IX
— O rany, gołąb! — krzyknęła Gabriela, widząc przelatującego szarego ptaka.
— I co? Przecież nie zrobi ci krzywdy. U nas w mieście takich pełno. Swoją drogą, nie spodziewałam się, że na wsi możecie się ich bać — ironizowała jej kuzynka.
— Nie w tym rzecz. To są gołębie sąsiadów Kapustów. Ciągle do nas przylatują, a ja się muszę wstydzić przed ludźmi, kiedy moja ukochana mamunia je przegania.
— Poważnie?
— Tak. Gwidon od nich jest u nas stajennym. Pewnie za nim przylatują. A wiesz, jaka jest moja matka. Biega, krzyczy i wyzywa te biedne ptaki. Aż mi ich żal. Chodź, same je odpędzimy, zanim ona je zobaczy.
— Coś podobnego. Myślałam, że twoja matka już się z tego wyleczyła.
— Wręcz przeciwnie. Brakuje tylko, że kupiła sobie dubeltówkę i do nich strzelała. Już nawet tym straszyła.
Podniosły się z ziemi i namierzyły cel. Siedział wygodnie na pozycji bojowej. Mierzyły wroga wzrokiem, by z zasadzki przypuścić atak. Na trzy nastąpił wybuch... znaczy klask. Nieprzyjaciel zawrócił do bazy, a za nim jego sojusznicy. Ofensywa przy drzewie się udała. Można spać spokojnie do czasu kolejnej bitwy.
Gdy było po wszystkim, westchnęły z ulgą.
— Co za życie — rozpływała się Ana. — Ach, zapomniałam spytać. Co u Juliana?
— Chyba w porządku.
— Kiedy wracają?
— Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócą. Najwyraźniej wypasanie reniferów na Islandii jest ciekawszym zajęciem niż ujeżdżanie koni tutaj — stwierdziła gorzko Gabi. Ostatnio niespecjalnie interesowała się życiem starszego brata. W zasadzie od jego ślubu z Malwiną i wyjazdu za granicę prawie wcale z nim nie rozmawiała. Nie przepadała za szwagierką. Miała wrażenie, że tamta miała na męża zły wpływ, bo tylko to tłumaczyłoby nagłe porzucenie przez niego rodzinnego gospodarstwa.
Widząc zmieszanie na twarzy kuzynki, Anastazja przez moment zastanawiała się, czy wypada prosić o dość jednak dużą przysługę. W końcu zebrała się w sobie i oznajmiła:
— Wiesz, tak naprawdę mam do ciebie sprawę.
— Mów, zrobię wszystko — Gabriela rozpromieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zawsze była gotowa do pomocy. Właśnie to najbardziej odróżniało ją od rodziców. Czasem zastanawiała się nawet, czy jej nie adoptowano. Zaraz potem przypominała sobie, że wszystkie zalety odziedziczyła po nieodżałowanych dziadkach.
— Moi... jak to nazwać najlepiej? Uczniowie? Uczniowie są strasznie sztywni, potrzebują rozruszania. Nie wiem, czy to wina wakacji, czy po prostu do tej pory nikt porządny się nimi nie zajął. Mogę ich tu sprowadzić w którąś sobotę? Nic tak dobrze nie działa na mięśnie, jak porządna praca przy widłach. No i przejażdżka na dokładkę.
— Oj, ty mnie kiedyś puścisz z torbami! Musiałabym odwołać wszystkie lekcje albo poprzesuwać. Może się uda, ale nic nie obiecuję.
— Wiem, że to tak znienacka, że powinnam wcześniej to uzgodnić i tak dalej. Postaram się wyciągnąć jakieś dofinansowanie ze szkoły.
— Dobrze, ale dość o tym, chodźmy do domu na kawkę.
— A twoja matka tam będzie? — Anastazji troszkę zrzedła mina. Wszyscy, tylko nie ona!
— Tak, gotuje nam obiad — Gabriela potwierdziła jej najgorsze przypuszczenia.
— To lepiej zostańmy tutaj — zaproponowała, byle tylko nie przebywać w polu rażenia sławnej pogromczyni wszelkiego ptactwa.
Ana zaśmiała się gorzko. Kochała Gabi, ale z jej matką było inaczej. Nie przepadała za ciotką i twierdziła, że ma co do tego słuszny powód. Jak to powiadają, z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
— Przestań, nie będzie tak źle. Nie zwracaj na nią uwagi.
— Przy takiej tuszy to niełatwe. O, pardon! — ironizowała tancerka, udając skruchę.
— Nie szkodzi, masz rację — przyznała druga. — Zaniosę kawę do biura.
Jak powiedziała, tak zrobiła. Niosąc tacę z kawiarką, z której unosił się zapach świeżo parzonej arabici z Hondurasu, poruszała się wolno, z poważną miną i niezwykłą gracją, jakby podawała królowi. Obok na tacy pyszniły się muffiny czekoladowe z domową konfiturą z dereni i kilka krówek. Ana aż podskoczyła z wrażenia, a w tle stary zegar wybijał właśnie godzinę dwunastą.
— Takie specjały... Chyba nie powinnam, zwłaszcza przed obiadem — próbowała się wymigać warszawianka.
— Nie martw się, nic ci nie będzie. Od tego nie utyjesz — zapewniała kuzynka, po czym sama ugryzła kolejny kęs.
— Och, zobaczymy! Wy to macie dobrze, w każdej chwili możecie to spalić w siodle.
— A ty na parkiecie — zauważyła panna Przeździecka. — Jesteśmy takie same. Ty rządzisz tam na scenie, a ja tu w stajni.
— Racja! — Gdyby miały tu kielichy z prosecco, z pewnością by się nimi stuknęły. Takiej jednomyślności ze świecą szukać wśród innych członków tej familii.
Kawa pachniała wyśmienicie, a w połączeniu z wiejską śmietanką z okolicznych gospodarstw, smakowała wręcz niebiańsko. W mieście próżno szukać czegoś takiego. To samo z babeczkami, same rozpływały się w ustach.
— Ciągle myślisz o Krzyśku? — dopytywała Gabriela, podnosząc do ust filiżankę. Widząc minę towarzyszki, dodała prędko: — Zapomnij o tym ślepcu. Akurat ty mogłabyś mieć każdego.
— Ale nie każdego chcę mieć — westchnęła druga, gdy nagle zza okna zaczęły dobiegać dziwne krzyki i zamajaczyła krępa sylwetka z rękami szalejącymi gdzieś na nieboskłonie jak do modlitwy błagalnej.
— Sio, sio mi stąd! Wynocha, wy latające szczury! Akysz!
— Oho, to ja już wiem, kto to taki — ironizowała Ana, oczekując, aż ciotka wpadnie do siodlarni.
Po chwili od ciężkich kroków zaskrzypiały stare deski i zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach. Zdyszana kobieta w okularach starego typu stanęła w drzwiach, z wyrzutem spoglądając na biesiadującą córkę i bratanicę.
— Obiad na stole — zaskrzeczała z udawaną serdecznością. — Chodźcie do jadalni.
Dziewczyny spojrzały po sobie porozumiewawczo.
— Skoro tak, to chodźmy — zarządziła Gabi.
Anastazja tak naprawdę wcale nie miała ochoty wchodzić do domu. Odrestaurowany dwór z czasów dwudziestolecia był przepiękny nie tylko z zewnątrz, ale i wewnątrz, niestety jego aurę psuł niezbyt przyjazny stosunek gospodyni. Czy objawiała go tylko w stosunku do dwudziestolatki, czy innych gości również, tego nie wiedziała.
Przy dębowym, kutym stole przystrojonym obrusem z wyhaftowanymi polnymi kwiatami, na zwyczajowych miejscach zasiedli najpierw państwo Przeździeccy, potem Gabriela i Ana. Wujek Witold Przeździecki, ceniony trener i były zawodnik we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego, przed momentem wrócił z pola, na którym za niedługo miały zostać wysiane oziminy, zasiadł przy jednym końcu stołu, zaś jego żona Leokadia przy drugim. Stamtąd oboje mieli świetny widok na posadowioną pomiędzy nimi młodzież żeńską.
— To powiedz, jak na studiach z... czego to? — zaczął wąsaty wuj, nie przerywając jedzenia. W rzeczywistości jednak wcale go to nie ciekawiło, a jedynie chciał zagłuszyć ciszę. Nie był złym człowiekiem, jego jedyną wadą było absolutne podporządkowanie swojej żonie.
— W porządku. Skończyłam pierwszy rok, teraz mam przerwę — Anastazja nie miała zamiaru się tłumaczyć.
— Może ja też pójdę na studia? — rzuciła radośnie Gabi. — Tylko nie wiem, na co. Na inżynierię środowiska? Behawiorystykę zwierząt?
— Chcesz nas tu samych zostawić? — skrzywił się jej ojciec, ale zaraz się opamiętał i wrócił do spożywania.
— Juliana nie zatrzymywaliście — widząc skwaszone miny rodziców i że nic tym nie ugra, postanowiła jednak uratować atmosferę — Przecież żartuję. Nawet nie wiem, co chciałabym studiować.
— I tego się trzymaj — wtrąciła się jej matka, by zaraz zmienić temat. — Kalina dalej do szkoły nie chodzi? Jak tak dalej pójdzie, to nie wiem, co z niej wyrośnie.
— Ciocia się o nią nie martwi. Najwyżej ciocia ją zatrudni do przeganiania ptactwa. Do tego nie trzeba mieć studiów, prawda?
Ciotka Leokadia Przeździecka prawie zakrztusiła się zwykłym kompotem śliwkowym.
— Zdrowie cioci! — Ana za jej przykładem podniosła szklanę napoju wiśniowego. Widziała w oczach krewnej, że zaraz uderzy w nią jakimś przytykiem słownym. To było nieuniknione.
— A ty gdzie teraz pracujesz?
Oho, zaczyna się — pomyślała tancerka i nie tracąc czasu, sama zaatakowała.
— W takim klubie dla panów.
Ciocia nic nie odrzekła, lecz jej grymas wyraził się za nią:
Dlaczego mnie to nie dziwi?
Jej bratanica napawała się tym widokiem, rozciągając mięśnie twarzy do granic możliwości. Lubiła tę zabawę. Gabi spodziewała się, że czeka ją niezłe kino i zaczęła się podśmiechiwać, czego jednak nikt nie usłyszał. Witold nadal był zajęty pochłanianiem zawartości swojego talerza. Scena na dwie aktorki się rozpoczęła.
— Wiedziałam, że ta informacja ciocię ucieszy — oznajmiła tryumfalnie Anastazja. — Świetny materiał na plotki, prawda?
— O czym ty mówisz? — Ciotka nie załapała aluzji.
— Ależ o niczym, absolutnie!
Ciotka zrobiła oczy jak pięć złotych.
— To ciocia nic nie wie? — Ana dopiero zaczęła się zgrywać. — Ja cioci nie mam zamiaru wypominać, że ciocia całej rodzinie naopowiadała bzdur, że ja w tej Warszawie tylko w klubach piję, jaram i różne inne takie.
— Kto ci powiedział?
— Nie wiem, nie pamiętam, może Opatrzność mnie natchnęła?... Swoją drogą, ciocia nie myślała, żeby zacząć pisać książki? Z taką wyobraźnią Nobel Literacki murowany! No, niech mi ciocia przypomni, co tam jeszcze o mnie nabajała ciotce Alinie.
— Jesteś bezczelna! — Leokadia uderzyła pięściami w stół z taką siłą, że aż naczynia podskoczyły i sos beszamelowy się wylał.
— I vice versa. Proszę przy najbliższej okazji pozdrowić wszystkich moich kochanków.
— Nie mogę już, głowa mnie boli! — Pani Przeździecka rzuciła widelcem, po czym z wielkim hukiem odeszła od stołu, by stanąć w futrynie, aż wujek się obudził z wyjątkowego skupienia, bo jemu z tego wszystkiego też wypadł nóż z ręki.
— Ja nie mam cioci za złe, naprawdę. To nie moja sprawa, jak ciocia używa mózgu i czy w ogóle używa.
Słysząc to, wuj Witold o mało się nie zakrztusił. Wstał, próbując wypluć resztki z gardła. Gabrielę też to nieco zabolało, ale tylko na tyle, żeby przełknąć ślinę i podnieść dumnie głowę. Ana wciąż patrzyła na wszystkich z krzywą, aczkolwiek tryumfalną miną, z podniesioną lewą brwią. Tylko ciotka wyglądała, jakby miała ją na miejscu zamordować wzrokiem, co tylko utwierdziło jej bratanicę w przekonaniu, że miała rację.
— No, koniec. Na ciebie już czas. Gabriela cię odwiezie — wujek wreszcie odzyskał równowagę.
— Wspaniale — odparła artystka i natychmiast opuściła stół, zostawiając rodzinę w atmosferze podobnej do oczekiwania żołnierzy na wybuch bomby. Gabriela tylko kiwnęła głową, po czym ruszyła za kuzynką.
Niedługo później obie siedziały już w czerwonym chevrolecie. Z początku milczały, dopiero mijając sklep za drugim zakrętem, nie mogąc się już dłużej powstrzymywać, Gabi rzuciła:
— Skąd wiedziałaś, że moja matka rozpuszcza ploty?
— Od ciotki Józefy, która miała przyjemność wysłuchać zwierzeń ciotki Aliny, a dalej to już się chyba domyślasz, jak szło. Ciekawa jestem, za co twoja matka mnie tak nie cierpi. Wiem, że nic się nie da z tym zrobić, więc mogę się tylko z tego śmiać — westchnęła, by zaraz dodać gorzko: — Jedynie twojej matce może sprawiać przyjemność coś takiego.
— Słuchaj, nie gniewaj się.
— Na ciebie? Nigdy — przyrzekała tancerka. — Do głowy by mi to nie przyszło.
— Na pewno? — upewniała się druga, dociskając gaz.
— Na pewno. — Ana nigdy nie była niczego tak pewna.
I obie serdecznie oraz najszczerzej, jak się dało — uśmiechnęły się.
— Tak sobie myślę, twoja matka to bajkopisarka, twój ojciec to pantofel i tylko ty w tej rodzinie pozostałaś normalna — stwierdziła trzeźwo warszawianka, jakby właśnie odkryła Amerykę albo rozwiązała jakiś starożytny problem filozoficzny.
— Jest jeszcze mój brat, ale rzeczywiście to dziwne.
Nagle przez drogę, tuż przed samochodem, przebiegł im mały zając.
— Uważaj! Uff... jak dobrze. Uroczy maluch. Zdążył — Artystce serce waliło jeszcze kilka chwil, zanim dotarło do niej, że zwierzakowi nic się nie stało. Gdy już wreszcie jej oddech wrócił na stare tory, zapytała:
— To co, mogę u ciebie zorganizować tyradę ujeżdżeniową?
— Jasne, specjalnie dla ciebie podniosę ceny.
Anastazja otwarła szeroko usta i przestraszyła się na poważnie.
— No przecież żartuję! Pierwsze wejście gratis dla twoich uczniów, a z tobą się rozliczę — Mimo prowadzenia samochodu, panna Przeździecka nie przestawała dowcipkować. — Szkoda, że nie widzisz swojej miny!
— Chyba mnie nie stać na twoje usługi.
— Wystarczy, że co jakiś czas wpadniesz posprzątać boksy w przerwach między słuchaniem, co mam ci do opowiedzenia, tak?
— Umowa stoi. — Anastazja wreszcie szczerze się uśmiechnęła. — Tylko nie piśnij im ani słowa o moich rodzicach, zgoda? No i o Kalinie, też nie mogą wiedzieć, że jesteśmy spokrewnione. W zasadzie to...
— Zrozumiałam, masz to jak w banku. O sobie też nie powiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro