Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23. Święta u Hollyhocków

Dosyć szybko nadeszły święta, a wraz z nimi dzień, kiedy to Caleb miał wybrać się z Cornelianem do Kalifornii. Z tego powodu czuł lekkie podekscytowanie.

— Zabrałeś wszystko, co będzie ci potrzebne? — zapytał szatyn, na co Caleb pokiwał głową.

— Tak. A przynajmniej tak mi się wydaje... Nie wiem, o czym mógłbym zapomnieć.

— Jeśli wziąłeś czekoladę, to masz wszystko — uznał Cornelian.

Blondyn przekrzywił głowę z rozbawieniem.

— Od kiedy to czekolada jest takim wyznacznikiem?

— Lubisz ją, no to myślę, że byś o niej tak łatwo nie zapomniał — stwierdził Cornelian.

Caleb znów pokręcił głową z wyraźnym rozbawieniem, ale tego już nie skomentował. Zamiast tego podniósł pojemnik z proszkiem Fiuu i opuszkami palców dotknął sypkiej substancji.

Szatyn podejrzewał, że jego współlokator stresuje się podróżą do San Diego. Choć zapewne należało dodać do tego fakt, że Caleb nie znał rodziny Corneliana. Co prawda był raczej lubiany przez ludzi, ale jakiś stres pozostawał.

— Martwisz się — bardziej stwierdził niż zapytał Cornelian.

Caleb roześmiał się.

— Trochę tak... Wiesz, co będzie, jeśli źle wypowiem adres i wyrzuci mnie na drugi koniec Ameryki?

— Nie wyrzuci — zapewnił go Cornelian. — A jeśli jednak, to cię znajdziemy.

Blondyn ponownie się roześmiał. Złapawszy kontakt wzrokowy ze swoim współlokatorem, od razu wiedział, że pora iść. Obaj mieli ze sobą plecaki, w które popakowali wszystkie pomniejszone przez siebie rzeczy.

Cornelian jako pierwszy przeniósł się do swojego rodzinnego domu. Zaraz za nim pojawił się też Caleb. Blondyn rozejrzał się dookoła. Trafił do pomieszczenia, które najpewniej było salonem połączonym z jadalnią — po jednej stronie stała kanapa, fotel i stolik kawowy, trochę dalej zaś znajdował się stół z krzesłami. Ściany zostały pomalowane na kolor granatowy, a meble wykonane były z ciemnego drewna.

— Wróciłeś, synu — usłyszeli głos ojca Corneliana.

Był to dosyć wysoki mężczyzna o rudawych włosach i zielonych oczach. Uśmiechał się do dwóch przybyszów, po czym podszedł do syna, by go uścisnąć. Zaraz potem zwrócił się do Caleba:

— A więc to jest nasz gość — powiedział z uśmiechem i wyciągnął dłoń do blondyna. — Alexander Hollyhock, miło mi cię poznać, chłopcze.

— Caleb Lupin. Mnie również jest bardzo miło, panie...

Mężczyzna machnął ręką.

— Jaki tam pan... Możesz mówić mi Alec, będzie mi niezmiernie miło.

Caleb uśmiechnął się. Tego raczej się nie spodziewał, ale było to bardzo miłe.

— Dobrze... Alec.

Alexander uśmiechnął się i uniósł kciuk w górę, jakby aprobował poczynania blondyna.

Zaraz potem Cornelian zaprowadził Caleba do swojego pokoju, gdzie mieli nocować we dwóch.

— Chyba tata już cię polubił — zaśmiał się, postawiwszy swój kufer na podłodze.

— Zawsze woli, kiedy mówi się do niego po imieniu? — zainteresował się Caleb.

— Czasami tak bywa — przytaknął Cornelian ze śmiechem. — Zwłaszcza kiedy jakiś znajomy mój czy Spencera zostaje na noc.

Nie powiedział tego na głos, ale Alexander był dla niego jedną z osób, które darzył bezgranicznym zaufaniem. Mógł porozmawiać o nim o wszystkim, co naprawdę doceniał. Od śmierci swojej żony Alec nie związał się z nikim innym i Cornelian czasami zastanawiał się, czy jego tata jeszcze kiedyś będzie w równie szczęśliwym związku, co z Danicą.

— Swoją drogą przygotowałbym się mentalnie na spotkanie ze Spencerem — poradził Cornelian Calebowi.

Blondyn popatrzył na niego ze zdziwieniem. Przez myśl mu przeszło, że może brat Corneliana nie jest osobą o szczególnie przystępnym charakterze albo w istocie miał coś przeciwko wizycie Caleba.

— Dlaczego?

— Po prostu Spencer jest cholernie gadatliwy — odparł Cornelian spokojnie. — Jeszcze się o tym przekonasz, nie martw się.

I rzeczywiście stało się tak, jak Cornelian powiedział. On i Spencer byli do siebie nieco podobni z wyglądu, choć kolor włosów Spencera o wiele bardziej podchodził pod rudy niż ten Corneliana. Znacznie bardziej różniło ich zachowanie - podczas gdy Cornelian nie mówił przesadnie dużo i często był oszczędny w słowach, mówiąc o czymś bez zagłębiania się w szczegóły, Spencer był jego zupełnym przeciwieństwem. Caleb miał wrażenie, jakby usta starszego z braci w ogóle się nie zamykały.

— Słyszałem, że ciężko macie teraz w Anglii — powiedział z lekkim przejęciem w głosie. — Kolega z pracy wspominał, że ostatnio zjechała się do niego rodzina z Anglii. On pochodzi z rodziny mugoli i ma jeszcze młodszą siostrę, która też czaruje, więc pozostanie tam było niebezpieczne... W ogóle zabawna sytuacja, bo jak przyjechał do Ameryki...

— Spencer, zwolnij, bo go zamęczysz — odezwał się Cornelian, który przysłuchiwał się ich rozmowie i postanowił przerwać ten potok słów, w których Caleb mógłby się utopić.

— Ty pewnie jak zwykle oszczędzasz się w słowach, no to ktoś musi nadrobić to za ciebie — odparował Spencer.

Caleb nie byłby sobą, gdyby nie zabrał ze sobą drobnych upominków w postaci czekolady jako prezenty świąteczne. Nawet jeśli Cornelian twierdził, że nie jest to konieczne. Sam Lupin otrzymał od Hollyhocków głównie słodycze, a w tym czekoladę.

W wigilię Bożego Narodzenia Cornelian zabrał Caleba na spacer po okolicy, jako że blondyn bardzo chciał ją zobaczyć.

— Mieszkamy bardziej na obrzeżach miasta, więc za wiele się tu nie dzieje — poinformował go od razu Cornelian. — Chyba że chcesz zobaczyć jeszcze centrum, to możemy się deportować.

Caleb nie miał nic przeciwko zobaczeniu centrum San Diego - raczej rzadko bywał za granicą, a że jeszcze wylądował na innym kontynencie, to tym bardziej chciał zobaczyć jak najwięcej. Nawet jeśli najwięcej było jedynie wycieczką do centrum miasta.

Spacerując po centralnej części San Diego, Caleb czuł, jak wszechogarniające zimno ciągle chłodzi mu twarz. I to aż za bardzo, więc tym bardziej poprawił szalik, zakrywając usta, a wydychane w materiał powietrze nieco ocieplało mu twarz.

— I jak ci się podoba spacerek po centrum? — zainteresował się Cornelian. Prawie parsknął śmiechem, widząc, jak opatulił się Caleb.

Blondyn odsłonił usta, by Cornelian słyszał go wyraźniej. Kiedy mówił, z jego ust wydobywała się para.

— Podoba mi się to wielkie miasto. Chociaż gdybym miał spacerować sam, to pewnie bym się zgubił...

Cornelian zerknął na Caleba. Zauważył, jak uroczo teraz wyglądał, mając włosy kompletnie rozwiane i policzki lekko zarumienione od zimna. Szatyn skarcił się w duchu za takie myślenie o nim.

Spacerowali jeszcze przez jakiś czas, podziwiając wzniesione rękami mugoli wieżowce przy padającym śniegu. W pewnym momencie minęli się z dwójką ludzi. Z daleka Cornelian nie mógł dostrzec, kim oni byli. W miarę, jak się zbliżali, zielone oczy szatyna otworzyły się szerzej, czego Caleb nie zauważył, patrząc na mijane miejsca.

Nieprzyjemne wspomnienia wróciły do Corneliana, kiedy rozpoznał chłopaka, który się zbliżał.

Matthew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro