Rozdział 20. Smoczątko
Caleb spojrzał na lusterko dwukierunkowe, w którym teraz widział tylko swoją własną twarz. Wsadził przedmiot do kieszeni, po czym podniósł się z miejsca i skinął głową.
— Możemy, Florine.
Skierował swe kroki ku schodom, a Florine ruszyła w krok za nim. Spojrzał na las, który otaczał rezerwat, a w którym był kiedyś na spacerze z Florine i uznał, że pójście do lasu wieczorem to nie najlepszy pomysł.
— Chyba domyślam się, o czym chciałaś ze mną porozmawiać — powiedział ostrożnie Caleb. — I myślę, że rzeczywiście powinniśmy porozmawiać.
— Tak, zdecydowanie — przytaknęła Florine. — Chciałam... Nie wiem, czy ostatnia sytuacja dała ci dużo do myślenia, czy nie, ale chciałam, żebyś wiedział, że ja nie mam ci niczego za złe. Nawet jeśli poczułam się dotknięta, to nie mogę cię za to winić.
Caleb nie mógł powiedzieć, że sytuacja ta ani trochę nie dała mu do myślenia. Było wręcz przeciwnie - w końcu po jego głowie raz po raz krążyło poczucie winy, które starał się zdusić, choć nie zawsze mu to wychodziło.
Fakt, że Florine nie miała mu niczego za złe, trochę go pocieszał. Caleb jednak przeczuwał, że pomimo tego ich relacja nie będzie od teraz należała do najprostszych.
— Cieszę się, że... Nie jesteś na mnie zła — powiedział Caleb. — Przez te kilka dni trochę się bałem, że w jakiś sposób cię zraniłem...
— To byłoby głupie, gdybym była na ciebie zła za to, że mnie nie kochasz — odparła Florine, utkwiając wzrok w ziemi. — Nie mogę przecież w to ingerować.
Blondyn cieszył się, że Florine była w stanie to zrozumieć.
▪︎ ▪︎ ▪︎
W ciągu kilku następnych dni przekonał się, że przeczucia go nie myliły - on i Florine nieco się od siebie oddalili. Nawet jeśli w ciągu dnia gdzieś tam się mijali, to nie przystawali na dłużej, by porozmawiać. Jedynie posyłali sobie krótkie uśmiechy i odwracali wzrok. Caleb wiedział, że takie były konsekwencje nieodwzajemnionej miłości i nie mógł nic na to poradzić. Przynajmniej przez najbliższy czas.
Gdzieś pod koniec września ich relacja dalej wyglądała tak samo. Caleb z jednej strony nawet się z tego cieszył - przynajmniej Florine nie robiła sobie zbędnej nadziei. Z drugiej strony fakt, że ich znajomość tak się wypaliła, był dla niego przykry.
Jednak życie w rezerwacie smoków toczyło się dalej, a wraz z początkiem października nadeszła pora na to, by smok wykluł się z jajka.
Caleb i Cornelian obserwowali, jak skorupka brązowego jaja w zielone cętki zaczyna pękać, ujawniając najpierw niewielki fragment, a po chwili całego smoka.
Smoczątko było niewielkie, a jego skóra była zbliżona kolorem do trawy. Spróbowało rozłożyć swoje błoniaste skrzydła, jednocześnie strącając ze swojej głowy niewielkie pozostałości cętkowanej skorupy jaja, która przez chwilę spoczywała na jego głowie jak czapeczka.
Siedzący tuż obok Caleb i Cornelian z fascynacją patrzyli na smoka, który właśnie wykluł się z jajka, którym się opiekowali przez ostatnie dwa miesiące.
— Uroczy — stwierdził Caleb. — Albo urocza... Ciekawe, czy to smok, czy smoczyca.
— O tym pewnie się jeszcze przekonamy — stwierdził rozsądnie Cornelian. Płeć smoków była rozróżniana w prosty sposób: samice były dużo większe, a ponadto bywały odrobinę agresywniejsze. Smokolodzy mieli rozpiskę, według której oceniali wzrost smoków, określając w ten sposób ich płeć.
Smoczątko zawarczało, po czym zrobiło kilka ostrożnych kroków po podłodze, jakby przyzwyczajało się do chodzenia. W ten sposób najpierw przybyło do Corneliana, potem do Caleba, przy okazji chwilę się przy nich zatrzymując, a następnie podjęło wyprawę w celu zwiedzenia pokoju, w którym obecnie się znajdowało i rozprostowania nóg. Jego opiekunowie podnieśli się z miejsc i ruszyli za powoli drepczącym smoczkiem, by ten przypadkiem im nie zaginął.
W pewnym momencie drzwi do domku numer siedem otworzyły się i spacerujące smoczątko trafiło na Charliego Weasleya, bez wątpienia górującego nad nim wzrostem. Zaskoczone stworzenie wydało z siebie coś na wzór kichnięcia, przez co z jego nozdrzy wydobyła się maleńka smużka dymu.
— O, a więc to jest nowy lokator — powiedział Charlie z uśmiechem, po czym przykucnął obok stworzonka. Smoczątko nie wyglądało na zachwycone spotkaniem z kolejnym smokologiem, bo podreptało z powrotem do Caleba i Corneliana, którzy w tym momencie też przykucnęli, by być mniej więcej na poziomie smoka. Zwierzak przydreptał do nich i stanął obok, jakby byli oni dla niego jedynymi godnymi zaufania ludźmi w tym pokoju.
Caleb ze śmiechem pomyślał, że w tym momencie poczuł się zupełnie jak rodzic. Chwila, bo w takim razie to czyni Corneliana drugim z rodziców, pomyślał i od razu poczuł, jak na policzki wpływa mu lekkie ciepło, kiedy uświadomił sobie, jak to brzmiało. Cieszył się, że przynajmniej nie powiedział tego na głos, a pozostawił w swojej głowie. Raczej nie byłby w stanie powiedzieć tego na głos. A już na pewno nie Cornelianowi.
Charlie roześmiał się, widząc poczynania smoczątka.
— No tak, was widział zaraz po wykluciu, więc najbardziej wam ufa — powiedział, kiwając głową. — Jak matce.
Caleb przez chwilę unikał patrzenia Cornelianowi w oczy, jedynie uśmiechając się do Charliego i ciesząc się, że jego myśli nie są widoczne dla innych. Tego definitywnie by nie przeżył.
Tak naprawdę w głowie Corneliana zaigrała podobna myśl dotycząca owego smoczątka. Znikąd przyszło mu do głowy, że opiekują się tym smokiem tak, jakby byli jego rodzicami, co natychmiast od siebie odrzucił i nie miał zamiaru powracać do tej myśli. Nie wydawało mu się, by Caleb był tej samej orientacji, co on, a w ten sposób mógłby ponieść taką samą porażkę jak ze swoim ostatnim zakochaniem.
Chwilę później mały smok został nakarmiony, a potem przyszedł czas na wypełnienie jego karty, gdyż każdy smok w rezerwacie taką posiadał. W jej skład wchodziła jego rasa, ubarwienie, data wyklucia, płeć, a także imię oraz informacja o tym, kto jest jego opiekunem.
Charlie przyniósł ze sobą miarkę, którą zmierzył smoka, a sprawdziwszy w statystykach uznał po wzroście, że nowo wyklute smoczątko jest samcem.
— Data wyklucia: trzeci października... Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy rok — mruknął Charlie, wpisując datę do metryczki. — Walijski smok zielony... — Zaraz potem Weasley wrócił piórem na górę, gdzie miał wpisać imię. — A jakie imię wymyśliliście?
Caleb już miał odpowiadać, kiedy do pokoju zajrzała Marianne, która cichutko weszła do domku, wiedząc, że Charlie jest tam, by wypełnić metryczkę nowego smoka. Teraz akurat miała chwilę wolnego, więc przyszła odwiedzić Caleba, Corneliana oraz ich podopiecznego.
Uśmiechnęła się na widok smoka i podeszła bliżej.
— Cześć, słodziaku — powiedziała, a że przy okazji zatrzymała się przy Charliem, to ten spojrzał na nią tak, jakby zastanawiał się, czy ten słodziak nie był przypadkiem kierowany do niego. — A, wybaczcie, bo wam przerwałam — powiedziała ze śmiechem. — To jak będzie się nazywał?
Caleb, który podjął się zaszczytu wymyślenia imienia dla smoczątka, od razu pospieszył z odpowiedzią.
— Nefryt.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro