5. Romans z nauczycielem
— A więc? — Ginny zakłada nogę na nogę. — Co sądzicie o profesorze Walkerze?
— Dziwak z niego — mówi Ron. — Ale wydaje się być całkiem okej.
— Chyba jest miły — dopowiada Harry. — Chociaż wizualnie sprawia dość ciekawe wrażenie.
— Jest strasznie blady, prawda? — włącza się Neville. — Niemal biały. Jak mąka. Albo cukier.
Nikt nie zwraca uwagi na dziwne porównania Longbottoma.
— No — przytakuje Lavender. — A ma ciemne oczy i włosy. Nieco upiorne.
— I te tatuaże... - dodaje rozmarzona Parvati. — Wiedzieliście, że jeden przedstawia serce przebite strzałą? A drugi motyla z ułamanym skrzydłem...
— Eee... Jakoś nie zwróciłam uwagi — odpowiada Hermiona.
— Facet jest świetny — mówi z ożywieniem Seamus. — Widzieliście, jak zgasił Malfoy'a? Geniusz po prostu.
— A ty znowu z tą Fretką — wzycha Ron. — Umów się z nim na randkę, a nie wywody nam tu snujesz.
Część Gryfonów wybucha śmiechem.
— Może ci pomóc, co Seamus? — rzuca Lavender. — Potrzebujesz swatki?
— Patrząc, jak na niego leci, to prędzej przyzwoitki! — śmieje się Ginny.
Harry uśmiecha się, patrząc na rozbawionych przyjaciół. Na drugim końcu pokoju wspólnego skupiają się perwszaki, ewidentnie bojąc się podejść do "starszaków".
— Harry? — zagaduje Hermiona. — Podszedłbyś ze mną do biblioteki?
— Tak, ale nie możesz wziąć Rona? — odpowiada okularnik.
— Ja się z nią nie wybieram nigdzie, gdzie są książki — obwieszcza rudzielec. — Na wakacjach co najmniej dwa razy w tygodniu spędzaliśmy po pięć godzin w księgarniach i innych takich. Sorry stary, ale mam dość.
— Okay. — Harry wzrusza ramionami. — Tak tylko pytam.
— Świetnie — rzuca szatynka. — W takim razie chodź.
Gdy są mniej więcej w połowie drogi, Hermiona nagle przystaje.
— Tak naprawdę nie potrzebuję iść do biblioteki — mówi. —Po prostu chciałam ci coś powiedzieć na osobności.
— Tak? — Harry wygląda na zaskoczonego. — Więc dlaczego zostawiłaś Rona, skoro...
— Gdy w grę wchodzi Malfoy, Ron robi się strasznie drażliwy — przerywa mu dziewczyna.
— Znowu o tej Fretce? — jęczy okularnik. — Dlaczego każdy o nim gada?
— Widzisz — Szatynka całkowicie ignoruje jego słowa. — nie niepokoiłabym cię tym, gdyby nie wydało mi się to podejrzane. Na początku chciałam zignorować fakt, że profesor Walker znał skądś nazwisko Malfoy'a, bo rzeczywiście, jest ono dość głośne i mogłabym nawet pokusić się o stwierdzenie, że gość kojarzy go tak po prostu, jednak...
— Jednak co?
— Sądzężecośichłączy — mówi Hermiona na jedym wydechu.
— Czekaj... — Harry unosi palec wskazujący. — Powtórz.
— Sądzę, że coś ich łączy. — Powtarza dziewczyna cicho.
— W jakim sensie? — pyta chłopak.
Szatynka patrzy na niego, unosząc brwi.
— Czy ty chcesz wplątać Malfoy'a w romans z nauczycielem!? — Woła porażony tą wizją Harry.
— Cicho! — karci go dziewczyna. — Oczywiście, że nie! Czyś ty do reszty zgłupiał? Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Zresztą oni wcale nie wyglądają, jakby się lubili.
— Więc co?
— Istotniejszą kwestią jest to, czym jest eliksir, którego nazwa pojawiła się na tablicy — mówi ciemnooka. — Nie wierzę, żeby to był przypadek. Walker specjalnie umieścił go na samym szczycie listy i opatrzył innym kolorem.
— Dlaczego tak uważasz? — Tym razem to Harry unosi brwi.
— Malfoy — rzuca dziewczyna. — Jego reakcja była co najmniej dziwna. Strasznie pobladł, gdy popatrzył na tablicę, a gdy Lavender zwróciła uwagę na ten eliksir, wyglądał, jakby z jednej strony czegoś się obawiał, a z drugiej strony był wściekły.
— Tylko tyle? — pyta sceptycznie Harry. — Może ci się wydawało... Ja na przykład nie umiem zbyt dobrze interpretować zachowań innych ludzi. Nie wiem, jak ty. Może Fretka wcale nie był przestraszony, ani zły?
— To ty tak sądzisz — mruczy Hermiona — Zresztą to nie wszystko. Gdy eliksir zniknął z listy, Walker popatrzył na Malfoy'a z takim jakby... nie wiem... Triumfem? Myślałam, że Fretka rzuci w niego Avadą, bo tak się wtedy wkurzył.
— Może nadal był zły, że Walker go wcześniej zgasił? — pyta Harry, jednak już bez takiego przekonania. Szatynka jest bystra i skoro ona zwróciła na te wydarzenia uwagę i wysnuła takie, a nie inne wnioski, faktycznie może być coś na rzeczy.
— Po prostu obserwujmy Malfoy'a przez następne kilka dni — wzdycha w końcu chłopak. — Wątpię, aby coś knuł, ale patrząc na jego przeszłość i obecną sytuację, lepiej mieć go na oku, żeby później nie pluć sobie w brodę, jak coś się złego stanie.
— Właśnie to chciałam usłyszeć! — woła ucieszona dziewczyna i rusza przed siebie.
— Gdzie idziesz? — pyta zdziwony Harry. — Dormitorium jest w drugą...
— Oj wiem przecież. — Macha dłonią szatynka. — Idę do biblioteki.
— Ale mówiłaś... — zaczyna ciemnooki.
— Mniejsza z tym. Chodź ze mną, musimy znaleźć ten eliksir w jakiejś książce. Nie daje mi to spokoju.
***
Mimo że Harry i Hermiona poświęcili następne dwie i pół godziny na szukanie owej nazwy w jakiejkolwiek książce, nic nie znaleźli. Wszystko było napisane pismem łacińskim.
— Przydałby się słownik — mruczy dziewczyna ze zniechęceniem. — Najgorsze jest to, że nie pamiętam, jak ta nazwa wyglądała. Liczyłam, że funkcjonuje tylko w grece i uda nam się ją znaleźć, ale jak widzę musielibyśmy ją najpierw przetłumaczyć.
— Słabo — mówi Harry. — Wydawała mi się znajoma, ale też nie umiałbym odtworzyć znaków.
— Gdzie ją widziałeś? — Dziewczyna się nagle ożywia. — Pomyśl.
— Yyy... Ja... — duka Harry niepewnie, ale wtedy drzwi biblioteki się otwierają i uwaga Hermiony skupia się na wchodzącej osobie. Blaise Zabini mierzy ich wrogim spojrzeniem.
— Co tu robicie? — pyta takim tonem, jakby właśnie weszli na należący do niego teren.
— Nie twoja sprawa — mruczy okularnik.
— Szukamy tego eliksiru, który pojawił się dzisiaj na tablicy — odpowiada szatynka, zaskakując tym przyjaciela. — Nie kojarzę go, a chciałabym wiedzieć, do czego służy.
— Strata czasu — mówi Zabini. — Nie znajdziecie go.
— Skąd wiesz? — pyta Harry, jednak ciemnoskóry nie odpowiada.
— A ty co tu robisz? — pyta Hermiona.
— Nie wasza sprawa — odwarkuje chłopak i wychodzi.
— Po co mu odpowiadałaś? — Okularnik patrzy na koleżankę ze zdumieniem.
— Chciałam zobaczyć jego reakcję, choć szczerze mówiąc, nic mi to nie dało — wzdycha ona. — Mogę się tylko domyślać, po co przyszedł Zabini.
— I?
— Powiem ci później. — Wzrusza ramionami. — Najpierw chcę się przekonać, czy mam rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro