Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34. Herbata na zgodę

Cornelian postanowił nawiązać kontakt z Calebem. Nie był co prawda pewien, czy blondyn zechce z nim rozmawiać. Kiedy się nad tym zastanawiał, uważał, że wcale nie byłby zaskoczony, gdyby Caleb nie obdarzyłby go nawet spojrzeniem. W końcu Cornelian zranił go doszczętnie. Nie sądził, aby Caleb tylko czekał, aż się do niego odezwie. 

Jednak szatyn czuł, że musi choć spróbować naprawić relację z Calebem, nim miało być za późno. Problem stanowiło tylko dla niego wybranie  jakiegoś tematu, którym mógł zagaić rozmowę z nim. Nie rozmawiali ze sobą od miesiąca, toteż trudno było wymyślić naturalny pretekst do rozmowy. Tak na dobrą sprawę to nawet rozmowa o pogodzie nie wchodziła w grę. Raczej nie w sytuacji, kiedy nie zamienili ze sobą ani słowa od miesiąca. Takim oto sposobem Cornelian musiał postąpić własnym sposobem.

— Chcesz może herbaty? — zapytał, kiedy Caleb wrócił kompletnie przemarznięty po tym, jak cały dzień pomagał Charliemu przy smokach. Tego dnia nie miał nawet kiedy zerknąć do Nefryta. Po kłótni chłopcy uzgodnili, że będą się nim opiekować po kolei. Nie razem, jak to bywało za dawnych czasów, które widać bezpowrotnie odeszły. Dlatego właśnie tego dnia opieka nad Nefrytem spadła na Corneliana.

Blondyn spojrzał na swego współlokatora dosyć poważnie. Cornelian przyłapał się na tym, że zatęsknił za uśmiechem, który zawsze zdobił twarz Caleba. Teraz uśmiech ten nie był już skierowany do Corneliana i najprawdopodobniej nigdy więcej miał nie być.

— Chcę — przytaknął Caleb. Na końcu języka miał stwierdzenie, że sam zrobi sobie herbatę. Ostatecznie jednak zdecydował się przystać na propozycję współlokatora. W końcu to tylko herbata, czyż nie?

Cornelian bez słowa zabrał się za robienie herbaty dla siebie i Caleba. W międzyczasie zastanawiał się, w jaki sposób mógłby nawiązać dłuższą rozmowę z blondynem. Herbatą nie zdoła do niego dotrzeć. Jeśli postawił sobie za cel jakąkolwiek poprawę tego, co zniszczył, musiał znaleźć inny pretekst. 

— W Anglii dalej bez zmian?

— Bez zmian — przytaknął Caleb. Zaraz potem dodał coś jeszcze. — Przed Wielkanocą zamierzam tam wrócić.

Ta wiadomość zmroziła Cornelianowi krew w żyłach. Caleb pakował się praktycznie w samą paszczę lwa, chcąc wrócić do ogarniętej wojną Anglii. Zdaniem Corneliana nie był to dobry pomysł. Znacznie lepiej byłoby, aby blondyn pozostał w Rumunii, gdzie był bezpieczny. Szatyn wiedział, że nie powinien wtrącać się do decyzji swego współlokatora, ale... Nie potrafił tego nie zrobić. 

Czego później żałował.

— Nie możesz tego zrobić.

Caleb spojrzał na niego z zaskoczeniem.

— Nie mogę? — zapytał. — Dlaczego próbujesz za mnie decydować?

— Nie próbuję... To zabrzmiało nie tak, jak chciałem. — Cornelian pokręcił głową. — Chciałem powiedzieć, że to nie jest dobry pomysł. W Anglii nie będziesz bezpieczny.

— Zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest być daleko od rodziny, która w każdej chwili jest wystawiana na niebezpieczeństwo? — zapytał Caleb. — Ciesz się, że nie miałeś takiej przyjemności. Ja mam w tym momencie i wcale nie jest mi lekko. Tym bardziej, że osoba, na której zależało mi najbardziej ze wszystkich poznanych w rezerwacie uznała, że nie jestem godny zaufania i potraktowała mnie jak zabawkę, która już jej się znudziła.

Wypowiadając ostatnie słowa, patrzył Cornelianowi prosto w oczy. Szatyn był w stanie zrozumieć złość Caleba. W końcu rzeczywiście potraktował go jak zabawkę, znudzoną rozwydrzonemu dziecku. Zaciekawiła go jednak jedna kwestia.

Caleb otwarcie przyznał, że mu na nim zależało.

— Zależało ci na mnie? — zapytał, na co Caleb westchnął ciężko.

— Jak miało nie zależeć? Jesteś praktycznie pierwszą osobą, którą poznałem w rezerwacie. To znaczy, poza Charliem. Dziwne  byłoby, gdyby po takim czasie nie zależało mi na znajomości z tobą. Od ciebie otrzymywałem wsparcie, będąc daleko od rodziny. Dlaczego... Dlaczego to musiało się ot tak skończyć? — zapytał, a głos mu zadrżał.

Cornelian zrobił krok w kierunku Caleba. Blondyn patrzył na niego z bólem w swych brązowych oczach, w których tego dnia nie błyszczała żadna radość. 

— To może wrócić, jeśli wciąż ci na tym zależy — powiedział. 

Oczekiwał, że Caleb przyzna, że rzeczywiście mu na tym zależy, a reszta rozmowy potoczy się tak szybko, że nawet nie zarejestrowaliby, kiedy znów rozmawialiby tak, jak kiedyś. Jednak Cornelian miał zbyt wysokie wymagania. Blondyn ciągle patrzył na niego tak, jakby ciągle chował do niego urazę. Najprawdopodobniej tak właśnie było - Cornelian mógł się o to założyć.

— Zależy, jeśli mi zależy... I to jest właśnie problem — powiedział. — Nawet jeśli mi zależy, skąd mam wiedzieć, czy tobie również zależy na znajomości ze mną? Mówiłeś, że obawiasz się bycia kompletnie porzuconym, a tymczasem właśnie to zrobiłeś mnie. Porzuciłeś. Ironia losu, nieprawdaż? — Caleb zaśmiał się gorzko, po czym pociągnął nosem. 

— Wiesz, jaka jest największa ironia losu? — zapytał Cornelian, po czym odpowiedział, nie czekając na odpowiedź Caleba: — Tak bardzo pragnąłem samotności, że teraz, kiedy ją wreszcie otrzymałem, okazuje się, że nie jest to w żadnym stopniu to, czego naprawdę chciałem.

— Ta samotność, której chciałeś, zraniła nas obydwu — stwierdził Caleb. Podniósł się z krzesła, po czym podszedł do okna, aby popatrzeć na padające z nieba płatki śniegu. 

Życie nauczyło Caleba, że nie żałuje ten, kto przeprasza szczerze, z całego serca, a ten, kto postanawia poprawę swego zachowania i niezwłocznie wprowadza to w życie. Taką zasadą kierowała się Kathleen, a potem, chcąc nie chcąc, zasada ta nieco zagnieździła się w życiu Caleba. Mimo wszystko on sam miał w zwyczaju przepraszać i obiecać poprawę, jeśli zrobił coś źle i tego samego oczekiwał od innych. Niestety, od Corneliana nie usłyszał niczego, co przypominałoby mu słowo „Przepraszam". Na dobry początek nawet to byłoby odpowiednie. 

— Możesz mi w to nie uwierzyć, ale mnie również zależy na znajomości z tobą — powiedział do niego Cornelian, podczas gdy Caleb wciąż był odwrócony do niego tyłem. Jakoś nie miał ochoty patrzeć mu prosto w oczy. — Niestety, zrozumiałem to stanowczo za późno. 

— I tu muszę przyznać ci rację — odpowiedział Caleb już znacznie łagodniej. Wciąż czuł się zbyt skrzywdzony, aby puścić to wszystko tak po prostu w niepamięć. Jego współlokator wcale nie był zdziwiony faktem, że Caleb wciąż chowa urazę. W końcu po tym, co usłyszał od niego tego feralnego dnia, dziwne byłoby, gdyby odzywał się do niego już następnego dnia.

Cornelian postawił na stole herbatę, którą zrobił dla Caleba. 

— To twoja herbata — powiedział, na co blondyn zerknął na niego. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dodał: — Przepraszam cię za to, co między nami zaszło. Nie chcę na tobie niczego wymuszać. Jeśli czujesz, że chcesz mi wybaczyć... Nie każ mi czekać długo. Proszę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro