Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|06| Naturalnie

Filip wszedł do mieszkania, z hukiem zamykając za sobą drzwi. W pośpiechu ściągnął buty, od razu poszedł do łazienki. Pochylił się nad umywalką i pod strumień wody wsunął ubrudzone w zaschniętej krwi dłonie. Zmył posokę z ręki i ostrożnie zaczął przemywać z niej nos i jego okolice. Zerknął na moment w lustro i zaklął, bo koszulkę miał całą zaplamioną.

– A tobie co? – usłyszał od strony drzwi, wzdrygnął się, spoglądając na Oskara opierającego się o framugę.

– Miało cię nie być – mruknął.

– Pomyliły ci się weekendy – skomentował Krasiak, obserwując jego poczynania. – Możesz dotknąć nosa, czy za bardzo boli?

– Mogę – wychrypiał, nadal pozbywając się zaschniętej krwi. Przepłukał usta, bo w nich też miał jej posmak.

– To masz szczęście, raczej nie jest złamany.

– Kurs pielęgniarki też robisz? – prychnął Filip, chociaż ulżyło mu po tamtej informacji.

– Przewodnik musi znać się na pierwszej pomocy. – Wzruszył ramionami. – Pomóc ci?

– Nie.

Filip ściągnął z siebie koszulkę i zaczął zmywać z niej bordowe krople. Przeklął pod nosem, bo z szarego materiału trudno schodziły.

– Spróbuj pod zimną wodą – mruknął Oskar, który dalej patrzył mu na ręce.

– Powiedziałem, że nie chcę pomocy – warknął, posyłając mu krótkie, gniewne spojrzenie.

Intensywniej zaczął pocierać o siebie materiał, mając nadzieję, że to pomoże mu pozbyć się choć części emocji. Nie pomogło. Krasiak nie odezwał się już ani słowem, po prostu podszedł, zmienił kurek na zimną wodę i wreszcie wyszedł, zostawiając go samego. Grukowski doprał koszulkę, na której zostały już tylko niewielkie ślady. Miał nadzieję, że w pralce to zejdzie. Rozwiesił ubranie na kaloryferze, ostatni raz przeglądnął się w lustrze, czy aby na pewno zmył całą krew, i wyszedł z łazienki.

Zamknął się w swoim pokoju, pierwszym co zrobił było otworzenie okna. Nawet nie ubrał koszulki, przysiadł na parapecie i wyciągnął papierosy. Dłonie mu drżały, długo miał problem z odpaleniem krzesiwowej zapalniczki. Wkrótce mógł zaciągnąć się głęboko, chciał by to wreszcie nikotyna wypełniła mu głowę, a nie ostre słowa Łukasza, które wciąż w niej słyszał. Przymknął na moment powieki, pocierając skronie. Emocje roznosiły go od środka, a on nie miał pojęcia jak sobie z nimi poradzić. Jak zwykle. Schował się w sobie, raz po raz przykładając papierosa do ust. Dym szczypał go w oczy, to jego obwinił za powoli zbierające się, piekące łzy, nad którymi jeszcze panował. Przed sobą cały czas widział zirytowaną twarz Łukasza, który mówił te wszystkie rzeczy bez żadnych skrupułów. Filip czuł się tak bardzo niechciany, upokorzony i zupełnie niepewny siebie, że całkiem zamknął się w sobie. Chłód jasnych oczu zirytowanego przyjaciela skuł wszystkie ciepłe emocje, odbierając także poczucie bezpieczeństwa. Potarł swoje ramię, jednak był zbyt roztrzęsiony, by pokrzepić samego siebie. Zacisnął mocniej powieki, nos dalej go bolał od ciosu, którego się nie spodziewał.

Usłyszał otwieranie drzwi, przez obecność Oskara tylko jeszcze bardziej poczuł się skompromitowany. Nie chciał być oglądany w tym stanie. Krasiak długo w ogóle się nie odezwał, po prostu przysiadł na jego łóżku, Filip czuł na sobie jego spojrzenie, ale uparcie go unikał. Zaciągnął się głęboko.

– Łukasz ci to zrobił, prawda? – mruknął Oskar.

Filipa przeszły ciarki, niemal znów poczuł uderzenie ostrej pięści. Ze zmarszczonymi brwiami zawzięcie wpatrywał się za okno szklanymi oczami, umyślnie unikając wzroku drugiego chłopaka. W głowie zrobiło mu się głośno od zgryźliwych słów, jakie cisnęły się na usta, chciał wyrzucić z siebie to wszystko, co przytłaczało go nieludzkim ciężarem. Jednak to nie słowa, a uczucia ciążyły na nim, rodząc kolejne sprzeczności w sercu. Ich nie mógł tak po prostu wypowiedzieć, nie potrafił nawet ich nazwać. Tłamsił w sobie to wszystko, nie chcąc wdać się w kolejną kłótnię, przecież nawet nie odzyskał nad sobą kontroli po poprzedniej.

– Filip.

– Zdenerwowałem go – wydusił wreszcie, wypuszczając dym z ust. – Wypił trochę więcej niż zwykle, tyle.

– Czy to nie jest najlepsze w życiu „a nie mówiłem"?

– Weź odpuść, już wystarczająco się ośmieszyłem. – Zaciągnął się.

– Ja tu nie widzę nic śmiesznego. – Wolno pokręcił głową.

– Daj spokój, Oskar, proszę.

– Zapomnij.

– Chcę być sam, czego nie rozumiesz? – Ściągnął brwi i spojrzał mu w oczy, ale gdy tylko napotkał jego przenikliwy wzrok, odwrócił znów głowę w stronę okna.

– Tego, dlaczego chcesz mnie odtrącić.

– Bo chcę być sam – powtórzył intensywniejszym głosem.

– A ja chcę, żebyś zrozumiał, że tego nie można zbagatelizować.

– Skończ gadać od rzeczy – jęknął. – Po prostu powiedziałem za dużo i dostałem za to w pysk, bo zasłużyłem. – Ostatni raz przyłożył papierosa do ust i zgasił go w przepełnionej popielniczce. – To nic wielkiego, moja wina. Mogłem przełożyć rozmowę o odwyku na później, jak będzie trzeźwy.

Zszedł z parapetu i zamknął okno, choć ledwo utrzymał się na miękkich nogach. Oskar prychnął.

– I on niczym nie zawinił, tak? Spił się, bo ma swoje problemy i ty, jako przyjaciel, nie masz prawa uświadamiać go, że to niezdrowe? Czy ty słyszysz jak to niedorzecznie brzmi?

Filip przymknął powieki, mocniej pocierając skroń, by jakoś odgonić echo słów Łukasza. Milczał, jego gardło ściskało się z każdym następnym wspomnieniem przekleństw i obelg, jakie od niego usłyszał. Schował twarz w dłoniach, czuł tak palący wstyd. Usłyszał, że Oskar wstał z łóżka, poczuł jego obecność naprzeciwko siebie.

– Hej – mruknął Krasiak, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. – Chciałeś mu pomóc wyjść z nałogu, tak?

Grukowski skinął głową, nie był w stanie się odezwać przez ścisk w gardle.

– Przekonałeś go do tego, tak?

– Mhm.

– I on tak po prostu o tym zapomniał, tak? – Oskar subtelnie ujął jego nadgarstki, zmuszając do odsłonięcia twarzy. Filip miał spuszczony wzrok, widok coraz bardziej rozmazywał mu się przez łzy, których nie chciał uronić. – Więc dlaczego nie dasz sobie z tym spokoju?

– Beze mnie on już całkiem w to wpadnie...

– Bo taką drogę wybrał – oznajmił łagodnym głosem. – I ty nie możesz ciągle zgadzać się na chodzenie razem z nim tą ścieżką, bo tobie ona nie pasuje i w swoim życiu musisz brać pod uwagę swoje emocje najpierw. Próbowałeś i Łukasz nie podejmie leczenia, więc czas najwyższy skończyć dawać drugie szanse. Kolejna może skutkować tym samym, a ty nie zasługujesz na takie traktowanie, Filip.

– Jak mam go zostawić, skoro on był przy mnie, kiedy tego potrzebowałem? – jęknął załamanym głosem, bezradnie spoglądając w jego ciemne oczy swoimi szklanymi.

– Naturalnie, bo żadna relacja nie trwa wiecznie, wszystkich rozdziela życie lub śmierć – odpowiedział, posyłając mu pokrzepiające spojrzenie. – Tak jak odszedłeś od rodziców, tak odejdziesz od niego, bo pokazał, że nie zasługuje na twoją lojalność. Masz do tego prawo, bo robisz to w trosce o siebie.

Pociągnął nosem, chciał się odsunąć i skulić w sobie, jednak Oskar przyciągnął go do siebie i zamknął w szczelnych objęciach. Filip poddał się, schował twarz w zagłębieniu jego szyi i wtulił się w niego, a gdy chłopak wzmocnił uścisk, poczuł namiastkę bezpieczeństwa. Powoli, myśl po myśli, zaczął odzyskiwać poczucie stabilności. Oskar ani na moment nie rozluźnił objęć, Filip chłonął jego ciepło i spokój, który dzięki niemu zdołał odnaleźć w gąszczu własnych emocji. Rozluźnił się, ufnie wspierając na nim część ciężaru własnego ciała. Szum myśli w głowie wreszcie zaczął cichnąć, udało mu się pozbyć sprzed oczu widoku zirytowanego, nietrzeźwego Łukasza, który dzisiaj z taką łatwością odebrał mu poczucie bezpieczeństwa. Oskar pomógł mu je odzyskać, wciąż mocno przytulając i pokrzepiając swoją bliskością. Chłopak wolno potarł jego plecy, Filip namacalnie poczuł okazywane mu wsparcie.

– Czasem mam wrażenie, że robisz kurs na przewodnika duchowego, a nie turystycznego – odezwał się ochrypłym głosem Grukowski, odsuwając na tyle by spojrzeć w jego ciemne oczy.

– Po prostu mówię ci to, czego sam się nauczyłem. – Wzruszył ramieniem, unosząc kącik ust.

– Jak Robinson rozbitkowi, co? – Uśmiechnął się Filip.

– Piętaszek nie był rozbitkiem. – Zmarszczył brwi oburzony. – Chyba czytania ze zrozumieniem też cię muszę nauczyć.

– Najpierw muszę przetworzyć to, co dzisiaj mi powiedziałeś – westchnął, przecierając twarz dłońmi. Spoważniał, wracając do rzeczywistości. – Dzięki.

– No już mi tak nie schlebiaj. – Potarł jego ramię i minął go, niespiesznie kierując się do drzwi. – Pozbierasz się i pójdziemy do sklepu? Lodówka jest prawie pusta.

Filip twierdząco pokiwał głową. Zajęcie czymś myśli na ten moment na pewno pomoże mu zbudować most do codziennej stabilności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro