusarski, ten na Mszalnej, restauracja... jaka to? — wypuściła ze świstem powietrze. — Ta hinduska, ale na nich nie liczę. Mam jeszcze dwie winnice i agroturystykę w Karześni, ale to raczej poślę pocztą.
Jednak z kartek wyślizgnęła się jej z rąk, lecz Fryderyk zdążył ja złapać, zanim dotknęła ziemi.
— Gracias — rzekła, siląc się na piękniejszy uśmiech. — I jeszcze jedna. To będzie najgorsze.
Na dokumencie jako adresat widniało nazwisko właściciela "Krakowskiej".
— Jeżeli chcesz, puedo...
— No, Fede. Ja to zrobię — zadeklarowała, jakby od tego zależało jej życie. — Mógłbyś mi pomóc ze sklepem i z tym twoim wujem? Wtedy ja pójdę do hotelu, restauracji i do tej kawiarni.
— Por supuesto, señorita, czego się nie robi dla takich kobiet. — Zamrugał z manierą rasowego kusiciela. — Jutro zaniosę też do pracy.
— Kochany jesteś, dziękuję — odpowiedziała aż zbyt przymilająco, przynajmniej jak na nią. — Tak z ciekawości, twój szef jest w porządku czy raczej taki jak zazwyczaj bywają w gastronomii?
— Na pewno bardziej w porządku od kierowniczki. Jest Włochem, więc czasem rozmawiamy po naszemu. Znaczy ja po hiszpańsku, on po swojemu. — Chwyciwszy przypadające mu arkusze, wyrównał stosik. — To co, ¿vamos?
Skłoniła głowę na tak, po czym ruszyli w przeciwnych kierunkach. Ana natychmiast zmarkotniała. Jej pierwszy cel to kawiarnia. TA kawiarnia.
Znalazłszy się pod "Krakowską", poczuła ścisk w żołądku. Przełknęła gęstą ślinę, po czym pchnęła drzwi dłonią i ustawiła się za starszą panią, płacącą właśnie za podwójne espresso. Gdy babulinka odeszła do stolika, Anastazja natychmiast wypaliła do swojego ulubionego baristy:
— Cześć. Mam sprawę do twojego szefa.
— Szefa nie ma. — Tomek podniósł lewą brew. — Jestem tylko ja.
— Słyszałem to. — Dobiegł ich głos Błażeja, myjącego lodówkę pod ladą.
— Dobra, chłopaki, nie mam czasu — jej głos brzmiał już ostrzej, jakby bała się, że już stamtąd nie wyjdzie. — Zostawiam tu ważny dokument. Przekażcie, komu trzeba.
— A co to? O, prośba o wsparcie finanso... — Wyrwała mu kartkę. — To nie jest publiczne ogłoszenie — szepnęła już podirytowana.
— Mogę pomóc — ciągnął Jóźwik, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy — ale no, prośba o kasę też kosztuje.
W tym momencie słychać było chrumkanie Błażeja, usilnie powstrzymującego się przed wybuchem śmiechu.
— Czego chcesz? Pieniędzy? — wrzasnęła, dysząc przy tym jak pies. — Dam ci napiwek, pięć złotych, dziesięć, może być? — Mówiąc to, wyciągała kolejne nominały z portfela.
Chłopak popatrzył na to z wyższością. Sprawiało mu to satysfakcję, że tak desperacko próbowała uzyskać jego pomoc. Jej niedoczekanie.
— Nie, wolę się z tobą umówić. Na biedę twoja siostrulka też może być — odparł wreszcie.
— Pogrzało cię?! — wypaliła, tracąc nad sobą kontrolę. — Ile razy mam ci powtarzać jedno krótkie słowo "nie"?
— Spoko, nie krępuj się — wtrącił się kelner z dołu. — Taka jedna Jowita też mu wczoraj wygarnęła.
— Weź się nie odzywaj, Błażej. Z klientką rozmawiam. — Na migi wskazał mu kolejne sprzęty do przeglądu. Kolega spojrzał na niego, jakby miał go zaraz zamordować za kolejne "Błażej", zamiast poprawnie "Błażeju". Jóźwik mało sobie z tego robił, a przeczesawszy nażelowane włosy, zwrócił się znów do dwudziestolatki: — To jak będzie?
Ona zdążyła się już nieco uspokoić. Przymknęła oczy na dwie sekundy i ponowiła próbę:
— Dobra, pytam po raz ostatni. Dasz mu czy nie?
— To zależy od ciebie — nie odpuszczał. — I zdecyduj się szybko, bo już mamy, jak widzisz, wężyk do kasy. - Wskazał palcem, a ona się odwróciła, aby się upewnić, że nie blefował.
— To wyślę pocztą! — Zabrała kartkę i wyniosła się stamtąd, przypadkiem szturchając lekko jakiegoś młodego kolesia z kolejki.
Następnego dnia, powróciwszy z cmentarza z okazji dnia babci i dziadka, gdy odpaliła pocztę sieciową, w oczy rzuciła się jej wiadomość z tytułem pisanym wołami "!!!DZISIEJSZA MŁODZIEŻ WSTYD I CHAŃBA!!!!". Zapewne napisał go ktoś z wadą wzroku, dlatego musiał się posiłkować wielkimi literami i to z błędem— żeby było mu łatwiej, bo innego dobrego wytłumaczenia na to nie miała. Sam tytuł sugerował raczej tak zwany list od czytelnika do lokalnego brukowca dla emerytów, a zatem musiała to być pomyłka, toteż Ana kliknęła w nią bez strachu.
Poniżej litery były już normalnej wielkości, więc teoria o słabym wzroku natychmiast upadła. Mimo to postanowiła dowiedzieć się, o co chodziło. Przecież mogła temu komuś uprzejmie odpowiedzieć, że to nie był adres mailowy redaktora gazety, tylko instruktorki tańca.
Szanowna Pani,
Szanowna Pani ma ogromny tupet, żeby pisać takie rzeczy do nas, do Rodzinnej Manufaktury Dzbanów Glinianych "Janusznik". Szanowna Pani ani nie kupuje naszych produktów, ani nawet nigdy Jej noga w naszej rodzinnej firmie rzemieślniczej z tradycjami nie postała, a próbuje od nas, utalentowanych prywatnych wytwórców, wyciągnąć pieniądze? To już nawet nie jest tupet Szanownej Pani, tylko kosmiczny egoizm i narcyzm! Tylu milion razy bardziej utalentowanych artystów i sportowców nie żebrze u nas o pieniądze. Szanowna Pani jest bezczelna, ha tfu na Szanowną Panią! Proszę do nas, Rodzinnej Manufaktury Dzbanów Glinianych "Janusznik", już nigdy nie pisać i nigdy się na oczy nie pokazywać. Nie chcemy takich Szanownych Pań jak Pani na oczy widywać, ha tfu na Szanowną Panią raz jeszcze!
Bez uszanowania i zdecydowanie bez poważania, ha tfu na Szanowną Panią bez kultury,
Jaśnie Oświecony Szanowny Prezes Rodzinnej Manufaktury Dzbanów Glinianych "Janusznik"
Janusz Sobiepan Nowak
Och, gdyby tylko Jaśnie Oświecony Szanowny Prezes Janusz Nowak wiedział, kim była Anastazja...
Sama zaczęła się zastanawiać, czy pan Janusz poza manufakturą dzbanów nie zajmuje się też uprawą buraków.
Ach tak, tío Juanusito, ostrzegali mnie. Ale Fede mówił też, że to załatwi. Czyli jednak nie jest aż tak przekonujący, za jakiego się ma. Manufaktura Dzbanów do wykreślenia.
Zamknęła oczy i pomyślała, że to nawet zabawne dostać wiadomość od prawdziwej, żywej miejskiej legendy. Zapewne jego sława przebijała kilkukrotnie renomę, o której ona mogła tylko marzyć.
Szkoda, że w ten czwartek nie mogła im przekazać dobrych wieści, bo takich nie było. Batalia o pieniądze dopiero się rozpoczęła i może się nie skończyć nigdy.
.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro