Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|07| Wino

Filip zrobił zdjęcie. Jego aparat natychmiastowy wypuścił polaroid, już któryś z kolei wciągu ostatniej godziny. Potrząsnął nim i oglądnął ujęcie, jednak zawiódł się jego jakością. W niewielkim tylko stopniu oddawało realne piękno nieba barwionego przez promienie zachodzącego słońca. Chmury zatrzymywały te kolory jedynie na kilka minut, Grukowski więc często stawał na krawędzi wzgórza i po chwili wracał się na koc.

I tym razem usiadł obok Oskara, zgarnął kopertę z polaroidami, do której włożył także ten zrobiony sprzed chwili.

– Niech zgadnę, przydałby się zwykły aparat? – zagadnął go Krasiak, podczas gdy drugi grzebał w swoim plecaku.

– Do krajobrazu na pewno lepszy niż ten staruszek. – Skinął. Wyciągnął album. – Najlepsza byłaby lustrzanka. Szkoda tylko, że każda z tych opcji jest cholernie droga.

– A myślałeś, żeby poszukać sobie jakiejś pracy z tym związanej? Nie mówię od razu o byciu zawodowym fotografem, ale przecież znasz się na sprzęcie, w jakimś salonie z aparatami mógłbyś chyba pracować, nie?

– Dopiero co znalazłem jedną robotę i mam szukać kolejnej? – Skrzywił się.

– Przecież ja ci pomogę – odpowiedział, jakby zdziwiony, że Filip nie bierze tego pod uwagę. – Ta, co masz teraz, miała być przecież tylko chwilowa. Już możemy poszukać takiej, która tobie będzie sprawiać jakąś radochę, a nie tylko utrzymywać.

– Myślałem, że o tamtym zapomniałeś – przyznał, układając sobie album na kolanach.

– Wiem, że nie przywykłeś, ale ja szanuję cię bardziej niż co poniektórzy.

– Oskar... – jęknął, spoglądając na niego błagalnie.

Krasiak przewrócił oczami i spojrzał gdzieś na krajobraz przed nimi, Filip zauważył, jak chłopak sposępniał.

– O co wy w ogóle macie między sobą taką kosę? – zapytał.

– On jest homofobem, ja jestem gejem. – Wzruszył ramionami. – Z natury się nie lubimy.

– Ty nie masz do ludzi problemu tylko przez ich poglądy – stwierdził, Oskar wciąż na niego nie patrzył, dlatego dodał: – Jesteś na to za mądry.

Dostrzegł cień uśmiechu na jego ustach, jednak ciemne oczy wciąż nie zwróciły się ku niemu. Błądziły gdzieś pomiędzy jedyną górą widoczną w oddali a barwnym niebem, które najlepsze kolory przybierało po ich prawej stronie.

– No dawaj. – Przechylił się i szturchnął jego bark swoim.

– Mieliśmy mały incydent na jednej imprezie. Ja chciałem sprawdzić swoją orientację, a on swoją, tak twierdził. – Wzruszył ramieniem. – Tylko, że swoim znajomym powiedział co innego. Miałem potem przesrane całe dwa lata.

Filip skinął w zrozumieniu, połączył fakty.

– Dlatego przeniosłeś się do mojego liceum.

– To akurat zostało zarządzone przez rodziców, bez mojej woli. – Skrzywił się. – Mogłem być gnębiony dzień w dzień, ale naprawdę lubiłem tamtą szkołę. Tyle tylko dobrze, że po przeniesieniu poznałem ciebie.

– Chyba marna rekompensata. – Uśmiechnął się krzywo.

– Jak to „marna"? – prychnął. – Mam zajebistego współlokatora i przyjaciela.

– Miło. – Tym razem uśmiech Filipa był szerszy i szczery. – To odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie.

– Jakie?

– Dlaczego nas tu wyciągnąłeś?

– Żeby teraz z tobą mieć mały incydent.

– Co? – Spoważniał, spojrzał na niego w napięciu.

– Żartuję, kretynie. – Zaśmiał się, szturchnął go łokciem. To ani trochę nie uspokoiło serca Grukowskiego. – Minę czasem robisz bezcenną. – Oskar sięgnął do swojego plecaka i wyciągnął butelkę wina. – Zdałem kurs, plus dostałem pracę w biurze turystycznym. – Wyszczerzył się dumny z siebie. – I najzwyczajniej w świecie chciałem to z tobą uczcić.

– Czemu nic nie mówiłeś, że składasz papiery? – Filip zmarszczył brwi w niezrozumieniu.

– Niespodzianka? – podsunął zbity z tropu Oskar. Grukowski zmieszał się, spuścił wzrok na album. Przez moment milczeli oboje. – Co taka mina?

– Nic. – Pokręcił głową, zajął się wkładaniem polaroidów z koperty w odpowiednie kieszenie. – Od kiedy zaczynasz?

– Ten weekend.

Filip zastygł w bezruchu. Udawał zainteresowanie fotografią, jednak wpatrywał się w nią wzrokiem zupełnie nieobecnym. W jednym momencie opuściły go siły do czegokolwiek, kiedy dotarło do niego, że to mniej niż tydzień. Smętnym ruchem schował polaroid, na którym uwieczniony był Oskar. Leżał na jego łóżku, mówił tekst piosenki i wystawiał środkowy palec do obiektywu. Grukowski doskonale pamiętał, kiedy to zdjęcie zostało zrobione.

– Hej. – Oskar łagodnym ruchem wyciągnął mu album z dłoni i odłożył w bezpieczne miejsce. – Co taka mina?

Filip podkurczył nogi pod klatkę piersiową i objął je rękoma. Poczuł się nieco osaczony, Krasiak siedział jakoś tak bliżej.

– Głupie.

– Przecież ja cię nie wyśmieję. – Uśmiechnął się i zaczepił go znowu szturchnięciem.

– Ta, skończ gadać od rzeczy – prychnął.

– No powiedz – poprosił zupełnie miękkim głosem. – Dlaczego się ze mną nie cieszysz?

– Bo ty znowu będziesz dużo wyjeżdżać – burknął niezadowolony. – Nie lubię sam siedzieć w domu.

– I dlaczego myślisz, że to jest głupie?

Wzruszył ramionami.

– Powinienem ci gratulować, a myślę o sobie.

Oskar westchnął, a kiedy Filip już myślał, że zostanie pouczony, poczuł jego rękę na swoich ramionach. Krasiak przyciągnął go do siebie, tak że oparł głowę na jego barku. Odetchnął, spróbował się rozluźnić, ale przez jego bliskość nie bardzo był do tego zdolny.

– W pewnych sytuacjach nadużywasz słowa „powinienem". – Potarł jego plecy. – Czasem zdrowo jest pomyśleć o sobie.

Filip chciał się uśmiechnąć, ale nie potrafił. Oddałby wiele, by móc od tak wcielić w życie te wszystkie rady, jakie usłyszał od Oskara. Ale żaden diabeł nie podsuwał mu cyrografu, a Los pozostawał głuchy, tak jak i przez poprzednie lata. Nic nie może oddać, nic nie może zyskać. Wszelkie zmiany zależały od niego. I bez Krasiaka obok, będą jeszcze trudniejsze. Kolejny problem tkwił w tym, że nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z potrzebą spędzania codziennego czasu w jego towarzystwie. Odkąd miejsce Łukasza zajął Oskar, Filip znacznie gorzej przeżywał wszelkie jego wyjazdy związane z kursem. Teraz to będzie praca, priorytet. Przymknął oczy, schował twarz w zagłębieniu jego szyi. Nienawidził tej bezsilności, choć przecież nawet gdyby miał szansę, najpewniej by ją zmarnował, nic nie zrobił. Jak zwykle. Zacisnął szczękę, bez niego był taki słaby.

– Nie musisz sam siedzieć w domu – odezwał się znowu Krasiak. – Zawsze można kogoś zaprosić.

– Dobrze wiesz, że nikogo takiego nie mam – wychrypiał ściszonym głosem.

– Ludzie sami się nie znajdą, sam musisz do nich wyjść – westchnął. – Będziesz mieć do tego motywację.

– Ale ty jesteś głupi – burknął. Wyprostował się, odebrał mu butelkę wina, otworzył i napił się z gwintu.

– Bo? – Zmarszczył brwi, już drugi raz tego wieczoru zbity z tropu. Filip skończył pić, pokręcił na niego głową.

– Przecież próbuję powiedzieć, że wolę ciebie.

Podał mu trunek, Oskar złapał butelkę tak, że nakrył jego dłoń swoją. Grukowski spojrzał na niego, zdziwił się skupieniem tych ciemnych oczu. Wywołał bardziej poważną atmosferę, niż zamierzał. Wstrzymał oddech.

– Ja też wolę ciebie, Filip, ale to niezdrowo stawiać wszystko na jedną kartę. – Zbadał jego twarz wzrokiem. – W przerwach ode mnie spróbuj odświeżyć niektóre kontakty. Tylko nie z Łukaszem, bardzo cię proszę.

– Już się z niego wyleczyłem – mruknął, patrząc w te ciemne tęczówki. Nie zdołał dodać, że zachorował na kogoś innego.

– To mamy i drugą nowinę do uczczenia. – Oskar uśmiechnął się w ten swój sposób, przejął butelkę i przyłożył gwint do ust. Filip szturchnął go, Krasiak prawie zachłysnął się winem.

– No co?

– Nic, moja kolej. – Odebrał mu butelkę. Uniósł ją nieco. – Za twoją dobrą pracę.

Oskar pokręcił na niego głową.

~THE END~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro