Rozdział 4
Szłam przez miasto z gorącą herbatą i książkami w torebce. Mimo że obudził mnie śpiew, a raczej krzyczenie Eve spod prysznica, to miałam całkiem dobry humor i postanowiłam wyjść z domu zamiast użalać się nad sobą. Skoro mnie zwolnili, miałam czas by oddać zaległe książki do biblioteki, a Annie nie miałaby powodu by znowu na mnie marudzić. Ta kobieta niekiedy naprawdę była przerażająca i wolałam uniknąć jej gniewu. Raz nawet rzuciła we mnie książką i przez dwa tygodnie chodziłam z siniakiem na środku czoła do pracy, wyglądając jak jednorożec.
Miała cela, to musiałam jej przyznać.
I dość dużo siły jak na starszą kobietę.
Wspięłam się powoli po starych schodach i weszłam do biblioteki. Od razu poczułam zapach starych książek, co automatycznie mnie rozluźniło. Tez zapach zawsze działał na mnie uspokajająco, mogłabym tu przesiedzieć cały dzień. Annie miała tu dużo starych książek, ale większość z nich była za szybą, przez co można było je oglądać tylko z daleka. Jej tłumaczenie, że żaden idiota nie będzie dotykał tak cennych rzeczy, była surowa, ale prawdziwa. Sama bym nie pozwoliła wypożyczać książek, które miały ponad dwieście lat. Tę bibliotekę można nazwać małym muzeum, jednak nikt oprócz Annie nie wiedział jaką zawartość miały niektóre z książek.
Przeszłam przez parę regałów, oglądając znajome mi tytuły. Przygryzłam wargę widząc kryminał ,,Śmierć na dachu". Moje myśli od razu powędrowały do postaci, która skoczyła w nocy z budynku i zniknęła bez śladu. Może jednak naprawdę to się nie wydarzyło, a ja po prostu byłam tak senna, że miałam zwidy? Nie chciałam już o tym myśleć, nie było zwłok, nie było sytuacji, więc powinnam zapomnieć. Miałam tylko nadzieję, że w moich drzwiach nie zjawi się policja by wlepić mi mandat za fałszywe zgłoszenie.
W końcu z daleka zobaczyłam panną Annie, która odkładała z koszyka książki na półkę. Musiała stać na drabinie, bo była zbyt mała by dosięgnąć.
— Dzień dobry panno Annie! — podeszłam do niej.
— Panno — prychnęła — Mów mi Annie albo zdzielę cię książką.
Jej życzliwość pomieszana z wredotą była całkiem zabawna, ale nie chciałam jej wkurzać, więc próbowałam się nie śmiać.
— Przyniosłam książki — poklepałam torebkę — Potrzebujesz pomocy?
— Połóż książki do koszyka — zeszła z drabiny i przyjrzała mi się uważnie — Czemu tu jesteś? Przecież o tej godzinie pracujesz.
— Taa — podrapałam się po głowie i odłożyłam książki z torebki do koszyka — Zostałam zwolniona.
Uniosła brwi i przez chwilę mi się przyglądała, jakby mi nie wierzyła.
— Świetnie, więc poukładaj resztę książek — pchnęła w moją stronę wózek, który uderzył mnie w piszczel.
Skrzywiłam się, nie mając nawet czasu przystosować sobie jej słów i ugryzłam się w język by nie zacząć przeklinać z bólu. Chwyciłam wózek, odsuwając go trochę od siebie i gdy w końcu opanowałam ból, wzięłam głęboki wdech.
— Ale...
— Będziesz przychodzić na dwunastą do dwudziestej i lepiej się nie spóźniaj, bo będziesz czyściła każdą książkę — patrzyłam na nią w szoku — Na co się patrzysz? Bierz się do roboty, zrobię nam herbatę.
— Ostatnio mówiłaś, że nie potrzebujesz pomocy.
— Ostatnio było ostatnio, teraz jest teraz — wcisnęła mi książkę do ręki — Przyniosę też ciastka, jesteś chuda jak patyk!
Wolałam z nią nie walczyć, więc westchnęłam cicho i włożyłam książkę do półkę. Nie byłam aż taka chuda, moje ciało miało dobrą wagę. Na początku, gdy obudziłam się w szpitalu podczas przebierania się, zobaczyłam, że mam delikatny zarys mięśni, ale zniknęły, bo nie ćwiczyłam. Nie miałam na to czasu, musiałam pracować, a większość pieniędzy musiałam wydawać na potrzebne rzeczy, a nie na siłownię. Od policji nie dostałam żadnej pomocy i musiałam sobie radzić sama. Byłam trochę wściekła i nie rozumiałam jak służba, która miała pomagać była tak bezduszna i nawet nie próbowała zapewnić mi noclegu chociaż na jedną noc.
Przechodziłam między regałami i szukałam odpowiedniego miejsca na odłożenie reszty książek. Było to dość to pracochłonne, biblioteka była wielka i w ciągu dziesięciu minut udało mi się odłożyć tylko dwie książki.
To była idealna praca dla mnie. Cisza, nikt na mnie nie patrzył i mogłam pracować w takim tępię jakim chciałam, bez żadnych krzyków. Nikt mnie nie podglądał i nie musiałam płacić za herbatę i ciastka, gdy pomyliłam ceny. U Davida nawet pracownicy musieli płacić pełną cenę za jedzenie, a napiwki musieliśmy i tak mu zostawiać, więc tę kwotę, którą dał mi tamten mężczyzna, nie mogłam zabrać,
No właśnie, tajemniczy brunet z niebieskimi jak ocean oczami. Nawet nie spytałam go o imię i nie podziękowałam za to co zrobił Davidowi by przestał na mnie krzyczeć na środku kawiarni. Mogłam go już nigdy nie spotkać, samo skinienie głową by wystarczyło w podziękowaniu, ale głupia o tym nie pomyślałam.
— Nie uśmiechaj się trzymając pięćdziesiąt twarzy Greya, to dziwne — usłyszałam obok siebie głos staruszki.
Od razu zarumieniłam się, patrząc jak odkłada ciastka i herbatę na stół.
— Nie uśmiechałam się do książki — mruknęłam cicho.
— Och nie? To do czego?
— Po prostu... Przypomniałam sobie jak szef mnie zwolnił, a jakiś facet wylał na niego przypadkiem — zrobiłam cudzysłów w powietrzu — Herbatę.
— Dżentelmen — usiadła na jednym z krzeseł.
— Przez tę sytuację zwolnienie nie bolało aż tak bardzo — zaśmiałam się.
— Nie powinno cię w ogóle boleć — prychnęła — Tyle razy mi mówiłaś, że nienawidzisz tej pracy.
— Bo nienawidziłam, ale wtedy nie wiedziałam, że zaoferujesz mi pomoc — westchnęłam — Dodatkowo nie chciałam być obciążeniem dla Eve.
To była prawda. Już na początku czułam się głupio, gdy Eve zaproponowała mi mieszkanie u siebie. To ona mi wszystko kupowała, dopóki nie dostałam pierwszej wypłaty. Zabrałam ją wtedy do jakiejś droższej restauracji by jej podziękować, a głupia i tak po kryjomu zapłaciła za siebie. Byłam na nią wściekła i jednocześnie wdzięczna, bo pracowałam tylko pół miesiąca i byłam nowa, więc nie dostałam tak dużo wypłaty.
— Los ci sprzyja, dziecko — popiła kawę — Ale pamiętaj, że nie każda pomoc oznacza coś dobrego. Nie możesz być łatwowierna.
— Zdaję sobie z tego sprawę — wzięłam herbatę do ręki — Potrafię o siebie zadbać — wzięłam duży łyk, była przepyszna.
— A mimo to nadal wieczorami wracasz piechotą do domu — przewróciła oczami — Zrób sobie w końcu prawo jazdy.
— Po pierwsze zrobienie sobie prawa jazdy kosztuje fortunę, a po drugie jakoś nie widzę się za kółkiem — wzruszyłam ramionami — Nie ufam sobie idąc po prostej drodze, a co dopiero jechać po główniej ulicy.
— To załatw sobie rower, szybciej uciekniesz.
— Przed czym? Unikam ciemnych uliczek — uniosłam brwi.
— Nawet w biały dzień może się coś wydarzyć — patrzyła mi prosto w oczy — Zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte.
Poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach, gdy tak na mnie patrzyła. Jakby wiedziała wszystko o mnie i czytała mi w myślach. Pierwszy raz tak dziwnie poczułam się przy Annie i nawet nie wiedziałam jak zareagować na jej słowa. Może to był stres spowodowany dzisiejszym dniem? Nie zdziwiłabym się, w sumie byłam zaskoczona, że nie zwymiotowałam z tych nerwów i nieprzespanej nocy.
— Dziecko, słuchasz mnie? — poczułam jak Annie pstryka mnie w nos.
— Och... Przepraszam, możesz powtórzyć? — przygryzłam wargę.
— Dopij herbatę i poukładaj książki — kobieta wstała z krzesła — Później musisz zarejestrować w tym cholernym komputerze nowe. Ja nie mam już siły na tą elektryczność.
— Dobrze, już biorę się do pracy.
***
Weszłam zmęczona do mieszkania i oparłam się o drzwi. Ramiona bolały mnie niemiłosiernie od dźwigania tych wszystkich książek i kręgosłup od ciągłego schylania się. Jednak nie miałam zamiaru marudzić, bo taka praca naprawdę mi się podobała. Pracując po wypadku u Annie też miałam podobne zadanie, ale nie obciążała mnie aż tak bardzo, bo nie wiadomo było czy nie miałam jakiejś choroby. Ale dzisiaj zostałam wykończona, nawet nie musiałam chodzić na siłownie, bo dźwigając te wszystkie książki i wdrapywanie się co pięć minut po schodach, budziło moje mięśnie, które teraz dawały sobie we znaki.
Marzyłam tylko o gorącej kąpieli przy dobrym winie i modliłam się, żeby Eve nie wypiła wina, które jeszcze dwa dni temu było w lodówce. Było do połowy puste i miałyśmy dopić je razem, ale ja i Eve niekiedy brałyśmy kieliszek wina, gdy oglądałyśmy samotnie filmy i nagle całe wino znikało, a później kupowałyśmy nowe, które kończyło tak samo.
Czy był to alkoholizm? Nie, bo piłam tylko raz w tygodniu. Wolałam nie mieć kaca na następny dzień w pracy, bo wiedziałam, że nawet nie pomogłaby mi kawa. Eve często przychodziła do pracy na kacu, ale u niej nie było tego widać, zawsze była pełna życia i tego też jej zazdrościłam. Miałam często takie dni, że wolałam zamknąć się w pokoju i nikogo nie wpuszczać, ale wiedziałam, że będzie to źle działać na moje zdrowie psychiczne, więc wolałam tego unikać i siedzieć z Eve.
- Vicki! - nagle zostałam objęta przez moją przyjaciółkę – Tak mi przykro!
- Wow, spokojnie – poklepałam ją po głowie – Nic mi nie jest, nie martw się.
- Ten idiota cię zwolnił!
- I bardzo dobrze – uśmiechnęłam się – Poszłam później do Annie by oddać książki, a gdy dowiedziała się, że zostałam zwolniona to mnie zatrudniła.
Na twarzy Eve pojawił się szeroki uśmiech. Chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę kanapy, na której obie usiadłyśmy. Wczoraj po tym jak mnie zwolniono i wróciłam do domu, to siedziałam większość czasu w pokoju przyswajając całą sytuację, przez co w ogóle nie rozmawiałam z przyjaciółką.
- To wspaniale! Trzeba to opić.
- Też tak myślę – kiwnęłam głową – Tylko najpierw pójdę się umyć.
Wstałam z kanapy i poszłam do łazienki. Słyszałam jak Eve grzebie w szafkach by znaleźć kieliszki i uśmiechnęłam się pod nosem. Chciałam wypić wino przy kąpieli, ale z Eve też będzie dobre.
Weszłam pod prysznic połączony z wanną i odetchnęłam z ulgą czując ciepłą wodę na moim ciele. Zamknęłam oczy i cicho rozmyślałam o ostatnich dniach. Zostałam zwolniona i zatrudniona w miejscu, które kochałam. Takie coś nie działo się często i dziękowałam mojemu szczęściu. Jednak przeczuwałam, że te pozytywne wydarzenia nie będą trwać wiecznie.
Zadrżałam cała, przypominając sobie słowa Annie. Co miała na myśli mówiąc, że nie każda pomoc oznacza coś dobrego? Przeżyła na pewno wiele w życiu by mówić takie coś, jednak czułam, że te słowa miały drugie dno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro