***
Jak zawsze taka sama szkoła, tacy sami ludzie, tak samo nudni ale jednak, niby inni ale tacy sami, platoniczni, bez smaku bez wyrazu. Może sobie myślicie, że kim ja jestem, żeby tak myśleć o innych.
Jestem Izuku Midoriya i żyje na świecie, gdzie każdy ma swoją własną indywidualność, no może nie każdy sam nie mam takiego daru. I może myślicie, że to ma byś moim darem to, że go nie mam, ale to też jest sprzeczne z myśleniem waszym. Kiedy chodziłem do gimnazjum wszyscy oprócz mnie mieli się czym pochwalić czego oni nie potrafią. Ja tylko słuchałem i zapisywałem co robią i jakie są ich słabość.
Wszyscy myśleli, że mnie to interesuje i że jestem tylko szczęśliwym chłopakiem o zielonych oczach i tak samo zielonych włosach. Wszyscy niezbyt byli mną zainteresowani, bo po co chłopak bez mocy i umiejętność zwykły człowiek bez jakichkolwiek panów na przyszłość. Może nie każdy była jedna osoba, która wykorzystywała moją jakby to powiedzieć ułomność. Był to chłopak Katsuki Bakugo. Nazywałem go „Kachanem" przez naszą znajomość z dzieciństwa i to, że miałem trudność z wymową jego imienia. Sam miał bardzo potężny dar jakim były eksplozje. Kiedy jeszcze żadne z nas nie miało pojęcia o przyszłość można by było powiedzieć, że się przyjaźniliśmy chociaż też by było dużo powiedziane on był punktem zainteresowania a ja byłem tylko tłem dla jego ideału.
Kiedy dowiedział się, że nie mam swojej indywidualność myślałem, że to zaakceptuje, albo zignoruje, ale nie on zaczął mnie gnębić. Dzień w dzień wyzywał, gnębił i bił. Mój stan psychiczny z dnia na dzień był coraz cięższy, stany lekowe dzień w dzień stawały się silniejsze od niekontrolowanego płaczu nazywał mnie beksą i nerdem chociaż uczył się tak samo dobrze jak ja. Pewnego dnia chciałem po prostu zniknąć, ale na mojej drodze pojawił się bohater nr 1, czyli All Might. Teraz o tym myśląc miałem na jego punkcie obsesje co z tej perspektywy mnie przeraża, bo była to osoba jak każda inna osoba, lecz zabłysnęła jedną rzeczą przez co była bardziej wychwytywana.
Można by to porównać do lizaka. Kiedy go mamy jesteśmy nim zachwyceni jego smakiem czasami unikatowym kształtem. Jemy go a on powoli rozpływa się w naszej buzi znikając tym samym tracimy nim zainteresowanie tym samym zaczynamy interesować się innymi lizakami. Ale dla mnie wtedy on był jak taki lizak, który nigdy się nie rozpuść i nie straci ani smaku, ani wyglądu, lecz pewnego dnia uświadamiasz sobie, że ten lizak jest stary i powinieneś przestać go lubić a przez to go z dnia na dzień powoli go znienawidzisz. I teraz można by było się zapytać za co go można znienawidzić przecież to tylko lizak otóż pomyślmy masz tego lizaka i nie widzisz oprócz niego całego świata i tak siedzisz w takim transie aż w pewnym momencie zderzasz się z smutną prawdą i uświadamiasz sobie, że lizak zaćmił ci albo nawet zrujnował całe życie w tym jednym momencie. Już wiecie, dlaczego znienawidziłem tego lizaka.
Wracając do rzeczywistości, bo ona niestety słodka nie jest. Kiedy miałem czternaście lat spotkałem mojego idola nie wiem co wtedy sobie myślałem, ale poprosiłem go o radę z moim wtedy dużym problemem jakim było chcenie być super bohaterem lecz problemem jakim jest brak indywidualność. W tamtej chwili potrzebowałem zrozumienia, ale czego ja się spodziewałem po gwieździe. Normalne osoby nazwały by to wyśmianiem mnie, bo powiedział cytuje „Ty bohaterem osoba bez mocy HA idź lepiej do policji, ale nawet nie wiem czy tam by cię przyjęli. Powodzenia mały, ale nie zostaniesz bohaterem nawet jeślibyś bardzo chciał!" Lecz ja czułem się jakby ktoś na mnie napluł mieszał mnie z błotem.
Wyjaśnijmy sobie obecną sytuacje, bo dla niektórych mogłaby być nie jasna. Osoba, którą można by powiedzieć, że wielbiłem i była dla mnie autorytetem w życiu w śmiała mnie jak każdy, a ja poprosiłem o jedną małą pomoc od niego. Kiedy sobie poszedł ja dalej stałem na tam i analizowałem co się aktualnie wydarzyło i dlaczego tak się stało. Łzy same mi spływały po policzkach. Nie musiałam długo czekać by moje policzki i oczy mi spuchły. Moja głowa była zaśmiecona coraz częściej myślami „Jesteś beznadziejny" lub „Po co ci to było".
I w tym momencie znikną chłopak o zielonych włosach i tak samo zielonych oczach z iskrą radości w oku, zamiast niego był chłopak, którego życie stało się drogą męczeńską i można ją porównać do drogi krzyżowej która miała mi powiedzieć, że to co robię nie ma sensu i to tylko kamień który Syzyf próbuje wtoczyć na górę, ale i tak on spadnie tym samym powodując kolejną męczeńską spinaczkę. Tylko że teraz Syzyf nie jest zdolny wtoczyć kamień na samą górę, bo się podał i nie ma sił tego ciągnąć.
Kiedy już się otrząsnąłem i po kierowałem się w stronę domu, dalej płacząc. Co było żałosne jak i niszczące mnie od środka. Chciałem w tamtym momencie zniknąć z tego świata nie musząc patrzeć się na osoby, które i tak nie chciały mnie widzieć. A moje myśli krążyły wokół śmierci, co było po prostu głupią fazą nastoletnią która przejdzie z czasem przechodzi. Kiedy wszedłem do domu pierwsze co zrobiłem to nałożyłem maskę szczęścia i można by powiedzieć że innego człowieka niż naprawdę byłem. Zawsze tak robiłem nie chciałem pokazywać mamie, że coś jest nie tak, chociaż w głębi duszy wiedziałem, że sama czasami coś podejrzewała nie mówiła mi tłumiła to w sobie tak jak ja. Nie raz słyszałem, jak płakała przeze mnie i przez moją ułomność jaką była brak indywidualność. Podświadomie mnie nienawidziła tak jak praktycznie każdy, brzydziła się mną i jej się nie dziwię, bo kto by kochał taką osobę jak ja chyba tylko głupiec.
Kiedy poszedłem do swojego pokoju nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić z jednej strony byłem w ściekły na siebie a le też byłem załamany. Kiedy moje oczy przestały łzawić i spojrzałem na moje łóżko to zauważyłem, że leży na nim sznur. Nie przypominałem sobie, żeby tam był, jak wychodziłem z domu nic o nim nie było wspominane przez matkę co znaczyło, że zapomniała mnie o nim uświadomić lub nie chciała. Kiedy popatrzyłem na ten sznur całe moje bezsensowne życie przeleciało mi przed oczami.
Teraz dużo osób mogłoby powiedzieć, że dlaczego bezsensowne przecież życie jest cudowne i trzeba się z niego cieszyć nie ważne jakie by nie było. Może ci ludzie nigdy nie doświadczyli katuszy takich jak ja przez swoje całe życie, może tych osób nikt nie prześladował za to, że byli inni z to, że inaczej myśleli za to, że inaczej czuli od innych. Ja miałem inne podejście do śmierci bardziej była prze ze mnie uważana w danym momencie za ucieczkę od tego i za dostęp do wolność, którą potrzebna była mi są szczęścia.
Ja Izuku, chłopak o potarganych zielonych włosach, zamglonych zielonych oczach trzymający w rękach linę a rękami wiążących supeł przez co tworząc pętle na końcu. Stanąłem na krzesełku i zawiązałem linę na zaczepie od żyrandola. Po tym jak zaczepiłem linę zszedłem z krzesełka i siadłem do biurka i chwyciłem za kartkę i długopis by zacząć pisać list.
Pisanie listu jest czasami wyrazem tego co nas boli a czasami chcesz pisząc jedno słowo, które nie daje dużo myślenia, bo samo to słowo wyznaje nasze myśli albo po prostu zwykłą pogardę dla czytelników.
Wszyscy co to czytają
Niech wiedzą, że to co wy uważacie za indywidualność
Jest bez sensu to nawet nie można nazwać tego oryginalnością tylko zwykłymi
KOPIAMI
Które mają ten sam schemat, ten sam zamysł
NICZYM SIĘ NIE RÓZNIĄ
Nie zrozumiecie mnie, bo ja byłem oryginalnym.
Nie mam żadnych mocy
Ale mam coś czego wy nie macie
ŚWIADOMOŚĆ.
Kiedy skończyłem pisać odłożyłem długopis na kartce.
Podszedłem do stołka wcześniej ściągając ciapy, które miałem na sobie.
Wszedłem na taboret a moją szyje owiną sznurem.
Kopnąłem taboret przez co się wywrócił.
A moje oczy pochłonęła czarność.
Zwykła czerń nic więcej.
Tak ma wyglądać śmierć?
Pustka, która już nic nie odsłoni.
Umarłem.
Koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro