Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

|01| Sylwester

Szedł pustym chodnikiem, ta cisza go przytłaczała. Brutalnie skupiała na sobie całą jego uwagę, wpychając w sidła Samotności. Bo to właśnie Ona rozlewała się w jego piersi, wypalając boleśnie świadome uczucie pustki. Wszelkie sensowne myśli były zagłuszane tymi chaotycznymi, które bombardowały go marnością sytuacji. Był tu sam. Sam pośród mroku nocy, drogę żółtą poświatą rozjaśniały mu równie samotne latarnie. Zatapiał się w tej ciszy, milczenie telefonu jakby go dobijało. Został zignorowany. Odrzucony, każdy miał własne plany i nie chciał poświęcić mu ani chwili. Ta myśl była równie bolesna, co świadomość, że przecież nie powinien od nikogo wymagać uwagi. Że nie powinien mieć im tego za złe, przecież doskonale wiedział, że będą zajęci. Nie mógł wymagać zmiany planów tylko dlatego, że potrzebował czyjeś obecności. Zresztą miniony dzień spędził w towarzystwie przyjaciół, dlaczego tak szybko zapomniał o poświęconym mu czasie? Ten paradoks sprawiał, że czuł się zagubiony, budziły się w nim sprzeczne emocje.

Dlaczego wciąż miał oczekiwania? Niespełnione oczekiwania, które nasiąkały zawiedzionymi uczuciami i ściągały go na samo dno. Kolejne tylko przygniatały go ciężarem ołowiu, odbierając odwagę na wspomnienie o poprzednich. Słuchał innych uważnie, w razie czego starając się doradzić najlepiej jak potrafił, i w głębi siebie miał nadzieję, że ktoś także uważnie go posłucha. Że ktoś nie będzie przerywać, że zrozumie go takim jaki jest, a nie takim, jaki miał być.

W zasadzie, jaki był naprawdę? Sam nie potrafił siebie zdefiniować. Pragnął zrozumieć dokąd w ogóle dąży i dlaczego tak często zachowuje się wbrew własnej racjonalności. Dlaczego wciąż tkwi w tym samym, błędnym kole skrywanych uczuć i zawiedzionych nadziei, które tak często chował uśmiechem. Bo przecież to było okej, że nie każdy słuchał go do końca. To było okej, że inni też musieli coś z siebie wyrzucić, starał się być dla tego wyrozumiały. Ale czy było okej to, że on przez to zaczynał czuć się samotnie nawet wśród ludzi? To poczucie odmienności już tak wykwitło w jego piersi, że uważał, iż się do niej przyzwyczaił. W końcu potrafił poradzić sobie samemu, nie miał problemu ze spędzeniem paru godzin we własnej świadomości. Problemy powstawały wtedy, gdy świadomość okazywała się zatruta, zepsuta, zarażała go toksycznym nastrojem, wpędzając w to poczucie wyolbrzymiania problemów. Bo często miał wrażenie, że właśnie to robił. Wyolbrzymiał, zupełnie tak jak teraz. Może rzeczywiście to wszystko sobie wmawiał? Może rzeczywiście było wszystko w porządku, a on szukał dziury w całym?

Ale jakie „w porządku", do cholery? Przez całe życie myślał, że wszystko jest w porządku. Że daje radę, że kłótnie rodziców to coś normalnego. Że trochę pokrzyczą i przestaną, w końcu zawsze tak było. Krzyk, a potem milczenie aż w końcu udawanie, że przecież wszystko jest okej. Przemilczanie problemów było już chyba u nich rodzinne. On też, tak jak wszyscy inni, milczał. Psychiczna blokada przed wyjawieniem prawdy nie pozwalała mu nawet wspomnieć o tym, jak się czuł. Zresztą, po co miał to robić, skoro przecież problemów się nie omawia, a po poruszeniu tematu nigdy nie ma poprawy? To zawsze tak wyglądało. Jak przy tych kłótniach. Krzyk, bo coś nie pasuje. Milczenie, bo przecież padło już wszystko, co można by powiedzieć. I udawanie, że wszystko jest okej, bo w końcu już o tym rozmawialiśmy. I rosnące oczekiwania na poprawę, które brutalnie zawiedzione, domykały to błędne koło.

To wszystko było takie chore.

Filip czasem zastanawiał się czy uczucie, do którego dążył, w ogóle istniało. Czy druga osoba rzeczywiście mogła zapewnić wystarczająco bezpieczeństwa i troski. A nawet jeśli, to kto byłby w stanie się na to porwać? Prawdziwa miłość przecież nie mogła wyrosnąć na kłamstwach, sekretach i przemilczanych problemach. On nie potrafił żyć inaczej, nikt nigdy nie  nauczył go, że można inaczej. Otwarta rozmowa i zażegnanie problemu wymagały zaangażowania obu osób i chyba tutaj był pies zagrzebany. Ludzie nie potrafili wspólnie walczyć i ciągle zmieniać się na lepsze. Kolejne, słodkie kłamstwo z książek, filmów i seriali. To wszystko było takie wyidealizowane, nierealistyczne. A jednak tak dobre, że każdy chciał do tego dążyć. I potem był zawiedziony, zupełnie jak on tej sylwestrowej nocy.

Dotarł na Wzgórza Partyzantów i zajął ławkę, z której miał widok na Fosę Miejską w dole oraz oświetlone kamienice po drugiej stronie. Ich ściany echem odbiły świst wystrzelonego fajerwerku, który rozjaśnił mocne niebo. Zerknął na zegarek, do północy zostało jeszcze ponad trzydzieści minut. Westchnął, czując na piersi ciężar, jaki sprawia mu świadomość powrotu do domu. Nie miał ochoty na składanie sobie tych sztucznych życzeń. Skrzywił się i sięgnął po papierosy. Wtem zawibrował jego telefon, jeszcze nim zdążył odpalić używkę. Poczuł irytację na myśl, że nagle ktoś sobie o nim przypomniał. Jak zwykle – on miał być dla wszystkich, ale nikt dla niego. Dlatego najpierw podpalił rulonik tytoniu, zaciągnął się głęboko i dopiero sięgnął po smartfon. Już miał usuwać powiadomienie, kiedy dostrzegł, że to była wiadomość od Łukasza.

pt. o 23:26
Łuki: Sory, stary, ale przysnęło mi się. Dzwonić mogłeś

Łuki: Wolny? Zajęty? Ja 5 min i ogarnięty

Filip przytrzymał papierosa wargami.

Ty: Planów nie miałeś?

Dym zaszczypał go w oczy, zaciągnął się i z duszą na ramieniu obserwował ekran. Zaraz jednak do głosu doszedł zdrowy rozsądek, Filip zdusił w sobie nadzieję, nim ta poprzestawiała mu w głowie. Przecież to nie było nawet opłacalne, żeby spotkać się na marne dwadzieścia minut, Łukasz wiedział, o której on ma być w domu.

Łuki: Do czorta z nimi, zaczęli zabawę beze mnie, to i tak skończą

Filip musiał kilkakrotnie to przeczytać, żeby do niego dotarło, że jednak ktoś może znajdzie dla niego czas.

Łuki: Gdzie jesteś?

Zaciągnął się, delikatny uśmiech i uczucie ulgi dały mu iluzję lepszej rzeczywistości. Może naprawdę to wszystko tylko siedzi mu w głowie, może jego środowisko wcale nie jest takie zepsute, jak myślał. Może dwa tysiące dwudziesty drugi wcale nie będzie taki zły? Nie będzie, jeśli przywita ten rok w towarzystwie Łukasza.

Ty: Idę na autobus i jadę do ciebie

Wstał, zgasił peta i poszedł na przystanek. Nawet nie przejął się tym, że nie ma maseczki. Wygrały inne priorytety, mógł zaryzykować, żeby wreszcie z kimś porozmawiać i pozbyć się tych natrętnych myśli. Na nowy rok postanowił więcej mówić o swoich uczuciach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro