Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2. Pełno szpargałów

Cornelian westchnął, kiedy Caleb wyszedł z pokoju, by zmyć swój kubek po herbacie. Lewitując swój kufer, poszedł do sypialni.

Szatyn zdjął okulary i potarł oczy - nie lubił przywiązywać się do ludzi, bo już kiedyś tego bardzo pożałował. Co prawda nie izolował się od nich całkowicie, ale miał niewielu ludzi, których uważał za przyjaciół. Jak dotąd prawdę o swojej orientacji wyznał tylko jednej osobie, która następnie nastawiła wszystkich ich znajomych przeciwko Cornelianowi. To sprawiło, że od tego czasu chłopak coraz mniej przywiązywał się do nowych ludzi.

On nie zawsze lgnął do ludzi, a ludzie wręcz przeciwnie - z jakiegoś powodu był dosyć lubiany. Nie żeby miał coś przeciwko towarzystwu, ale nauczył się trzymać ludzi na dystans.

Po drodze zakładając okulary na nos, Cornelian poszedł do pokoju, który chciał czy nie chciał, dzielił teraz z Calebem. Blondyn zdążył już wypakować część drobiazgów ze swojego kufra, a także naszykować sobie ubrania na następny dzień. Otaczały go przeróżne rzeczy - książki o smokach, swetry, szalik w czarno-żółte paski (który, nawiasem mówiąc, spodobał się Cornelianowi), kilka tabliczek czekolady i jakiś zeszyt w twardej oprawie.

Caleb obrócił się do współlokatora, po czym uśmiechnął się i wskazał mu otwartą czekoladę.

— Może się poczęstujesz? — zaproponował, na co Cornelian się roześmiał.

— Czekolada na noc? Babcia zrobiłaby mi godzinne kazanie o szkodliwości cukru.

— Nie jestem twoją babcią, więc nie będę cię oceniał — odparł Caleb. — A teraz bierz tę czekoladę, póki nie zacząłem się denerwować.

Szatyn zaśmiał się cicho.

— Wybacz, ale trudno mi wyobrazić sobie ciebie, rzucającego we mnie książkami i czekoladą.

— Masz rację, to działka mojej przyjaciółki — przytaknął z rozbawieniem Caleb, po czym wrzucił sobie do ust kolejną kostkę czekolady.

Cornelian posłusznie ułamał sobie czekoladę, podejrzewając, że jego kolega Puchon z całą pewnością jest lubiany. Nieśmiało podniósł leżący na podłodze zeszyt. Spomiędzy jego stron wystawały jakieś rośliny.

— Miałbyś coś przeciwko, gdybym to sobie obejrzał? — zapytał. Caleb spojrzał na niego i wzruszył ramionami.

— Oglądaj sobie do woli.

Cornelian otworzył zeszyt i ze zdziwieniem odkrył, że co kilka stron umieszczone są jeszcze nie do końca zasuszone kwiaty. Podniósł jeden z nich i obejrzał go w świetle lampy.

— Bardzo ładna stokrotka — powiedział, na co Caleb oblał się rumieńcem.

Carina... — westchnął, zdawszy sobie sprawę, że kwiatki w zeszycie to sprawka jego siostry. — To zeszyt od mojej siostry. Gdyby mogła, to wszędzie powtykałaby kwiatki. Zielarstwo to jej konik.

Cornelian pokiwał głową, po czym wrócił do oglądania zgniecionych już roślinek, znajdujących się pomiędzy stronicami zeszytu. Natknął się także na jakąś fotografię, na której znajdowało się dwoje nastolatków. W chłopaku na zdjęciu Cornelian od razu rozpoznał Caleba, choć widocznie było to zdjęcie sprzed kilku lat, bo ten zdążył się zmienić. Stał tam z jakąś dziewczyną o prostych, czarnych włosach, która uśmiechała się lekko do aparatu. Jej czerwona suknia ładnie komponowała się z czernią szaty wyjściowej Caleba. Cornelian wywnioskował, że byli sobie bardzo bliscy, zważywszy na fakt, że obejmowali się ramionami.

— To moja przyjaciółka Kathleen — wyjaśnił Caleb, wskazując ruchem głowy na dziewczynę na zdjęciu. — Ma już chłopaka, żeby była jasność — zażartował.

Cornelianowi ta wiadomość wydawała się zbędna, bo raczej nie czułby niczego romantycznego do Kathleen, jakkolwiek cudowna by nie była. Tyle że Caleb o tym nie wiedział i jak na razie nie było dane mu się o tym przekonać.

— Jasne, rozumiem — zaśmiał się Cornelian. — Trzymaj swoje łapy z dala od Kathleen, bo rzucę w ciebie książką?

— Nie ja, a jej chłopak — odparł Caleb, zamykając kufer. — I nie książką, a wystrzeli cię w powietrze na fajerwerce.

— Łał. W Hogwarcie macie więcej atrakcji, niż w Ilvermorny — zauważył, a Caleb parsknął śmiechem.

— A chcesz wiedzieć, że tak — odparł, po czym wyprostował się. — W jakim domu byłeś w Ilvermorny?

— Gromoptak — odpowiedział Cornelian. — Kiedyś opowiem ci o naszych domach, na razie proponowałbym iść spać, bo jutro pewnie zwleką nas wcześnie z łóżek — dodał, chcąc uniknąć dalszych pytań.

Caleb kiwnął głową, a kiedy już pożyczyli sobie dobrej nocy, pokój opanowała cisza i ciemność.

▪︎ ▪︎ ▪︎

Rano zostali obudzeni przez Charliego, który chciał sprawdzić, jak miewa się jego nowy podopieczny.

— Świetnie — odpowiedział Caleb na zadane pytanie dotyczące jego samopoczucia.

— To świetnie — z twarzy Charliego nie znikał uśmiech. — Zbierajcie się, bo śniadanie podają tylko do dziewiątej.

Wiedząc, że z Cornelianem Caleb na pewno się nie zgubi, Charlie wyszedł z domku numer siedem, choć i tak na wszelki wypadek przekazał im jeszcze, gdzie znajduje się stołówka. Obiecał Lupinom, że będzie miał oko na ich syna i zamierzał dotrzymać słowa.

— Długo tu jesteś? — chciał wiedzieć Caleb, kiedy razem z Cornelianem zmierzał w kierunku niezbyt wielkiego budynku, który podobno był stołówką.

— Jakieś dwa tygodnie — odparł Cornelian, wzruszając ramionami. Poranne słońce sprawiało, że szkła jego okularów błyszczały, podobnie jak ciemne włosy.

Blondyn nie bardzo wiedział, o co jeszcze może go zapytać - lubił rozmawiać z ludźmi, ale widocznie Cornelian nie zawsze był zbytnio rozmowny. W związku z tym postanowił milczeć.

— No to jesteśmy na miejscu — odezwał się Cornelian, kiedy znaleźli się przed wejściem do budynku, do którego zmierzali.

Caleb wszedł tam jako pierwszy i od razu stwierdził, że najwyraźniej na budynek zostało rzucone zaklęcie zmniejszająco-zwiększające, bo w środku był o wiele większy, niż na zewnątrz. Przy stołach z ciemnego drewna siedzieli nie tylko dorośli, ale i nastolatkowie, którzy, podobnie jak Caleb i Cornelian, przybyli tu, by nauczyć się czegoś o smokach. Co prawda nie było ich za dużo, ale jednak.

Cornelian ruszył do miejsca, przy którym zazwyczaj siedział, a Caleb oczywiście ruszył za nim i usiadł u jego boku. Naprzeciwko siedziała jakaś nastolatka o oliwkowej skórze i kasztanowych włosach. Uśmiechnęła się do nich.

— Cześć, Cornelian! — zawołała od razu. — O, ktoś nowy — dodała, patrząc na Caleba. — Florine Striker, miło mi cię poznać.

— Caleb Lupin — przedstawił się. — Mnie również jest bardzo miło.

Florine była na swój sposób uroczą dziewczyną, choć po przesiedzeniu z nią dwudziestu minut jej słodki szczebiot zaczynał bardzo denerwować. Przynajmniej Cornelian miał takie wrażenie, bo Caleb wydawał się nie mieć nic przeciwko jej towarzystwu.

— Uczyłeś się w Hogwarcie? — dopytywała, mrugając powiekami. — Słyszałam, że teraz macie tam raczej trudną sytuację...

— Dlatego w tym roku jestem tutaj... — zaczął Caleb, na co Florine zmrużyła swoje brązowe oczy.

— Uciekinier, tak? — zachichotała. — A to ci dopiero historia.

Cornelian dyskretnie przewrócił oczami. Na jego nieszczęście Florine tak samo jak on lubiła smoki.

— Ja uczyłam się w Ilvermorny — poinformowała Caleba, wciąż się uśmiechając. — Tak jak Cornelian. Szkoda tylko, że ja byłam w Pukwudgie, a on w Gromoptaku...

— Jasne, wielka szkoda — Cornelian pokiwał głową, choć tak naprawdę odczuwał ulgę, że nie był całkowicie skazany na towarzystwo Florine.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro