Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|02| To samo

Filip spuścił wzrok na polaroid. Łukasz ze zdjęcia stał stopień niżej od niego i ręką z plastikowym kubkiem piwa wskazywał na tę ogromną scenę główną w oddali, na której błyskały światła i śpiewał Dawid Podsiadło. Przed nią tłoczyło się morze głów przeróżnie poubieranych ludzi. Kolory się mieszały, z tej odległości mogli widzieć tylko kontury przy szarym, prawie nocnym, niebie. Tamten wieczór był jednym z najlepszych, nawet powrót komunikacją miejską nie był taki zły, upał z całego dnia gdzieś się ulotnił i przyjemnie było siedzieć w ciepłym, nieklimatyzowanym autobusie.

Uniósł wzrok na widok przed sobą. Musiał zmrużyć oczy od słońca i brakowało dwóch zasadniczych rzeczy. Tej uśmiechniętej gęby Łukasza, wreszcie niższego od niego, oraz tej ogromnej sceny rozstawionej na terenie toru przełajowego dla koni. Filip siedział sam na miejscu, gdzie tamtego wieczoru stał i robił to zdjęcie. Samotność znów tak cholernie mu doskwierała, kiedy tylko pomyślał o odległym terminie powrotu Łukiego z wyjazdu. Desperacko chwytał się wspomnień, a to z Męskiego Grania na Partynicach było ich ostatnim, wspólnym wyjściem. Siedział więc i przypominał sobie jak to jest być w jego towarzystwie. Łukasz potrafił sprawić, że Filip tracił poczucie czasu.

Był tak zaślepiony tęsknotą, że nawet nie widział tych płonących mostów, które znowu powinien gasić. Czas, zwykle podporządkowany temu jednemu chłopakowi, zwolnił, rozciągając się tak bardzo, że Filip powinien wpaść na to, że to dobry moment na odświeżenie tych kontaktów, które tego wymagały. Nie wpadł. Znów stawiał wszystko na jedną kartę, bo tylko w towarzystwie Łukiego czuł się tak beztrosko. I nawet nie docierało do niego, że przy odrobinie chęci i poświęconego czasu mógłby mieć więcej takich osób. Wybierał Samotność, w jej objęciach mógł spokojnie i bez końca wracać do chwil, gdy Łukasz był obok niego. Choć te wspomnienia potrafiły przynieść mu tyle samo ukojenia, co cierpienia. Łukasz bezsprzecznie zajmował pierwsze miejsce wśród znajomych Filipa. On sam jednak u niego był na którymś z kolei. Czuł to w momentach, gdy Łuki po raz kolejny przesuwał termin spotkania, bądź w ogóle nie dawał znaku życia przez jakiś czas. A mogło być tak idealnie, gdyby tylko i on zdecydował się poświęcić dla niego tyle, ile on był w stanie poświęcić dla niego.

Wyciągnął papierosa i zerknął jeszcze raz na polaroid. Odpalając końcówkę używki niemal słyszał to charakterystyczne, oburzone prychnięcie Łukasza. Zaciągnął się, uśmiechając pod nosem. Musiał palić, nie potrafił nic z tym zrobić oraz nie chciał nic z tym robić. Papierosy były zawsze i często towarzyszyło im Ukojenie.

  
– Palenie jest tak zajebiście głupie, nawet bani dobrej po tym nie ma, a tylko psujesz sobie zdrowie.
    

Łukasz zawsze po tym tekście produkował się jeszcze, jakie to nie jest szkodliwe i śmiertelne. Filip chciał wtedy mu odpowiedzieć, że podziękowałby tym używkom, gdyby rzeczywiście go zabiły. Chciał, ale nigdy nie miał odwagi mu tego powiedzieć. Jak bardzo nie kochałby jego zalet, musiał też liczyć się z wadami. Jedną z nich był brak wyrozumiałości, bywał czasami głuchy na jakiekolwiek argumenty. Łukasz lubił mieć kontrolę. Filip często chciał mu wypomnieć, że nie ma jej nad własnym nałogiem. To była druga rzecz, której nie miał odwagi mu powiedzieć. Mógł też się mylić, może rzeczywiście Łukasz pił tak często tylko w jego towarzystwie. Może to on znowu szukał dziury w całym, a może miał rację. Ale jakie to miało znaczenie, jeżeli Łuki nie będzie tego słuchać? Żadne. A po alkoholu chłopak zwykle był bardziej milusiński. Nieważne jak bardzo nie byłoby to egoistycznie, Filip uwielbiał gdy nietrzeźwy Łukasz tak często robił te kordialne gesty w jego stronę.

Zaciągnął się i przymknął oczy, wspominając te drobne kontakty fizyczne, które przyprawiały go o poczucie bezpieczeństwa. Czasem miał ochotę wykorzystać jego stan i po prostu się przytulić, bo tak bardzo tego potrzebował. To był skutek tej chorej przyjaźni z Samotnością, tak właśnie sobie tłumaczył chęć wtulenia się w jego szerokie ramiona.

– Grukowski!

Niechętnie otworzył oczy i spojrzał w dół trybun, na dziewczynę, która do niego machała. No tak, powinien przewidzieć, że ją tu spotka. Na koncercie z dwudziestego drugiego też ją widział razem z Łukaszem i naprawdę żałował, bo długo potem czuł się obserwowany. Niewylewnie odmachał Danieli, która gestem prosiła by zszedł do niej z trybun. Wymamrotał wiązankę przekleństw, jego względny spokój poszedł się walić i zastąpiła go irytacja, którą potrzebował zdusić dymem papierosowym. Schował polaroid w bezpieczne miejsce i wstał. Tyłek już zdrętwiał mu od siedzenia, a on i tak wolałby tam zostać, niż schodzić do niej i tego jej śliniącego się buldoga. Łuki uśmiechnięty na zdjęciu był już chyba lepszym towarzystwem. A przecież miał gasić te mosty. Jego relacja z nią była jednym z nich, zresztą z milczącym Łukaszem z papieru nie pogada. Niestety.

– Perro, chodź. – Daniela pociągnęła smycz i zwróciła się do chłopaka: – Zdziwiłeś mnie, Gru, jeszcze na koncercie mówiłeś, że będziesz potem zajęty.

Zgrzytnął zębami, nienawidził tego przezwiska.

– Bo byłem.

Nie skłamał. Był zajęty sobą i rozpamiętywaniem tego, co jeszcze wywoływało uśmiech, a co później znów będzie tylko boleć.

– Jak przestałeś być, to mogłeś zadzwonić. – Zatrzymała się, gdy pies musiał się załatwić. – Dawno się nie widzieliśmy. Mówiłam ci, że moja siostra bierze ślub?

Wraz z tym jak zaczęła mówić więcej, Filip powoli się wyłączał. Daniela zawsze opowiadała te historie, które już od dawna go nie interesowały. Nie wpadł tylko na pomysł, że dziewczyna robi to, bo on sam nigdy nie odzywał się niepytany. Dlatego może tak rzadko potrafił znaleźć dobry temat do rozmowy. Szybko też zapomniał o swoim noworocznym postanowieniu, które zgubiło się gdzieś po styczniu. I ciągle zamykał się w sobie, a mosty płonęły dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro