Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11. Zakupowa eskapada

Florine z szerokim uśmiechem weszła na werandę. Cornelian natychmiast zatopił się w swojej lekturze, byle tylko uniknąć kontaktu z nią.

— Hej! — przywitała się radośnie. — Jak wam mija dzień?

Cornelian mógłby rzec, że mijał wspaniale, dopóki nie pojawiła się Florine, jednak postanowił powstrzymać się od wrednego komentarza. Głównie ze względu na to, że dziewczyna lubiła się z Calebem, a jakoś nie miał ochoty na otwartą wojnę ze swoim współlokatorem.

— Spokojnie — odparł, po czym wrócił do czytania. Nie miał zamiaru brać czynnego udziału w tej rozmowie.

Florine spojrzała na Caleba, który tylko wzruszył ramionami z uśmiechem.

— Całkiem nieźle — odpowiedział spokojnie. — Rozmawiałem z moją przyjaciółką i w ogóle...

— To ta, którą raz poznałam?

Blondyn roześmiał się.

— Tak, to dokładnie ta.

Wspomnienie z Kathleen, która tak nagle pojawiła się w lusterku, wciąż nieco go śmieszyło. Również Florine miała podobne odczucia.

— Pozdrów ją ode mnie następnym razem — poprosiła, po czym dodała: — Może chcesz wybrać się ze mną do miasteczka, które jest niedaleko?

— Nigdy tam nie byłem — przyznał Caleb. — Fajnie tam jest?

Florine pokiwała entuzjastycznie głową.

— Bardzo! Jestem pewna, że ci się spodoba.

Caleb uśmiechnął się.

— Więc chyba idziemy.

Dziewczynę bardzo to ucieszyło, natomiast Caleb wszedł do domku, aby wzniecić mocniejszy ogień i zabrać ze sobą kilka drobiazgów.

W tym czasie Cornelian przewrócił oczami, wciąż pochylając się nad gazetą. Jak to możliwe, że on ciągle nie zauważa, że jej się podoba?

Caleb wyszedł z domku i poszedł z Florine. Nie miał pojęcia, jak dotrzeć do tego miasteczka, dlatego trzymał się swojej koleżanki.

— Spodoba ci się tam — zapewniła go. — To urocze miasteczko, oprócz tych wszystkich przedmiotów codziennego użytku są też pamiątki...

— A znajdzie się też sklep ze słodyczami?

— To na pewno...

— Cieszę się, bo muszę zaopatrzyć się w czekoladę.

Florine zareagowała na to śmiechem.

Miasteczko, o którym mówiła Florine, było troszkę oddalone od rezerwatu, jednak bez problemu można było dotrzeć tam piechotą. Co najwyżej miało się dłuższy spacer, ale w dobrym towarzystwie przestaje się to liczyć.

— Co u ciebie? — zapytała dziewczyna, patrząc na niego z uśmiechem.

— Wszystko w porządku — odpowiedział Caleb, odwzajemniając uśmiech. Nie bardzo chciał psuć jej dzień swoimi problemami.

Tyle że nie do końca umiał ukrywać swoje emocje - z natury był pełen empatii, a teraz kumulowało się to z troską o jego bliskich.

Florine przekrzywiła głowę, patrząc na niego. Idąc, chłopak patrzył przed siebie, nieświadomy, że dziewczyna go obserwuje. Rudowłosa uznała, że coś może być nie tak, jednak wiedziała, że siłą tego z niego nie wyciągnie.

Droga do miasteczka minęła im na rozmowie, w czasie której Florine nie próbowała na siłę upewniać się, czy u Caleba na pewno wszystko gra.

Owe miasteczko było zamieszkiwane głównie przez mugoli, jednak była też ukryta część, którą zamieszkiwali czarodzieje, dlatego to właśnie ich spotykali w zaczarowanej części. Caleb dziękował Merlinowi, że przynajmniej tu nikt nie zaglądał mu w twarz, by sprawdzić, czy nie przypomina jakiegoś poszukiwanego mugolaka.

— Tu jest dużo różnych sklepów, do których warto zajrzeć — mówiła Florine. — Są kawiarnie, księgarnie, sklepy ze słodyczami, z ubraniami, albo z takimi różnymi drobiazgami... Ogólnie każdy znajdzie tu coś dla siebie.

— Ja znajdę najwięcej w sklepie ze słodyczami — zaśmiał się Caleb.

— Bardzo lubisz słodycze, co?

— To nie tak, że jem ich szczególnie dużo — wyjaśnił Caleb. — Czekolada szczególnie przypomina mi o domu...

Była to słuszna uwaga, bo właśnie ten rodzaj słodyczy najbardziej kojarzył mu się z dzieciństwem, które pewnego dnia stało się jeszcze słodsze. I to nie ze względu na ilość zjedzonej czekolady, a na fakt, że znalazł się ktoś, kto pokochałby go tak po rodzicielsku. Pamiętał, że tamtego dnia czuł się najszczęśliwszy na świecie i nie zmieniło się to do dzisiejszego dnia.

Tyle że do dzisiaj bał się wyznać swoim rodzicom, że woli chłopców. Na tym świecie tylko cztery osoby znały jego sekret, a były to Kathleen, Carina, Fred i George. Cała czwórka służyła mu wsparciem i akceptacją, za co był im wdzięczny, jednak wciąż nie mógł się przemóc i wtajemniczyć w to także rodziców. Nie był na to gotowy, a dodatkowo teraz nie miał ku temu okoliczności. Taką rozmowę wolałby przeprowadzić twarzą w twarz.

Florine uśmiechnęła się.

— Rozumiem. Mi o domu przypominają ubrania. Moja mama dorabiała szyjąc, i... Zawsze siedziałam wtedy przy niej i podawałam nici czy guziki... — ostatnie słowa rudowłosa powiedziała nieco nieśmiało, jakby wstydziła się faktu, że kiedyś jej rodzina była uboga. — Cieszę się, że obydwoje mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo.

Caleb uśmiechnął się.

— Ja tak samo, Florine.

Swoją zakupową eskapadę zaczęli, jakżeby inaczej, od sklepu ze słodyczami, gdzie Caleb zaopatrzył się w czekoladę.

— Teraz będę wiedział, gdzie mogę wrócić po czekoladę, jeśli mi zabraknie — zaśmiał się.

— Chętnie będę ci towarzyszyć — odparła Florine z uśmiechem.

Następnym przystankiem był sklep z ubraniami. Nie żeby Caleb widział w tym coś szczególnie fajnego, ale Florine chciała tam iść, więc nie miał nic przeciwko.

— Ten sweter by ci pasował — powiedziała, wskazując na sweter w czarnym kolorze.

— Tak uważasz?

— Jasne! — Florine pokiwała głową.

Caleb jakoś nie miał zamiaru kupować sobie nowych ubrań, więc ruszyli dalej.

Koniec końców Florine znalazła sobie letnią sukienkę w kwiatki, którą postanowiła kupić. Zaraz potem udali się do księgarni, gdzie Caleb był zdziwiony, kiedy zauważył przetłumaczoną na język rumuński książkę autorstwa swojej babci.

Beatrice Whitmore... — przeczytała Florine. Było to jedyne, co zdołała odczytać, bo nie znała rumuńskiego. — Znasz tę autorkę?

— Cóż to moja babcia — odparł Caleb, lekko wzruszając ramionami z uśmiechem.

Zrobiło to wrażenie na Florine, która od razu podpytała go, jakie książki pisze jego babcia. Niezbyt zaciekawiły ją kryminały, lecz było to zrozumiałe - nie każdy lubił to samo.

W czasie ich nieobecności Cornelian jak spędzał dzień spokojnie, jak co dzień. Nieraz przerywał swoje zajęcie, by zapewnić smoczemu jajku ogień, a ponieważ rozpalał niewielki płomień, musiał często tam zaglądać. Ani on, ani Caleb nie poświęcali dużo czasu na sprzątanie - wystarczyło zwykłe Chłoszczyść i od razu życie było łatwiejsze. To wcale nie znaczyło, że miał czas, by się nudzić. Wręcz przeciwnie - tak jak wszyscy stażyści przyjechał tu, by nauczyć się czegoś o smokach na tyle, by pewnego dnia zostać smokologiem. Z tego powodu tym razem zamiast z gazetą o motocyklach, siedział z książką o smokach i studiował kolejne gatunki smoków.

W końcu Caleb powrócił z wycieczki do miasteczka, na której był z Florine. Cornelian powitał go spojrzeniem znad czytanej książki oraz pytaniem:

— I jak randka ze Striker?

— To nie była randka — zaprotestował Caleb.

— Daj spokój, ona zrobiłaby wszystko, byś prędzej czy później się z nią umówił — stwierdził Cornelian, na co blondyn w myślach uderzył się dłonią w czoło.

Tym razem to nie działa w obydwie strony.

— Tak czy inaczej, to miasteczko jest fajne — powiedział Caleb. — Mam czekoladę...

— Zdziwiłbym się, gdybyś jej nie kupił — rzucił Cornelian prześmiewczo.

— I mam też coś dla ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro