Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 8 -

"Antidotum nie działa na prawdziwe uczucie. Na to nic nie pomoże. A ty jesteś tego najlepszym dowodem"...

Słowa profesora krążyły w głowie Harry'ego. Uparcie obijały się same o siebie, powodując z każdą chwilą coraz większy zamęt. Co Snape chciał powiedzieć przez to, co właśnie powiedział? Czy to coś znaczyło? Czy miało coś znaczyć?

- Severusie, nie rozumiem. To, co powiedziałeś ma jakiś podtekst, którego nie wyłapuję?

- Wyjaśnię ci, Harry. Pamiętasz jak grzebałeś w moich wspomnieniach? I dowiedziałeś się, że lubiłem twoją matkę? Nawet kochałem... - Severus trochę się rozmarzył. Tak, to była moja pierwsza miłość. Ona... nie wiem, czy mnie kochała. Na pewno lubiła. Spędzaliśmy razem dużo czasu, uczyliśmy się razem, rozmawiali, eksperymentowali... Bo Lily też była świetna w eliksirach. I może kiedyś coś by z tego wyszło, gdyby nie twój ojciec. Łaził za nią od pierwszego roku. Z każdym kolejnym zalecał się coraz bardziej. Popisywał, nagabywał. -

Harry wykrzywił się z niesmakiem słysząc te słowa.

- Próbował ją zdobyć na wszystkie możliwe sposoby. W pewnym momencie to była już obsesja. Lily nie chciała Jamesa, bo był...

- Wiem, co teraz powiesz - Harry przerwał Severusowi. - "Bezczelnym, aroganckim dupkiem". Zawsze to powtarzasz!

- Bo tak było! Bo ON właśnie taki był! - Snape podniósł głos na Harry'ego. - A twoja matka się bała, że James może jej podać jakiś eliksir. Więc postanowiliśmy działać. Ja napisałem formułę, a uwarzyliśmy razem. I twoja matka mogła wreszcie spać spokojnie.

- A ojciec dał jej jakiś eliksir?

- Tego nie wiem.

- Więc jak to się stało, że się pobrali?

- Magia miłości, Harry. - Snape uśmiechnął się smutno. Z goryczą. - Trudno było w to uwierzyć, bo to zakrawało niemal na cud, ale Lily Evans pokochała w końcu Jamesa Pottera. Miłością szczerą i najprawdziwszą. Cały czas brała to antidotum, tak na wszelki wypadek, wiec nie było najmniejszej szansy na to, by została zaczarowana. To była czysta miłość.

Harry siedział przez chwilę w milczeniu, przetrawiając usłyszane słowa.

- A ty? Co wtedy zrobiłeś?

- A jak myślisz? Czy coś mogłem zrobić? Oczywiście poza pozbieraniem rozbitego serca? - westchnął ciężko. - Napisałem formułę fractus cordis. Aż za dobrze wiedziałem, jakie powinny być efekty. Taka wiedza nie mogła pójść na marne, prawda? - zapytał ironicznie.

- Uwarzyłeś to kiedyś?

- Nie było potrzeby. Aż do teraz. Czarny Pan chce spróbować czegoś nowego na swoich wrogach. Taka nowa forma rozrywki.

************************

- Może ci pomogę? Gdzie masz tę recepturę?

Severus zmrużył oczy i uniósł prawą dłoń jakby w oczekiwaniu na coś. Po chwili w tej dłoni zaszeleścił pergamin. Podał go Harry'emu. Chłopak czytał przez chwilę i nagle wybuchnął.

- Severusie, to jest niedorzeczne!

- Co masz na myśli?

- Wszystkie twoje receptury są precyzyjne. Aż do przesady. A tutaj? trzy ziarna kłamstwa lub zdrady... Dlaczego „lub"? Przecież to wszystko zmienia!

- A jednak potrafisz myśleć, Potter! - na ustach Severusa pojawił się uśmiech. - Zauważ, że to jedno słowo daje nam możliwość wyboru. I od tego, co wybierzemy, zależeć będzie sposób działania i moc eliksiru. 

Harry milczał, patrząc gdzieś w okolicy palców Severusa.

- Pomyśl trochę, Harry... wolałbyś być okłamany czy zdradzony?

Chłopak zapatrzył się w refleksy ognia na lśniącym blacie stolika.

- Zostałem i okłamany, i zdradzony. Wiele razy. Dursleyowie kłamali o moich rodzicach, że zginęli w wypadku samochodowym. Udawali, że nie wiedzą, że jestem czarodziejem, ale nie wiem, czy to bardziej kłamstwo, czy zdrada. Na trzecim roku prawie wszyscy okłamywali mnie co do Syriusza. Gdybym przypadkiem nie podsłuchał rozmowy McGonagall w Hogsmeade, może nigdy bym się nie dowiedział, że był moim ojcem chrzestnym. Na czwartym roku. Barty Crouch oszukał mnie, no dobra, nie tylko mnie, że jest profesorem Moodym i zmusił do udziału w turnieju. Ale wiesz co? - zwrócił się do Severusa. - Chyba najgorzej się poczułem, kiedy Ron zaczął mnie oskarżać o chęć pokazania się i zdobycia sławy, i o to, że ja jego oszukałem i wrzuciłem kartkę ze swoim imieniem do Czary Ognia. A potem się do mnie nie odzywał i wtedy naprawdę poczułem się zdradzony...

Potter pociągnął nosem jak małe dziecko. Samotne i skrzywdzone dziecko w dodatku.

- Rok temu Dumbledore. Olewał mnie, nie chciał ze mną rozmawiać... Po prostu przede mną uciekał! Potem niby wyjaśnił, dlaczego to robił, ale - Harry spojrzał Snape'owi prosto w twarz - nie potrafię już mu zaufać tak, jak kiedyś. Zdradził mnie.

- To prawda, zdradził - powiedział Severus.

- I ty. Ty też mnie zdradziłeś, Severusie.

- Ja?! Jak? Kiedy?

- Na drugim roku, kiedy przylecieliśmy z Ronem autem jego ojca. Ty czekałeś na nas na schodach. Myślałem, że się martwiłeś albo coś w tym rodzaju. Że komuś zależy. McGonagall nie było, chociaż to ona powinna czekać na swoje lwiątka. Ale nie było ani jej, ani nikogo innego. Tylko ty. Baliśmy się jak cholera. To pieprzone drzewo o mało nas nie zabiło! Ja dostałem gałęzią w brzuch tak mocno, że prawie się porzygałem. I jeszcze przylała mi w tyłek gorzej niż ciotka Petunia. Bolało mnie wszystko i bałem się. Gdy ciebie zobaczyłem na tych schodach tak się ucieszyłem. Jak dziecko. Byłem dzieckiem, prawda? Myślałem... chciałem..., żebyś mnie przytulił, złapał siekierę i poszedł wyciąć to cholerstwo albo podpalił za to, co nam zrobiła. A ty się na nas wydarłeś i chciałeś nam wlepić szlaban. Wtedy też się czułem tak, jakbyś mnie zdradził. Bo wyglądałeś tak dziwnie. Gdy patrzyłeś, jak się ledwo wleczemy spod tej wierzby, wyglądałeś na przerażonego. Jakbyś się bał o nas, jakby ci zależało. Ale się wydarłeś - Potter niemal krzyczał. Szeptał, a jednak krzyczał.

- Bałem się o ciebie, Harry. - głos Snape'a był cichszy od szeptu.

- Tak bardzo się wtedy bałem, że stała się tobie jakaś krzywda. Ale ludzie różnie reagują ze strachu. Czasami bywa tak, że im bardziej ci na kimś zależy, tym bardziej wydzierasz się na tę osobę, gdy zrobi coś głupiego albo znajdzie się w niebezpieczeństwie. Bo jesteś na nią zły, na tę osobę, że coś jej się może stać lub stało, a ty nie mogłeś nic na to poradzić. I cierpisz podwójnie. Z powodu bólu tej osoby, na której ci zależy. I z własnego...

Po tych słowach w gabinecie zapadła cisza, przerywana jedynie osypywaniem się popiołu ze szczap płonących w kominku i trzaskiem żywicy pożeranej przez ogień.

- Severusie, ty to chyba mnie kochasz! - głos Harry'ego przeciął ciszę jak nożem. Severus o mało nie udławił się własną śliną słysząc te słowa.

Chłopak ogłosił swoją rewelację czarnym oczom, które rozszerzyły się nienaturalnie. I bladym policzkom, na które wypełzł rumieniec zażenowania. I jeszcze zmysłowym ustom profesora, które zastygły w bezruchu, niezdolne do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa.

- Nie rób takiej zdziwionej miny! Z tego, co przed chwilą powiedziałeś wynika, że im bardziej się na kogoś złościsz, tym bardziej ci na nim zależy. A twoja złość na mnie jest na takim wysokim poziomie, że to musi być miłość!

- Prawie bez przerwy jesteś na mnie zły.- Harry przeszedł teraz do fazy argumentowania postawionej tezy. - No dobrze, byłeś, bo w tym momencie nie jesteś. Zły na mnie nie jesteś. Ale od kiedy cię poznałem, złościłeś się na mnie. Dogryzałeś na każdym kroku, upokarzałeś. Krzyczałeś na mnie. Kilka razy miałem wrażenie jakbyś mnie chciał udusić albo skręcić mi kark.

- Ale przy tym - Harry dodał znacznie ciszej i jakoś dziwnie miękko - cały czas w jakiś sposób mnie broniłeś i pomagałeś mi. Zasłoniłeś przed wilkołakiem, parowałeś urok Quirrella. Prawie zaatakowałeś Syriusza we Wrzeszczącej Chacie. W ubiegłym roku po lekcjach oklumencji i po tym incydencie z myślodsiewnią o mało mnie nie wypatroszyłeś. A w tym roku jesteś inny. Nadal wredny, owszem. Ale nie wydzierasz się już prawie w ogóle. Na zajęciach obrony jesteś prawie miły. Zawsze wybierasz mnie do prezentacji pojedynków. Nie odebrałeś mi jeszcze żadnego punktu i nie wlepiłeś żadnego szlabanu. Poza tym oczywiście.

A dzisiaj, teraz, tutaj - też jesteś miły. Rozmawiasz ze mną normalnie. Jak z kumplem. Jedliśmy razem kolację. Pozwoliłeś mi mówić do siebie po imieniu.

A tam, w magazynie, gdy pokazywałeś mi te wszystkie dziwne eliksiry i składniki... Tam coś się stało, prawda? Coś między nami...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro