20. ᴠᴇʀʙᴀ ᴠᴏʟᴀɴᴛ
ꜱᴄʀɪᴘᴛᴀ ᴍᴀɴᴇɴᴛ
— Jak to nie wiesz, gdzie pojechała?! — krzyk Sani płoszy stroszącą pióra skółkę, która przysiadła na jednej z belek podtrzymujących stajenny strop. — Siedzisz tu całymi dniami, więc musiałeś widzieć, jak się wymyka razem z Kadarkiem.
Zmieszany strażnik kuli się pod naporem spojrzenia kobiety i bezwiednie przesuwa stopą niewidzialny kamień. Nic innego mu przecież nie pozostaje, bo przecież nikt, kto choć trochę grzeszy inteligencją, nie przeoczyłby półtonowego zwierzęcia przechodzącego tuż pod jego nosem. Mściwa ręka Sanii dosięgnie go, nawet jeśli udałoby mu się uciec na drugi koniec Yggdrasilu, więc po co marnować swój czas i zdrowie? Skoro nie uda mu się przed nią uciec. W kościach przeczuwał, że w ostatnim czasie było aż za spokojnie i tylko czekał, aż coś wybuchnie.
I proszę, wybuchło.
— Dobrze wiesz, że prędzej czy później i tak by się stąd wymknęła, Sanio — odpowiada, próbując ratować swoją marną sytuację. — Znasz ją dłużej niż ja, więc chyba mogłaś się tego spodziewać. Poprawka, wszyscy mogliśmy się tego spodziewać. Poza tym ona jest gorsza niż Aranii. Już tę małą psotnicę jest łatwiej upilnować niż pierworodną Veraksa.
— Myślisz, że o tym nie wiem? Problem w tym, że Nasilia każe mnie wychłostać. Sama kazała mi dopilnować, żeby nic przez przypadek się nie wydało. Wystarczy, że Frigga i Sif są zamieszane w całą tę szopkę, a królowa i tak się mocno wahała po ostatnich plotkach o domniemanym szpiegu w Diafanis.
— Wybacz mi, ale dlaczego wasze oddziały są wciąż tak wielką tajemnicą, skoro wygraliśmy wojnę. Już nawet nie wiemy, co mamy odpowiadać, bo oficjalna wersja, którą mamy wpajać wszystkim spoza Diafanis jest wręcz absurdalna.
— Zdaję sobię z tego sprawę, ale po tym, co zaszło na feralnym ślubie, wątpię, żeby zawieszenie broni trwało w nieskończoność, a efekt zaskoczenia zawsze się może przydać — odpowiada poddenerwowana. Ostatnio zdecydowanie pojawia się zbyt dużo niewiadomych i okazji do błędów. Zdecydowanie będzie musiała zaparzyć sobie dodatkową porcję waleriany. Kątem oka dostrzega nadwornego stajennego, pchającego drewnianą taczkę pełną siana. — Lepiej stąd chodźmy.
Mężczyzna wzdycha, podążając obok kobiety w stronę głównego wejścia. Krzyżuje za plecami dłonie, mając nadzieję, że ta niezwykle myślicielska poza przywoła jakikolwiek pomysł nawet ten najbardziej idiotyczny. W końcu muszą wybrnąć z tej sytuacji obronną ręką, która pociągnie za sobą niekoniecznie te śmiertelne ofiary. O Ellafinę raczej się nie martwi, w końcu nie raz zdarzyło mu się brać udział w patrolu pod jej komendą i aż zazdrościł dziewczynie tak celnego oka. Oczywiście to nie sprawiło, że przestał się bać córki władcy Diafanis. Zawsze podziwiał silne kobiety, ale świadomość tego, że ta konkretna nawet nie mrugnie okiem, gdy poderżnie mu gardło w przypadku przypadkowej niesubordynacji, od zawsze go przeraża. Dlatego nawet pod groźbą kary śmierci nie przyzna się Sanii, że sprzymierzył się z blondynką przeciwko jej własnej służącej.
Bo jeśli miał wybrać śmierć z rąk Sanii bądź Ellafiny zdecydowanie woli nie podpaść tej drugiej, biorąc pod uwagę, że nie patyczkowałaby się z jego jelitami, które swoją drogą nawet lubił. Na tę myśl, bezwiednie poklepał się po brzuchu.
— Chyba przejmujesz się tym aż za bardzo, Sanio — stwierdza, splatając dłonie za plecami.
— Nie drażnij mnie Erverze.
— Jakbym śmiał — odpowiada obronnie, unosząc dłonie w górę. — Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ty dopilnujesz, żeby ani Nasilia, ani nikt inny nie dowiedział się o tym, że Ellafina się wymknęła, a ja postaram się ją sprowadzić z powrotem. Jeśli chcemy to załatwić jakkolwiek po cichu, to innego wyjścia nie widzę.
— Mimo wszystko, wszystkim wyjdzie na zdrowie, jeśli to ja po nią pojadę — rzuca od niechcenia dziewczyna, nerwowo skubiąc skórkę paznokcia. — Chyba nam ją na tyle dobrze, żeby móc przypuszczać, gdzie się udała. Zajmiesz się całą resztą tutaj na miejscu, Erverze.
— Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Wzbudzę zbyt duże podejrzenia, jeśli nagle zacznę się kręcić bliżej pałacu. Wbrew pozorom lubię swoją głowę.
Sania wzdycha przeciągle. Ten dzień miał się potoczyć zupełnie inaczej. Wciąż czeka na nią odprężająca kąpiel oraz kruche ciastka, które po kryjomu wyniosła z kuchni i nawet nie czuje z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, bo przecież świeże wypieki były wystawione na widoku. Ellafina pokrzyżowała plany spokojnego wyjazdu i przyjemnego wieczoru.
— Dobrze. Ten jeden, jedyny raz mogę się z tobą zgodzić, ale nie myśl sobie, że będzie tak zawsze — ostrzega go, dźgając palcem w klatkę piersiową. — Postaraj się wymknąć z pałacu po cichu i równie niepostrzeżenie wrócić, a mnie może uda się wymyślić coś na tyle sensownego, żeby nie skracali nas o głowę.
— Mogę cię zapewnić, że zostawiasz tę sprawę w dobrych rękach.
Mężczyzna mruga do dziewczyny, żeby wrócić do wnętrza stajni. Sania jeszcze przez moment podąża za nim wzrokiem, aby po chwili wyrzucać sobie w myślach, że ośmieliła się przystać na jego propozycje. Nawet nie przypuszcza, bo jest święcie przekonana, że to spartaczy. Pociera czoło, w duchu wymawiając litanię do wszystkich znanych jej bóstw, jak i tych, które niekoniecznie mogłyby wspomóc jej beznadziejnie nieprzemyślany plan. W końcu mistycznego wsparcia nigdy za wiele, gdy nad twoją własną głową pojawia się widmo wściekłego władcy Asgardu, jak praktycznie całego dworu Diafanis. Z ciężkim sercem musi stwierdzić, że Veraks chyba niczego nie przemyślał, gdy udało im się podpisać pakt pokojowy z Surtrem, bo jak się okazuje, jeszcze długa droga przed nimi zanim im się uda wszystko naprostować.
Zresztą mogła się spodziewać, że prędzej czy później z takową sytuacją jak ta przyjdzie jej się zmierzyć. W końcu Ellafina nawet obliczu wojny, a tym bardziej realnej śmierci z rąk wroga, łamała wszelkie zasady, żeby chociaż przez chwilę poczuć się wolnym. Poza tym, gdyby to były normalne warunki jej pracy zbytnio by się tym nie przejmowała, ale zbyt dobrze pamięta rozmowę z Veraksem i samą Nasilią, jeszcze zanim wyruszyli do Asgardu. Wszystko po to, żeby pewnej, starej i poniekąd zapomnianej tradycji stało się zadość i w szeregach Amazonek znalazła się przynajmniej jedna osoba spoza granic Diafanis; albo chociaż nie była rdzenną Diafanijką. Samej Sanii wydaje się to niezwykle głupie, biorąc pod uwagę, że ostatnie setki tysiące lat, gdy toczyli zażartą wojnę z Surtrem, w ich oddziałach nie znajdowała się ani jedna osoba z zewnątrz, więc nie widzi najmniejszego sensu, żeby wracać do tej zapomnianej tradycji.
Dziewczyna wita się z kulejącym kowalem, odpowiadając zdawkowo na jego pytanie o samopoczucie. Stara się przemknąć do ogrodów od strony padoków, których ogrodzenia, nadają się do gruntownej naprawy oraz porządnego malowania. Para gniadych koni zerka na nią, nie przerywając spokojnego przeżuwania, po czym wraca do walki z latającymi wokół muchami, robiąc sobie tym przerwę między kolejnymi skubnięciami trawy. Mija kilku stajennych prowadzących klacze z ich źrebakami, które niekoniecznie chcą podążać za matką. Czemu zresztą nie da się dziwić, świat zawsze będzie bardziej interesujący, nawet dla końskiego dziecka, bardziej niż ogrodzone pastwisko.
W końcu skręca za jeden ze stajennych rogów, równocześnie spoglądając za siebie.
Stary nawyk nie pozwala jej w spokoju wrócić do obowiązków. Nie ważne jak bardzo będzie się starać, potrzeba spojrzenia za siebie i skontrolowania, czy aby nikt za nią nie idzie, będzie silniejsza. Tylko tym razem bardziej powinna się skupić nad tym, co los stawia przed nią, aniżeli puszcza za nią w pogoń.
— Wymknęła ci się, a ty wysłałaś jednego ze swoich pachołków? — niski i nieco prześmiewczy głos dociera do jej uszy. Sania przymyka oczy, przeklinając się w myślach. — Jeśli chciałaś to załatwić po kryjomu, mogłaś nie krzyczeć na pół stajni, chociaż założę się, że w sąsiednich królestwie równie dobrze cię słyszano co tutaj.
Czarnowłosy mężczyzna uśmiecha się do niej parszywie. Wydaje się wyjątkowo zrelaksowany, szczególnie gdy nonszalancko opiera się o drewnianą ścianę stajni. Sania nienawidzi, gdy widzi, jak ktoś pławi się swoim przypadkowym i przedwczesnym zwycięstwem. W duchu życzy, żeby przypadkowa podkowa obiła szanownemu księciu nos.
— Nawet jeśli było mnie słychać głośno i wyraźnie, nie sądzę, żeby to było coś, co mogłoby cię interesować, Loki — odpowiada, rzucając wzrokiem błyskawice w jego stronę.
— Oh, ale gdzie się podziało twoje jakże wyszukane „książęca mość", Sanio? Czyżby w twoim małym królestwie pośrodku niczego nie nauczyli cię, jak się powinno zwracać do możnowładców. A co do twoich krzyków, wcale nie przeczę, że mogłyby mnie interesować, szczególnie krzyczana treść wydawała się godna uwagi. Poza tym, niezwykłą przyjemność sprawia mi patrzenie, jak bardzo powoli popadacie w panikę, tylko dlatego, że Ellafina postanowiła wybrać się na samowolną wycieczkę.
— Cokolwiek zamierzasz zrobić, prawdopodobnie ci się nie uda i nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek tutaj wspominał o panice poza tobą. Po prostu się martwię, Ellafina nie zna tych terenów. Kto wie, co się może stać? — odpowiada mu, mając nadzieję, że kłamstwo, które wypowiedziała, będzie wystarczająco dobre, żeby przekonać Lokiego. Przy okazji stara się wyjść na pustą idiotkę, co bardzo uratowałoby jej skórę, ale domyśla się, że na ten ruch jest zdecydowanie za późno.
Chociaż kogo próbuje oszukać; biorąc pod uwagę, że rozmawia z samym księciem kłamstwa, ma wrażenie, że porwała się z motyką na słońce. Sania dość głośno przełyka ślinę, czując na sobie ciężkie spojrzenie mężczyzny.
— W twoje słowa z pewnością uwierzyłby Odyn obłaskawiony delikatną ręką Friggi — stwierdza cierpko Loki. — Myślę jednak, że bardziej zainteresuje go fakt, że jeden z waszych żołnierzyków, bez żadnego rozkazu opuścił mury Asgardu, a wtedy cała ta wasza farsa wyjdzie na jaw.
— Myślisz, że twoje groźby robią na mnie jakiekolwiek wrażenie? Miałam do czynienia z setkami takimi jak ty i nic co pada z twoich ust, mnie nie rusza, nawet nie sprawia, że się boję — stara się brzmieć na niezwykle pewną swoich słów. — Musisz się bardziej postarać, jeśli chcesz osiągnąć cokolwiek, a teraz wybacz, ale obowiązki wzywają.
Dziewczyna wymija go, ostentacyjnie uderzając w jego ramię. Książę kręci głową, lekko przygryzając wargę, uśmiechając się przy tym niezwykle mordercze.
— Odyn ma uczulenie na słowo zdrada, więc jak przypuszczasz. Prędzej uwierzy swojemu synowi, czy sługom przybyłym z krainy, która od wieków była uważana za martwą? Bo chyba coś ewidentnie jest nie tak, gdy bez żadnego jawnego rozkazu żołnierz owej nacji opuszcza mury goszczącego pałacu. Myślę, że z łątką szpiega w gościnie nie poradzicie sobie tak brawurowo jak z wojną.
Sania przystaje nagle, zaciskając dłonie w pięści. Bierze trzy, głębokie wdechy, żeby przypadkiem nie zrobić czegoś, czego później będzie żałować. Mogłaby się tłumaczyć, że przecież Loki sam się prosił o wielką śliwę zamiast oka, ale szczerze powątpiewa, aby protekcja gospodyni Asgardu, jak i samej Nasilii czymś poskutkowała. W najgorszym wypadku przynajmniej zapisze się na kartach historii, jako morderczyni księcia, która zabiła go gołymi rękami, wcześniej pozbawiając go oddechu.
Niezwykle powoli odwraca się w jego stronę. Nie pozwoli odebrać sobie tych ostatnich resztek godności.
— O co ci chodzi Loki, co?
— O nic — wzrusza ramionami, cały czas mając ręce skrzyżowane za plecami — najlepiej dla was wszystkich będzie, jeśli odwołasz swojego pachołka na posyłki. Sam udam się po Ellafinę, bo ma nieodparte wrażenie, że ten przygłup wywoła niepotrzebne zamieszki.
Dziewczyna w zdziwieniu otwiera usta. Nie tego się spodziewała. Marszczy brwi, wiedząc, że za słowami Lokiego kryje się jego prywatny interes. W końcu te wszystkie opowieści jakich zdążyła się przez ostatni czas nasłuchać, nie bez powodu są głównym zarzewiem do plotek w całym dworze i nie tylko. Szczerze wątpi w bezinteresowność i dobroć serca tego człowieka. W końcu nie tylko ona, ale też pół krainy powątpiewa, jak i ona, że on posiada serce.
— Co? — wydusza w końcu.
— Oj proszę, nie każ mi się powtarzać. Dobrze słyszałaś, co powiedziałem.
— Tak, tylko aktualnie głównym problem jest to, że ani ja, ani tym bardziej Ellafina ci najzwyczajniej w świecie nie ufamy — mówi otwarcie, zakładając na dłonie piersi. — Co z tego będziesz mieć? W końcu twoja oferta musi mieć drugie dno. Zapłaty w złocie nie oczekujesz biorąc pod uwagę gdzie mieszkasz i kim jesteś.
— Może postanowiłem w końcu odnaleźć wewnątrz siebie tę słynną bezinteresowność, o której wszyscy wokół tak szczodrze się wypowiadają? — pochyla się w stronę dziewczyny, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób, ale widząc jej mordercze spojrzenie, szybko rezygnuje z dalszych przekomarzań. — Może mam w tym swój ukryty cel, a może nie. Zawsze możesz zaryzykować i każdy rozejdzie się w swoją stronę. Ale gwarantuję ci, że spotkamy się na twoim ścięciu.
— Nie mam żadnej gwarancji — zauważa dziewczyna.
— Na tym polega cała zabawa. Mogę ci obiecać, że w ciągu najbliższych kilku godzin twojej pani nie spadnie włos z głowy, a Odyn o niczym się nie dowie i dalej będzie żył swoim życiem głupca. Wszystko pozostanie między naszą trójką. Mogę się zatroszczyć o to, żeby wasz chłoptaś w lśniącej zbroi nawet nie będzie pamiętać, że wasza rozmowa miała miejsce. To jak?
Sania walczy z samą sobą. Nie bardzo wie, co jej odbiło, że rozważa jego szaleńczą propozycję. Widocznie zaczyna tracić resztki zdrowego rozsądku, a przy okazji przestaje ufać swoim ludziom. Chociaż, gdyby spojrzeć na to wszystko z boku, to nikt nie wie, że Ellafina zniknęła, a Erever opuszczający asgardzki pałac bez polecenia Nasilii, rzeczywiście jest podejrzany. Nawet jeśli powiedziałaby, że takowy rozkaz padł z ust władczyni Diafanis za wszelkie konsekwencje spowodowane tym niepozornym kłamstwem, to właśnie jej przyjdzie zapłacić, a im mniej problemów spowodują tym lepiej dla nich. Mimo wszystko Loki to tylko jeden problem. Bardzo duży, wyjątkowo wredny problem.
Dopiero po krótkiej chwili, trwającej całą wieczność, dziewczyna pociera czoło, zdając sobie sprawę, że właśnie przegrywa wewnętrzną walkę. Nie dowierza, że zamierza przystać na jego propozycję. Ma nadzieję, że nie odbije jej się przez to czkawką.
— Dobrze, zróbmy, jak mówisz, tylko niczego nie kombinuj, bo przysięgam, że będę ostatnim, co zobaczysz za życia — ostrzega go, żałując wszystkiego, co stanie się później.
— Kto powiedział, że zamierzam kombinować? W końcu przysięgi składanych na słowo nie przystoi łamać, prawda? — wyciąga w jej kierunku rękę, by przypieczętować umowę. — Wracaj do pałacu, a psem na posyłki zajmę się sam.
Powiedziawszy to, odchodzi, zostawiając dziewczynę samą. Wchodzi do wnętrza stajni, gdzie już czeka na niego osiodłany wierzchowiec. I to wcale nie przypadek, że był gotowy do drogi, nawet jeśli mówił, że nie zamierza niczego kombinować. Szkopuł tkwi w tym, że zdążył wszystko przygotować na taką ewentualność, a wszelkie obietnice składane na słowo nigdy nie miały dla niego jakiegokolwiek większego znaczenia.
W końcu to tylko słowo, którego nie trzeba łamać, żeby było nic niewarte.
✯
Nowy rozdział na rozruch po bardzo długiej przerwie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro