Rozdział 26. Pogromca koszmarów
Delikatne promienie słońca, które przedzierały się przez zasłonki w oknie Corneliana, nieco raziły go w oczy, nie zezwalając mu na kontynuowanie snu. Otworzywszy oczy, Cornelian natychmiast je zamknął, bo słońce raziło go w oczy. Czuł jakiś ciężar na ramieniu, a kiedy spojrzał w bok, gdzie słońce już nie sięgało, ujrzał pogrążonego we śnie Caleba, opartego głową o ramię Corneliana.
Musieli zasnąć w trakcie opowiadania bajki, bo spali na siedząco. Nie żeby Cornelian miał coś przeciwko śpiącemu na jego ramieniu Calebowi, bo nawet mu się to podobało. Podejrzewał jednak, że Caleb będzie czuł się co najmniej dziwnie, jak już się obudzi. Dlatego Cornelian szukał sposobu na delikatne zabranie głowy Caleba ze swojego ramienia, jednak nawet najmniejszy ruch mógł go obudzić. Wobec tego Cornelian siedział dalej, pozwalając Calebowi spać na swoim ramieniu.
Wsłuchiwał się w miarowy oddech Caleba. Cornelian spojrzał na niego. Caleb miał raczej łagodne rysy twarzy, sprawiające, że wyglądał niewinnie. Można było wysnuć wniosek, że nie brakuje mu w życiu niczego, jednak było to mylne stwierdzenie. Bowiem jedyne, czego Caleb jeszcze potrzebował, to spokój i pewność, że ze względu na jego orientację rodzice nie będą nim rozczarowani.
Bo Caleb zawsze dążył do tego, aby rodzice byli z niego dumni. Czy to pod względem ocen, czy zachowania - zawsze starał się, aby nie pożałowali tego, że dali jemu i Carinie lepsze życie od tego, jakie wiedliby w domu dziecka. I ilekroć pomyślał, że jego preferencje mogłyby to wszystko zrujnować, miał ochotę po prostu zamknąć się w szafie i z niej nie wychodzić.
W pewnym momencie Cornelian poczuł ruch na swoim ramieniu. Ledwo tam spojrzał, a zobaczył, jak Caleb, który właśnie się obudził, gwałtownie podrywa głowę z jego ramienia.
— Na Merlina, czy ja zasnąłem na twoim ramieniu? — zapytał z przerażeniem Caleb. — Przepraszam, nie chciałem...
— Przecież nie masz za co przepraszać — zapewnił go Cornelian ze śmiechem. — Po prostu zasnąłeś na moim ramieniu. Nic złego.
— Niby tak — przytaknął niepewnie Caleb. — Ale dziwnie się z tym czuję...
— Przynajmniej wiem, że jeśli mi w życiu nie wyjdzie, mogę spokojnie robić za poduszkę — odparł Cornelian spokojnie, po czym podniósł się z łóżka. Spojrzał na Caleba, a w spojrzeniu tym kryło się coś na wzór troski. — Dobrze spałeś?
— Nawet bardzo dobrze — przytaknął Caleb. — Naprawdę dobrze opowiadasz bajki.
— I świetnie nadaję się na poduszkę, nie dziwne, że tak dobrze ci się spało.
Caleb roześmiał się. Podniósł się na równe nogi, aby być na równi z Cornelianem. To znaczy, prawie na równi, bo szatyn przewyższał go o kilka centymetrów.
— Niezły z ciebie pogromca koszmarów, Cornelianie.
— Cóż za zaszczytny tytuł. — Cornelian parsknął śmiechem. — Nie miałeś więcej koszmarów tej nocy?
Blondyn zaprzeczył, na co Cornelian lekko się uśmiechnął. Ciężko mu było to przyznać, ale z jakiegoś powodu zależało mu na tym, aby w życiu Caleba było jak najmniej zmartwień.
• • •
Po świętach zbliżał się koniec roku. Caleb najchętniej zostawiłby w nim wszystkie smutki, których wówczas dostąpił. Nie wszystko było jednak tak proste, jak Caleb by sobie życzył. Nowy Rok wcale nie wymazywał tego, co działo się w jego rodzinnej Anglii - zmieniała się jedynie cyferka z siódemki na ósemkę, zaś terror Voldemorta pozostawał. Caleb wciąż nie mógł wrócić do rodziny - gdyby tak zrobił, mógłby narazić się na niebezpieczeństwo.
Mimo to Caleb zamierzał nieco rozerwać się w Sylwerstra razem z Cornelianem, zamiast myśleć nad tym, jakie nieszczęścia spadną na niego w tym roku. Sam Cornelian od razu zapowiedział, że nie chce słyszeć żadnych wyrzutów sumienia ze strony Caleba. Nawet jeśli w Anglii nie działo się za dobrze, to nie było powodu, aby blondyn zatonął w rozpaczy z tego powodu. W końcu u Lupinów było jeszcze całkiem stabilnie.
Chłopcy rozsiedli się w pokoju Corneliana, przetransmutowawszy niewielki taboret w stolik i ustawiwszy na nim butelkę Ognistej Whisky, sok (babcia Penelope akurat dysponowała sokiem malinowym, więc taki wzięli do zapicia alkoholu) oraz jakieś przekąski. Między innymi żelki w kształcie smoków, które podobały się Calebowi. Tylko że niektóre z nich zaczynały ryczeć jak prawdziwy smok w nieprzewidywanym momencie, jednak to jakoś niespecjalnie im przeszkadzało.
— Spencer jest nadzwyczaj dowcipny — powiedział Cornelian, kiedy jeden z żelków głośno zaryczał. To właśnie brat Corneliana podarował mu ten jakże dowcipny prezent.
— Trochę mi to przypomina o dwójce moich przyjaciół — odparł Caleb ze śmiechem. — Też są bardzo dowcipni, jak byłem na czwartym roku, to dali mi figurkę smoka, który budził mnie rano, wieczorem śpiewał kołysanki, a w ciągu dnia robił różne psikusy mnie i moim współlokatorom. Że nie wspomnę, ile skapetek mi zjadł...
Cornelian roześmiał się.
— Dogadaliby się ze Spencerem.
— Tak samo uważam — przytaknął Caleb. — A w zeszłym roku otworzyli swój sklep. Myślę, że by ci się on spodobał.
Perspektywa udania się tam z Calebem mówiła Cornelianowi, że to nie najlepszy pomysł. Szatyn i tak miał już wyrzuty do siebie, że tak bardzo przywiązał się do Caleba. Gdzieś w głębi duszy uświadomił sobie, że gdyby okazało się, że Caleb ma podobne preferencje do niego oraz pragnąłby związku z Cornelianem, to on nie miałby nic przeciwko. Każdego dnia wybijał sobie to z głowy. Nie chciał robić sobie zbędnej nadziei, już za bardzo zawiódł się na ludziach. Może nie na Calebie, ale... Nie chciał znów cierpieć.
Mur, z którego wcześniej Cornelian zabrał kilka cegiełek, nagle się nieco podwyższył. Szatyn sam dodał do niego warstewkę ciężkich cegieł.
— Taak, na pewno — przytaknął Cornelian. Calebowi wydało się, że ton jego współlokatora zrobił się nieco chłodniejszy. A może tylko mu się tak wydawało?
Wydawało się, jakby w powietrzu nagle zawisła jakaś dziwna atmosfera. Chcąc rozładować to napięcie, Cornelian otworzył butelkę Ognistej i jedną ze szklanek, zapełnioną do jednej trzeciej, wręczył Calebowi.
— Wypijmy po jednym na początek.
Caleb uśmiechnął się nieco niepewnie i przyjął naczynie, a stuknąwszy się nim z Cornelianem, wychylił je do końca. Ognista bez wątpienia była mocnym alkoholem - od razu poczuł, jak pali go na języku. Dobrze, że mieli sok malinowy do zapicia.
— W porządku? — zapytał Cornelian, odstawiwszy szklankę na stół. On skrzywił się tylko nieznacznie, jakby whisky na niego nie działa, i wypił nieco soku, podczas gdy Caleb wychylił naraz pół szklanki.
— Tak, po prostu... Nie przywykłem do tego smaku — wyjaśnił, na co Cornelian roześmiał się cicho.
— Do północy zostało trochę czasu, potem przestanie tak palić.
Caleb przekonał się potem, że Cornelian miał rację.
• • •
Jako że dzisiaj mi kolejny roczek stuknął, to ja daję prezent wam. Interes życia, hehe
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro