Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. ᴇᴛɪᴀᴍ ꜱᴏɴᴀᴛᴏ

ᴠᴜʟɴᴇʀᴇ ᴄɪᴄᴀᴛʀɪx ᴍᴀɴᴇᴛ

Pod względem załamania i oszustwa, gigantyczne konary Jesionu Świata przodują w dziedzinie wyprowadzania licznych podróżników na manowce. Przypadkowe ześlizgnięcie się z chwiejnego traktu może zakończyć się tylko i wyłącznie upadkiem w nieprzeniknioną nicość. Mało prawdopodobne jest, że norny dobrodusznie złapią takiego śmiałka i nie przetną jego nici życia.
Końskie kopyta opatrzone podkowami stukają o porowatą powierzchnię wijącej się drogi, która opada i wznosi się raz po raz. Podróż po Yggdrasilu, który był jedyną formą komunikacji, nie należy do najłatwiejszych – szczególnie jeśli próbowano przedostać się szlakiem nieuczęszczanym przez setki lat. Zapewne, gdyby nie liczni przemytnicy, szpiedzy i kupcy, którzy stwierdzili – Tędy będzie szybciej – orszak nie miałby żadnej możliwości przeprawy.

Droga z Diafanis budzi skrajne emocje. Jedni twierdzili, że nie istnieje skoro nawet wszystko widzący Heimdall, nie potrafi jej dostrzec. O dziwo niewielu jest takich, co widzieli krainę, o której prawie nikt nie słyszał, na własne oczy. Diafanijski mit jest dla wielu obrosłym w legendy miejscem, gdzie lud potrafi żyć w symbiozie z naturą, władca nie zamyka się przez lata w pałacu, a wojna nigdy nie zbiera wielkiego żniwa. Prawda, jak to bywa w świecie przenikających się kultur, jest zupełnie inna.

Kraina nie jest tylko legendą, choć jej przezroczystość powstała wiele wcześniej niż bajki dla dzieci, opowiadanie na dobranoc. Kraj, zresztą jak każdy, miał swoje wewnętrzne problemy, które nasiliły się od czasów pojawienia się opozycji do władzy. Surtryjscy szpiedzy tylko czekali na moment, żeby utorować drogę swojemu Panu po pierwszą zdobycz koroną. Wszyscy założyli, że Odyn dobrowolnie odda ziemię, nie tylko Veraksa, ale i własne. Nikt jednak nie spodziewał się wojny trwającej przeszło dziewięćset lat. Ginęli ludzie. Szerzył się głód, a wraz z nim zaraza, a na tym wszystkim bogaciła się wyłącznie kraina śmierci. Jak na złość całemu wszechświatowi i pradawnym siłom, ten jeden konar Yggdrasillu, wciąż istnieje. Czeka, aż przejdą nim ostatnie wracające wojska, a razem z sobą przyniosą tak długo wyczekiwaną radość dla tych, którzy nie mieli szansy zasmakować tego uczucia jako pierwsi.

Oddział dwudziestu dragonów towarzyszy w długiej podróży – bo aż do samego Asgardu – rodzinie od pokoleń panującej w niewidocznym kraju. Za nimi idzie tłum setek tysięcy osób, które śpiewają o zwycięstwie nad zdrajcą, dziękują Veraksowi za powrót do rodzin, a ród Kalaris im towarzyszy. Razem z nimi jadł, spał i śpiewał.

Widok rozłożystych gałęzi, które pokrywają liście przepełnione życiem w większości, budzi zachwyt. Dopiero teraz uświadamiają sobie, jak dawno nie widzieli swych krewnych, nie spacerowali ścieżkami utkanymi z małych konarów drzewa, które ogarnia każde miejsce we wszechświecie. Będą mogli w końcu odłożyć zbroję i miecz do szafy, aby później przejść w stan spoczynku, ale serce żołnierza wciąż będzie garnąć się do bitwy. Samo Drzewo nadal tworzy nowe krainy i rośnie nieprzerwanie od zarania istnienia, pielęgnowane przez opiekunki Norny. Gdyby się przysłuchać ciszy panującej na szlaku, można by usłyszeć głos wspomnień, który krąży między światami, przekazując nowiny przeszłości z naukami dla przyszłych pokoleń.

Pomimo tego, że licznych podróżnych otacza mrok nieskończonego świata, jaki o roztacza Drzewo, to na samym szlaku zdaje się być niesamowicie jasno. Jakby dzień również trwał poza granicami krain.

Mijali wozy obładowane cennymi przedmiotami. Kupcy spieszyli do kolejnej krainy nie tylko z towarem, ale również z nowinkami. To oni opowiedzą jako pierwsi o powrocie synów wojny.

– Daleko jeszcze? – Niewinne pytanie pada z ust dwustu trzydziestoośmioletniej dziewczynki.

– Nie Słońce, jeśli pojawi się najpiękniejsza na świecie tęcza, będziemy już blisko. – odpowiada spokojnie kobieta, której złote włosy zaczęły zdobić pojedyncze siwe pasma. – Mówiłam ci Veraksie, że to zły pomysł – zwraca się do męża.

Swoją kasztankę skierowała bliżej męża jadącego na przedzie, tylko po to, żeby kolejny raz w ciągu kilku dni uraczyć mężczyznę swojego życia pogadanką na temat przedwczesnego opuszczania królestwa.

– Nie martw się moja droga. Minęły czasy naszych zmartwień. – Czule gładzi dłoń żony, spoczywającej na przednim łęku siodła. – Pamiętaj, że sam Odyn prosił nas o przybycie. Z pewnością już wie, że się zbliżamy.

– Dlatego od początku powtarzała ci, żeby chwilę poczekać – westchnęła.

– Królowo, nasz dom zostawiłem w dobrych rękach, więc nie martw się już o niego, tylko ciesz tym dniem.

Tak dawno nie opuściła swojego królestwa ogarniętego wojną. Prawie zapomniała jak wygląda jej droga przyjaciółka serca – Frigga. Z tego, co pamięta, miała syna, a z kolejnym była brzemienna.

– Obawiam się jednak, że nasze dzieci nie wpasują się do rygoru pałacowego kodeksu.

– Nasilio – karci głosem, gdy spojrzenie wciąż pozostaje miękkie i łagodne. – Nasze dzieci wiedzą, jak szanować życie pałacowe, więc to nie czas, żeby zaprzątać swoje myśli tak błahymi rzeczami.

– Dobrze wiem kochany, ale fakt, że twój syn właśnie zaintonował kolejną pieśń, pozostawia wiele do życzenia – mówi, zerkając na pierwszą linię jazdy, na której czele powiewa jasna czupryna wiecznie zmierzwionych włosów.

Kolejne westchnienie wypełnia przestrzeń między dwojgiem ludzi. Stary władca nie powinien się dziwić, że jego dzieci lepiej się czują na wiejskiej prowincji z prostym ludem niż w kosztownym pałacu. W końcu wojna zmusiła ich do kilku poważniejszych wyrzeczeń i walki.

– Niech zgadnę, Ellafina jest razem z nimi. – Podchwyca kolejną myśl, która nawiedza jego głowę. – Albo znów razem z oddziałem sprawdza teren.

– Tym razem na szczęście nie. – Podsumowuje wieloletnia władczyni.

Po kolejnych kilku godzinach kołysania się w rytm końskiego chodu między gałązkami pokrytymi gęsto liśćmi pojawiają się prześwity kolorowego światła. Ciekawskie spojrzenia, które nigdy nie widziały tego zjawiska, kierują się w stronę jego źródła. Most mieniący żywymi kolorami tęczy delikatnie opada – pod lekkim łukiem – z niewidocznego na ten moment punktu, wprost do krainy, której ziemię przysłaniają gęsto kłębiące się obłoki przybierające różnorakie kształty.

Kilkutysięczny tłum wkracza do pieczary, a końskie kroki niosą się echem po lekko wilgotnych ścianach. U wylotu jaśnieje ciepłe światło, które podarował tego dnia Asgardowi Sol, odbywający razem ze słońcem swoją wieczną podróż. Kilku strażników, którzy pilnują przejścia granicznego, pozdrawia skinieniem – nadjeżdżających gości. Trzech dragonów pospiesza do przodu konie, odłączając się od zwartej grupy. Mają powiadomić dwór o pojawieniu się utęsknionych gości. Dwa kruki, które przez moment krążą nad głowami jeźdźców, znikają razem z posłańcami. Ciekawe kto dotrze do Odyna pierwszy.

Leśny trakt, na który wyjeżdżają, ciągnie się pośród drzew raz gęsto usianych krzakami, a w innym miejscu stojącymi samotnie, starymi pniami. Ścieżka opada raz w górę, raz w dół, a gdzieś za nimi majaczą wysokie szczyty górskie, z których najwyższy znika wśród chmur przykryty śnieżną czapą, która tkwi na skalnej głowie cały rok. Sztandary i proporce walczą z wiatrem, który również postanowił się przyjrzeć niecodziennej procesji.

Najpierw pojawiają się pierwsze domostwa pogrążone w swojej codziennej pracy, dopiero później wychodzą z nich ciekawi obserwatorzy, którzy są niezwykle zaskoczeni widokiem tabunu żołnierzy, co jakiś czas podśpiewującego skoczne melodie. Prawie nikt nie rozumie nagłego zamieszania spowodowanego tym niecodziennym przemarszem konnym, dopóki ktoś nie zauważa w dłoni jednego z chorążych trzepoczącego ponad głowami wszystkich granatowego sztandaru z herbem dynastii, która ma odrodzić się na nowo.

To musi być wielkie wydarzenie, skoro Odyn wraz z małżonką osobiście wchodzą na pałacowe schody, by powitać swoich gości. Gdyby wiedział wcześniej, o ich nagłym przybyciu, z pewnością nie posłałby swoich synów, aby rozwiązali problem – leżącej pół dnia drogi od centrum Asgardu – prowincji.

– Bracie. – Jednooki mędrzec uściskać jak równego sobie przybyłego władcę Diafanis. A pewne wzruszenie ogarnia zebranych, gdy ujrzeli dwóch mężczyzn padających sobie w ramiona. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę na tym, a nie innym świecie, drogi Veraksie.

Tkwią w uścisku niczym starzy przyjaciele, którzy po wiekach odnaleźli siebie nawzajem. Odyn może nazwać mężczyznę bratem. Na ten tytuł zasługuje osoba, która razem z nim walczyła o wolność i nie raz nadstawiła w obronie jego osoby, życie.

– Nie odmówiłbym sobie wygrania z tobą kolejnego zakładu, przyjacielu. – serdeczny śmiech roznosi się po dziedzińcu.

– Cieszę się, że przyjechałeś razem z rodziną. – Nieco ciszej dodaje. – Mam nadzieję, że twój mąż nie sprawił problemów swoją wojaczką.

– A gdzieżby tam – odpowiada kobieta, która zbliża się do mężczyzn, wcześniej uściskając Frigge. Mała dziewczynka wciąż dzielnie trzyma rąbek jej podróżnej sukni, bojąc się, choć na moment opuścić swoją rodzicielkę. – Powinieneś pamiętać, że dla Veraksa, jak i dla ciebie wojna jest niczym popołudniowa herbata. – Stare oblicze Wszechojca rozpogadza się, gdy ponownie może usłyszeć głos znajomej kobiety – ciepły, a jednocześnie ociekający nutą ironii. Może głównie dlatego kiedyś zaczął zalecać się do Frigii.

– A to musi być nasza mała Ellafina. – Pochyla się do złotowłosego dziecka, wciąż chowającego się za matką.

– Wcale nie wyglądam, jak moja siostra – opowiada rozeźlona, dając do zrozumienia staremu władcy, że jest na przegranej pozycji.

– Arani, proszę cię. – Kobieta bierze ją na ręce, zupełnie naturalnie przychodzi jej wymowne skarcenie córki.

Pamięć Odyna widocznie zaczyna powoli szwankować, ponieważ wspomnianą przez siebie dziewczynę osobiście nosił na rękach, zabawiając, żeby odwrócić uwagę od pojawiających się ząbków. Wiekowy władca poznaje jeszcze męskiego następcę tronu, który już na pierwszy rzut oka zdaje się nie stronić od bycia rodzinnym urwisem, który spędza sen z powiek swoich rodziców. Po chwili podchodzi do niego najstarsza z trojga rodzeństwa. Włosy odgarnięte z czoła spięte z tyłu głowy, nadal opadają lśniącymi kaskadami na jej smukłe plecy. Kilka drobnych kwiatków wplotła wczesnym rankiem – w skromne upięcie – wierna służka.

Dyga przed władcą, którego niewyraźną sylwetkę przywoływały rozmazane wspomnienia.

– Widzę, że córka odziedziczyła urodę po tobie, Nasilio. – stwierdza, wpatrując się w błękitne oczy dziewczęcia, które nieco speszone uśmiecha się delikatnie.

Wykonuje dłońmi dla części zgromadzonych bliżej nieokreślony gest, a służka stojąca tuż za nią tłumaczy, nie czekając na żadne polecenie.

Niedowierzanie ze strony asgardzkiego dworu, który nawiedza iście niepokojąca myśl. Dziewczyna, a w zasadzie królewna jednego z najbardziej zasłużonych królestw, jest najzwyczajniej w świecie niema. Posługuje się językiem przeznaczonym jedynie dla biednych, a na czole Odyna pojawia się obawa, czy aby na pewno nie jest to omen przekleństwa. Ułomności jest złym elementem, gdy zamierza podejść się wroga najstarszym z możliwych sposobów.

– Jeśli jej obecność krępuje cię drogi Odynie. Niestety musisz jej to wybaczyć – odzywa się ojciec miłujący swoje dzieci.

– Nikt nie był w stanie temu zapobiec? – pyta wciąż patrząc na osóbkę, którą przed jego spojrzeniem ukrywa w swoich ramionach małżonka Odyna. Nie szczędzi przy tym pochlebstw odnośnie jej przemiany z pąku w kwiat.

– Na początku było wielu medyków, którzy starali się stwierdzić, dlaczego tak jest, mój przyjacielu. Niestety żaden nie potrafił jasno powiedzieć, dlaczego jedno z moich dzieci nie potrafi przemówić. – Kierują się do wnętrza pałacu, żeby dłużej nie stać na dziedzińcu gdzie ciekawość powoli staje się uciążliwa. – Widocznie nasi przodkowie stwierdzili, że za otrzymane dobro przyjdzie nam zapłacić.

– Niezbadane są ich wyroki. Mam nadzieję, że znajdą wraz z Sif wspólny język. – prawie niewidocznym gestem zabiera swoich przybyłych gości.

Dwa kruki ciekawsko spoglądają na ten mały orszak przemierzający korytarze pałacu. Nie pamiętają czy ostatnim razem widzieli się sto, pięćset, a może tysiąc lat temu. Na ten moment liczy się tu i teraz wraz z rozmową, która może trwać ulotną wieczność. Zbyt wiele było do powiedzenia, a Norny niestety, podarowały im zbyt mało czasu.

Odyn zachowuje się, jak na prawdziwego gospodarza przystało, prowadząc swoich gości do sali z suto zastawionym stołem. Pojawia się również Sif, która nawet nie kryje się z zaskoczeniem innego obycia Elaffiny nawet w tak prozaicznej rzeczy, jak porozumiewanie się. Jak to tak? Niepełnosprawność w rodzie królewskim? W dodatku dyskomfort, jaki jej towarzyszy, gdy nie potrafi nic zrozumieć z ruchów dłoni blondynki, a służka – będąca przy blondynce od lat – niemej skrzętnie tłumaczy jej niewypowiedziane słowa, zdaje się w oczach patronki zbiorów wciąż tylko osobą usługującą.

– Nie chciałbym cię martwić już teraz mój drogi przyjacielu, ale obawiam się, że później może nie starczyć nam czasu. — Zaczyna Wszechojciec na tyle cicho, by słyszał go tylko mężczyzna. – Czy Lord Surtr przystaje na nasze warunki pokojowe?

– Obawiam się, że będzie trzeba jeszcze sporo poczekać, nim dojdzie do zawarcia trwałej ugody – odpowiada dyplomatyczne. – Po śmierci Mirmira, ciężko będzie mu znaleźć jakiekolwiek innego dobrego szpiega, więc miejmy nadzieję, że uda nam się wymyślić taki argument, którego nawet Utgard-Loki nie będzie w stanie złamać.

– Chyba jedynym rozwiązaniem będzie nasz stary, jak Chaos obrządek – sugeruje – Który powinien nam zagwarantować kontrolę nad jego działaniami – dopowiada bez wahania jednooki, a oblicze władcy Diafanis wyraźnie się zasępia. Nigdy nie myślał, by wydać czyjekolwiek dziecko tylko po to, żeby zagwarantować spokój całemu wszechświatowi. Jego wzrok spoczywa na latorośli, rozmawiającej za pomocą rąk.

– Moglibyście chociaż raz podarować sobie te polityczne zagrywki – przerywa im Nasilia, wpędzają mężczyzn w zakłopotanie.

– Pragnę ci przypomnieć kochany, że jeszcze wczoraj nawet nie byłeś do nich skory – wtóruje jej Frigga.

Choć w tym patriarchalnym świecie mężczyźni noszą korony, tak naprawdę kobiety subtelnie, acz skutecznie pociągają za odpowiednie sznurki. Veraks ponownie zerka na swoje najstarsze dziecko, ukrywając swoje chwilowe zmartwienie. Byłby w stanie w imię pokoju, oddać swój kwitnący pięknem kwiat w ręce tyrana?

Cisza ma w zwyczaju przynosić ze sobą spokój i wytchnienie. Swoją szczególną aurę rozpościera nocą, obdarzając śniących ulgą. Koi ból konających. Zabiera troski, które niszczą piękno słonecznego dnia, gdy zamiast się cieszyć z obecności bliskich, odkładano każdy grosz; licząc, że w końcu uda się uzbierać na bochen chleba.

Komnata, do której wdzierają się przez grube zasłony pojedyncze smugi księżycowego światła, skąpana w szarej ciemności, jest miejscem, gdzie mają rodzić się sny. Oświetlony skrawek pościeli okrywa prawie filigranową postać – na pierwszy rzut oka – śpiącej dziewczyny. Miota się z boku na bok, nie potrafiąc zasnąć. Była przerażona ciszą, jaka ją otacza w tym obcym dla niej pokoju, gigantycznym pałacu, którego nie pamięta, bo była zbyt mała i krainie, która wydaje się jej zbyt obcą. Nawet sufit nie jest czarny nocą. Widzi odbijający się blask złotych zdobień, ale nawet to nie jest w stanie odwrócić jej uwagę od niepokoju, jaki panuje w jej duszy.

Jest zbyt spokojnie jak na noc. Może nie jest przyzwyczajona do takiego życia. Bez troski o jutrzejszy dzień, bez obawy o niespodziewany alarm, gdy najeźdźcy podeszli zbyt blisko kryjówki. Teraz leży wśród ciszy próbując zasnąć, nie zwracając uwagi na to dziwne dzwonienie w uszach.

Przekręca się na bok, wsuwa dłoń pod puchatą poduszkę. Gdzieś go schowała. Niespodziewany ruch pod jej drzwiami zdwaja jej nadszarpniętą czujność, choć matka wiele razy powtarzała, że – Nie ma się czego bać. Teraz już naprawdę nic im nie może grozić.

Cichy zgrzyt zawiasów zdaje się budzić do życia śnieżne lawiny. Prawie niesłyszalne kroki znaczą ścieżkę bosymi stopami. Ellafina zaciska mocniej oczy, chowając twarz w poduszkę, by móc niepostrzeżenie wsunąć dłoń głębiej i w końcu znaleźć niewielkie ostrze schowane na wszelki wypadek.

Drobna dłoń szturcha jej talię, a ona odwraca się z zamiarem szybkiego i krótkiego.

– Boję się, że oni znowu przyjdą. Mogę spać z tobą?– Niewinnemu pytaniu towarzyszy pełne zmęczenia ziewnięcie.

Odkłada nożyk. Przesuwa się na posłaniu, robiąc miejsca dziewczynce z poplątanymi włosami. Przygarnia ją bliżej siebie i okrywa szczelnie nakryciem, by żaden nocny stwór nie dotknął jej odkrytych kostek, pozbawiając tym samym kolorowego snu. Słyszy jeszcze pojedyncze jęknięcie z ust siostry, która niewyraźnie skarży się na pragnienie powrotu do domu.

Nie tylko one mają tej nocy problem ze snem. Samotny wędrowiec cierpiący na wieczną bezsenność pląta się po pałacowych korytarzach. Nie ma siły na zmianę drogi spaceru, który powtarzał jeszcze wcześniej, niż Ymir oddał swe ciało ludziom, by stworzyć ich dom, a myśli uciekły na niebo, żeby stać się ulotnymi niczym obłoki białych chmur. Sam, otoczony bogactwem swojego domu, ma dużo czasu na myślenie. Choć te poczynania za każdym razem przyprawiają mu przynajmniej jedną dodatkową zmarszczkę. Jego skrzydlaci towarzysze krążą gdzieś wokół najwyższej z baszt, a Mani lęka się zapytać, czy wszystko w porządku, więc dalej ucieka przed nadchodzącym Sol.

Ten świat nie należy do niego, a dzieci wojny nie były nauczone życia w rzeczywistości, jaką pragnie stworzyć. Musi minąć jeszcze sporo czasu, nim odnajdą spokój, jeszcze zanim zostaną ukołysane wiecznym snem.

Wciąż nie wiem co robię, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro