Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13. Wesele pełne wrażeń

Odkąd Caleb dowiedział się o marzeniu Corneliana, zaciekawiła go jedna kwestia.

— Chciałbyś urządzić sobie jakąś konkretną przejażdżkę? Na przykład okrążyć całą Kalifornię?

Szatyn roześmiał się.

— No nie zapędzajmy się. Kalifornia to spory stan.

— Dla chcącego nic trudnego — Caleb wzruszył ramionami z uśmiechem.

Cornelian pokręcił głową.

— Myślę, że bardziej byłbym zainteresowany zwykłymi przejażdżkami. Zwłaszcza nocą.

Nie dodał, że jeszcze bardziej przemawiała do niego wizja nocych przejażdżek przy świetle miliona gwiazd i księżyca w towarzystwie chłopaka, którego by pokochał i przez którego byłby kochany. Kiedyś miał nadzieję, że będzie mógł odbyć taką przejażdżkę z Matthewem. Życie uświadomiło mu, że jest to niemożliwe.

Mimo wszystko marzenie romantycznej przejażdżki mu pozostało. Już nie z Matthewem, lecz z kimś, kto odwzajemniłby jego uczucie.

— Nocne niebo jest piękne — stwierdził Caleb, wyrywając Corneliana z zamyślenia. — Ostatnio w Londynie widywałem je tylko przez okno, bo nocą strach wychodzić z domu...

— Tutaj nie ma Londynu — zauważył szatyn.

Caleb spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.

— Proponujesz nocny spacer?

— Może nie teraz — sprostował Cornelian — ale kiedyś...

Blondyn przekrzywił głowę, patrząc na swojego współlokatora, po czym uśmiechnął się.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Caleb wiedział, że wesele Billa i Fleur, na którym byli jego rodzice, siostra oraz Kathleen i bliźniacy, a także Charlie i Marianne miało odbyć się pierwszego sierpnia. Miał nadzieję, że wszystko było w porządku.

Wiadomość od rodziny otrzymał dopiero drugiego sierpnia. Akurat pomagał Martinowi Graytwigowi przy karmieniu smoków, kiedy usłyszał jakiś głos od jego lusterka dwukierunkowego. Przeprosił Martina, wyjaśniając, że musi porozmawiać. Smokolog nie miał nic przeciwko.

Szybko zauważył w lusterku twarz swojego taty i od razu ucieszył się, że wszystko u niego w porządku. Gdzieś w tle słyszał jeszcze swoją mamę, więc kamień spadł mu z serca.

— Cześć, synu — Remus przywitał się z nim.

— Cześć, tato. Jak tam wesele?

— Cóż... My wróciliśmy dużo wcześniej, tak na wszelki wypadek, ale jak się okazało, niedługo po tym wesele zostało przerwane przez Śmierciożerców.

— Szukali Harry'ego — dodała Delilah, której twarz zaraz potem Caleb ujrzał w lusterku. — I... Hej, synku — przywitała się, uśmiechając się na widok swojego syna. — Jak smoki?

— Akurat pomagałem przy karmieniu — odparł Caleb. — Ale... Znaleźli go?

Miał tu oczywiście na myśli Harry'ego, o czym Lupinowie doskonale wiedzieli.

— Nie — zapewnił go tata. — On, Hermiona i Ron deportowali się i teraz nikt nie wie, gdzie się ukrywają.

— To dobrze, że z wami wszystko w porządku — Caleb odetchnął z ulgą. Zaraz potem na nowo pojawił się w nim niepokój. — A co z Kathleen?

— Ona i Elise nie zdążyły się deportować, więc zostały przepytane razem z innymi gośćmi weselnymi. Koniec końców puścili je wolno — wyjaśnił mu Remus.

— I nic im nie jest?

— Nic a nic — zapewniła Delilah. — Tak samo Fred i George.

— Poza tym, że George stracił ucho, ale o tym Kathleen pewnie już ci wspomniała — dodał tata.

Caleb pokiwał głową. Wiedział już o tym, nawet sam George uraczył go żartami z samego siebie i jego utraconego ucha.

To, czego się dzisiaj dowiedział, było dla niego dobrą wiadomością - jego rodzinie i przyjaciołom nic się nie stało i to liczyło się najbardziej.

Tymczasem Cornelian uczył się o smokach, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Po zaproszeniu tej osoby do środka okazało się, że to Marianne wróciła z wesela.

— Cześć — przywitał ją Cornelian, poprawiając okulary, które zsunęły mu się z nosa. — Jak po weselu?

— Och... Wspaniale — odparła Marianne, po czym przeszła przez pokój i poczochrała mu włosy. — Poza tym, że mieliśmy inwazję Śmierciożerców. Tak to wszystko w porządku.

— Masz ci los — westchnął Cornelian. — Ale wszystko w porządku, tak?

— W jak najlepszym, tak — przytaknęła brunetka i uśmiechnęła się. — To takie kochane, że się o mnie troszczysz.

Szatyn przewrócił oczami.

— Nie jestem aż tak bez serca, jak mnie malują.

— Nie uważam, że jesteś bez serca — stwierdziła Marianne. — Uważam, że po prostu nie lubisz obnosić się z uczuciami, ale tam w środku to jesteś jak miś i potrzebujesz miłości.

Cornelian przewrócił oczami, jednak coś mu mówiło, że Marianne może mieć rację. No, pomijając tę kwestię o misiu.

— A co tutaj się działo, kiedy nas nie było? — zainteresowała się Marianne, na co Cornelian wzruszył ramionami.

— Tak szczerze, to nic szczególnego cię nie ominęło — odparł spokojnie.

— To dobrze, bo nie chciałabym, by coś mnie ominęło — powiedziała z uśmiechem.

Cornelian przez chwilę przyglądał się Marianne, jakby zastanawiał się, jak to się stało, że smoki stały się tak nieodłączną częścią jej życia. Kiedy ją o to zapytał, ta tylko uśmiechnęła się i przez dłuższą chwilę milczała, zastanawiając się, jak mu odpowiedzieć.

— Ujmę to tak. Zawsze uważałam, że ludzie mogą mnie zranić o wiele bardziej, niż smoki.

Cornelian poniekąd mógł przyznać jej rację. Z własnego doświadczenia wiedział, że rany na sercu goją się trudniej niż te po poparzeniu gorącym oddechem smoka.

Zaraz potem szatyn poznał historię Marianne, której słuchał z zaciekawieniem.

Caleb natomiast wciąż pomagał Martinowi przy karmieniu smoków. Nie mógł się nacieszyć widokiem tych zwierząt, które tak bardzo go fascynowały.

— Cześć — przywitał się z nimi Charlie, który najwyraźniej wrócił do Rumunii wraz z Marianne. Normalnie ludzie cieszyli się, wracając z wesela - czas spędzony z rodziną i przyjaciółmi bez wątpienia był wspaniały, jednak w tym przypadku zostało to przerwane.

— O, wróciliście — uśmiechnął się Martin. — Jak wesele?

Charlie podrapał się po głowie.

— Cóż, mieliśmy małą niespodziankę w formie Śmierciożerców.

Uśmiech Martina zniknął tak szybko, jak się pojawił.

— Na Merlina — westchnął. — To nie najlepiej. Nikt przynajmniej nie ucierpiał?

— Na szczęście tylko przepytali wszystkich, którzy nie zdążyli się deportować. Miejmy nadzieję, że nie przyjdzie im do głowy torturowanie ludzi za udział w większych zgromadzeniach — westchnął, po czym zwrócił się do Caleba: — Z twoją rodziną jest wszystko w porządku, nie musisz się martwić.

Caleb pokiwał głową.

— Wiem, rozmawiałem dziś z nimi.

— A, i przekazałem twojej siostrze ten zielnik od ciebie — dodał Charlie, uśmiechając się. — Była naprawdę zachwycona.

Caleb nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc to.

Pod wieczór Caleb zauważył, że Cornelian wyszedł na ganek ich domku, gdzie przysiadł na schodach i zapatrzył się w gwiazdy. Blondyn postanowił do niego dołączyć.

— Znasz się na astronomii? — zainteresował się Caleb.

Cornelian spojrzał na swojego wspólokatora, który przysiadł obok niego na schodach.

— Nie — odparł, po czym wrócił wzrokiem do rozgwieżdżonego nieba. — Ale lubię patrzeć na gwiazdy.

Potem przez dłuższy czas siedzieli w milczeniu, wpatrując się w gwiazdy i zatapiając się w swoich myślach. Raz na jakiś czas któryś z nich przerwał ciszę.

Czasami Cornelian po prostu lubił usiąść pod rozgwieżdżonym niebem, popatrzeć w gwiazdy i wzrokiem łączyć te jasne punkciki w przeróżne obrazki. Kiedyś tak właśnie robił ze swoją mamą - w wyobraźni łączyli gwiazdy i mówili sobie, co widzą, następnie z tego chichocząc.

Doceniał, że teraz Caleb szanuje jego chwilę wyciszenia. Mimo że Cornelian nie przywiązywał się do niego jakoś szczególnie, to uważał go za dobrego kolegę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro