Rozdział 19. Czekolada na smutki
Wracając do domku Caleb czuł ogarniające go przerażenie. Krople deszczu, który teraz padał mniejszym strumieniem niż przed godziną, opadały na włosy Caleba, którego w tym momencie zbyt zajmowały jego własne myśli, by zwrócił uwagę na deszcz, przed którym mógłby się schronić pod magicznym parasolem.
Przez jego głowę przemykały się różne myśli. Z jednej strony wiedział, że przecież nie dawał Florine absolutnie żadnych znaków. Z drugiej jednak gdzieś głęboko odzywało się poczucie winy i przebijało się przez tę pierwszą myśl.
Bo pomimo że nie uważał się za winnego, nie chciał, by ktoś był smutny z jego powodu.
To nie była jego wina, że Florine się w nim zadurzyła, a on tego nie odwzajemniał. Nie wiedziała, że nie ma u Caleba choćby najmniejszych szans, jednak nie zmieniało to faktu, że Puchon czuł się okropnie z myślą, że (jego zdaniem) w pewnym sensie przez niego Florine poczuła się zraniona.
Wciąż pogrążony w myślach, dotarł do domku, gdzie jak zwykle czekała na niego błoga cisza. Idealne okoliczności do rozmyślania o tym, co się właśnie zdarzyło...
— Tak swoją drogą, to za jakiś miesiąc smok powinien wykluć się z jajka — stwierdził Cornelian, kiedy usłyszał, jak jego współlokator wraca do domku. Obrócił głowę w jego stronę. W tym momencie kucał obok kominka i zmarszczył brwi, zauważywszy niemrawą minę na twarzy Caleba.
Blondyn lekko się rozpromienił na tę wiadomość.
— To świetnie! Od początku na to czekałem.
Cornelian słyszał w jego głosie coś na wzór smutku lub niepewności. To z kolei zainteresowało szatyna.
— Wybacz, że będę wścibski, ale... Co się stało?
— Co? Nie, to nic wielkiego...
— Mogę się mylić i może rzeczywiście to nic wielkiego, tak jak mówisz — powiedział Cornelian. — Ale jeśli chcesz, to możesz mi o tym powiedzieć.
Caleb przez chwilę milczał. W następnej chwili na chwilę opuścił pomieszczenie, by po chwili wrócić z tabliczką czekolady, którą zaczął łamać na kawałki jeszcze w opakowaniu.
Szatyn już słyszał od Caleba, że zdaniem jego taty czekolada pomaga w trudnych sytuacjach. Dlatego wywnioskował, że sytuacja musi być rzeczywiście trudna.
— Mówiłeś, że najprawdopodobniej spodobałem się Florine.
— I to na sto procent — przytaknął Cornelian.
— Okazało się, że miałeś rację — powiedział Caleb, wrzucając do ust kostkę czekolady.
Szatyn uniósł brwi. Tego się zdecydowanie nie spodziewał. To znaczy, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Caleb wpadł w oko Florine, jednak na pewno nie pomyślałby, że nastąpi to tak szybko.
— Nie wyglądasz, jakbyś się z tego cieszył — zauważył Cornelian, na co blondyn westchnął.
— Bo się nie cieszę — odparł Caleb. — Po prostu... Nie sądzę, bym kiedykolwiek zakochał się we Florine. Nie jest... Nie jest w moim typie.
Szatyn pokiwał głową, tymczasem Caleb wziął kolejną kostkę czekolady i lekko podsunął tabliczkę w stronę swojego współlokatora, sugerując mu poczęstowanie się. Cornelian nie odmówił.
—To zrozumiałe. Nie chcesz umawiać się z kimś, do kogo nie czujesz niczego poza przyjaźnią.
— Właśnie — przytaknął Caleb. — A teraz czuję się okropnie, bo w ten sposób na pewno ją zraniłem...
— Zraniłbyś ją o wiele bardziej, gdybyś zaczął się z nią umawiać i robić jej jeszcze więcej nadziei — odparł Cornelian. Wątpił, by jego współlokator robił Florine jakiekolwiek nadzieje - nie było to w jego stylu. Jeśli już, to najpewniej ona poczyniła pierwszy krok, jednak spotkała się z odmową.
— Wiem o tym — westchnął Caleb. — Ale gdzieś tam pozostaje wrażenie, że ją zraniłem, chociaż nie zrobiłem tego celowo...
— Postąpiłeś słusznie — zapewnił go Cornelian. — I nie możesz się obwiniać o to, że jej nie kochasz. Wymuszona miłość jest o wiele gorsza, niż jej brak.
Z tym Caleb się zgadzał. Wiedział, że nie pozostało mu nic innego od wzięcia sobie do serca porad swojego współlokatora i posiadania nadziei na to, że Florine nie będzie przez niego smutna.
5 września 1997r.
Ujmę to tak: same problemy z tą miłością, kto ją w ogóle wymyślił?
Po napisaniu tego westchnął ciężko i dopisał jeszcze kilka słów.
Jest cholernie trudna, ale chyba właśnie to czyni ją tak niezwykłą i piękną.
▪︎ ▪︎ ▪︎
Kolejne dni mijały Calebowi tak spokojnie, na ile mogło być spokojnie w rezerwacie pełnym smoków. W ciągu tych kilku dni Florine unikała Caleba jak ognia i ani chłopak się nie obejrzał, a minął tydzień od incydentu z Florine. Blondyn wiedział, że chwilowo raczej nie chce na siłę poszukiwać kontaktu z Florine - po pierwsze, sam nie wiedział, co miałby jej powiedzieć, a po drugie ona sama nie wydawała się poszukiwać kontaktu z nim. Chłopak musiał przyznać, że on pewnie czułby się podobnie na jej miejscu.
W tymże tygodniu z Calebem skontaktowały się jego siostra Carina, a także Kathleen. To właśnie z tą ostatnią przedyskutował to, co się ostatnio działo - nie lubił obarczać młodszej siostry swoimi problemami, a akurat Kathleen nie dawała za wygraną, dopóki Caleb nie powiedział jej tego, co leżało mu na sercu.
— To tak trudne i dziwne, że sam nie wiem, od czego zacząć — stwierdził, na co Kathleen wzruszyła ramionami.
— Mam czas, Caleb. Mów i się nie zastanawiaj.
W tym momencie Caleb siedział na werandzie domku numer siedem. Zupełnie sam, więc nie obawiał się o to, że ktoś mógłby usłyszeć jego rozmowę, tym bardziej, że nie mówił aż tak głośno. Pewnie czułby się dziwnie ze świadomością, że ktoś w ukryciu wysłuchuje jego życiowych rozterek...
— No dobra, no więc... Chyba niechcący zraniłem uczucia innej dziewczyny, chociaż wiem, że nie miałem innego wyboru...
Kathleen przez chwilę wyglądala tak, jakby zastanawiała się, czy taka opcja w ogóle istnieje, bo Caleb był niezwykle empatycznym chłopakiem i raczej nie ranił ludzi.
— W życiu bym nie powiedziała, że zrobiłeś to celowo — powiedziała. — Jak to się właściwie stało?
— Tak jakby próbowała mnie pocałować i ją przed tym powstrzymałem i... No, dałem jej do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany umawianiem się z nią, bo nie będę jej dawał fałszywej nadziei, i...
— I dobrze zrobiłeś, Caleb — zapewniła go Kathleen. — Może poczuła się tym zraniona, ale to nie twoja wina. Nie oskarżaj się o to, Caleb.
— Też sobie to powtarzam, Kath, ale to milczenie z jej strony raczej mnie nie pociesza.
— Optymistką nie jestem, ale gwarantuję ci, że wszystko wróci do normy — zapewniła go Kathleen. — A jeśli ta dziewczyna nie może się z tym pogodzić, to niech nawet nie waży się obwiniać cię o cokolwiek.
Caleb cicho się roześmiał, słysząc powagę w głosie Kathleen, kiedy ta wymawiała ostatnie zdanie.
— Może porozmawiajmy na jakiś pozytywny temat — zaproponował Caleb. — Na przykład uwierzysz, że w październiku smok wykluje się z jajka?
Kathleen roześmiała się.
— To wspaniale, zawsze chciałeś opiekować się własnym smokiem.
Caleb uśmiechnął się i opowiedział przyjaciółce o smokach, które były w rezerwacie. Kathleen co prawda nie do końca ogarniała je wszystkie, jednak po latach przyjaźni z fanatykiem smoków znała kilka ich ras i wciąż nie miała nic przeciwko słuchaniu o nich.
Ledwo blondyn zakończył rozmowę z Kathleen, zauważył, że w stronę domku numer siedem zmierza ktoś dosyć mu znajomy.
Florine weszła po schodach, po czym nieśmiało oparła się dłonią o barierkę, przez chwilę unikając wzroku Caleba. Kiedy w końcu odważyła się na niego spojrzeć, z jej ust padło pytanie:
— Caleb... Możemy porozmawiać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro