24. Pierzaste skrzydła
— Protego! — krzyczy Harry odruchowo, pamiętając o groźbie Malfoya.
Ale chłopak bynajmniej nie wygląda, jakby chciał mu coś zrobić. Jakby chciał zrobić cokolwiek.
Draco siedzi na tym samym fotelu, co wcześniej, z nogami podkulonymi pod brodę i półprzymkniętymi, zapuchniętymi oczyma. Włosy ma roztrzepane, zwichrzone, opadające luźnymi kosmykami wokół przeraźliwie bladej twarzy, z której zerkają na Harry'ego szarobłękitne czeluście oczu. Na jego policzkach widać zaschnięte, błyszczące ślady po łzach, a na lewej ręce — jasnoczerwone smugi, przchodzące przez niemal niewidoczny Mroczny Znak i zgrubiałą bliznę po ugryzieniu.
Gryfonowi ściska się serce.
To ja go do tego doprowadziłem? pyta w duchu samego siebie, pomimo, że zna odpowiedź.
— Draco... — szepcze, nie wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. — Draco, co się–
— Odpierdol się, Potter — warczy chłopak, pociągając nosem. Prawą ręką ściera wzbierające się kąciku oka łzy. — ODPIERDOL SIĘ, SŁYSZYSZ!?
Gdy Draco chce, potrafi ranić. Umie zawrzeć w swoim głosie pogardę i nienawiść, emocje sprawiające, że człowiek czuje się tak, jakby był niczym. Jest w stanie sprawić, że słowa uderzą kogoś prosto w serce i ulotnią się, pozostawiając po sobie bolesną szramę.
Ale na Harry'ego w tym momencie to nie działa.
— Uspokój się — mówi łagodnie. — Nie zamierzam cię skrzywdzić, jasne?
Paranoja. To nie on jest byłym śmierciożercą.
— Nie zbliżaj się — charczy Malfoy, wyciągając przed siebie różdżkę. Ręce mu drżą tak, że nie jest w stanie wycelować nią w Harry'ego, ale gromy ciskane z jego oczu zapewne byłyby w stanie powstrzymać niejednego.
Ale nie bruneta.
Gryfon odrzuca własną różdżkę w kąt Pokoju. Może tego żałować, ale postawienie wszystkiego na jedną kartę jest w tym momencie najlepszym rozwiązaniem.
Jedynym rozwiązaniem.
— Nic ci nie zrobię, Draco, rozumiesz mnie? — mówi cicho, nadal podchodząc do chłopaka, którego dłonie drżą coraz bardziej.
— Cruc– — zaczyna Malfoy dokładnie w tym samym momencie, w którym Harry łapie jego przegub, sprawiając, że ten przestaje się tak bardzo trząść. Koniec różdżki niemal wbija się w jego brzuch. Gdyby Ślizgon w tym momencie zachciał rzucić jakiekolwiek zaklęcie, Gryfon nie miałby najmniejszej szansy, by go uniknąć.
— Nie chcesz, żebym cierpiał — stwierdza Harry, patrząc wprost w oczy chłopaka. Mają odcień burzowych chmur, jednak wokół tęczówki nadal widać przebłyski srebra. — Oddaj mi różdżkę. Porozmawiajmy.
Ale Malfoy bynajmniej nie chce puścić różdżki. Ani rozmawiać.
Czy ten Potter naprawdę nic nie rozumie?, myśli bezradnie.
Nie rozumie, że jeżeli mu teraz ulegnę, to przegram?
Nie rozumie, że jestem w nim zakochany?
A może... nie chce rozumieć?
— Zostaw mnie — prosi po chwili Draco, odrzucając wszelką godność. — Błagam cię, zostaw mnie raz na zawsze.
Harry poluźnia uścisk na jego nadgarstku, ale po chwili znów go zacieśnia, drugą rękę kładąc na różdżce chłopaka.
— Do ciebie należy decyzja, Malfoy. — mówi, czując się jak ostatni oszust. To, co zamierza zrobić – to, co już robi – jest ciosem poniżej pasa, ponieważ Harry tak naprawdę nie ma żadnej gwarancji dla obietnic, które zamierza złożyć. — Ale ja chcę ci pomóc, Draco. Wiem o twojej chorobie. Wiem o tym, że twój stan się pogarsza. Wiem o tobie więcej niż przeciętny uczeń i w przeciwieństwie do niektórych, nie chcę tego wykorzystać przeciw tobie, uwierz mi. Jestem Gryfonem, a my nie oszukujemy, Malfoy. Ja... pomogę ci. Jeżeli tylko będę w stanie, pomogę ci. Nie pozwolę ci się zatracić, Draco.
Blondyn milczy i w tym jego milczeniu jest coś tak bezbrzeżnie smutnego i pustego, że brunet przez chwilę żałuje, że postawił chłopaka przed takim wyborem, który, jakby nie patrzeć, można już podliczyć pod kategorię szantażu emocjonalnego.
— Nie chcę, żebyś się nade mną litował, Potter — mówi w końcu, unikając wzroku Gryfona. — Nie chcę.
— Więc czego chcesz?
Chcę być wysłuchany.
Chcę być zrozumiany.
Chcę być pokochany.
Przez ciebie, Harry.
— To nieistotne, Potter — Blondyn pociąga nosem. — Ja już nic nie chcę.
— A wiesz, czego ja chcę? — Pytanie jest tak niespodziewane w kontekście sytuacji, że Malfoy z zaskoczeniem unosi wzrok wprost na twarz Harry'ego, nawet nie zauważając faktu, jak ten ostrożnie wyjmuje mu różdżkę z dłoni. — Chcę, żebyś przestał gadać głupoty, Malfoy i w końcu się ogarnął, bo zachowujesz się jak rozwydrzony bachor.
Chyba nie powinienem był tego mówić, myśli brunet, gdy widzi jak tęczówki Dracona ciemnieją, a między jego oczyma pojawia się pionowa zmarszczka, świadcząca o niezadowoleniu.
— W takim razie, dlaczego wciąż tu jesteś? — pyta blondyn warkotliwym tonem. — Mówisz, że chcesz mi pomóc, a potem mieszasz mnie z błotem. Po chuja to robisz, Potter?
Bo cię kocham?
— Tłumaczyłem ci już — wzdycha Harry. — Naprawdę nie wiem, jak z tobą rozmawiać, Malfoy.
— Więc nie rozmawiaj — odpowiada Draco, a jego podbródek lekko drży. Chłopak spuszcza wzrok. — Tak będzie prościej, nie uważasz?
— Prościej? Chyba żartujesz — prycha Harry. — Czy ty naprawdę sądzisz, że cokolwiek w tej sytuacji może być proste? Zaszliśmy już za daleko–
— Zaszliśmy, Potter? Niby w czym? We wzajemnym oczernianiu się? W wrzeszczeniu na siebie nawzajem? W nieustannych kłótniach? To JA daleko zaszedłem, nie ty. Zaszedłem na sam kraj urwiska i szczerze mówiąc, najchętniej bym z niego skoczył, tyle że JAKIŚ PIERDOLONY GRYFON MNIE PRZED TYM POWSTRZYMUJE!!!
— I będzie powstrzymywał dalej, Malfoy! — wrzeszczy Harry w odpowiedzi. W jego oczach płonie ognista furia, która gotowa jest zmieść zimną wściekłość Dracona z powierzchni ziemi.
Jak on śmiał mnie tak skreślić?, myśli.
— Niby w czym Malfoy, tak daleko SAM zaszedłeś? — syczy — W postępowaniu choroby i użalaniu się nad sobą? Bo obawiam się, że to jedyna aktywność, jaką przejawiasz w ciągu ostatnich kilku miesiącach.
— Nienawidzę cię, Potter — warczy Malfoy, zrywając się z fotela. Stoi teraz oko w oko z Harrym tak blisko, że niemal stykają się nosami. — Nienawidzę cię, ty... ty...
— Czyżbyś nie umiał się wysłowić, fretko? — kpi brunet. — Z tym też masz problem? Może zapisać cię do logopedy, co?
— Nie wyjeżdżaj mi tu z jakimiś mugolskimi śmieciami, Potter! — irytuje się jeszcze bardziej blondyn. — Naprawdę nie wiem, po co w ogóle z tobą rozmawiam!
Bo jestem chory. Zarażony tą nienormalną miłością do ciebie.
Ale oczywiście tego nie może powiedzieć na głos.
— Może dlatego, że wszyscy cię opuścili, co Malfoy? — Harry mruży oczy. Jego głos jest w tym momencie ciężki, zdradziecki i złudnie obojętny, wręcz namacalnie owijając się wokół myśli Ślizgona. — Może dlatego, że nawet ta krowa Pansy zaczęła się dystansować w stosunku do ciebie, a ta podła gnida Zabini nie jest godna zaufania?
— Zostaw ich w spokoju, Potter — warczy blondyn. — Ja ci jakoś nie wypominam kłótni z tą twoją Wiewiórą.
— Och, oczywiście, że nie — W głosie Harryego kryje się groźba. — Nie śmiałbyś, bo to przez ciebie się pokłóciliśmy i ty dobrze o tym wiesz!
— To po chuja się kłóciliście, co? — Wybucha Draco. — Przecież i tak masz mnie tylko za jakiegoś jebanego wilkołaka, którego najlepiej byłoby gdzieś zamknąć do usranej śmierci! Nie jestem dla ciebie niczym więcej, jak tylko głupim śmieciem, więc wytłumacz mi, do jasnej cholery, dlaczego według ciebie z mojego powodu zerwałeś ze swoją dziewczyną!? Zamierzasz przerzucić całą swoją energię na gnębienie mnie!?
Draco odwraca wzrok, dysząc ciężko. Nie jest w stanie spojrzeć Harry'emu w oczy, nie po tym, jak ten z pewnością dostrzegł gorycz w jego głosie i połączył fakty. Ostatnie zdanie chłopak dodał jedynie po to, by odsunąć podejrzenia, ale Potter nie mógł się na to nabrać. Zaraz my pewnie powie, co myśli o takich zboczeńcach jak on. Zaraz mu wygarnie, jak wielkim nieudacznikiem życiowym jest Draco.
Zaraz go opuści i to chyba jest najgorsze.
— Jesteś ignorantem, Malfoy — wzdycha Harry. — Naprawdę sądzisz, że skończyłem z Ginny, żeby poświęcić swój czas gnębieniu kogokolwiek? Zerwaliśmy, bo jej nie kochałem, ty durna fret– —Harry gryzie się w język.
Powiedziałem mu, że rozstałem się z Gin przez niego. Powiedziałem, że rozstałem się z Gin, bo jej nie kochałem.
Może tego nie zauważy? Może nie zwróci na to uwagi?
— A co brak twojej miłości do Wiewióry ma wspólnego ze mną, Potty? — pyta blondyn po chwili.
Jasna cholera.
Harry naprawdę ma ochotę skłamać w tym momencie. Chce wmówić Malfoyowi, że te dwie sprawy absolutnie nie są powiązane, a on chyba musi być głupi, że jeszcze ma do tego wątpliwości. Dla potwierdzenia swoich słów powinien jeszcze zakpić z blondyna pytaniem, czy likantropia aż tak bardzo pomieszała mu w tym durnym łbie, że aż zaczął widzieć wszędzie homoseksualistów.
Ale potem patrzy na Dracona i czuje, że nie może tego zrobić.
— Nie wiem... — wzdycha. — Gubię się w tym wszystkim. Myślałem, że chcę ci po prostu pomóc, z tego samego powodu, dla którego zawsze wszystkim pomagałem, ale teraz... Nie wiem, Malfoy. Martwię się o ciebie. Boję się, że coś ci się stanie. Ja... chyba się w tobie zauroczyłem.
W Pokoju Życzeń zapada cisza.
On sobie żartuje, prawda?, myśli Draco, usiłując stłumić w sobie drobną iskierkę nadziei, gotową by przekształcić się w wielki płomień. On musi żartować. Coś mu się pomieszało.
— Ty... Kpisz sobie ze mnie, tak? — pyta blondyn, unosząc wzrok na twarz Harry'ego. — Chcesz się po prostu pośmiać z mojej naiwności?
— Nie, Malfoy — odpowiada Harry. — Nie chcę się z ciebie śmiać. Mówię całkowicie poważnie.
— To nienormalne — szepcze Ślizgon, nerwowo przeczesując włosy. — To chore, Potter. Chłopak w chłopaku? Ty... we mnie?
— Przypuszczałem, że tak zareagujesz — wzdycha smutno Harry. Drżącą dłonią ściera łzy z kącika oka. — Przepraszam, ja... Nie powinienem był ci tego mówić. Przepraszam. Pójdę już, rozumiem, że nie chcesz się zadawać z kimś takim, jak ja.
On jest nienormalny, myśli Draco. Jest we mnie zauroczony, a homoseksualizm jest najokropniejszą możliwą dewiacją.
Harry jest zarażony. Harry jest brudny.
Ale dzięki temu coś dla niego znaczę.
— Nie idź! — woła blodnyn, gdy Harry jest już przy drzwiach. — Nie waż się teraz uciekać, Potter!
Brunet obraca twarz w jego stronę. Twarz pełną nadziei, niepewności i strachu.
— Nie zostawiaj mnie — prosi Draco, wolno podchodząc do Gryfona. Kątem oka widzi leżącą na podłodze kilka metrów dalej różdżkę Harry'ego i swoją własną w jego dłoniach. — Nie bądź tchórzem, Harry.
— Ty też...? — zaczyna chłopak pytającym tonem, ale Ślizgon nie ma zamiaru odpowiadać. Po prostu wtula się w czarną szatę Harry'ego, kurczowo zaciskając dłonie na jego plecach i pozwala sobie zapomnieć o wszystkim, z wyjątkiem tej jednej, cudownej osoby, której łzy szczęścia czuje na swoich policzkach.
I tyle mu wystarczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro