Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12. Prezent dla Corneliana

Cornelian uniósł brwi ze zdziwieniem.

— Dla mnie?

— Owszem — odparł wesoło Caleb, po czym wyjął coś z kieszeni. Było niewielkich rozmiarów, jednak po powiększeniu okazało się być czasopismem o motocyklach. — Mam nadzieję, że takie też czytasz. Akurat znalazłem po angielsku...

Nie było to wprawdzie czasopismo z tej samej serii, które zazwyczaj czytał Cornelian, ale nie robiło to różnicy. O wiele bardziej zastanawiało go, co popchnęło Caleba do kupienia mu czegoś w miasteczku.

— Serio chciało ci się wydawać na mnie pieniądze?

— To nic wielkiego — Caleb machnął ręką.

— Ile mam ci oddać? — Cornelian kontynuował temat, jednak blondyn ponownie machnął ręką.

— Nie musisz, naprawdę. Nie było takie drogie, a zresztą potraktuj to jako prezent ode mnie.

— Urodziny mam w maju — odparł Cornelian. — A do świąt jeszcze sporo czasu.

— To prezent bez okazji.

Cornelian westchnął, jednak kąciki jego ust uniosły się lekko w uśmiechu.

— Mimo wszystko dzięki, że o mnie pomyślałeś.

Caleb uśmiechnął się szerzej. Lubił uszczęśliwiać ludzi i widzieć, jak się uśmiechają.

31 lipca 1997r.

Warto zapamiętać, że urodziny Corneliana wypadają w maju.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Jak się okazało, czasopismo od Caleba spodobało się Cornelianowi. Co prawda nie czytał go nocami, ale rano jeszcze raz podziękował mu za to.

— Takich motocykli jeszcze nie widziałem — dodał.

— Myślałeś kiedyś nad kupieniem jakiegoś motocykla? — zainteresował się Caleb. — Widać, że bardzo je lubisz i się nimi interesujesz...

Cornelian pokiwał głową.

— Szczerze, to tak — odpowiedział powoli. — W sensie, myślałem nad kupnem. To takie moje marzenie...

Takiego szczerego wyznania Caleb się nie spodziewał. Zazwyczaj Cornelian ucinał jak najkrócej całą dyskusję, a tym razem było inaczej. Może zaczynał powoli się przed nim otwierać? To niezwykle cieszyło Caleba.

Był to niewielki krok w kierunku znalezienia wspólnego języka z Cornelianem, a dawał Calebowi tyle radości, jakby co najmniej wspiął się na najwyższy szczyt w Himalajach.

Ale taki właśnie był Caleb i jego współlokator powoli się o tym przekonywał.

— Poważnie? — dopytywał Caleb.

— Jasne — Cornelian przewrócił oczami. — Wiem, że ty i tak nie wiesz, jakim cudem motocykl się porusza, ale dobrze ci idzie udawanie zainteresowanego.

— Właśnie, że wiem! — zawołał urażony Caleb. — Znaczy, nie aż tak dokładnie. W każdym razie koła mają się obracać, a jeździ na benzynie, reszta to już bardziej skomplikowany mechanizm...

— Kto by pomyślał, że coś tam wiesz — Cornelian się uśmiechnął.

— Nie jestem aż tak głupi, za jakiego mnie uważają — zaśmiał się Caleb. — Chyba nie jestem.

— Nie jesteś — przyznał szatyn. — Zaraz, kto tak uważa?

Caleb podrapał się po karku.

— Cóż, w szkole byli tacy, którzy tak uważali...

— Nie znam ludzi z waszej szkoły, więc nie mnie to oceniać — Cornelian wzruszył ramionami. — Ale jeśli chcesz, możesz o tym opowiedzieć.

— Mogę — przytaknął Caleb. — Ale wiedz, że ty też możesz mi coś opowiedzieć, jeśli chcesz.

— Zapamiętam — Cornelian skinął głową. — Kto więc uważa cię za gorszego?

No i Caleb opowiedział współlokatorowi o tym, jak w młodszych klasach Draco Malfoy uważał go za gorszego od siebie. Caleb zawsze wolał obrócić się na pięcie i odejść, zapominając o zajściu, jednak jego przyjaciółka miała inne zasady - nigdy nie popuściła okazji, by odgryźć się Malfoyowi w imieniu swojego przyjaciela. Co prawda w pierwszej klasie Caleb jakoś odciągał ją od tego pomysłu, ale im była starsza, tym bardziej chciała bronić swojego przyjaciela. I tym częściej jej się to udawało.

— Więc ogólnie Malfoy nabijał się z ciebie przez pochodzenie? — upewnił się Cornelian.

Caleb lekko skinął głową.

— Mniej więcej.

Nie dodał, że pochodzenie to dotyczyło faktu, że jego tata był wilkołakiem, bo o tym Malfoy dowiedział się dopiero na trzecim roku. Jak na razie Cornelian nie miał sposobności do dowiedzenia się tego - nie była to informacja, którą dzielili się ze wszystkimi.

— No i dlatego, że Puchoni są uważani za... Tych słabszych — dodał Caleb, czując, jak na jego policzki wpływa ciepło. — Można powiedzieć cioty. Ofermy. Niedorajdy...

— Zrozumiałem przekaz — zapewnił go Cornelian. — Więc chcesz mi powiedzieć, że za taką... Ciotę uważał cię ten cały Malfoy, tak?

— Eeee... Tak — przytaknął Caleb. — Coś takiego.

Cornelian nie rozumiał, co według rzekomego Malfoya Caleb miał z niedorajdy. Choć starał się trzymać go na dystans jak tylko mógł, już teraz widział, że jest on empatyczny, cierpliwy oraz chętnie zawiera nowe przyjaźnie. Najwyraźniej postawił sobie za cel zaprzyjaźnienie się z Cornelianem, do czego ten starał się nie dopuścić.

Mimo wszystko nie zauważał w Calebie ani jednej cechy z tych, które widział w nim Malfoy.

— Jak go kiedyś spotkasz, przekaż mu, że dowartościowywaniem się względem kogoś robi z siebie samego niedorajdę — powiedział spokojnie.

To była dla Caleba kolejna niespodzianka tego dnia. Czy Cornelian właśnie go obronił?

— Nienawidzę takich ludzi — kontynuował Cornelian. — Uważających się za lepszych tylko dlatego, że mają według nich lepiej od innych i... Ugh, muszę sobie zrobić herbatę — dodał, wstając. Zupełnie jakby przez rozmowę o wrednym Malfoyu wyszedł z siebie, a herbata miałaby pomóc mu w zachowaniu spokoju ducha. — Też chcesz?

— Chętnie — Caleb skinął głową.

Cornelian jednym ruchem różdżki nastawił czajnik, po czym zaczął szukać jakiejś herbaty.

— Masz coś przeciwko herbacie zielonej? — zapytał Caleba.

Blondyn pokręcił głową.

— Herbata to herbata, wypiję każdą.

— Świetnie — skwitował Cornelian, po czym wrzucił po jednej torebce do dwóch kubków. Chwilę później woda w czajniku zagotowała się, więc obydwie torebki herbaty zostały zalane herbatą.

Szatyn postawił kubek z herbatą i cukiernicę przed współlokatorem, po czym ustawił na stoliku swoją herbatę. Zaraz potem rozniecił jeszcze ogień w kominku i wrócił do stołu.

— No dobra — powiedział Cornelian, siadając na krześle. — Z tego, co mówisz, Puchoni są tacy milusi, życzliwi, nikomu nie wadzą.

— Taki jest stereotyp — zauważył Caleb.

— Stereotypy można złamać.

— Kathleen to zrobiła — zaśmiał się Puchon.

Szatyn zmarszczył brwi.

— Kathleen... To ta twoja przyjaciółka?

— Tak — przytaknął Caleb. — Ludzie zawsze mówili, że nie pasuje na Puchonkę, bo jest za bardzo...

— Wygadana?

— Tak — blondyn skinął głową. — Ale jest jednocześnie pracowita, cierpliwa i lojalna, a to też cechy Puchonów.

Cornelian przez chwilę patrzył na swojego współlokatora w zamyśleniu. Caleb mówił o niej tak, jakby była dla niego niezwykle ważna i szatyn wiedział, że tak było. Mimo woli cieszył się, że Caleb miał w Hogwarcie obok siebie kogoś, kto nie pozwalał aroganckiemu Malfoyowi rujnować życia Calebowi.

— Wiesz co? — zagadnął Cornelian swojego współlokatora. Caleb spojrzał na niego pytająco. — Jak będziesz rozmawiał z nią następnym razem, to pozdrów ją ode mnie, bo wydaje się być kimś, kogo trudno nie polubić.

Na dotychczas zamyślonej twarzy Caleba pojawił się uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro