Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Wredna, zziębnięta fretka

— Ginny, ubierz na siebie coś cieplejszego, dobrze? — mówi Harry, gdy Lucjusz Malfoy znika za drzwiami. — Wyjdziemy za jakąś godzinę.

— Godzinę? — pyta dziewczyna zawiedzionym głosem. — Dlaczego nie teraz?

— Później bedzie lepiej widać gwiazdy — kłamie gładko Harry. — A zresztą mam referat do przygotowania, a nie chcę podpadać Hawkingowej.

— Jeżeli tak, to spoko. — Uśmiecha się rudowłosa, a Harry z trudem powstrzymuje się od pełnego ulgi westchnienia.

— To chodźmy do Pokoju Wspólnego, okay? — proponuje, chociaż wolałby tam pobiec, nie zważając na nią.

— Jasne. — Szeroki uśmiech nie schodzi z twarzy Weasley'ówny. — Chodźmy.

Po nieznośnie długim czasie dochodzą w końcu do Grubej Damy, która leniwie odsłania im wejście. Harry niemal rzuca się do swojego dormitorium i gorączkowo zaczyna grzebać w kufrze, aż w końcu z samego dna wydziera Pelerynę-niewidkę i niebieskie rękawiczki.

— Stary, spokojnie. Opanuj się. — słyszy głos Rona.

— Ron, mógłbyś mi pożyczyć miotłę? — pyta Harry rozgorączkowanym głosem. — I pomóc ukryć przed Ginny fakt, że wychodzę?

— Dobra, ale po co? — Rudowłosy jest wyraźnie zdziwiony.

— Chciałbym jej kupić prezent — kłamie okularnik. — Już nawet powiedziałem jej, że wyjdziemy później, bo muszę napisać referat, ale to nieprawda. Po prostu chcę jeszcze skoczyć szybko do Hogsmeade, po jakiś drobiazg dla niej.

— Ja chcesz. — Piegus wzrusza ramionami i podaje przyjacielowi swoją miotłę.

— Nimbus? — dziwi się Harry.

— George mi kupił — wyjaśnia Ron. — Jego sklep dobrze prosperuje.

— Aha — potakuje automatycznie brunet. — Dzięki, Ron.

— Nie ma sprawy, stary. — Gryfon wzrusza ramionami. — W końcu chodzi o moją siostrę, nie?

Gdybyś tylko wiedział, myśli Harry, ale nie mówi tego na głos. Zamiast tego wkłada rękawiczki, narzuca na siebie pelerynę i garbiąc się niemiłosiernie, wychodzi z dormitorium.

Szatyn wzdycha z ulgą, widząc, że w Pokoju Wspólnym nikogo nie ma. Owszem, on może i jest niewidzialny (nie licząc stóp, ale zawsze coś, prawda?), lecz miotła już nie i na pewno zwróciłby czyjąś uwagę.

Harry szybko wychodzi z Domu Lwa i biegiem przemierza korytarze Hogwartu. Jeżeli się odpowiednio pośpieszy, może zdąży znaleźć Draco przed Lucjuszem, który przecież jest pieszo.

Tak właściwie to dlaczego mi na tym zależy? pyta chłopak sam siebie. Malfoy to mój wróg, nie powinienem mu pomagać.

I owszem, kiedyś może była to prawda, lecz teraz, po wojnie i po tych wszystkich świństwach, jakie ludzie w Hogwarcie zrobili Ślizgonowi, i których Harry często był świadkiem, chłopak czuje, że zostawienie blondyna byłoby nie w porządku. Zwłaszcza, że w jego pamięci niewzruszenie tkwi obraz Lucjusza Malfoy'a, jego pogardliwego spojrzenia i ledwie maskowanej odrazy, gdy wypowiadał słowo "syn".

Zresztą... Draco nie jest taki zły, prawda? szepcze jakiś głosik w głowie Gryfona, a on, chcąc nie chcąc, musi się z nim zgodzić.

W końcu kilka miesięcy temu sam przed sobą musiał się przyznać, że Malfoy ma ładny głos.

Pomagam człowiekowi tylko dlatego, że podoba mi się jego głos, myśli Harry. Paranoja.

Prawdę mówiąc, cały ten rok jest szalony, choć trwa dopiero od trzech miesięcy. Seamus jako oprawca. Malfoy jako ofiara. Neville jako bohater, a on, Harry, z jakiegoś powodu zepchnięty w cień. Oprócz tego nowi nauczyciele, wypalenie się miłości do Ginny, piosenka Luny (o której dziewczyna już od dwóch miesięcy nie wspomina) i wredota Zabiniego.

A podobno to za Voldemorta świat był chory.

Harry obniża lot, widząc Draco, stojącego razem z Pansy przed wirtyną jednego z nowych sklepów. Ich grupa wyszła później, więc nic dziwnego, że jeszcze nie wracają do Hogwartu.

Jasna cholera, myśli Gryfon. Jak mam mu przekazać, że jego ojciec tu idzie? Przecież nie podejdę tak po prostu i nie rzucę mu tego w twarz.

Jednak wtedy, gdy już ląduje i pełen sprzeczności zastanawia się, co zrobić, jego wzrok pada na zaparowaną szybę.

To szalone, przemyka mu przez głowę, ale niemal biegiem kieruje swoje kroki do Malfoy'a. Na szczęście i on, i Pansy, stoją tyłem do niego, więc nie zauważają ani jego wystających spod peleryny stóp, ani miotły, którą trzymał w ręku, a która teraz stoi oparta o ścianę.

— Hej — szepcze Harry i delikatnie klepie Ślizgona w ramię. Chłopak poskakuje, po czym odwraca się, przestraszony.

Doprawdy, tchórzofretka z niego.
Zresztą nie tylko.

— Stało się coś, Draco? — pyta Pansy.

— Nie, nic — odpowiada chłopak, ale wtedy Harry klepie go jeszcze raz i zaczyna pisać na zaparowanej szybie.

Oczy Malfoy'a rozszerzają się, gdy czyta wiadomość.

— Kurwa — wyrywa mu się, a Harry przewraca oczami. Czy ta fretka naprawdę musi tyle przeklinać?

— Stało się coś — mówi Parkinson, tym razem już nie pytając.

— Zapomniałem, że mam dzisiaj spotkanie z ojcem — tłumaczy chłopak, a Harry unosi brwi do góry ze zdziwienia.

Zapomniał? Po prostu zapomniał? To po co on się tak martwił?

— Słuchaj, Pans, nie miałabyś nic przeciwko, gdybym ci zostawił pierwszaki i pobiegł do Hogwartu? To ważne, naprawdę — prosi Malfoy.

— No... No nie, ale... — zaczyna ona, lecz blondyn już jej nie słucha.

— Dzięki — rzuca i szybkim krokiem rusza w jedną z uliczek.

Harry wzdycha i dłonią zamazuje wiadomość na szybie. Ślizgon był zbyt zdenerwowany, aby uznać, że jego misja się skończyła, więc Gryfon porywa miotłę i nie zważając na to, że podczas biegu doskonale widać jego nogi, rusza w pogoń za Draco.

— Ej, Malfoy! — woła, widząc blondyna. — Hogwart jest w drugą stronę, wiesz?

— Odwal się, Potter — warczy Ślizgon.

— Jeszcze ktoś pomyśli, że unikasz tego swojego ojczulka — mówi Harry już ciszej, zrównując się z nim.

— Odwal się, powiedziałem — irytuje się chłopak i pociąga nosem. Jest zdecydowanie zimniej niż jeszcze pół godziny temu, a on sam jest naprawdę lekko ubrany, więc Harry, nie myśląc za wiele, ściąga rękawiczki i mu je podaje.

— Załóż — mówi. Zdjął Pelerynę na chwilę przed tym, jak dogonił Draco, więc teraz ten już może zmierzyć go powątpiewającym spojrzeniem.

— Nie wygłupiaj się, Potter — odpowiada.

— Będziesz chory — przestrzega go szatyn, na co Malfoy wybucha pozbawionym wesołości śmiechem.

— Już jestem — parska.

— Malfoy, weź się nie wygłupiaj i załóź te rękawiczki — mówi Harry stanowczym tonem.

— W dupę sobie wsadź te swoje jebane rękawiczki, Potter. — Draco łypie na Gryfona nieprzyjemnym wzrokiem. — I tą swoją pokurwioną chęć pomocy. Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę.

— Jezu, Malfoy, ogarnij się — wzdycha brunet. — Nie chcę sobie z ciebie zakpić, okay? Za śmietnikiem nie czeka żaden Seamus, gotów zrobić ci zdjęcie, gdy przyjmujesz pomoc od Gryfona, i wysłać je do Proroka Codziennego. Zwyczajnie nie chcę, żebyś się przeziębił.

— Dlaczego niby? — prycha blondyn, ale Harry niemal namacalnie czuje, że jego opór zmalał.

— Bo mam jakiś pieprzony fetysz, żeby ratować wszystko, co się da, nawet jeśli jest to wredna, zziębnięta fretka. — Przewraca oczami Gryfon, a Malfoy czerwieni się lekko, słysząc to określenie, po czym nieufnie (chyba się boi, że spadnie na niego jakaś klątwa) bierze rękawiczki, przy okazji piorunując Harry'ego wkurzonym spojrzeniem.

— Tylko nie myśl, że potrzebowałem tej pomocy — obwieszcza wyniosłym tonem. — Po prostu skorzystałem z okazji, jasne?

— Oczywiście — prycha Harry, a w jego głosie można usłyszeć rozbawienie. — A tak swoją drogą, gdzie my właściwie idziemy, Malfoy?

— Nie wiem — odpowiada blondyn, kopiąc leżący na jego drodze kamyk. — Tam, gdzie mój ojciec nie będzie mnie szukał.

— Aż tak bardzo nie chcesz go widzieć? — pyta Gryfon.

— To on nie chce widzieć mnie — mówi Malfoy zirytowanym tonem, a zaraz później dodaje: — Problemy rodzinne. Ty pewnie ich nie miałeś, bo cała twoja zapchlona rodzina jest, kurwa, martwa, ale niektórzy nie mają tyle szczęścia, wiesz Potter?

Harry zaciska zęby i z trudem powstrzymuje się, aby nie uderzyć Dracona w tę jego pyszałkowatą twarz. Zdaje sobie sprawę, że chłopak obraża go tylko dlatego, że nie chce, aby drążył temat, ale to go przecież nie usprawiedliwia, do jasnej cholery!

— Nie było żadnego szlabanu u Walkera, tak? — pyta, już nieco ochłonąwszy. — Starałeś się po prostu uniknąć spotkania z ojcem. Powiedz, Malfoy, dlaczego aż tak się go obawiasz? Przecież cię nie zabije.

— Są rzeczy gorsze od śmierci, Potter — odpowiada blondyn. — Ale co ty możesz o tym wiedzieć? Przecież nigdy nie doświadczyłeś pogardy ze strony rodzica. Przecież nikt ci nigdy nie mówił, że jesteś niewystarczający. Nie wpajano ci, że jesteś tym gorszym i nie zasługujesz na własne nazwisko. Więc powiedz mi Potter, co ty, kurwa, możesz wiedzieć?

Harry patrzy ze zdziwieniem na Ślizgona. Nie przypuszczał, że chłopak tak łatwo da się podpuścić.

Daj spokój, chce powiedzieć. Twój ojciec to idiota, skoro tak się zachowuje względem ciebie, więc nie zadręczaj się tym.

— Nie mam ochoty słuchać o twoich kompleksach, Malfoy — mówi zamiast tego. Doskonale wie, że blondyn najprawdopodobniej już żałuje wypowiedzianych słów, więc zbycie go jest najlepszym sposobem, aby nie powiedział więcej. Może i przyniosłoby mu to ulgę, ale następnego dnia niewyobrażalnie żałowałby, że dał się tak ponieść emocjom.

— I dobrze, Potter, bo nie zamierzam ci o nich opowiadać — obwieszcza Ślizgon wyniosłym tonem, po czym kicha.

Harry uśmiecha się pod nosem, widząc jego czerwoną z zimna twarz. Nie wie, kiedy Draco stwierdzi, że może bezpiecznie wrócić do Hogwartu, ale najprawdopodobniej nie nastąpi to prędko, więc dobrze by było, żeby przez ten czas nie łaził cały czas na mrozie.

— Chyba znam miejsce, gdzie twój ojciec nie będzie nas szukał — mówi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro