Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

- W skali od jeden do dziesięć, jak bardzo nam się nudzi?

Spojrzałam na przyjaciółkę leżącą obok mnie, która zaplatała sobie trzeciego, cienkiego warkocza i odłożyłam telefon. Pisałam do jednego z policjantów, czy znaleźli o mnie jakiekolwiek informacje albo czy ktokolwiek mnie szukał i niestety nie. Spojrzałam na naburmuszoną Eve, zazdrościłam jej włosów, zawsze błyszczały i układały się idealnie, a prawie nic z nimi nie robiła. Ja używałam pełno odżywek i jakiś maseczek, a nadal nie potrafiły się dobrze ułożyć. Wybierały własne ścieżki, niektóre były delikatnie zakręcone, a reszta proste, przez co musiałam je prostować jak wychodziłam do pracy. Gdybym mogła to bym tego nie robiła, ale wizerunek pracownika był bardzo ważny.

- Dziesięć – odpowiedziałam po chwili ciszy.

Eve cicho westchnęła i odwróciła się w moją stronę. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie i po zmarszczeniu jej nosa wiedziałam, że próbuje wymyślić coś do roboty.

Ale co miałyśmy robić w niedzielę w małym miasteczku? Park zapewne był zapełniony, więc wszystkie ławki były zajęte, a nie mogłyśmy zrobić sobie pikniku, bo Eve bała się wypuszczonych ze smyczy psów.

Nie mogłyśmy iść do żadnej knajpki bo był koniec marca i musiałyśmy czekać na wypłatę. Chciałyśmy oszczędzać na nowy telewizor, ale na razie marnie nam to wychodziło.

Nasz telewizor się zacinał, więc nie chciało nam się oglądać na nim filmu. Wino się skończyło, bo kilka dni temu po pierwszym dniu pracy w bibliotece wypiłam resztę połowy, przez co na następny dzień miałam kaca i myślałam, że umrę w pracy. Chociaż Annie przygotowała mi herbatę i ciastka, które trochę pomogły. Jednak chodzenie w kółko między ciasnymi regałami przyprawiało mnie o mdłości.

- Wiem! Możemy iść na spacer do lasu i porobić sobie zdjęcia! - Eve wstała podekscytowana.

Próbowałam mieć neutralną minę, ale serce biło mi niemiłosiernie szybko. Nie było mowy, żebym poszła do lasu, miałam zbyt dużo koszmarów by zrobić tam w ogóle krok. Nie miałam zamiaru mówić tego Eve, na pewno by się martwiła, a to nie było nam potrzebne.

- Jest za zimno – usiadłam, poprawiając rozwalone włosy.

- Nie przesadzaj, zima się już skończyła.

- Dalej jest trochę zimno, a ja nie chcę brać w drugim tygodniu pracy chorobowego – to była częściowa prawda.

- Idziemy! Ubieraj się! - rzuciła mi prosto w twarz bluzą, która leżała na biurku.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć, bo zadzwonił mi telefon. Zdjęłam bluzę z twarzy i spojrzałam na ekran, moje brwi od razu podskoczyły do góry widząc, że dzwoni Annie. Eve usiadła z powrotem na łóżku i pokazała ręką, żebym odebrała.

Chwyciłam telefon i kliknęłam zieloną słuchawkę.

- Halo?

- Przyjdź mi tutaj, bo zaraz wywalę ten cholerny komputer przez okno – usłyszałam jej zirytowany głos.

- Ciebie też miło słyszeć – westchnęłam – Co się dzieje?

- A skąd ja mam wiedzieć? Kliknęłam coś i komputer przestał działać!

- Dobrze, zaraz tam będę – westchnęłam.

- Nie wzdychaj mi tu, tylko ubieraj kurtkę! - burknęła – Jeśli wszystko co zapisałam się usunęło, to przysięgam na... - zakaszlała – Boga, że zniszczę każdą elektryczność w tym mieście.

- Dobrze, dobrze. Już idę, do zobaczenia – rozłączyłam się, nie chcąc słuchać jej krzyków.

Wstałam z łóżka i zauważyłam, że Eve przyglądała mi się z uniesionymi brwiami, a po jej minie stwierdziłam, że słyszała krzyki mojej nowej szefowej.

- To u niej normalne – ubrałam bluzę i schowałam telefon do kieszeni – Muszę iść, przepraszam.

- Luz, coś wymyślę do roboty – westchnęła.

- Może chcesz iść ze mną? Sprawdzę co się dzieje z jej komputerem i możemy przejść się po mieście.

Lepsze to niż las.

- Już ci nie jest zimno? - skrzyżowała ręce.

- Po prostu nie chcę iść do lasu, nie lubię ich – skrzywiłam się – Idź się ubrać zanim Annie obetnie głowę mi i tobie.

Dziewczyna szybko wybiegła z pokoju, a ja jeszcze podeszłam do biurka i związałam włosy w kok. Dzisiaj nic z nimi nie robiłam, więc sterczały we wszystkie strony, a wolałam nie wystraszyć dzieci na ulicy.

Udało nam się wyjść po dziesięciu minutach i by nie marnować czasu złapałyśmy taksówkę. Mój portfel na tym ucierpiał, ale wolałam to niż wściekłość szefowej. Jeszcze by rzuciła we mnie tym komputerem, a wolałam uniknąć obrażeń.

- Raz spotkałam tę staruszkę i nie była taka wściekła – odezwała się Eve.

- Lepiej nie nazywaj jej przy niej staruszką, bo nie wyjdziesz z biblioteki żywa – spojrzałam na blondynkę – Jest wybuchowa, ale to dobra kobieta. Wiesz, że pomogła mi na samym początku i teraz pozwoliła mi u siebie pracować.

- Mimo to jej wściekłość jest przerażająca.

- Da się przyzwyczaić – zaśmiałam się – Jeśli nie jest na ciebie zła, to nic ci nie grozi.

- Spróbuję być grzeczna – powiedziała żartobliwie.

- Lepiej nie próbuj, tylko to zrób.

Reszta jazdy minęła nam na bezsensownych rozmowach. Eve zagadywała do taksówkarza by dał jej włączyć muzykę, ale się nie zgodził i do końca jazdy musieliśmy słuchać jakiegoś tajskiego popu.

Wychodząc z taksówki, przeżegnałam się w myślach by nie zostać rzucona książką przy wejściu do biblioteki, co na szczęście się nie wydarzyło. Annie siedziała przy komputerze i czytała jego instrukcję. Próbowałam się nie zaśmiać, Eve się tu nie udało i parsknęła, ale zatuszowała to kaszlem.

Annie od razu na nas spojrzała i zamknęła z hukiem instrukcję, przyglądając się Eve zmrużonymi oczami i dopiero po czasie, gdy przypomniała sobie kim jest, jej wyraz twarzy już nie był taki napięty.

- W końcu! - wstała z krzesła – Chodź tu dziecko i mi pomóż.

- Spróbuję, ale nie jestem pewna czy mi się uda. Nie jestem informatykiem.

- To lepiej nim bądź – prychnęła.

Usiadłam przy komputerze i kliknęłam w myszkę, ale nic się nie wydarzyło. Sprawdziłam czy wszystkie kable są podłączone i czy komputer w ogóle jest włączony. Wszystko było dobrze i siedziałam z przygryzioną wargą, zastanawiając się co się dzieje. Annie wybrała sobie najgorszą osobę o pomoc, byłam tak samo głupia, jeśli chodziło o jakieś elektryczne przedmioty, jak Annie. Dopiero niedawno odkryłam, że w telefonie jest taka funkcja, jak latarka!

Przyglądałam się załamana urządzeniu aż w końcu ujrzałam problem.

- Annie, znowu potrząsałaś monitorem? - spojrzałam na staruszkę.

- Możliwe.

- Już wiem w czym tkwi problem – kliknęłam przycisk na boku komputera i ekran się włączył – Musiałaś przez przypadek tutaj kliknąć i wyłączył się ekran.

- Cholerne ustrojstwo – burknęła i machnęła ręką bym odsunęła się od krzesła – Już myślałam, że będę musiała pisać wszystko od nowa.

- Jeśli wyłączyłaś i włączyłaś komputer na nowo to chyba będziesz musiała to zrobić – westchnęłam, czekając na jej wybuch – Ale jeśli w programie masz zapisywanie dokumentu co kilka minut to nie będziesz musiała na szczęście.

Nie znałam się na komputerach zbyt dobrze, ale Eve pomogła mi na tyle, że niektóre rzeczy wiedziałam. Dobrze, że zabrałam ją tu ze sobą, gdybym zrobiła z siebie jaskiniowca, to ona chociaż mogła jakoś pomóc.

- Zaraz się przekonamy – odsunęła, a raczej odepchnęła mnie od komputera i zaczęła coś klikać, a w bibliotece zapanowała napięta cisza. Odsunęłam się na bok by na wszelki wypadek nie być w pobliżu niszczenia komputera – Dobrze, nie straciłam tak dużo.

Na jej słowa, wypuściłam spokojny oddech, a Eve przyglądała się wszystkiemu z boku i zauważyłam, że jej ramiona delikatnie opadły w geście rozluźnienia. Obie nie chciałyśmy wiedzieć, co by się stało gdyby Annie straciła wszystko.

- Jeśli to wszystko... - nie dokończyłam bo obok mnie usłyszałam niski głos.

Prawie podskoczyłam wystraszona i odwróciłam się w stronę głosu. Przede mną stał mężczyzna z kawiarni.

- Przepraszam, szukam jednej książki – podszedł do mnie z rękami w kieszeni bluzy.

Spojrzałam na Annie, która nie zwracała uwagi na gościa. Biblioteka była dzisiaj zamknięta, a jego obecność niewskazana, jednak Annie nie reagowała, więc musiałam go obsłużyć, mimo że nie miałam dziś pracy.

- Dzień dobry, czego szukasz? - uśmiechnęłam się delikatnie, może to była szansa na podziękowania za pomoc.

- Historia wojen.

Lekko zaskoczona jego wyznaniem, kiwnęłam tylko głową. Nie wyglądał jakby żartował i wolałam nie rzucać jakimś głupim komentarzem.

Ten tajemniczy mężczyzna znowu pojawił się tak nagle, nawet nie wyczułam jego obecności i nie słyszałam jego kroków. Był niezły w skradaniu się.

- Okej, przyniosę ci kilka do wyboru.

Ruszyłam w stronę regałów i kątem oka zobaczyłam, że Eve unosi kciuki. Weszłam w jeden z korytarzy książek, a mężczyzna deptał mi po piętach. Dlaczego poszedł za mną? Przecież mówiłam, że zaraz mu coś przyniosę.

Jego obecność przyprawiała mnie o niepokój, jakby w każdej chwili mógł wbić mi nóż w plecy. Na dodatek byliśmy sami, co nie polepszało sytuacji, a jego bezgłośne kroki były w jakiś sposób zastraszające.

- Dobrze, że znalazłaś nową pracę – odezwał się nagle.

Czyli mnie rozpoznał.

- Tak, jestem za to wdzięczna Annie – westchnęłam, próbując pozbyć się negatywnych emocji – Dziękuje za to co zrobiłeś w kawiarni.

- To był przypadek, nie zauważyłem go.

Zatrzymałam się przy dziale historycznym i uniosłam głowę by na niego spojrzeć. Jego mina nic nie zdradzała, ale jakimś cudem udało mi się zauważyć, że kącik jego ust unosi się w najmniejszym uśmiechu. Drań dobrze ukrywał swoje emocje. Sama chciałabym tak umieć, kontrolowanie swoich emocji było czymś, czego nie umiałam robić.

- Jeśli taka jest twoja wersja – próbowałam brzmieć spokojnie, wyciągając kilka książek z półek – Mam tutaj kilka lektur, które mogą cię zaciekawić, ale możesz wypożyczyć maksymalnie dwie książki.

Mężczyzna bez słowa zabrał książki z mojej ręki i czytał tytuły, delikatnie unosząc brwi. Nie wiedziałam czemu tak zareagował i wolałam nie pytać. Między nami zapanowała niezręczna cisza. Ani on, ani ja nie ruszyliśmy się w stronę gdzie czekały na nas Annie i Eve.

- Jak masz na imię? - wypaliłam nagle, a jego wzrok spoczął na mnie – No wiesz, ty już znasz moje imię, a że spotykamy się trzeci raz, to wolałabym poznać twoje – próbowałam się wytłumaczyć.

- Damon Morton – i to tyle, krótka odpowiedź.

- Victoria Martin.

Te nazwisko było znane, ale nie miałam żadnego pomysłu. Miałam tymczasowy dowód osobisty, dopóki policja nie dowie się kim naprawdę jestem. Mogłam je sobie sama wybrać, ale pod presją czasu powiedziałam nazwisko, jakiejś znanej aktorki, o której mówiła mi Eve.

- Nie powiedziałaś tego z przekonaniem – uniósł brwi.

- To długa historia – machnęłam lekceważąco ręką.

- Chętnie jej posłucham – moje serce zabiło szybciej na jego słowa, ale nie chciałam nieznajomemu mówić o tak osobistej sprawie.

- Może przy następnym spotkaniu, to naprawdę nudna historia – próbowałam wybrnąć z sytuacji – Lubisz historię?

Jego wzrok skierował się na książki, które mocniej ścisnął i kiwnął delikatnie głową. Wyglądał jakby też on nie chciał o tym rozmawiać. Nie oceniałam ludzi po ich hobby, a to że lubił historię wojny nic nie zmieniało, nadal w jakiś sposób mnie przerażał. Mój organizm sam reagował na jego obecność i czułam moje napięte mięśnie. Nie potrafiłam się przy nim rozluźnić, jakbym wyczuwała, że w każdym momencie mógł zaatakować.

Nie chciałam zostać zamordowana książką, już i tak wystarczająco razy dostawałam nimi po głowie przez Annie i to mi wystarczało. Nie potrzebowałam dokładki, jeszcze od mężczyzny, który był zapewne o dziesięć razy silniejszy od tej staruszki, a ona mimo swojego wieku miała jej naprawdę dużo.

- Więc... Miłego czytania, mam nadzieję, że książka cię zaciekawi – uśmiechnęłam się delikatnie i powoli odchodziłam, chcąc jak najszybciej się od niego oddalić.

Damon mi nie odpowiedział, ale czułam na sobie jego wzrok. Dreszcz przeszedł mi po plecach, tym razem słysząc za sobą jego kroki. Modliłam się by mnie nie złapał i znowu nie zaczął rozmowy. Miałam gdzieś, że wyglądał jak model z okładki, dużo morderców było przystojnych i tak przyciągali swoje ofiary. Ja nie miałam zamiaru się na to nabrać i przyśpieszyłam kroku aż znalazłam się w polu widzenia Eve i mojej szefowej. Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się delikatnie, ale Damona za mną nie było, siedział przy stole i czytał jedną z książek.

Więc nie szedł za mną tylko w stronę stolika, mogłam się domyślić.

- Idziemy? - podeszłam do Eve.

- Jasne – spojrzała na mnie i zmrużyła oczy. Widziała, że coś jest nie tak.

- Do zobaczenia jutro, Annie – kiwnęłam do niej głową.

- Lepiej się nie spóźnij, bo będziesz czyściła toaletę szczoteczką do zębów – burknęła, dalej pisząc coś na komputerze.

- Nigdy się nie spóźniam.

Kobieta nie odpowiedziała, tylko machnęła zniecierpliwiona ręką, a my szybko wyszłyśmy. Czując zimny wiatr, odetchnęłam głośno. Nie wiedziałam czy w bibliotece było tak duszno, czy może obecność Damona Mortona tak na mnie działała.

- Co się dzieje? - w końcu się odezwała.

- Nie wiem – westchnęłam – Po prostu ten facet... Dziwnie się przy nim czuję.

- Podoba ci się? - uśmiechnęła się – Nie dziwię się, jest cholernie przystojny.

- Nie, nie o to chodzi – włożyłam ręce do kieszeni bluzy – Emanuje od niego dziwna energia, niebezpieczna. Czuję się jakby w każdej chwili mógł mnie zaatakować.

- Dziwna energia? Mówisz jak jakiś wróżbita.

- Po prostu nie wiem jak ci to wytłumaczyć – burknęłam – Jakbyś przebywała więcej czasu w jego towarzystwie to byś zrozumiała.

- Czekaj, to jest ten gościu z kawiarni? Wiedziałam, że skądś go kojarzę!

- Ta, ma na imię Damon Morton – założyłam kaptur, bo wiatr był coraz mocniejszy, jakby same wypowiedzenie jego imienia nie podobało się naturze.

Kolejny dreszcz tego dnia przeszedł mi po plecach i czułam, że to nie było ostatnie spotkanie z tym mężczyzną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro