Rozdział 16
Nie wiedziałam czy byłam bardziej przerażona Damonem, który z determinacją ciągnął mnie w stronę samochodu, nie zważając na moje protesty, czy tym, co przed chwilą stało się w Stonehenge. Może śmierć nie byłaby taka okropna? Cały strach, dezorientacja i irytacja poszłyby w zapomnienie.
Tak, to był dobry pomysł. Musiałam się tylko przygotować na śmierć z rąk Damona, jednak on wygląda na osobę, która lubi bawić się swoimi ofiarami, a ja wolałam umrzeć szybko.
Boże, o czym ja myślę?
— Słuchaj... — nie dokończyłam, bo Damon otworzył drzwi od samochodu i podał mi wodę.
— Pij.
— Dzięki.
Przygryzłam wargę, biorąc butelkę wodę, nawet na niego nie patrząc. Czułam, jak w gardle narasta mi suchość, a dłonie lekko drżały. Było mi jednocześnie wstyd, bo wiedziałam, że moja reakcja zdradzała słabość i bałam się, co mógł mi zrobić. Jego spojrzenie było nieprzeniknione, a obecność przytłaczająca, jakby każdy jego najmniejszy ruch mógł spowodować moją nagłą śmierć.
I zatruta woda? Chociaż to szybsza śmierć niż tortury, które mógłby mi zadać Damon.
Nie zastanawiając się długo wypiłam połowę, czując jak chłodna ciecz spływa mi po gardle. Jednak ku mojemu niezadowoleniu, nic się nie działo – żadnego nagłego zawrotu głowy, oszołomienia czy bólu. To była zwykła woda, bez smaku, bez zapachu, zupełnie niegroźna. Jeśli Damon nie zamierzał mnie otruć, oznaczało to jedno – przygotował dla mnie inną śmierć. Bardziej przemyślaną, okrutną, której nie mogłam przewidzieć ani uniknąć. Na pewno nie zostawi tej sytuacji bez interwencji, przecież uderzyłam go na oczach wielu ludzi. A każdy wie, że Damon nie należy do osób, które lubią pokazywać swoją słabość. Może nie znałam go długo, ale widać po nim, że próbuje utrzymać swoją reputację wrednego, okrutnego dupka. Jednak najbardziej ciekawiło mnie czy naprawdę jest w stanie zrobić mi krzywdę.
Życie w niewiedzy jest okropne, jak błądzenie po ciemnym labiryncie, gdzie każdy krok może być ostatnim. Tym bardziej, gdy chodzi o własne zakończenie i to, co dzieje się teraz – moje aktualne, rozbite życie, które coraz bardziej przypominało koszmar. Chciałabym znać odpowiedź chociaż na jedno z moich cholernych pytań, by nadać sens tej absurdalnej sytuacji. Czy wymagałam zbyt wiele, pragnąc odrobiny pewności w tym chaosie?
—!Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie — głos Damona był tak zimny, że przeszły mnie ciarki.
Oczywiście, że dał mi wodę tylko po to, żeby później mnie opieprzyć. Nawodniona lepiej zniosę jego słowa.
— Wystraszyłam się, bo wydawało mi się, że jakiś cień wypełznął z kamienia — machnęłam ręką lekceważąco — To nic, po prostu za dużo słońca i przez chwilę miałam halucynacje.
Nie powiedziałam mu całej prawdy, już po tych kilu słowach, które zdecydowałam się ujawnić, mógłby uznać mnie za kompletną wariatkę. Gdyby jednak dowiedział się wszystkiego, to bez wahania zapakowałby mnie do samochodu i zawiózł prosto do najbliższego psychiatryka, a ja naprawdę nie potrzebowałam kolejnych komplikacji w życiu. Nowi, problematyczni znajomi nie byli mi potrzebni do tego chaosu.
— Cień?
— Ta, może coś przeleciało – tłumaczyłam się, jak idiotka.
—Przeleciało... - mruknął pod nosem.
Przez chwilę panowała między nami cisza, która pogłębiała moje poczucie zażenowania. Miałam świadomość, że moja reakcja była trochę przesadzona, ale nie miałam zamiaru go przepraszać, bo nawet gdyby znajdował się tam prawdziwy potwór, to spoliczkowanie go na pewno nie pomogłyby mi w ucieczce. Damon był dupkiem, aroganckim, pewnym siebie i wiecznie mnie irytującym, a dupki, jak on, powinni od czasu do czasu oberwać, żeby nauczyć się, że świat nie kręci się wyłącznie wokół nich.
— Wracamy do domu — w końcu Damon zabrał głos — Finn, jedziesz z Eve. Ja biorę ze sobą Victorię.
Wspólne samobójstwo w wypadku samochodowym? Brzmiało okropnie, nie chciałam umierać z Damonem, Finn byłby lepszy.
Stop.
Spojrzałam na Eve, która przyglądała mi się ze zmartwieniem. Nie chciałam dodawać jej kolejnych problemów, już i tak miała ze mną rollercoaster.
— Wszystko w porządku — uśmiechnęłam się pocieszająco.
— Jesteś pewna? Możemy się zamienić.
— Nie martw się, jakoś wytrzymam godzinę z chihuahuą — wskazałam na Damona, który mrużył oczy niezadowolony.
— Nie wiem czy to bezpieczne zostawić was samych – spojrzała na Finna, jakby miała nadzieję, że ją poprze.
— Poradzą sobie – blondyn wzruszyła ramionami – W końcu muszą nauczyć się cierpliwości.
— Zamknij się i jedź w końcu – warknął Damon.
— Tak jest, kapitanie – zasalutował mu żartobliwie i otworzył drzwi Eve, która po chwili wahania weszła do samochodu.
— Ty też wchodź, nie mam całego dnia na twoje głupoty.
Nie miałam siły na kłótnie, więc grzecznie wsiadłam do samochodu Damona i patrzyłam na swoje dłonie, które nadal lekko drżały. Do oczu napłynęły mi łzy, gdy cała sytuacja w końcu do mnie doszła. Nie mogłam uwierzyć, że to się wydarzyło. Czy naprawdę zwariowałam? Przecież było mi tak dobrze, dopóki nie spotkałam Damona. To on powodował u mnie te wszystkie sprzeczne myśli, które doprowadziły do tego, że widziałam coś, co nie istnieje.
Pociągnęłam nosem i otworzyłam półkę na masce rozdzielczej by poszukać chusteczek. Mój cichy płacz ustał, gdy zauważyłam w środku pistolet. Mogłam się spodziewać, że ktoś taki jak Damon będzie trzymał broń w samochodzie. Ale czy była legalna? Jakbym miała się nad tym dłużej zastanowić to pewnie nie, ale wolałam tego nie komentować, więc wyciągnęłam chusteczki, które leżały obok broni.
Zamknęłam skrytkę w momencie, gdy Damon wszedł do samochodu. Spojrzał na mnie kątem oka i zauważył, że trzymam chusteczki, nie skomentował tego, tylko odpalił samochód i odjechał.
— Płaczesz, bo czujesz się źle, że mnie uderzyłaś?
— Oczywiście, że nie – burknęłam wycierając chusteczką łzy i nadmuchałam do niej nosem – Gdybym mogła, to zrobiłabym to jeszcze raz.
— Tyle w tobie agresji, różyczko – cmoknął ustami niezadowolony.
— Mówi to gościu, który zabija jakieś potwory i trzyma broń w samochodzie – spojrzałam za okno.
— Jestem wojownikiem. Muszę być agresywny – przyśpieszył, nic nie wspominając o broni – Ty zaś powinnaś być grzeczna jak na bibliotekarkę przystało.
— Powiedz to Annie, a nie mi – prychnęłam – Ja ci dałam dokończyć zdanie. Ona prawdopodobnie rzuciłaby w ciebie już dziesięcioma książkami z grubą oprawą.
Nie skomentował tego, więc uznałam, że nasza rozmowa dobiegła końca i spoglądałam za okno. Po tym co widziałam, moja energia zniknęła i miałam ochotę iść spać, ale nie było mowy, że zrobiłabym to z Damonem obok siebie. Wolałabym wiedzieć kiedy miał zamiar wywieść mnie gdzieś do lasu.
Nie wiedziałam czemu zgadzałam się na to wszystko, mimo że mu nie ufałam. Byłam głupia i lekkomyślna, ale jak miałam się sprzeciwić mężczyźnie, który był dwa razy większy ode mnie i w każdej chwili mógł mnie po prostu przerzucić przez ramię i gdzieś zabrać? No jasne, próbowałam znaleźć głupie wytłumaczenie na to, że byłam idiotką, która szybko się poddaje, żeby mieć spokój i nie słuchać ich niezadowolonego jęczenia.
Oparłam się wygodniej o fotel i cicho westchnęłam. Atmosfera w samochodzie była nieprzyjemna i nawet nie grała żadna muzyka. Słyszałam bicie swojego serca i oczywiście burczenie w swoim brzuchu, bo prawie nic dzisiaj nie zjadłam. Może oprócz kilku orzeszków, którymi poczęstował mnie Finn. Mimo ściskania w moim żołądku, nie miałam zamiaru mówić o tym Damonowi. Chciałam dostać się do samolotu i wrócić do domu by jak najszybciej pozbyć się mężczyzny siedzącego obok mnie.
Przez ciszę moje myśli znowu odleciały do sytuacji przy kamieniach. Co musieli sobie pomyśleć tamci ludzie? Dobrze, że Damon mnie stamtąd od razu zabrał, bo ktoś mógł zadzwonić na policję, że jakaś wariatka uciekła ze szpitala psychiatrycznego. Byłam sama z moimi myślami i nie mogłam nikomu o nich powiedzieć, nawet Eve, której bardzo ufałam. Nie mogłam im pokazać, że coś bardzo złego się ze mną działo. Mogło to być spowodowane tym, że mało jadłam, ale czy na pewno? Może po tamtej sytuacji ze zwłokami i wilmem w mojej głowie coś się przestawiło. Czytałam kiedyś o tym, ludzie przez traumę mogli widzieć rzeczy, które nie istniały i musieli się leczyć, ale mi już wystarczyło tych wszystkich leków, które musiałam przyjąć w szpitalu. Nie czułam się po nich dobrze, niekiedy zdarzało się, że zachowywałam się, jak pijana i gadałam głupoty.
Nagle samochodem szarpnęło, a ja poleciałabym na maskę rozdzielczą, gdyby nie pasy. Oddech uciekł mi z płuc i automatycznie chwytałam się wszystkiego co miałam pod ręką.
— Co się dzieje?! — spojrzałam na bruneta w szoku.
Jego szczęka była mocno ściśnięta, gdy robił kolejny gwałtowny zakręt. Nie odpowiedział mi, tylko patrzył na lusterko zobaczyć co było za nami. Nie miałam zamiaru grzecznie siedzieć i też się odwróciłam. Serce podeszło mi do gardła, widząc za nami trzy pędzące samochody z przyciemnionymi szybami. Byli coraz bliżej, a ja przeczuwałam, że jeśli nas złapią, to skończymy zakopani w tym lesie.
— W co ty nas wpakowałeś?! — krzyknęłam na Damona.
— Zamknij się – warknął – Nie potrzebuję dodatkowo twoich cholernych krzyków.
— Bo znowu coś się dzieje, a ty nie mówisz o co chodzi!
— Powiedziałem zamknij się!
— Nie mów... — nie dokończyłam, bo nagle poczułam jakby moja głowa miała wybuchnąć.
Chwyciłam się za nią i próbowałam wyczuć jakąś ranę, ale nic nie znalazłam. Ból był okropny, czułam jakby ktoś rozcinał mi mózg na małe części. Nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się coś podobnego, czy to mógł być stres przez całą sytuację? Może mój organizm tego nie wytrzymał, bo nie dość, że był głodny to jeszcze zestresowany i przerażony.
— Przestań — szepnęłam.
— O czym ty mówisz? — Damon spojrzał na mnie kątem oka zdziwiony — Vicki?
— To boli, przestań – zaszlochałam, gdy kolejna fala bólu przeszła przez moją głowę – Co było w tej wodzie?!
Nie słyszałam co do mnie mówił. W uszach mi piszczało, a mój wzrok się rozmazywał. Przed sobą widziałam jakieś małe kropeczki i czułam, jak moje ciało robi się coraz bardziej wiotkie. Nie byłam w stanie się utrzymać i moja głowa bezwładnie opadła na szybę, delikatne uderzenie spowodowało kolejny wstrząs bólu i mój jęk.
Oddech uciekł mi z płuc, gdy poczułam jak ktoś ściska mocno moje udo. Próbowałam unieść powieki, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Nic mi nie pomagało, a głos Damona dochodził z daleka, jakby stał po drugiej stronie ulicy, a przez ruch uliczny nie mogłam go usłyszeć.
Próbowałam znowu na niego spojrzeć, uniosłam delikatnie rękę, ale szybko opadła, jakby ważyła tonę. Widziałam coraz więcej czerni, aż w końcu wszystko ucichło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro