Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. ɴᴏᴄᴛᴇ

ᴀᴍʙᴜʟᴀᴛ

Jest jeszcze noc, gdy się budzi. Z trudem przypomina sobie, w jaki sposób trafiła do swojej komnaty. Gdzieś w niewyraźnych przebłyskach pamięci dostrzega zamgloną sylwetkę Sanii i jej pobłażliwy wzrok, który jasno sugeruje, że jej rumieńców nie spowodowała żadna gorączka ani wino.

Przewraca się w łóżku na bok, a jej wzrok pada na niepozorny wisiorek, znajdujący się na stoliku tuż obok jej głowy. Sięga po przedmiot i obraca go w palcach, przyglądając się niepozornej gwieździe, która dosłownie spadła z nieba. Uśmiecha się półgębkiem. Wprost nie jest pewna czy może sobie pozwolić na myśl, że Loki wcale nie jest taki zły i jednak mogłaby spróbować znaleźć w nim sprzymierzeńca, którego tak bardzo jej teraz brakuje. Tylko czy aby na pewno może mu ufać? Równie dobrze może chcieć ją omotać, a później wykorzystać. Jak do tej pory wciąż nie udało jej się ustalić, dokąd czarnowłosy wymyka się prawie co noc. Jedni mówią, że do swojej leśnej kochanki, a drudzy, że zagląda do domu rozpusty, spotykając się z szemranymi personami.

Ellafina wolałaby, aby prawdą była ta druga opcja. O kochankach woli nie myśleć, nawet nie próbuje odgadnąć, ile ich tak naprawdę jest.

Znowu jest pełna sprzecznych myśli i przez najbliższe kilka minut z pewnością nie zaśnie. Dlatego spuszcza nogi na chłodną, parkietową podłogę, a gdy zrzuca z siebie śliski materiał kołdry, wstaje, przeciągając się mocno. Dobrze jej robi szklanka źródlanej wody, z którą wychodzi w dość ciepłą, jak na tę porę roku, noc. Staje przy samej krawędzi tarasu, opierając się o chropowatą powierzchnię balustrady.

Delektuje się przyjemnym, nocnym powietrzem. Odstawia naczynie obok siebie. Przeczesuje palcami splątane włosy, chłonąc panującą wokół ciszę. Udaje jej się usłyszeć cykanie świerszczy i nie jest do końca pewna czy aby na pewno nie mignął na niebie ogon znanego Ellafinie nocnego pana przestworzy.

Wodzi nieco zaspanym wzrokiem po skąpanej w nocnej ciszy okolicy. Ma już wracać do środka komnaty, aby oddać się w objęcia snu, który bawi się z nią w ganianego, ale pośród nocnego mroku dostrzega niewyraźny ruch. Marszczy brwi, skupiając wzrok na osobie przekradającej się tuż pod jej nosem, wprost do pogrążonej w ciszy królewskiej stajni. Nie dostrzega żadnego strażnika, który mógłby stanąć na drodze tajemniczej osobie, jakby wszyscy jak jeden mąż postanowili zejść z warty i oddać się, chociażby grze w karty. Przepełniają ją złe przeczucia, bo co, jeśli to szpieg? Gani się w myślach za te przypuszczenia i znowu tłumaczy się przewrażliwieniem.

Postać w ciemnym, ciągnącym się po ziemi płaszczu w końcu staje pod wysokim murem. Uważnie nasłuchuje i nie przymierza się do tego, aby ściągnąć z głowy obszerny kaptur. W końcu jednak księżyc wychodzi zza chmur, a męska sylwetka zostaje oświetlona srebrnym światłem. Ellafina wstrzymuje oddech, bo dociera do niej, że dobrze wie, kto właśnie próbuje się wydostać z pałacu. Zaciska palce na krańcach balustrady, gdy wydaje jej się, że patrzy wprost na nią, ale to tylko złudne wrażenie, a Loki przenika przez mur, znikając dziewczynie z pola widzenia. Jedyne co udaje się jej jeszcze dostrzec, to fragment strażniczej zbroi, w którą zmieniło się pod wpływem iluzji ubranie czarnowłosego księcia.

Czym prędzej wraca do komnaty ze świadomością, że już dzisiaj nie uda jej się zasnąć, dopóki nie odkryje, dokąd Loki się wybiera. Przynajmniej będzie spokojniejsza, jeśli udaje się do kochanki.

Dopada kufra i zamaszystym ruchem otwiera jego wieko. Pospiesznie przekopuje jego zawartość, aż z samego dna wyjmuje, zapakowany w szary papier, czarny mundur, który idealnie się sprawdza w tego typu sytuacjach. Przebiera się, przeklinając się w duchu za swoją powolność, bo pewnie, zanim dostanie się do stajni, jego już dawno nie będzie. Wiąże wysokie buty, a do pochwy przymocowanej na lewej nodze wsuwa jednej z dłuższych noży. Do szerokiego pasa przyczepia sakwę i trzy, krótkie noże do rzucania. Nie ma czasu na montowanie jednego z ukrytych ostrzy, dlatego wiąże na dwa supły pelerynę i prawie biegnąc, wychodzi z komnaty. Zbiegając po schodach, zakłada ciemne rękawice, a jasne włosy chowa pod kapturem. Nawet nie stara się być dyskretną, tylko od razu kieruje się do stajni, przez sam środek jednego z dziedzińców. Jeśli ktoś zagrodzi jej drogę, marny jego los.

Kadark jakby wiedział, że jego Pani zawita do niego dzisiejszej nocy. Pospieszenie go siodła. Ledwo wyprowadza wierzchowca z boksu, a już na niego wskakuje. Musi się pochylić, żeby nie uderzyć głową w belkę wspierającą strop dachu. Gdy pod kopytami zaczyna trzeszczeć żwir, zmusza go do kłusa, wyprowadzając poza bramy pałacu. Mija stróżówkę, w której palą się żółte świecie i wyraźnie słychać rozmowy strażników. Przejeżdżają przez jedną z pałacowych bram, a Ellafina zatrzymuje konia. Przechyla się w siodle, żeby wypatrzeć jakikolwiek ślad tajemniczej podróży Lokiego. Rzuca na ziemię, garść pyłu, który spreparował dla niej Sacredos. Na ziemi, na kilka chwil pojawiają się błyszczące ślady kopyt, które ciągną się drogą przez północną część miasta i znikają w złowrogich nocą kniejach. Te kilka sekund wystarczy dziewczynie, żeby podążać tropem mężczyzny, gdy go zgubi, zacznie się martwić, ostatecznie korzystając z nieco bardziej tradycyjnych metod. Ma tylko nadzieję, że nie wystraszy żadnego żebraka z problemami sennymi, bo aż za bardzo przypomina widmo wysłannika śmierci, gdy galopem pędzi przez pogrążone w nocnej ciszy miasto.

W pewnym momencie czuje za sobą nieodstępujący go na krok drugi cień. Zatrzymuje wierzchowca, wytężając na moment zmysły. Oprócz znajomych odgłosów nocy nie słyszy nic podejrzanego, ale gdy ponownie rusza koniem z miejsca, ma wrażenie, że kopyt jest znacznie więcej, a do tej pory nie spotkało go nic podobnego. Odwraca się w siodle, bacznie lustrując drogę za nim, ale niestety oprócz lekkiej mgły, która nadciągnęła z pobliskich stawów, nie widzi nic podejrzanego. Drga, gdy niespodziewanie przebiega mu drogę spłoszone zwierzę, które bezszelestnie porusza się na miękkich łapach, prawie hacząc porożem o niskie krzewy. Ruda kita znika w ciemności lasu, a Loki znów pozostaje sam ze sobą.

Nie popadnie w zbędną paranoję, tylko dlatego, że coś mu się wydaje, bo nie pierwszy raz wymyka się nocą do chaty Angrebody. I tak samo, jak za każdym poprzednim razem, użył odpowiednich run, aby nikt go nie mógł zauważyć, a mimo to czuje na sobie czyjeś ciekawskie spojrzenie.
Schodzi z głównego traktu, wchodząc na dobrze ukrytą ścieżkę między potężnymi drzewami. Jeden z nocnych ptaków prycha na niego, podrywając się do lotu. Podąża za nim wzrokiem i uśmiecha się półgębkiem. Jego lodowa kochanka o iście ognistym charakterze już za chwilę się dowie, że zmierza wprost do jej ukrytej pieczary. Czasem nienawidzi tego, że część zwierząt jest pod jej dyktando, chociażby dlatego, że potrafią być tak upierdliwe, jak kruki Odyna, rodząc niepotrzebne pytania i nieporozumienia.

Dłonią odgarnia gałęzie z pożółkłymi liśćmi, a jego oczom ukazuje się znajoma drewniana chatka. W jednym z okien widać palące się światło. Czeka na niego jak każdej nocy, podczas której obiecał ciemnowłosej kobiecie spotkanie. Chociaż ostatnimi czasy zastanawia się, czy ta domniemana obietnica nie jest przypadkiem, jego sposobem na pozbycie się buzującego wewnątrz duszy mężczyzny, szczególnie w chwilach, gdy w najmniej oczekiwanym momencie złapie zapach świeżych frezji. Wtedy jedynym lekiem na jego irytację jest Angerboda.

Konia pozostawia przy żłobie na wpół wypełnionego wodą, przywiązuje go za wodze do jednej z belek. Klepie go po szyi, a kątem oko zerka ponad siodło na drogę, z której przybył. Kręci głową, wyrzucając z niej niepotrzebne myśli. Przecież nie zobaczyłby tam ducha albo kogokolwiek innego, nawet jeśli po cichu liczy na pewną osobę, dzięki której ta niezwykle nastrojowa noc byłaby wyjątkowo udana.

– Spóźniłeś się, mój drogi – słyszy za sobą wyjątkowo protekcjonalny ton głosu. – O ile dobrze pamiętam, miałeś przychodzić, zanim zlecą się wszystkie sowy.

Nie odpowiada czarnowłosej kobiecie, przerywając niepotrzebne rozmowy. Przyciąga ją do siebie, zachłannie całując jej zimne usta. Nie ma ochoty na słuchanie kolejny wyrzutów, tylko dlatego, że granice, które postawił, lekko się zatarły, a Angerboda pragnie go mieć na wyłączność. Mimo tego nie zamierza wyprowadzać dziewczyny ze ścieżki, którą postanowiła podążać tylko dlatego, że zdążył ją sobie owinąć wokół palca do tego stopnia, że jest w stanie spełnić każde jego pragnienie czy też fantazję. Poza tym ma ją wyłącznie dla siebie i już nie raz korzystał z tego przywileju. Tym bardziej jest mu uległa, gdy pojawia się niespodziewanie, a wszystko dlatego, że żadna ze służek nie jest w stanie ugasić jego frustracji.
Angerboda nie oponuje na jego dotyk, wręcz przeciwnie wydaje się zachwycona, że to właśnie do niej ponownie przyszedł. Zupełnie jakby tylko w jej ramionach potrafił odnaleźć ukojenie, po które tak usilnie wraca. A ona daje mu to, czego tak bardzo pragnie, nie zdając sobie sprawy, że w momencie, którym jego chłodne dłonie zsuwają z jej smukłych ramion, skąpą halkę jego oczy widzą zupełnie inną kobietę. Może sobie tylko wyobrażać, jak smakują usta tej innej, jak jej ciało ogarniają dreszcze przyjemności.

Bo to właśnie wyobrażeniami karmi się od jakiegoś czasu.

Nie bardzo wie, co czuje, gdy Loki znika wewnątrz niewielkiej chaty razem z tajemniczą kobietą. Na pewno nie jest to złość, może bliżej temu dziwnemu uczuciu do rozczarowania, chociaż im dłużej nad tym myśli tym bardziej uważa, że to najzwyczajniej w świecie głupie. Powinna się cieszyć, że wszelkie jej podejrzenia o podwójnej działalności Lokiego zostały rozwiane i teoretycznie nie ma nic za uszami.

A mimo tego psotna wyobraźnia wciąż podsuwa dziewczynie obrazy tego, co zachodzi wewnątrz drewnianego azylu. Nie chce ich widzieć. Ba, Ellafina nie chce się torturować widokiem mężczyzny, który miesza w myślach blondynki, bardziej niż by tego chciała.

Powoli podnosi się z ziemi, odpychając się od potężnego korzenia, za którym się schowała. Ciemny płaszcz szczelnie okrywa jej smukłą sylwetkę. Poprawia kaptur, który z lekka się osuwa i uważając na wszelkie suche gałęzie, wraca do Kadarka, którego uwiązała do jednego z drzew wewnątrz lasu. Zwierzę parska na widok dziewczyny, widocznie szczęśliwe rychłym opuszczeniem tego strasznego miejsca. Sprawnie wspina się na jego grzbiet i jeszcze zanim dobrze usadowi się w siodle rusza nim, kierując na ścieżkę, którą przybyli. Ellafina rezygnuje z podróży gościńcem, która zapewne będzie znacznie krótsza, ale samotny jeździec poruszający się o tej porze jedną z głównych dróg wygląda zbyt podejrzanie. Poza tym jest to zbyt niebezpieczne.

Mimochodem próbuje dojść do rozrachunku, kim jest czarnowłosa kobieta, z którą widziała Lokiego. Jej umysł cały czas podsuwa zdradliwe słowo „kochanka”, a Ellafina nie wiedzieć czemu mocniej zaciska dłonie na wodzy. Próbuje sobie wmówić, że wcale jej to nie obchodzi, że równie dobrze kobieta mogłaby być żoną mężczyzny, nawet matką dzieci z nieprawego łoża, a jej i tak by to nie obchodziło, bo przecież Loki w żaden szczególny sposób nie zaskarbił sobie sympatii dziewczynie, a jest jedynie wiecznie plątajacym się koło nóg problemem. Ale czy aby na pewno? Ten jeden złowrogi głosik w głowie, który zdaje się znać myśli, o których ona wolałaby zapomnieć, uświadamia, że to, co teraz czuje, nie jest tak skomplikowane, jak jej się wydaje.

Nawet nie zauważa, kiedy dociera do tylnej pałacowej bramy. Mija śpiących strażników, kierując konia w stronę stajni. Stukot końskich kopyt nikogo nie budzi, gdy zwierzę zaczyna iść po twardej kostce. Zupełnie jakby wszyscy tej nocy zasnęli i chcieli, aby pożarły ją jej własne myśli. Zeskakuje z wierzchowca najciszej, jak potrafi i zamiera na moment, gdy drzwi boksu, który zajmuje Kadark, przeraźliwie skrzypią. Oporządza go, nie chcąc zbyt szybko wracać do komnaty, przyprawiając ją powoli o klaustrofobię, pomimo swojej wielkości. Razem z dodatkową kiścią owsa, blondynka obiecuje zwierzęciu bardzo długą przejażdżkę po okolicy. W końcu nie tylko ona pragnie się wyrwać, choć na moment z tego miejsca – asgardzki pałac w pewnym momencie zaczyna przytłaczać każdego swoją idyllą.

– Czasem mam wielką ochotę, żeby o każdej twojej ucieczce donieść twojej matce. – Sania zaskakuje ją na tyle, aby Ellafina strwożona już odruchowo sięga do pasa po jeden z noży. – Mam nadzieję, że twoja eskapada nie poszła na marne i udało ci się dowiedzieć czegoś sensownego, bo chyba nie pojechałaś za Lokim tylko dlatego, że ci się nudzi.

Ellafina z nieco naburmuszonym wyrazem twarzy mija dziewczynę, nie odpowiadając na żadne z pytań, bo co ma jej powiedzieć? Że jedyne co tej nocy odkryła to fakt, że jest zazdrosna?

Tęskniłam za nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro