Rozdział 33. Empatyczne smoki
Sytuacja pomiędzy Cornelianem a Calebem nie zmieniła się przez kilka następnych tygodni, przez co obaj śmieli twierdzić, że wszystko, co dotychczas ich łączyło, bezpowrotnie odeszło. Mijali się teraz obojętnie - najwięcej czasu razem spędzali przy Nefrycie, jednak nawet opieka nad wspólnym smokiem nie mogła naprawić tego, co zbudowali, a co z kolei się rozpadło. Wówczas nie odzywali się zbytnio do siebie, nie bardzo wiedząc, jaki temat właściwie poruszyć. Wobec tego rozmawiali tylko o Nefrycie, który też odczuwał to, jak zmieniła się atmosfera pomiędzy jego opiekunami.
— Widać, że coś cię gryzie, Cornelian — powiedziała Marianne, kiedy Cornelian pomagał jej przy smokach. Zdążyła zauważyć, że chłopak znacznie częściej niż wcześniej szukał u niej towarzystwa, proponując jej pomoc przy smokach. Rzecz jasna, nie miała nic przeciwko, tylko... Była nieco zaskoczona, gdyż zazwyczaj Cornelian wszelkie obowiązki wypełniał w towarzystwie swego współlokatora. Teraz tak nie było - Caleb kręcił się w towarzystwie Charliego lub Florine, Cornelian był sam lub z Marianne. Kiedy wszystko zdążyło się tak pozmieniać?
— Skąd ten pomysł? — Cornelian udał zaskoczonego. Marianne westchnęła ciężko.
— Wierz mi, Cornelianie, ty zawsze jesteś milczący, ale ostatnio przechodzisz samego siebie.
Szatyn popatrzył na nią w taki sposób, jakby nie dowierzał, że Marianne naprawdę tak uważa.
— To jeszcze żaden powód...
— Nie musisz niczego przede mną ukrywać — zauważyła Marianne. Cornelian wyczuł w jej głosie nutkę zniecierpliwienia. Zawsze uważał Marianne za osobę o wręcz anielskiej cierpliwości, jednak wyglądało na to, że wszystko musiało się kiedyś skończyć. Również cierpliwość Marianne.
Westchnął ciężko. Czasami nawet i jemu było ciężko trzymać w sobie negatywne przeżycia. Może powinien podzielić się nimi z Marianne?
— Jesteś w stanie obiecać mi dyskrecję? — zapytał.
— No pewnie — przytaknęła Marianne. — Cokolwiek mi powiesz, zostanie to między nami, skoro sobie tego życzysz.
— Więc... Na Merlina, ja nawet nie wiem, od czego powinienem zacząć.
— Najlepiej od samego początku — zasugerowała spokojnie Marianne, dosypując karmy dla jednego ze smoków. — Tak byłoby najprościej.
— Cóż, w takim razie powinienem zacząć od tego, że jestem gejem.
Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza i Cornelian aż zaczął się zastanawiać, czy aby nie był zbyt bezpośredni. Nie zdążył o to zapytać, bo wreszcie Marianne podniosła głowę i spojrzała na niego tak, jakby dziwiła się, że pomiędzy nimi tak długo trwało milczenie.
— No tak, jesteś. Rozumiem. Tylko nie rozumiem, czemu patrzysz na mnie tak wyczekująco, jakbym miała cię zaraz zbić czy coś. — Cornelian już otwierał usta, aby coś dodać, ale Marianne kontynuowała: — To, kogo chcesz kochać, nie ma dla mnie znaczenia, złotko. Kiedy cię poznałam bliżej, poczułam się trochę tak, jakbym była twoją starszą siostrą. Choćbyś nawet uważał się za największego potwora na świecie, nie ma szans, abym cię odrzuciła od siebie.
— Coś mi się zdaje, że zmienisz zdanie jak ci powiem, co zrobiłem.
— Bzdury. Dlaczego miałabym to zrobić?
— Dlatego, że zachowałem się okropnie w stosunku do Caleba — wyjaśnił Cornelian.
Marianne przez chwilę milczała, przez co szatyn miał wrażenie, że jego podejrzenia się sprawdzą. Tak naprawdę to był w błędzie, bo Marianne nie mówiła nic nie dlatego, że nie chciała znać Corneliana, a dlatego, że oczekiwała na jego odpowiedź.
— To znaczy?
— To znaczy, że... Ja po prostu... Ciężko to wytłumaczyć, ale kiedyś już nieco zawiodłem się na ludziach — wyjaśnił. — Teraz jakoś automatycznie odpycham od siebie ludzi, bo nie chcę się na nich zawieść.
— Na Calebie miałeś się zawieść? — zapytała Marianne.
— Tak mi się wydawało — przytaknął Cornelian.
Marianne zmarszczyła brwi. Szatynowi przez chwilę wydawało się, że dziewczyna zaczyna gardzić nim oraz jego zachowaniem względem Caleba. Musiał przyznać, że wcale nie byłby tym taki zdziwiony - w końcu posunął się do okropnego występku. Był egoistą, ale zrobił to dla własnej pogody ducha... I to z jakiegoś powodu wcale go nie uszczęśliwiało.
Smokolożka jednak nie zarzuciła Cornelianowi egoizmu. Chłopak przez chwilę poczuł się głupio, że w ogóle tak o niej pomyślał. W końcu Marianne była jedną z najżyczliwszych osób, jakie spotkał w życiu. Zawsze starała się jak najlepiej zrozumieć każdego napotkanego człowieka. Nawet jeśli sprawił jej on przykrość.
— Wydawało ci się? — dopytywała. — A jak jest teraz?
— Teraz... — Cornelian na chwilę się zaciął. — Jeśli mam być szczery, trudno mi to powiedzieć, Marianne. Z jednej strony wiem, że mam teraz to, czego chciałem, a z drugiej... Z drugiej chciałbym to cofnąć. Tyle że co już zostało powiedziane, nie może się cofnąć.
— Masz rację — przytaknęła Marianne. — Jedyne co, to możesz spróbować przeprosić Caleba. Porozmawiać z nim szczerze. Powiedzieć, że żałujesz tego, co zostało powiedziane. Jeśli Caleb będzie tego chciał, wybaczy ci. Nie jest to jednak pewne.
Tego Marianne nie musiała mówić Cornelianowi - bez jej pomocy doskonale wiedział, że dogłębnie zranił Caleba. Widział to nieraz po swoim współlokatorze, z którym teraz mijał się bez słowa. Nieraz zobaczył ból, który odmalowywał się na twarzy Caleba, zupełnie jakby ktoś z zaskoczenia uderzył go w żebra. Już nie widział tego ciepłego uśmiechu, którym blondyn zawsze go obdarzał i z którym wyglądał, zdaniem Corneliana, naprawdę uroczo. Teraz jakiś cień uśmiechu pojawiał się na twarzy Caleba w towarzystwie Florine oraz gdy ten rozmawiał z rodziną czy swoją przyjaciółką. Już nie w towarzystwie Corneliana, który zdawał sobie sprawę, że zasłużył sobie na ten los.
— Nie jestem pewien, czy Caleb zechce ze mną teraz rozmawiać — westchnął Cornelian.
— Nie rozmawiacie ze sobą? — zapytała Marianne, choć doskonale przeczuwała, jaką odpowiedź uzyska. Trudno było oczekiwać, aby po tylu przykrych słowach, które Caleb usłyszał pod swoim adresem od Corneliana, blondyn chciał jeszcze z nim rozmawiać.
Szatyn pokręcił głową.
— Nie — odpowiedział. — A już na pewno nie tyle, ile kiedyś. I nie na te same tematy. Teraz jedynie dogadujemy się w sprawie opieki nad Nefrytem. Swoją drogą, on chyba też odczuwa, że coś pomiędzy nami się zepsuło.
— Zwierzęta posiadają ogromne pokłady empatii — przyznała Marianne. — Pamiętam, że na początku mojej przygody ze smokami one wyczuwały, kiedy coś złego działo się w moim życiu. Smoki są groźne, to fakt, dlatego zajmują się nimi wykwalifikowani smokolodzy, jednak potrafią wykazać się empatią. Zwłaszcza kiedy zajmujesz się tym smokiem odkąd jest maleńki.
Może powinienem wziąć przykład ze smoków?, pomyślał Cornelian. Może gdybym to zrobił, nie doszłoby do tragedii.
Niestety, nie był w stanie cofnąć czasu, aby jednak iść w ślady ematycznych smoków. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to zastanowić się, czy chce naprawić relację z Calebem, czy też woli wciąż tonąć w samotności, której tak naprawdę wcale nie pragnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro