Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. ᴘᴀᴘɪʟɪᴏɴᴇꜱ

Sania, jak się okazało, jest niezbędą osobą, a w zasadzie bohaterką na asgardzkim dworze. W zasadzie, gdyby nie ona i znajomość języka migowe, jakakolwiek rozmowa z Ellafiną skończyłaby się wstydliwym fiaskiem. Choć w oczach dworzan – niewiele starsza od panny de Kavalaris – dziewczyna jest służącą z dodatkową posadą tłumacza, to jednak w oczach samej Finki ma rangę powiernika jej najskrytszych sekretów. Może dlatego ich poczynania w czasie oczekiwania na powrót Sif, niejednego przysporzyły o lekki zawrót głowy.

– Panienko, naprawdę nie jestem pewna, czy to aby na pewno dobry pomysł. – Szatynka próbuje w jakikolwiek sposób wykręcić się z sytuacji, w jakiej przez drobne zagapienie się znajduje.

Tuż za nią siedząca Ellafina, gani ją lekkim szturchnięciem w ramię. Przecież obiecała, że nie będzie marudzić ani zgłaszać pretensji. Wraca do przerwanego na moment zajęcia. Przygryza wargę, skupiając się na tworzącej się w dłoniach wiązance. Kosmyki ciemnych włosów przepuszcza przez palce, próbując wpleść w nie pojedyncze kwiaty rosnące niedaleko fontanny, przy której się znajdują.

Dama bawiąca się czyimiś włosami. Widok z pewnością do tej pory niespotykany.

Obie jednak muszą przyznać, że znajdują się w niesamowitych okolicznościach przyrody. Asgardzkie ogrody zupełnie nie przypominają zaniedbanych na skutek wojny, wyjałowionych ziem wokół ich domu. Znajdują się w zupełnie innym świecie, zupełnie jakby te wszystkie wspomnienia były zaledwie marną zabawą ich wyobraźni. Ogromna fontanna z rzeźbionymi, mitycznymi stworzeniami lasów umila im czas delikatnym szumem wody, a tym samym służy dość niecodzienne siedzisko. Kolorowe kwiaty rosną na kilkudziesięciu klombach rozsianych po całym terenie ogrodzonym zielonym żywopłotem, który tworzy sieć labiryntowych korytarzy. Tajemnicze zakątki tego – na swój sposób – magicznego miejsca wciąż stoją przed Ellafiną otworem. Pewnie Arani sama wyciągnie ją na spacer. Można się nawet natknąć na stałych mieszkańców pałacowych ogrodów – grajkowie zaklęci kamień grają na swoich zaklętych instrumentach.

– Kiedy dołączy do ciebie panienka Sif? – pyta wciąż siedząca służka, której nie chce przysporzyć dodatkowych problemów.

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, blondynka musi puścić trzymane pasma włosów służki i kilkoma bardziej skomplikowanym ruchami, oznajmić, że patronka zbóż zajmuje się oględzinami spichlerzy na polecenie Odyna.

– Gdy wszystko wróci do normalności, ciebie również to czeka panienko – stwierdza, chcąc przewidzieć jej przyszłość. — Byłabym zapomniała. Wczoraj pytałam kucharza i jego pomocnika, czy na targu można zdobyć trochę grenantli.

Brunetka zerka na swoją opiekunkę, która zmarszczy czoło.

– Jeśli się zastanawiasz, czy będziesz tam mogła pójść sama? – Delikatny uśmiech blondynki, tylko utwierdza ją w przypuszczeniach. – W tym pałacu, nigdy. Lepiej to komuś zlecić.

Tak wyglądają rozmowy z boku bardziej przypominające zadziwiająco długi monolog.

Cienką wstążką wiąże włosy Sanii. Wzdycha przeciągle, bo właśnie skończyły jej się pomysły na urozmaicenie wolnego czasu. Nie wie, co mogłaby teraz robić. Sif ma do niej dołączyć, gdy rzucany cień wieżyczki sięgnie fontanny, a do tego momentu zostało jeszcze kilka bardzo długich chwil. Zdecydowanie powinna zapytać o położenie pałacowej biblioteki. Z pewnością znajdzie się tam kilka pozycji, które mniej lub bardziej ją zainteresują.

Nie sądziła, że zacznie tęsknić za domem – pewnie powoduje to wszechobecna nuda niżeli godne pożałowania spojrzenia. Szczególnie te wczesnym rankiem. Razem z młodszą siostrą spowodowały niewielki raban, gdy tej młodszej nie znaleziono w tymczasowej komnacie. Dlaczego wszyscy od razu założyli porwanie? Tylko spały razem w jednej komnacie, jak co dzień, a to z pewnością nie jest przestępstwo.

Nie zmienia to faktu, że wciąż się nudzi. Plecenie kolejnych wianków nie wchodził w rachubę, a dłuższa przejażdżka konno musi jeszcze trochę poczekać, mimo kuszących widoków, jakie rozpościerają się ze strzelistych okien komnaty. Nie może opuścić asgardzkiego dworu, gdy lada moment ma poznać synów Odyna.

Odpowiednio wcześnie starała się do tego przygotować, a Sania biorąc tutejsze sługi na spytki, niewiele zdołała się dowiedzieć odnośnie znamienitych – w całym królestwie – książąt, jakby jakiekolwiek słowo wypowiedziane pod adresem ich osobistości, ma grozić śmiercią. Przecież matka mówiła, a wręcz powtarzała jak mantrę, że z dziećmi asgardzkiego dworu zdoła się dogadać, mimo drobnych ograniczeń technicznych.

Gdzieś w oddali trębacz daje sygnał na kolejną zmianę warty, a nagły ruch u jednego z wejść do tej odsłoniętej części ogrodu przyciąga uwagę dwojga dziewcząt – wciąż siedzących przy fontannie. Straże prezentują broń, stając sztywnie na baczność, rozluźniają posturę, dopiero gdy dwójka szybko idących mężczyzn minie ich – pozdrawiając lekkim skinieniem głowy.

Chyba mogą wnioskować, że właśnie pojawili się dwaj bracia. Choć prócz blond włosów nie można było się dopatrzyć początkowo niczego, co wskazywałoby na wspólną krew, to gdy się zbliżyli, Ellafina mogła mieć pewność, że oczy nigdy nie kłamią i nawet teraz miały w sobie coś z jej dobrodziejki Frigg.

Wstają, dygając przed przybyłymi, czego wymaga etykieta. Ci nie są dłużni i sami ponownie skinają głowami – tym razem nieco bardziej wyraźnie – chcąc wyrazić gościnny szacunek obecnym w ich pałacu przybyszom. Ciekawe czy gdyby zaprzestali tych konwenansów, to świat by się zawalił.

– Matka prosiła, żeby się z tobą jak najszybciej przywitać, pani. – Z szarmancką elegancją, wyższy, ze znacznie dłuższymi włosami, ujmuje dłoń ciemnowłosej służki, muskając ją ustami. Zerka zdezorientowana na Ellafine, która jedynie uśmiecha się, przygryzając wargę. – Pozwól, że się przedstawię. Jestem Thor, a to mój brat Baldur. Niestety Loki zniknął szybciej, niż myślałem. Szybciej można się dogadać z jego cieniem czy nawet wokarami.

Zapada krótka cisza. Sania za bardzo nie wie, co ma zrobić. Widocznie najlepszym pomysłem, a jednocześnie wyjściem z tej niecodziennej sytuacji jest przyznanie się i demaskacja drobnego błędu.

– Właściwie to, ja nie jestem – przerywa jej delikatny uścisk dłoni na ramieniu. Uśmiechnięty Thor wpatruje się w postać służki, nie zwracając uwagi na stojącą tuż za nią blondynkę. Nawet zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełnił jakiejś gafy, ale cisza ze strony Baldera nie wskazuje na żaden błąd. Przynajmniej z jego strony.

– Ellafina! – Dobiega ich głos zbliżającego się dziecka, które zupełnie przez przypadek kończy wypowiedź Sanii. – Finka chodź. Muszę ci coś pokazać.

Na oko kilkusetletnia dziewczynka uczepia się sukni blondynki, która wciąż stoi cicho, ciągnąc ją w tylko sobie znanym kierunku. Starsza siostra – wciąż lekko rozbawiona – gani ją za ignorowanie obecności młodych gospodarzy. Blondyneczka niechętnie się obraca – widocznie naburmuszona na siostrę – ujmuje rąbek sukienki i kłania się w pas. Jeszcze rzuca w przestrzeń zaskakujące szybkie i niepasujące do sytuacji – Cześć.

– Teraz ze mną pójdziesz? – mówi błagalnie, przyklejając się do nóg dziewczyny, która przytakuje.

Dopełniają odpowiednich formalności przed odejściem, pozostawiając trójkę w dość niezręcznej sytuacji.

– Czyli – Thor przygląda się zmieszanej szatynce. – Ty nie jesteś Ellafina?

– Mówiłam, a przynajmniej starałam się powiedzieć, że nie, Wasza Wysokość – mówi.

– Nie mogłaś trochę szybciej? – Pyta w myślach widząc oburzenie matki.

Sania chce odpowiedzieć, ale ubiega ją krótko ścięty blondyn, który wciąż stoi obok swojego brata.

– Może dlatego, drogi bracie, że nigdy nie dajesz, nikomu dojść do słowa. – Zwraca się najpierw do Thora. – Wybacz za głupotę mojego brata. Idiota wciąż pozostanie idiotą. I bardzo cię proszę, nie wspominaj nikomu, co tutaj zaszło. – Kończy dyplomatycznie i obserwuje, jak dziewczyna powoli odchodzi, znikając za najbliższym rogiem.

– Chyba się zapomniałeś, kto z nas jest większym idiotą. – zwraca mu uwagę Thor.

– Na twoje szczęście, Loki w tym zestawieniu wciąż pozostaje wyżej od ciebie. Poza tym — prowokuje do kolejnej braterskiej bójki. – Z nas dwóch to ty się wciąż nabierasz na jego sztuczki.

Wychowanie dziecka, a równoczesne podążanie za nim dla rodziców jest skomplikowanym procesem wychowawczym, wymagającym nadludzkich sił. Nic dziwnego, że Ellafinie trudno jest nadążyć za dzieckiem, które rozpiera ekscytacja z bliżej nieokreślonego powodu. Ciągnięta przez młodszą siostrę – z większą siłą, niż przez konia, który wystraszył się upadającej na ziemię stalowej podkowy – dziewczyna z trudem hamuje małego demona. To musi być cud, że jej bladoniebieska suknia jeszcze nie jest rozerwana.

Przemieszczają oświetlone słonecznym światłem zawiłe korytarze, a dziewczyna nie może dojść do wniosku, co może być warte aż takiej uwagi dziewczynki. Ponownie próbuje zatrzymać ją wszelkimi sposobami, ale jej młodszy odpowiednik jest bardziej zafascynowany swoim znaleziskiem niż niemymi upomnieniami siostry.

Drobna dłoń nagle puszcza kolorowy materiał, ruszając biegiem przez korytarz, a do uszu Ellafiny dociera tylko jedno słowo:

– Motylek.

W ślad za siostrą również przyśpiesza i właśnie to jest jej błędem, bo nigdy nie miała w zwyczaju wpadać na ludzi.

Koszyk pełen owoców ląduje na ziemi, a czerwone błajkolie toczą się po lśniącej posadzce – każde w inną stronę. Wystraszona dziewczyna, na którą wpadła, dopiero po chwili spogląda na nieruchomą Ellafine.

– Z całego serca panienkę przepraszam – mówi, pośpiesznie rzucając się na kolana, chcąc jak najszybciej pozbierać rozrzucone owoce. – To moja wina, ja naprawdę nie chciałam na panienkę wpaść, a mama wciąż mi powtarza, że mam uważać jak chodzę.

Ellafina przyklęka tuż obok niej i nic nie robiąc sobie z jej przeprosin, pomaga posprzątać po stłuczce, która wynikła głównie z jej winy. Podaje młodej dziewczynie w brązowym fartuszku przywiązanym do spódnicy ostatnie błajkolie, a ta spogląda na nią nieco zaskoczona.

– Proszę nie mówić niczego przełożonej. – Niewiele brakowało, żeby zaczęła płakać. – Ja naprawdę nie chcę stracić tej posady. Mam chorego ojca i... – Dalsze jej tłumaczenia przerywa uniesiona ręka. Kolejnym gestem zapewnia ją, że nikt o niczym się nie dowie, tłumacząc, że wina wcale nie leży po jej stronie. Służka nieco zaskoczona wpatruje się w kolejne gesty blondwłosej panienki, która przez cały czas uśmiecha się do niej pokrzepiająco. – Bardzo panience dziękuję i ma rację, że wina leży pośrodku.

Zaskoczona Ellafina pyta rękoma, czy rozumie jej mowę gestów.

– Stamtąd skąd pochodzę, wszyscy ją znają. – Kolejny ruch dłoni, jest kolejnym ruchem burzącym wszelkie granice. – Jeżeli panienka znajdzie czas, chętnie opowiem – odpowiada na pytanie zadane przez gościa.

Ich krótką rozmowę przerywają nagłe, miarowe kroki, idącego szybkim tempem mężczyzny. Służka trzymająca kosz błajkoli dyga – z twarzą skierowaną ku ziemi – przed czarnowłosym mężczyzną, który obrzuca karcącym spojrzeniem blondynkę, która o tak prozaicznej czynności zupełnie zapomniała. W jego oczach zapisuje się jako węsząca nowicjuszka, a mniemaniu plotki między służbą w czasie pracy są niedopuszczalne. Odyn zdecydowanie powinien w końcu zwrócić na to uwagę.

Ellafina mimowolnie podąża wzrokiem za mężczyzną w szatach odcieniu dość ciemnej zieleni, którego posępna postać odznacza się na pełnym sztucznego życia korytarzu.

– Kto to był? – Dziewczyna upewnia się, czy dobrze rozumie pytanie blondynki. – Książę Loki. Radzę panience na niego uważać. Ludzie mówią, że każdego dnia ma inną kochankę, a jednej zabił męża, żeby spotykać się z kobietą bez wyrzutów sumienia. – Widząc wciąż zmarszczone czoło dziewczyny, dodaje pośpiesznie. – Ale nie ma czym się czym przejmować. Ludzie to ludzie wciąż będą gadać. Czy mogę zabrać tę błajkolię?

Wyrwana z własnych myśli blondynka zerka na dłoń, w której wciąż trzyma owoc.

– Mogę przynieść panience czyste z kuchni – deklaruje się, gdy tylko odczyta z gestów wyraźne zaprzeczenie jej słowom, a po chwili pyta jeszcze o jej imię. – Ertera, pani. Pozwól, że wrócę do swoich obowiązków.

Odchodzi nie tyle z własnej chęci, ile dostrzeżenia osoby, która może zwrócić uwagę na jej drobne nieróbstwo. Ellafina przeciera owoc w kawałku sukna tworzącego część jej sukienki i niczym niezrażona gryzie słodki miąższ.

– Tutaj jesteś. Nawet nie wiesz, ile zajęło znalezienie ciebie. – Niczym umęczony wojownik, z nikąd pojawia się Sif. – Myślałam, że nigdy nie wyrwę się ze spichlerza. Urzędnicy w tym roku są strasznie marudni, czego nie rozumiem, bo zboża jest na tyle, żeby móc go ewentualnie rozdać więcej.

Blondynka wykonuje kilka szybkich gestów, których Sif nijak nie może zrozumieć. Nieco zmieszana parzy na towarzyszkę, zastanawiając się, gdzie podziewa się służka, rozumiejąca jej mowę.

– Dalej nie rozumiem, co do mnie migasz – stwierdza po chwili. — Dlatego poprosiłam o to. – Spod połów swojej sukni wyciąga tabliczkę, do której dołączono kawałek kredy. — Widziałaś może Thora? Z tego, co pamiętam, miał się z tobą odpowiednio przywitać.

Niezadowolona Ellafina bierze od dziewczyny przedmiot i sprawnie przelewa na niego swoje myśli.

Widziałam się z nim w ogrodach, ale musiałam ich opuścić. Został z Sanią i Balderem.

– Co, dlaczego? – Ne kryje swojego zdziwienia.

Nie wiem. Sama musisz go zapytać.

Ellafina ciągnie brunetkę do swojej komnaty – nim ta przetworzyła otrzymaną odpowiedź – z myślą, że nie jest w stanie wiecznie pisać swoich słów. Wychodzi z przeświadczenia, że czas naprawić tę niedyspozycję, a przy okazji przygotować się na zbliżającą wieczerzę. Całkowicie zapomina o młodszej siostry, która biega pałacowymi korytarzami tuż za swoim przyjacielem. Przecież jest na tyle dużym dzieckiem, że powinna dać sobie radę.

Motyl ucieka za każdym razem, gdy drobne dłonie próbują go chwycić. Umyka, gdy palce, choć odrobinę mają musnąć jego piękne skrzydła. Arani w swoim krótkim – choć zaledwie kilkuset letnim – niejednokrotnie widziała takie zwierzątko, ale jeszcze nigdy o tak pięknych i dużych skrzydłach.

Nie rozumie, dlaczego Finka za nią nie pobiegła. W jej przeświadczeniu blondynka będzie żałować, że nie może go podziwiać, gdy tylko o nim opowie. Cały świat małej dziewczynki skupia się na urodziwym owadzie, za którym krok w krok podąża, chichocząc cicho, gdy przypadkiem ociera się o jej zaróżowione policzki.

– Zaczekaj! – Po raz kolejny pokrzykuje za swoim skrzydlatym towarzyszem, który ponownie nie słucha jej prośby. Może powinna nadać mu imię i wtedy przestanie przed nią uciekać.

Zakrada się na palcach do żyjątka, które ląduje na kolanie rzeźby przedstawiającej Nafu, jakby chciało na moment odsapnąć. Podrywa się nagle z miejsca i wlatuje do komnaty, której drzwi są lekko uchylone.

Dziewczynka zatrzymuje się przed wysokimi drzwiami, zastanawiając, czy powinna tam wejść. Mama by jej pewnie zabroniła, ale jej tu nie ma i nikt nie może wiedzieć, co zrobiła, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na chwilę zerknąć do środka za skrzydlatym przyjacielem.

Wzdycha przeciągle, wyobrażając sobie, że stoi przed arcyważnym zadaniem. Najpierw przez szparę wpycha głowę, aby się rozejrzeć, czy nikogo nie ma w środku. Na szczęście oprócz kilku stosików książek i stołu, na którym znajdują się dziwne, szklane naczynia wypełnione kolorowym płynem. Nie znajduje nikogo. Jej uwagę zwraca nieustanne stukanie o szybę niewielkiego okna w ścianie. Uśmiecha się na widok motyla, który próbuje się wydostać.

Wchodzi się cichutko do środka, gdyby jednak kogoś przez przypadek miała obudzić. Powoli postępuje naprzód, a jej różowa sukienka porusza się pod wpływem ruchów.

– Matka cię nie nauczyła, że nie wchodzi się do cudzych pomieszczeń? – Zastyga w bezruchu, słysząc poirytowany głos mężczyzny, który z założonymi z tyłu rękami wychodzi z szarego cienia półki.

Przybiera najbardziej uroczy wyraz twarzy, jaki potrafi i w dość nieudolny sposób próbuje się usprawiedliwić przed nieznajomym, niezadowolonym z jej odwiedzin.

– Motylek?

Łączy dłonie w koszyczek, przyglądając się ciemnowłosemu mężczyźnie, który podchodzi do okna i ostentacyjnie wypuszcza owada.

– Dlaczego to zrobiłeś? – pyta urażona jego wyniosłym zachowaniem. Przecież jak mógł wypuścić jej przyjaciela?!

– Prawidłowe pytanie powinno brzmieć, dlaczego weszłaś do tego pomieszczenia? – Ponawia pytanie, stając naprzeciw dziewczynki, wciąż zachowując swoją oziębłość i dystans w stosunku do swojego potencjalnego wroga. Trzeba być ostrożnym, nieważne z kim rozmawiając.

– Dlaczego wypuściłeś mojego przyjaciela? – Nie daje za wygraną. Loki unosi zdziwiony, zaciekłością skrywającą się w tym małym ciele, brew. Przez myśl nawet przechodzi, że dziewczynka wygląda zupełnie, jak on podczas słownych utarczek bratem.

– Motyl nie może być twoim przyjacielem – odpowiada wyjątkowo spokojnie jak na swój zmienny charakter. Niesamowite, w jaki oschły sposób potrafi się odnieść do drugiej osoby. – Powinnaś mieć takich w twoim wieku albo nie mieć żadnych, żeby nie musieć narażać się na śmierć.

– Jesteś głupi – mówi dobitnie, z wyższością unosząc głowę.

– Głupi dlatego, że wypuściłem motyla, czy powiedziałem prawdę? – ciągnie dalej tę wyjątkowo zabawną wymianę zdań, która donikąd nie prowadzi. Wyjątkowo ciekawym jest stwierdzenie, że on władający sztuką magii, umiejący przygotować każdą truciznę, znający każde tajemne wyjście i wejście z Asgardu, w oczach tej młodej istoty, jest głupi.

– Bo tak. – Krzyżuje ręce na piersi. – Ellafina, też by powiedziała, że jesteś głupi.

– Słyszałaś, że starszych nie wolno obrażać? – odpowiada. Jego uwadze nie umyka jej uszczypliwy komentarz, który przyznawał rację Thorowi, a tego już strawić nie może.

– Ciebie można – mówi, nic sobie nie robiąc z faktu, że właśnie wyprowadziła go z równowagi. Zdecydowanie musiała rozmawiać z jednym z jego braci.  – Jesteś głupi, więc można. Mówisz, że motylek nie może być moim przyjacielem, a to nieprawda.

W tylko jeden sposób może z nią wygrać. Stosując znane mu oszustwo.

– Zrobimy tak. – Kuca. – Uwierzę, że jestem głupi, jeśli wygrasz w zagadki. – Widocznie znalazła się jeszcze jedna osoba, dla której Loki może być miły. W końcu stoi w jednym kawałku, pomimo jawnej obrazy jego osoby. Ewentualnie młody bóg psot ma za nadrzędne pokonanie dziecka w zagadkach.

– A co ja z tego będę miała? – pyta zaintrygowana niecodzienną propozycją i wizją rychłej wygranej. W końcu była mistrzynią zagadek.

– Pokażę ci sztuczkę. – Proponuje, bo każda możliwość popisania się swoimi zdolnościami, jest na wagę złota.

Zaciska usta, zastanawiając się nad jego propozycją. Mimowolnie zaczyna się kołysać.

– Jaką?

– Tajemnica. – odpowiada, uśmiechając się cwanie. – Mam nadzieję, że lubisz zagadki?

Kiwia głową, przyglądając się poczynaniom mężczyzny, którego zielonkawe oczy bystro badają jej niewielką osobę.

Chwilę szuka w pamięci odpowiedniego pytania, aż w końcu jego usta opuszcza prosty zlepek wyrazów, który w jego mniemaniu rozwiązałby bobas.

– Co biegnie przez lasy, góry i wzniesienia? Tworzy mosty, pnie się raz w górę, raz w dół?

– To proste. Droga! To zawsze jest droga. – Dziwi się szybkością, z jaką odpowiedziała.

Nie sądził, że ktokolwiek może znać odpowiedź na to pytanie. Normalnie zastawał swojego rozmówcę z daleko posuniętą fazą myśleniową.

– Gdy to masz, chcesz się tym podzielić. Gdy się tym dzielisz, już tego nie masz – mówi wyraźnie zadowolony z trudności zagadki, jaką udało mu się stworzyć.

– Ale to nie ma nic wspólnego ze sztuczką. – próbuje wyrazić w jakikolwiek sposób swoje niezadowolenie, a w Lokim wzbudzić, choć odrobinę empatii, bo to nie jego zżera ciekawość.

– Jak ci powiem, to nie będzie zabawy, ale z tego, co widzę, to nie znasz odpowiedzi na moją zagadkę. – odpowiada z wyraźną wyższością, a w zielonych oczach przechodzących w pewien odcień błękitu pojawiają się iskierki zwiastujące rychłą psotę.

– Znam! – zaprzecza, nim zdąży skończyć swoją myśl. – Mówisz o sekrecie, który mam, ale jak ci powiem, to go już nie będzie, więc teraz możesz mi pokazać sztuczkę.

– Gra się jeszcze nie skończyła – stwierdza.

– Ale możesz mi pokazać sztuczkę i zadać ostatnie pytania – mówi słodko.

Wzdycha. Dzieci. Kto zrozumie tych małych przekonujących manipulatorów?

Wyciąga dłoń i prosi, żeby dziewczynka się do niego zbliżyła oraz uważnie spoglądała na to, co będzie się dziać. Zachwycona wydaje z siebie cichy pisk, szeroko otwierając oczy. Niesłyszalnie zadaje pytanie, jak on to zrobił.

Sztuką, którą nauczyła go matka, formuje skrzydła, które mienią się kolorami tęczy. Tcha w nie złudne życie, a stworzonko w jego rękach porusza nimi niepewnie. Raz za razem rozkłada swój atrybut piękna, wprawiając w zdumienie małą dziewczynkę.

– Teraz ostatnia zagadka. Według umowy, tak? – Umowy, którą chwilę temu zmienił. Dziewczynka wciąż całą uwagę poświęca nowemu przyjacielowi, lecz mimo to zgadza się na propozycję. – Trzeci mąż dał jej syna, syn z matki zrodzony, a matka z syna. Kim jest ta dziwna rodzina, która co dzień na nowo się tworzy?*

Dopiero po chwili milczenia jest na tyle odważna, żeby się przyznać, że nie wie, zapytując o ewentualną pomoc z zewnątrz:

– A mogę zapytać Ellafinę?

– To twoja kolejna wymyślona przyjaciółka, która podobno też uważa, że jestem głupi? – kpi.

– Nie – zaprzecza twardo. – To najmądrzejsza osoba, jaką znam. Mądrzejsza nawet od ciebie.

Na korytarzu rozlega się niewyraźnie nawoływanie Arani, która krzywi się na myśl, że musiałaby opuścić pana czarującego motylki.

– Chyba musisz iść i następnym razem nie wchodź bez pukania. Jasne? – przestrzega ją.

Jeszcze zanim wychodzi, mówi mu coś, czego w zupełności by się nie spodziewał usłyszeć od kogokolwiek.

Motylki chyba cię lubią.

Dzieci. Niewinne, ulotne, zbyt delikatne i zdecydowanie nie gotowe na piekło świata. Zupełnie jak motyle.

Patrzy na lśniącego owada na swojej dłoni. Nie waha się, by ją zamknąć i pozbawić życia tę niczemu winną istotę. Otrzepuje ręce, pozbywając się powstałego pyłku. Razem ze skrzydlatym owadem znika z jego twarzy sztuczny uśmiech. W końcu a powrót zaczyna być sobą i wraca do swojego wcześniejszego zajęcia.

Motyle też uważają, że Loki jest głupi, ale mu nie powiedzą, bo się boją.

*kto chętny może poszukać odpowiedzi na to pytanie w mitologii nordyckiej. Zdecydowanie nie polecam przekładu Geimana.

Nie wiem czemu, ale gdy zaczynam poprawiać to opowiadanie, to w pewnym momencie zaczynam cisnąć totalną beke.
Tym czasem lecę popitalać po dachach Florencji i Paryża.
Czytamy się niedługo, a dzisiejszy tytuł rozdziału, to: Motyle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro