Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- 3-

Zegar na wieży zaczął wybijać godzinę osiemnastą. W wybrzmiewające echo drugiego uderzenia wdarł się nowy dźwięk.

Ktoś biegł korytarzem. Ponieważ wszyscy uczniowie tłoczyli się w Wielkiej Sali korytarze w lochach były puste i ciche. Tym wyraźniej słyszał ten dźwięk. Szybkie i ciche uderzenia podeszew butów o kamienną posadzkę. Teraz podskok, piruet, ślizg środkiem korytarza. Mimo woli uśmiechnął się do siebie. Gdyby miał oko Moody'ego...mógłby widzieć dokładnie tę scenę. Zaróżowione policzki, błyszczące oczy. Stukot metalu na kamieniu. Coś upadło. Ktoś się pochylił i coś podniósł. Miękki materiał zaszeleścił, gdy coś zostało schowane. Zaszeleścił też papier, którym coś innego było owinięte. Biegnący zatrzymał się przed drzwiami sali eliksirów. Stał przez chwilę czekając aż przestanie dyszeć jak zziajany pies. Uśmiechnął się sam do siebie. Obaj się uśmiechnęli. Ten, który stał przed drzwiami, rozbawiony swoją myślą, że dyszy jak pies. Ten, który był za drzwiami ze szczęścia, że za chwilę zobaczy...

Pukanie do drzwi. Klamka został naciśnięta. Ktoś wszedł do środka wraz z falą zimnego powietrza z korytarza.

- Dobry wieczór profesorze.

- Panie Potter. - Severus uprzejmie skinął głową.

Chłopak przeszedł przez salę. Przebrał się. Nie miał już szkolnej szaty tylko ciepłą, trochę przydługą bluzę, zwykłe mugolskie dżinsy i jakieś sportowe buty, które założył chyba na bose stopy. Nie ma się czemu dziwić. Lekcje skończyły się tak dawno, że nie musiał mieć już formalnego stroju. Nie tylko się przebrał. Chyba wybiegł wprost spod prysznica, bo końcówki włosów były jeszcze trochę wilgotne.

Zapach ciała rozgrzanego biegiem i kąpielą powalił Severusa na kolana. Na szczęście tylko w jego wyobraźni. Niemal widział siebie, jak opada na posadzkę. Chciałby móc to zrobić. A jeszcze lepiej podejść. Położyć ręce na ramionach. Wsunąć kciuki pod lamówkę bluzy wokół szyi. Poszukać kości obojczyków delikatnie rysujących się pod materiałem. Przysunąć policzek do drugiego policzka. Zachłysnąć się zapachem włosów. Dotknąć językiem skóry na żuchwie. Jak smakuje?

Zamiast tego złożył dłonie jak do modlitwy, przybliżył je do twarzy i delikatnie ścisnął nos palcami wskazującymi. Nie pomogło. Nie mogło pomóc, bo sam też przebrał się przed tym szlabanem. I też wziął prysznic tłumacząc sam sobie, że musi się zrelaksować, zanim wrodzona głupota Pottera sprowadzi na niego siódme poty. I oczywiście musi zmyć z siebie opary eliksirów, które przygotowywał. A warzył dziś same szczególnie paskudne. Ale teraz jego własne palce zamiast śmierdzieć sproszkowaną hydnorą*, pachniały heliotropem* dodanym do kąpieli. Severus miał tyle przyzwoitości, by przyznać się przed samym sobą, że heliotrop był dla tych zielonych oczu.

Gdy stał pod prysznicem i rozcierał pachnącą maź po skórze wyobrażał sobie, że to nie spieniona woda spływa między jego łopatkami, tylko płyną tamtędy palce zielonookiego. Unoszą mu brodę do góry, przesuwają się po szyi, zaciskają na biodrach. Jęknął niekontrolowanie.

Chłopak zajął miejsce w ławce. Na blacie położył trzymany w prawej dłoni podręcznik do eliksirów i zeszyt. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął mugolskie pióro. Ach, to był ten metalowy przedmiot, który wypadł na korytarzu!

Żeby wyciągnąć pióro, musiał lekko zawinąć przydługą bluzę. Ten ruch posłał w powietrze kolejną porcję zapachu. Ciepła miękkość bluzy na ciepłej skórze... Zaraz, zaraz, czy ta bluza nie została założona na gołe ciało?

- Panie profesorze? - głos chłopaka sprowadził go do sali. - Może się pan poczęstuje?

Potter wstał, podszedł do biurka i z szelestem rozwinął papier. W małym pakunku trzymanym w lewej dłoni podczas biegu przez korytarz były dwa ciastka. Kulki kremowe. Wiadomo! Przecież na balu walentynkowym te podłe skrzaty nie będą serwować suchego chleba z solą tylko najpyszniejsze frykasy. Kulki kremowe były chyba najlepsze ze wszystkich słodyczy. Smakowa ekstaza. Podniósł brwi jakby chcąc zadać pytanie.

- Zabrałem na drogę. - Wyjaśnił Potter. - Skrzaty przeszły dziś same siebie, a te kulki... nie można się oprzeć!

Słysząc ostatnie słowa, Severus oprzytomniał.

- Nie można się oprzeć? Ty wiesz co mówisz, Potter? Jest bal walentynkowy, nie można się oprzeć smakowi ciastek... Zdajesz sobie sprawę, że to może być naszprycowane jakimś eliksirem?

- Nie.

- Merlinie! Naprawdę jesteś taki głupi? Eliksiry miłosne - mówi ci to coś? Przecież to jest w programie szóstego roku! Amortencja, desiderio corporis, passio aeterna**... Profesor Slughorn tego z wami nie omawiał? Nie wiesz, czym grozi zażycie takiego eliksiru?

- Omawiał. Ale ciastka nie są nasączone niczym poza zwykłym kremem waniliowym. A po drugie nawet gdyby były, to po prostu znam na to sposób.

Snape oniemiał.

- Jak to znasz sposób?

- Mam antidotum.

- I co, zażywasz?

- A żeby pan wiedział!

- Poważnie, Potter? W twoim wieku? - Sarkazm w głosie Severusa mieszał się z prawdziwym rozbawieniem.

- Poważnie. Zdziwiłby się pan, profesorze, ile osób dybie na moją cnotę. Chłopca-Który-Przeżył. To się zaczęło po wakacjach. Aż za dużo dziewczyn chciało mnie pocieszyć po tym, jak Knot wreszcie przyznał, że Voldemort powrócił. Nie tylko dziewczyn. - Zarumienił się. - Ale dziewczyny były bardziej, jakby to powiedzieć, zdeterminowane? Na początku tylko się lepiły. Po pierwszym Hogsmeade na zmianę zaczęły mi podtykać jakieś żarcie. Hermiona odkryła, że Romilda Vane dodała mi eliksir miłosny Weasleyów do wody goździkowej. Musiałem się ratować, prawda? - Zachichotał. Dosyć wymuszenie.

- I co zrobiłeś?

- Uwarzyłem odtrutkę i regularnie biorę. Raz na tydzień. Nie mam ochoty, żeby mnie obmacywał ktoś, kogo nie chcę i wtedy, kiedy nie chcę - dodał twardo, patrząc w oczy Severusa.

- Jak to „uwarzyłeś"? - głos Snape'a był ledwie głośniejszy od szeptu. Myśli galopowały mu w głowie z prędkością rozpędzonego znicza. - Nigdzie, powtarzam, nigdzie nie ma antidotów na eliksiry miłosne. I dlatego są takie niebezpieczne. Nie można ich nigdzie kupić, bo nikt ich nie warzy. Nikt ich nie warzy - wyliczał dalej jak w dziecięcej wyliczance - bo nigdzie nie ma receptury.

- JA mam. Recepturę.

- Skąd?

- Znalazłem. W książce do eliksirów.

- Pokaż tę książkę.

Chłopak podał mu wyświechtany podręcznik „Eliksirów dla zaawansowanych". Severus wziął ją drżącymi palcami. Pogłaskał postrzępioną okładkę, otworzył na chybił trafił i zanim mózg zarejestrował zachowanie, podniósł książkę do nosa i powąchał rozchylone strony. Zaciągnął się zapachem. Harry patrzył lekko zaszokowany. Do Snape'a dotarło, co właśnie zrobił. Nonszalancko wzruszył ramionami.

- Zawsze wącham książki - wyjaśnił. - Niektóre pachną obłędnie. Farba drukarska, papier lub pergamin, skóra... Ty tego nie robisz?

Harry nie odpowiedział. Przyglądał się profesorowi, który wydawał się zapomnieć o obecności ucznia w sali. Kartkował podręcznik, poruszał wargami jakby czytał formuły zanotowane na marginesach, niemal pieścił palcami niektóre strony. Harry wpatrywał się w jego smukłe dłonie. Dotykał kartek z czułością, delikatnie. Niektóre gładził tylko opuszkami, po innych przesuwał wzdłuż całej długości kartki. Kilka razy otarł się o stronę całą dłonią. Wierzchem, a potem wnętrzem dłoni. Jakby chciał im sprawić przyjemność, jakby to dla niego była przyjemność.

Harry nagle uświadomił sobie, że Snape w bardzo zmysłowy sposób głaszcze jego podręcznik. Głaszcze te strony, których on sam dotykał. Gdy patrzył na gesty Severusa miał wrażenie, jakby on sam był głaskany. A tutaj, tak, w tym miejscu stronica była lekko pomięta, bo zasnął nad książką czytając ją do późna w nocy. Snape wydawał się nie potrafić oderwać dłoni od tej strony. Rozprostowywał zagięte brzegi i głaskał wszystkimi palcami naraz.

Harry jęknął. Czuł te palce na swoim policzku. Teraz przesunęły się na usta. Obrysowały górną i dolną wargę. Nacisnęły. Palec wskazujący wsunął się delikatnie do środka. Dotknął zębów. Harry wysunął język. Koniuszkiem musnął opuszkę palca.

- To była moja książka - powiedział Snape. - Skąd ją masz?

Harry oprzytomniał na dźwięk tego głosu. Zdumiony patrzył na profesora, który stał przed katedrą przeglądając podręcznik. Co prawda nadal pieścił książkę tak, jakby to nie był pergamin, a skóra kochanka, ale zdecydowanie dotykał tylko podręcznika. Nie było żadnych palców NA ustach Harry'ego. Tym bardziej żadnych palców W jego ustach. Co to zatem było? To, co czuł przed chwilą? Nie miał zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym. Snape czekał na odpowiedź.

- PAŃSKA książka? Ale tu jest podpis „Książę Półkrwi".

- Taki żart Potter. Moja matka nazywała się Prince. I była czystej krwi czarodziejką. Mój ojciec był mugolem, więc logiczne, że jestem półkrwi czarodziejem.

-Tak jak Voldemort...

- I jak ty, Potter.

******************************

- Skoro to pańska książka, profesorze, to te wszystkie uwagi na marginesach...

- Tak.

- I zaklęcia i receptury...

- Tak, są moje.

- Ale miał pan wtedy tyle samo lat co ja! Jak pan to zrobił?? - Snape tylko się roześmiał.

- Nie obraź się Potter, ale po prostu byłem geniuszem z eliksirów i zaklęć.

Harry westchnął jakoś dziwnie smutno. Zielony płomień w jego oczach przygasł. Snape nawet bez użycia legilimencji zdawał sobie sprawę z jego emocji. Usta wypowiedziały słowa pocieszenia zanim zastanowił się nad tym, co mówi i dlaczego to robi. Owszem, bardzo pragnął, by ten cudowny chłopak, o którym myślał codziennie i o którym śnił nocami, podziwiał go. Ale nie kosztem upokorzenia.

- Nie masz powodu do czynienia sobie wyrzutów, Potter, ani do wstydu. Mnie magia otaczała od urodzenia. Ciebie wychowali mugole, którzy, z tego, co wiem, dokładali wszelkich starań, byś o magii nic nie wiedział. W zasadzie, to chyba powinienem cię przeprosić. - Firanka rzęs podniosła się znad zielonych oczu w niemym pytaniu.

- Tak, przeprosić, bo na pierwszych zajęciach eliksirów, na twoim pierwszym roku, dość ostro naskoczyłem na ciebie, że nie wiesz, co to jest mordownik. Gdyby wychowywali cię czarodzieje, wiedziałbyś to. Magiczne dzieci zdobywają pewną wiedzę w sposób naturalny w domu rodzinnym. Ty zacząłeś ją poznawać dopiero w szkole. A status Chłopca-Który-Przeżył, domyślam się, iż nie sprzyjał pogłębianiu wiedzy? Zamiast po prostu się uczyć, ty musiałeś walczyć z odradzającym się złem. Przy okazji nie dać się zabić i nie oszaleć. Nie było ci łatwo, Potter, prawda? Byłeś tylko dzieckiem, wrzuconym do innego świata, jak ze snu. I byłoby tu tak pięknie, gdyby nie to, że akurat w tym śnie ktoś dybie na twoje życie.

- Pamiętasz to jeszcze? - Harry zadał ciche pytanie. A Severus zdawał się nie zauważać, że Potter nie użył formy grzecznościowej, tylko zwrócił się do niego wprost. Nareszcie.

- Po tylu latach pamiętasz, co mówiłeś do mnie na pierwszych zajęciach?

- Pamiętam wszystko, co do ciebie mówiłem. Nie było to miłe, to, co mówiłem, ale to pamiętam.- To zdanie Severus powiedział całkiem wyraźnie. A potem dodał szeptem przeznaczonym tylko dla niego samego:

- I pamiętam to, co chciałbym tobie powiedzieć...


*hydnora – drapieżna roślina pasożytnicza występująca najczęściej w Afryce. Wydziela woń padliny. Heliotrop – rodzaj pachnących roślin obejmujący ok. 240 gatunków. Najpiękniej pachnący jest heliotrop peruwiański. Jego zapach przypomina wanilię, marcepan i ciasto z wiśniami. Absolut (esencja) heliotropu jest stosowany w produkcji perfum i kosmetyków.

**desiderio corporis (łac.) dosł. pragnienie/pożądanie ciała, metafor. namiętność; passio aeterna (łac.) wieczna namiętność, ale też wieczne cierpienie (zważywszy na podwójne znaczenie słowa passio).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro