6. Madeline
Są takie słowa, które zapadają nam w pamięć na bardzo, bardzo długi czas, a nawet i na całe życie. Często są one zasłyszane przypadkiem, czasem ktoś celowo nas rani, jednak najczęściej to po prostu straszne wiadomości, jak ta, którą otrzymuję dzisiejszego wieczoru od roztrzęsionej i zapłakanej mamy podczas rozmowy telefonicznej:
– Doszło do wybuchu czynnego wulkanu – przerywa, by połknąć łzy – lawa odcięła im możliwość wydostania się. Nim ratownicy przybyli na miejsce, cała grupa zmarła na skutek zatrucia oddechowego. Jezu, Maddie... Charlie... Jezu... Nie potrafię sobie tego wszystkiego nawet wyobrazić. Co teraz będzie?
Nie wiem, co mama mówi dalej, bo siedzę na stołku przy stole kuchennym mojej siostry, a telefon leży gdzieś pod moimi nogami. Słyszę jak krzyczy moje imię, ale nie potrafię wydusić z siebie żadnej reakcji. Całkowicie mnie zmroziło. Po prostu się gapię. Chyba nawet nie oddycham.
Ogłuszająca cisza górskiego domu, i dźwięk zakończonego połączenia niknie w gęstwienie koszmarnych wizji, jakie stają mi przed oczami. Naprawdę nie chcę sobie wyobrażać możliwych scenariuszy ich śmierci, bo każdy kolejny rani mnie coraz bardziej.
Moja siostra miała cholerną rację czując, że jej koniec jest bliski, bo teraz, kiedy ogarnia mnie szok i niedowierzanie, próbuję przetrawić zasłyszaną przed chwilą informację. Kompletnie nie wiem, co ze sobą począć. To jakiś zły sen, bo to nie może być prawdą.
Thomas i Lizzy nie żyją.
THOMAS I LIZZY NIE ŻYJĄ.
– Maddie, obudź się, to tylko zły sen – mówię do siebie w myślach. Ale te słowa odbijają się w mojej głowie niczym echo i znikają, zostawiając mnie z przerażającą prawdą.
Przełykam gęstą ślinę, zalegającą mi dziwnie w gardle i biorę w końcu głęboki oddech.
Cieszę się, że mała już śpi, bo nie potrafiłabym się nią zająć. Nie rozumiem chyba jeszcze tak dokładnie tego, co się dzieje, ale z każdą sekundą dociera do mnie ta tragiczna wiadomość coraz dotkliwiej.
Charlotte została sierotą. Moja siostra i szwagier tragicznie zmarli.
Szok, strach, niedowierzanie.
Rozpacz.
Otępienie.
Siedzę z szeroko otwartymi oczami i po prostu gapię się przed siebie, biorąc głębokie oddechy. Nie wiem jak się czują inni ludzie, gdy dowiadują się o tak strasznych rzeczach, ale ja chyba bronię się przed dopuszczeniem do siebie tej myśli, bo zamiast płakać, patrzę się w jeden punkt i próbuję oddychać.
– Nie, nie, nie, to nie może się dziać – zaprzeczam całej sytuacji.
Serce chce rozsadzić mi pierś, tak mocno pompuje krew.
Na moje szczęście rodzice dowiedzieli się pierwsi i to właśnie oni do mnie zadzwonili. Nie wiem jakbym miała przekazać im tę łamiącą serce wiadomość, kiedy nie jestem w stanie poradzić sobie nawet ze sobą.
Wierzchem dłoni ocieram z twarzy morze łez. Nawet nie wiedziałam, że lecą, a jestem zapłakana. To jest po prostu nie do wiary, jak w ciągu zaledwie ułamka sekundy może zmienić się całe nasze życie.
W oddali znów słyszę dźwięk komórki, ale nie potrafię się skupić na nim, kiedy w mojej głowie dzieje się coś dziwnego. Jestem bliska omdlenia bo zaczynam znacznie gorzej widzieć, jakby ktoś chciał wyłączyć światło.
Po chwili dzwoni znów. I znów.
Przełykam ślinę i ociężale wstaję z krzesła, by pochwycić leżący na podłodze telefon. Padam przy tym na kolana. Dłonie trzęsą mi się tak bardzo, kiedy go podnoszę, że niemal znów z nich wypada.
Dygocę na całym ciele, kiedy odbieram:
– Maddie, Jezu, jesteś tam? Nie dokładaj mi teraz i ty. Zadzwoniłam na pogotowie do Bridgstone. Ktoś powinien zaraz przyjechać sprawdzić co u ciebie i podać leki na uspokojenie. Musisz przetrwać do rana kochanie. Dzwoniłam też do Anette. Nim ja i tata przyjedziemy, powinniśmy załatwić sprawy związane ze sprowadzeniem ich do domu. To teraz najważniejsze. – Przechodzą mnie miliony ciarek na samą myśl o tym. – Nie chcę byś była teraz sama, a ona powinna nad ranem być, by ci pomóc przy małej. Dobrze?
Przełykam ogromną gulę i kiwam głową.
– Dobrze. A jak się czuje tata?
– Skoczyło mu ciśnienie, ale już opanowaliśmy. Nie martw się o nas. Zajmij się sobą i Charlie.
Na samo imię siostrzenicy zanoszę się płaczem. Mój Boże, to dziecko nawet nie zapamięta własnych rodziców.
– Dawaj mi znać, gdy tylko będzie coś więcej wiadomo.
Następne godziny mijają mi jak we mgle. Przyjeżdża karetka, wpuszczam dwóch ratowników, robią wywiad, podają mi leki na uspokojenie i zostawiają receptę na kolejne, gdybym potrzebowała coś jeszcze. Następnie biorę prysznic, który ledwie czuję na własnej skórze, dokładnie tak, jakbym była otępiała. Kładę się na kanapie w pokoju małej, nie potrafiąc przestać łkać. Budzę ją tym, a kiedy wyciąga rączki, biorę ją w objęcia i bardzo mocno przytulam.
Jezu, jak mi szkoda tego dziecka. Niczym bumerang wracają do mnie słowa siostry:
– Jesteś upoważniona do zamknięcia naszych kont bankowych i pobrania pieniędzy po okazaniu aktów zgonu. Wiesz, że Thomas dostał pokaźny spadek po dziadkach, za który postawiliśmy ten dom. Sporo tego zostało, więc będziesz miała za co żyć i utrzymywać naszą córkę. Dom i opieka nad małą także są uregulowanie prawnie. Chciałabym, byś w razie czegoś się tym wszystkim zajęła.
– Poradzimy sobie jakoś malutka. – Przygarniam jej drobne ciałko do siebie i na chwilę zasypiamy. – Nie mam pojęcia jak, ale jakoś sobie poradzimy.
Rano przyjeżdża Anette. Przytula mnie z całej siły, a wtedy na dobre się rozpadam. Płaczę, wyję i dopuszczam do siebie to, co już wczorajszego wieczoru usłyszałam. Ta tragedia jest tak dla mnie trudna, że nawet nie chcę się zastanawiać, jak moja siostra musiała się czuć w tamtym momencie. Wiem za to, o co mnie poprosiła i mam świadomość, że dla niej i jej córki muszę być cholernie silna. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie jestem gotowa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę, ale muszę.
Kolejne dni to tak trudny czas, że najchętniej całkiem wymazałabym go ze swojej pamięci. Przyjeżdżają do nas moi rodzice. To podwójnie dla nich skomplikowane, bo tata nie czuje się w górach dobrze z racji problemów z ciśnieniem. Pomagają mi przy formalnościach i załatwieniu pogrzebu.
Całe miasteczko żyje tragedią i przychodzą do nas co trochę jacyś ludzie, którzy ofiarowują nam swoją pomoc. Dobrze, że mama w tym wszystkim jako jedyna zachowuje trzeźwość umysłu i z nimi rozmawia, bo ja nie wiem, co mogłabym im powiedzieć. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać i dopóki nie jestem sama, delegują do tych zadań rodzicielkę.
Mija tydzień nim nastaje cisza. Cisza po pogrzebie, po tym jak wszyscy wyjeżdżają i zostawiają mnie samą.
Cisza przed największą burzą w moim życiu.
___________
Teraz już z górki. Nie lubię pisać takich momentów, nie są one dla mnie lekkie, też je zawsze przeżywam, ale niestety musiałam.
Wybaczcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro