Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|03| Cyrograf

Filip przyspieszył kroku. Był spóźniony, a wszystko przez tę przeklętą komunikację miejską. Tempo chodu miał godne Korzeniowskiego, a rozgrzany był od frustracji równie mocno, co od żaru lejącego się z nieba. Sierpień tego roku dawał popalić, coraz bardziej docierało do niego znaczenie ocieplenia klimatu. Przeszedł przez skrzyżowanie pomimo czerwonego światła i wszedł przez furtkę na teren ośrodka sportowego. Ścieżką dotarł pod wał, na połowie którego zaczynały się prymitywne, drewniane ławki tworzące trybuny. Wszedł na górę, skąd przez okulary przeciwsłoneczne obserwował go Oskar, cały ubrany na czarno.

– Już wiem czemu dalej siedzisz na łasce rodziców – odezwał się do Filipa. – Jak ty tak na rozmowę o pracę się spóźniasz, to na starcie przegrywasz.

Filip prychnął, zdejmując z ramienia plecak.

– Jak zwykle można liczyć na twoje wsparcie.

– Zawsze do usług. – Oskar poklepał miejsce obok siebie. – Siadaj, zaraz zaczną.

– Nie jest ci gorąco? – Grukowski wyciągnął butelkę wody, która była w ten dzień jak zbawienie.

– Bardziej z wrażenia, że wreszcie udało się z tobą umówić.

Filip nie rozpoznał tego tonu, zdezorientowany zerknął na niego. Krasiak z całkiem poważną miną obserwował otoczone bieżnią, trawiaste boisko. Na nim rozstawiły się już drużyny, które miały dzisiaj grać przeciwko sobie. Filip tylko rzucił okiem na piłkarzy, z tej odległości ledwo widział ich numery na koszulkach. Bardziej zwrócił uwagę na to, ile ludzi razem z nimi siedzi na trybunach i w jak dużej odległości. Na szczęście było to kilka osób, zapewne z rodzin niektórych zawodników. A może zwykli przechodnie, jak oni. Liczyło się dla niego tylko tyle, że tak jak obiecał Oskar, mieli tu trochę prywatności.

Bez pytania, chłopak odebrał mu butelkę z ręki, gdy Filip zamierzał ją zakręcić. Krasiak upił kilka dużych łyków i zwrócił mu wodę.

– Jakoś tak wyszło – mruknął Grukowski, poprawiając się na tej drewnianej ławce, od której zawsze szybko drętwiał tyłek.

– Wyszło jak zwykle – poprawił go Oskar. – Miałeś czas dla mnie, bo Łukasz nie miał czasu dla ciebie.

– To ty byłeś zajęty pracą. – Zmarszczył brwi. – I studiami.

– Przecież żartuję – westchnął Krasiak.

Dobiegł ich gwizdek, gra na boisku już się rozpoczęła.

– O czym chciałeś gadać? – zapytał Grukowski, bo kiedy umawiali się na dzisiaj, Oskar wspominał, że ma konkretny temat.

– Jak ci idzie z wyprowadzką? – Krasiak spojrzał na niego, Filip widział to kantem oka i nie zamierzał podejmować kontaktu wzrokowego.

– Źle.

Sięgnął po papierosy, bo zapalić miał ochotę jeszcze w tamtym zatłoczonym autobusie. Odpalił końcówkę używki, smak nikotyny w ustach sprawił, że poczuł się pewniej.

– A gdybym ci powiedział, że mam mieszkanie na dwie osoby i potrzebuję współlokatora?

– Ta, uważaj, bo ja będę mieć na czynsz. – Zaciągnął się.

– To rusz dupę i poszukaj wreszcie pracy. Co ty myślisz, że samo się znajdzie?

Grukowski skrzywił się, unikając jego wzroku. Udawał zainteresowanie tą tandetną piłką nożną, komuś właśnie udało się trafić do bramki.

– Filip. – Oskar szturchnął go łokciem, a on automatycznie się odsunął. – Chcesz się wreszcie usamodzielnić, czy nie? Bo ja o tym słyszę, nie powiem od kiedy, a rezultatów jak nie było, tak nie ma.

Odważył się spojrzeć w jego ciemne oczy, nawet nie zauważył, kiedy Oskar zdjął okulary. Patrzył na niego tym swoim bystrym, wyczekującym wzrokiem. Krasiak wiedział czego chciał od życia. Potrafił stawiać na swoim i brać za to odpowiedzialność, umiał też dbać o swoje interesy. Filip zawsze mu tego wszystkiego zazdrościł. Długo nie wytrzymał spojrzenia Oskara, dlatego wrócił wzrokiem na boisko, chociaż obaj wiedzieli, że ten sport nigdy go nie interesował.

– Tak czy nie?

– Czy ty zawsze musisz naciskać? – wymamrotał Filip, zaciągając się głęboko.

– Tak, bo z tobą inaczej się nie da.

Grukowskiemu kiedyś bardzo podobała się szczerość Oskara. Zanim zaczęła dotyczyć niego.

– Mielibyśmy swoje pokoje. Wspólna kuchnia i łazienka – ciągnął dalej Krasiak. – Nic więcej nam do szczęścia nie trzeba. Czynsz na pół, a resztę byśmy jakoś ustalili.

– I tak najpierw musiałbym znaleźć pracę. – Filip przyłożył papierosa do ust.

– Znajdziesz, ja już o to zadbam – odpowiedział pewnym siebie głosem. – Powiedz mi tylko czy w to wchodzisz, bo potrzebuję wiedzieć.

Grukowski poczuł tę presję, od której miał ochotę na kolejnego papierosa, bo z aktualnego zostało mu tylko jedno zaciągnięcie się i filtr. Co właściwie stało mu na przeszkodzie? Prawnie był już za siebie odpowiedzialny nie od wczoraj, mógł więc zignorować to, co będą mieli do powiedzenia rodzice. Nie mógł jednak zignorować tego, co z tyłu jego głowy mamrotała Odpowiedzialność, wytykając mu wszystkie te sytuacje, w których się nią nie wykazał, a powinien. Wspólne mieszkanie to było zobowiązanie i choć Oskara znał już ładnych parę lat, to wciąż było mnóstwo rzeczy, które mogły ich poróżnić. I co wtedy? Miałby z podkulonym ogonem wrócić do rodzinnego domu, z którego od tak dawna miał ochotę uciec?

– No pomyśl o tym. – Krasiak zbliżył się, próbując złapać z nim kontakt wzrokowy. Filip zerknął na niego tylko przelotnie. – Nie będziesz musiał potem szukać żadnego mieszkania na własną rękę, wystarczy, że teraz się zgodzisz. Przecież to nie będzie tylko twój interes, żeby zarobić na czynsz, mój też, pomogę ci. Wilk syty i owca cała.

– Ty diable jeden – syknął na niego, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu. To wszystko brzmiało zbyt obiecująco. – Zaraz będziesz kazał mi podpisywać się krwią.

– Nie. Ja cię tylko zapraszam na moją arkę. – Wyszczerzył się Oskar. – Żebyśmy razem popłynęli na wody pełnej dorosłości. – Wyciągnął rękę, jakby chciał roztoczyć przed nimi ocean.

– Jakiś ty poetycki. – Filip pokręcił głową. – Przecież my się rozbijemy na pierwszej lepszej wyspie.

– To damy radę. Jak Robinson.

– Odwala ci od tych książek – skomentował Grukowski, bo nie miał pojęcia, o czym zaczynał gadać Krasiak.

– To jak, zgadzasz się? – Znów szturchnął go łokciem.

Filip spojrzał w jego ciemne oczy. Widział w nich nadzieję pomieszaną z wyczekiwaniem. Grukowski chciał odpowiedzieć z marszu, tak jak oczekiwał tego chłopak, ale znów to brzemię zobowiązania odebrało mu mowę. Oskar to przewidział i zadbał, by Filip wreszcie odpowiedział.

– Niech będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro