Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4. Opiekunowie smoków

W ciągu tygodnia Caleb zdążył już przywyknąć do nowej sytuacji. Przez ostatnie sześć lat jego dzienna rutyna wyglądała nieco inaczej - dlatego, że spędził te lata głównie na nauce w szkole, a także ze swoją przyjaciółką w przytulnym pokoju wspólnym Hufflepuffu.

Teraz sytuacja wyglądała nieco inaczej, bo zamiast Kathleen towarzystwa dotrzymywał mu Cornelian, a pokój wspólny został zastąpiony pokojem dziennym domku numer siedem.

Nie żeby Caleb narzekał na taki obrót spraw. Zawsze marzył o zgłębianiu tajników smokologii, ale wolałby jednak cały czas mieć pewność, czy z jego rodziną wszystko w porządku. Na szczęście dostał od rodziców lusterko dwukierunkowe, więc mieli możliwość rozmowy. Listowny kontakt nie byłby taki bezpieczny, ponieważ list w każdej chwili mógł zostać przechwycony, a tego raczej woleli uniknąć.

— I jak smoki? — chciała wiedzieć jego siostra, kiedy pod koniec tygodnia rozmawiał z nią właśnie przez takie lusterko.

— Dopiero w przyszłym tygodniu będę miał bardziej praktyczne zajęcia, Carina — przypomniał jej blondyn, na co dziewczyna zachichotała.

— Wszystko mi opowiesz — zapowiedziała mu. — Włącznie z tym, czy któryś ze smoków nie osmalił ci nosa dymem.

Caleb był pewny, że jego policzki zrobiły się czerwone po uwadze Cariny.

W tym czasie Cornelian spędzał czas na czytaniu swojej gazety. Samotnie, tak jak lubił. Słysząc rozmowę swojego współlokatora, nie wiedział, czy się uśmiechnąć, czy przewrócić oczami, bo z jednej strony było to urocze, ale z drugiej trochę przypominało Florine. Przez to jego twarz przypominała minę pokerzysty.

Doskonale pamiętał, że po tym okropnym wydarzeniu pod koniec nauki w Ilvermorny, kiedy znajomi go odrzucili, to właśnie jego ojciec i starszy brat służyli mu pełną akceptacją. Nie miał pojęcia, jak zareagowałaby na to jego mama, ponieważ jakieś osiem lat temu zmarła przez pijanego i bezmyślnego kierowcę. Jego ojciec, Alexander, zawsze powtarzał synowi, że miłość Daniki do syna nigdy by nie opadła przez to, że woli on chłopców. Właśnie tego Cornelian trzymał się kurczowo.

W milczeniu przekładał kolejne kartki, kiedy do pokoju wszedł Caleb. Przestał go już dziwić widok Corneliana trzymającego nogi na stole, gdyż przez cały tydzień zdążył przywyknąć do tego widoku.

Blondyn najciszej jak potrafił położył na stole tabliczkę czekolady, jakby nie chciał przeszkadzać koledze w czytaniu i za pomocą różdżki nastawił wodę w magicznym czajniku.

— Napijesz się herbaty? — zapytał Corneliana, który podniósł na niego wzrok, a jego zielone oczy wyglądały znad okularów, które zsunęły mu się na czubek nosa.

— Role się odwróciły, co?

— Tak, tym razem ja proponuję herbatę tobie — odparł Caleb i wyszczerzył zęby. — To jak?

— Skoro tak ci zależy na przyjemności zrobienia mi herbaty, to poproszę — zaśmiał się Cornelian.

Calebowi zależało nie tyle na zrobieniu mu herbaty, co na spędzeniu z nim czasu. A jako, że Cornelian widocznie lubił herbatę, to nic nie stało na przeszkodzie spokojnego wieczoru z herbatą w miłym towarzystwie czekolady.

Cornelian wbrew sobie nie miał nic przeciwko towarzystwu Caleba - co prawda robił wszystko, by się do niego zbytnio nie przywiązywać, ale nie zamierzał całkowicie się od niego izolować.

— Masz jakieś inne zainteresowania oprócz smoków i czekolady? — zapytał szatyn, pijąc swoją pozbawioną słodkości herbatę.

— Przesadzasz. Czekolada nie leży w kręgu moich zainteresowań — żachnął się Caleb, zastanawiając się, czy przypadkiem znowu nie oblał się czerwienią. — Oprócz smoków nie mam innych zainteresowań. Za to ty chyba lubisz motocykle.

Cornelian przewrócił oczami, choć nie czuł irytacji.

— Jesteś bardzo spostrzegawczy.

— To też zauważyłem — odparł Puchon z uśmiechem. — No więc jakie motocykle lubisz?

Szatyn nie odpowiedział, tylko rzucił mu otwartą gazetę, na której stronach widniały przeróżne motocykle.

— Te starsze wydania mają swój urok — dodał z błyskiem w oku i upił łyk herbaty.

Caleb wpatrywał się w przedstawione na fotografiach pojazdy, zastanawiając się, czy to z nim jest coś nie tak, bo chłopcy przecież często interesowali się motoryzacją, a on nie widział w tym nic ciekawego. Jedyne, co mógł powiedzieć, to że o gustach się nie dyskutuje.

— Eeee... Taak, są wspaniałe — przytaknął, na co Cornelian przewrócił oczami.

— Przecież wiem, że nie wiesz, jakim cudem to się porusza.

— No bez przesady. To, że wychowują mnie czarodzieje, nie oznacza, że nie miałem styczności z mugolami i ich wynalazkami.

Cornelian zmarszczył brwi.

— To zabrzmiało, jakbyś nie urodził się w rodzinie czarodziejów.

Caleb uznał, że nie musi od razu zanudzać kolegi swoją historią życiową. Tym bardziej, że mało kto wiedział o tym, że Delilah i Remus nie byli jego biologicznymi rodzicami - został przez nich adoptowany po tym, jak ojciec jego i Cariny zostawił ich matkę, a ona, nie mając siły na wychowanie dzieci, oddała je do adopcji, mając nadzieję, że trafią na kogoś, kto je przyjmie. I w ten sposób Caleb i jego siostra trafili pod opiekę Remusa i Delilah Lupinów, którzy pokochali ich jak własne dzieci. Chłopak przypomniał sobie ich wzruszenie, kiedy po raz pierwszy nazwał ich mamą i tatą i aż uśmiechnął się na to wspomnienie.

Z zamyślenia wyrwał go Cornelian, który postanowił nieco sprostować swoją uwagę.

— Jakkolwiek zabrzmiało to, co powiedziałem, nie myśl, że status krwi robi dla mnie różnicę.

Caleb kiwnął głową.

— To dla mnie wiele znaczy.

Szatyn uniósł w uśmiechu kącik ust, po czym wrócił do czytania.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Po kilku dniach nauki Caleb został już przeszkolony w kwestii obchodzenia się ze smokiem, dlatego nie było przeciwwskazań, aby chłopak nie dołączył do grupy w dniu, kiedy Charlie postanowił dać swoim podopiecznym do opieki smocze jaja, z których miały wykluć się smoki.

Z racji że mieli pracować w mniejszych grupach, a w sumie Charlie szkolił pięciu stażystów, Caleb i Cornelian wylądowali w jednej parze, pozostała trójka utworzyła drugą grupę.

— Wydaje mi się, że z tego wykluje się walijski zielony — powiedział Cornelian, wskazując na brązowe jajo w zielone cętki.

— Dobrze ci się wydaje, Cornelianie — uśmiechnął się Charlie. — Kiedy smoki się wyklują, jeszcze przez jakiś czas będziecie się nimi zajmować.

Z twarzy Caleba nie schodził uśmiech. Opiekować się małym smoczątkiem? Bez dwóch zdań to było coś, co mógłby robić w życiu.

— Na twoim miejscu nie cieszyłbym się aż tak — Cornelian patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Smoki nie są tak proste w obejściu jak słodkie kotki.

— Zapewniam cię, że słodkie kotki też bywają niebezpieczne — odparł Caleb. — Moja przyjaciółka jest kociarą, wiem coś o tym.

Szatyn roześmiał się krótko. Nigdy nie słyszał, by ktoś porównywał smoki do kotków, ale najwidoczniej musiał spotkać Caleba, aby tak się stało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro