Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Dom powinien być miejscem, w którym wszyscy czują się bezpiecznie. Wiedzą, że mogą ukryć się w swoim pokoju i robić co tylko się chcą ze świadomością, że nie stanie im się krzywda. Powinien być przestrzenią, która daje ukojenie po trudnych dniach, gdzie można być sobą bez obawy bycia ocenianym przez innych.

Też tak myślałam, jednak wydarzenia z dzisiejszego dnia wszystko zniszczyły i miałam ochotę zabarykadować wszystkie drzwi i okna. Każdy najmniejszy dźwięk wybudzał mnie ze snu, a Eve, która spała obok mnie też nie pomagała, bo przy każdym ruchu myślałam, że ten stwór wszedł na łóżko.

Po powrocie do mieszkania, Finn i Damon sprawdzili dokładnie wszystkie pokoje i zostawili nam ich numery telefonów, a my im swoje. Byłam wdzięczna, że Finn był nastawiony do nas przyjaźnie, bo Damon swoją ponurą i przerażającą osobowością nie pomagał nam się uspokoić. Zostawili nas same w mieszkaniu, a na dworze niby byli jego ludzie, którzy nas pilnowali, ale co jeśli to było kłamstwo i powiedzieli to tylko po to by nas uspokoić? Nie ufałam im, a tym bardziej Damonowi. Mimo wszystko uratował nas, ale było w nim coś co mnie niepokoiło. Jego osoba, charakter... To wszystko działało na mnie odpychająco. Wiele kobiet uwielbiało bad boyów byli zimni, źli i przystojni tak jak Damon. Czy zdawały sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie mogły żyć? Taki człowiek nigdy się nie zmieni, nie da się go uratować od tego kim się stał, bo ludzie się nie zmieniają. Te wszystkie kobiety mają pustą głowę, jeśli myślą, że uda im się zmienić kogoś takiego w kochającego, czułego mężczyznę.

Bo nie da się uratować czegoś, co już jest martwe.

Westchnęłam cicho i przekręciłam się na łóżku, próbując się jakoś ułożyć. Byłam pewna, że nawet bomba atomowa nie obudziłaby Eve, która zjadła trzy tabletki nasenne. Proponowała mi bym zrobiła to samo, ale bałam się zasnąć. Nie chciałam wchodzić z jednego koszmaru w drugi, dodatkowo wiedząc co już mnie goniło i ten fakt sprawiał, że zaśnięcie stawało się wręcz niemożliwe. Nie mogłam nawet spokojnie odpocząć, sen był dla mnie tak samo niebezpieczny jak rzeczywistość i nie wiedziałam co robić.

Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Przełknęłam ślinę i drżącą dłonią przekręciłam klamkę. Drzwi z ciemnego wejścia otworzyły się z cichym jękiem, a przede mną pojawiła się ciemność korytarza. Od razu chwyciłam telefon z szafki i poświeciłam sobie latarką, szukając włącznika do światła. Odetchnęłam z ulgą, gdy korytarz został rozświetlony przez lampy i poszłam do kuchni, co chwilę oglądając się za siebie.

Czułam jakby ktoś oddychał w moją szyję. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka i pokręciłam głową. Nie powinnam tak wariować, byłam bezpieczna... Chyba. To po prostu mój mózg ze stresu wmawia mi różne rzeczy.

Oparłam się o blat i spojrzałam za okno. W każdym budynku było zgaszone światło, żaden z tych ludzi nie wiedział o niebezpieczeństwie jakie grasowało w mieście. Wszyscy czuli się bezpiecznie nie wiedząc, że mogą umrzeć następnego dnia przez nieznanego potwora. Nie wiedzą co tak naprawdę stało się z ich rodziną, znajomymi, sąsiadami... Najgorsze jest to, że ani razu nie usłyszałam karetki, policji czy nawet straży pożarnej. W każdym domu było zgaszone światło, więc ci ludzie jeszcze nie wiedzieli co się wydarzyło. Gdyby zdali sobie sprawę, że ktoś zaginął, to miasto stałoby już na nogach i każdy by próbował pomóc znaleźć zaginionego, jednak najgorsze w tym byłby fakt, że tylko ja i Eve znamy prawdę, a ich poszukiwania byłyby bezsensowne.

Nagle mój telefon wydał dźwięk przychodzącej wiadomości, a ja podskoczyłam wystraszona. Złapałam się za serce, przeklinając osobę, która postanowiła do mnie napisać o trzeciej w nocy. Dopiero po dłuższej chwili uspokoiłam się i odblokowałam telefon by sprawdzić wiadomość.

Damon Morton: Powinnaś spać.

Przygryzłam wargę, patrząc za okno, ale nikogo nie zauważyłam. Czyli jednak naprawdę nas chronili i robił to aż sam Damon. Nie spodziewałam się, że będzie mu się chciało tam siedzieć.

Ja: Zaraz pójdę. Chcę się napić.

Damon Morton: Napić? To dlaczego od kilku minut stoisz i patrzysz się w przestrzeń?

Zmrużyłam oczy i ścisnęłam mocniej telefon. Nie powinno go obchodzić co robię, przecież miał nas tylko pilnować, a nie śledzić.

Ja: Bo mogę.

Wyciszyłam telefon i odłożyłam go na blat. Nie miałam zamiaru mu się tłumaczyć z tego dlaczego nie spałam. Nie powinno go to interesować i dodatkowo nie chciałam usłyszeć od niego głupiego komentarza na temat tego, że bałam się koszmarów. On i tak by tego nie zrozumiał. Przecież on jest taki duży, odważny i to koszmary boją się jego, a nie on ich.

Wyciągnęłam z lodówki butelkę z zimną wodą i wzięłam duży łyk. Skrzywiłam się, czując nieprzyjemne uczucie na zębach, ale mimo to piłam dalej, aż w butelce nie zostało nic. Wyrzuciłam ją do kosza i ostatni raz spojrzałam na okno, patrząc w miejsce gdzie widziałam skaczącego mężczyznę. Tym razem siedział tam Damon, udało mi się go rozpoznać dzięki mocno świecącemu księżycowi.

Siedział oparty o komin i przeglądał coś na telefonie, prawdopodobnie mi odpisując. Jeśli to była jego ochrona, to już prędzej byłabym w stanie ochronić się stępionym nożem niż on w tym stanie zauważyłby jakieś niebezpieczeństwo.

Pokręciłam głową zażenowana i ruszyłam z powrotem do sypialni, szykując się mentalnie na to, że za kilka godzin miałam zacząć nowy dzień i udawać, że jestem szczęśliwa i nie mam pojęcia o żyjących w naszym miasteczku potworach i ich łowcach.

Miałam nadzieję, że byłam dobrą aktorką i Annie nie zauważy zmiany w moim zachowaniu. Ona była ostatnią osobą, której chciałam powiedzieć o tym co się dzieje. Jest już starszą osobą, tak samo jak jej serce i nie miałam zamiaru doprowadzić jej do zawału.

***

Szłam przez chodnik, czując na sobie czyiś wzrok. Musiał należeć do kogoś kto miał mieć mnie na oku, jednak było to dla trochę niekomfortowe. Mimo wszystko byłam wdzięczna i poczułam się minimalnie bezpieczniej, idąc ulicami Flowland, chociaż nadal istniał strach, że nagle zza rogu wybiegnie wilm i nie zdążą mnie uratować.

Weszłam do biblioteki i od razu odetchnęłam z ulgą. W tym miejscu czułam się najbardziej bezpiecznie, nawet nie wiedziałam czemu. Może chodziło o atmosferę, która była tutaj, spokojna i cicha?

- Jezu, dziecko – Annie patrzyła na mnie z grymasem – Wyglądasz jak śmierć! Jak jakiś klient cię zobaczy to ucieknie przerażony.

- Nie miałam dobrej nocy – burknęłam.

- A ja dobrego życia i nie marudzę – prychnęła, a mi cisnęły się słowa, że cały czas marudzi, ale zostałam cicho – Idź poukładaj książki, a później na dziale historycznym umyj szafki i spróbuj unikać każdego kto tu przyjdzie.

Skinęłam głową i weszłam między alejki z książkami. Miałam zamiar unikać Annie i innych. Nie potrzebowałam dodatkowych krzyków tego dnia, chciałam go spędzić tak spokojnie, jak tylko się dało by mój organizm mógł odpocząć od stresu z wczorajszego dnia. Nie chciałam w tak młodym wieku mieć zawału.

Chociaż nawet nie byłam pewna co do mojego wieku, czy na pewno miałam dwadzieścia sześć lat? Kilka osób, których się pytałam, mówiło, że wyglądam na taki wiek, jednak mogłam po prostu wyglądać młodziej.

Powoli układałam książki na półkach, próbując nie myśleć o mojej okropnej sytuacji, ale moja głowa miała inne plany. Ta praca była spokojna i w tym momencie wolałabym pracować w kawiarni i mieć głowę zajętą wkurzającymi klientami, a nie obrazami rozszarpanych ludzi i wilma.

Zbliżając się powoli do końca półek zobaczyłam, że drzwi do biblioteki zamkniętej są otwarte. Przygryzłam wargę wiedząc, że to o czym myślę jest złe, ale nie mogłam się powstrzymać. Rozejrzałam się czy gdzieś w pobliżu jest Annie i nie widząc jej, ruszyłam w stronę drzwi. Czułam jakby moje serce miało wyskoczyć zaraz z piersi i pobiec w przeciwnym kierunku niż biblioteka zamknięta.

Powoli zeszłam po schodach, mając nadzieję, że Annie mnie tutaj nie przyłapie. Nie wiedziałam czemu tam schodziłam, coś mnie ciągnęło do tego tajemniczego pomieszczenia pełnego książek, których w bibliotece nie było od lat.

Zostawiając za sobą ostatni stopień schodów, natychmiast poczułam zapach starości, zakurzonych stron i dawnych historii. Pierwszy raz w ciągu tego dnia na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, ten zapach był jeszcze bardziej zachwycający niż na górze. Z każdym krokiem, ostrożnie dotykając każdego z tomów, zanurzyłam się w tym magicznym świecie. Nie mogłam się powstrzymać od dotykania, mimo że bałam się, że któraś z książek rozpadnie się pod moimi palcami.

Zatrzymałam się w końcu przy lekturze, która mnie najbardziej interesowała. Odwróciłam się by zobaczyć czy Annie na pewno tu nie ma i z lekkim drżeniem rąk wyciągnęłam ciemnozielony tom. Jego ciężar był przyjemny, jakby w moich dłoniach spoczywał skarb. Grubsze kartki sugerowały, że książka ta musiała być bardzo stara, choć jej stan był zaskakująco dobry.

Annie musiała bardzo cenić tę książkę, skoro zdecydowała się ją zostawić w bibliotece zamkniętej, gdyby była w głównej to pewnie byłaby już dawno zniszczona. Tylko dlaczego była tutaj, a nie u niej w domu? Coś takiego powinno trzymać się w bardziej bezpiecznym miejscu niż biblioteka. Ktoś mógł tutaj wejść przez przypadek i ją zniszczyć albo dorwą się do niej robaki.

Odsunęłam na bok te pytania, bo i tak nie dostałabym żadnej odpowiedzi i otworzyłam książkę.

- Bestrix – wyszeptałam tytuł.

Słowo wyryte na złoto, lśniące na stronie, jakby ktoś wykaligrafował je z niezwykłą starannością, oddając w to swoje serce. Przesunęłam palcami po idealnych literkach, wyczuwając ich delikatną wypukłość. Ktoś włożył w to tyle serca, tyle precyzji, że aż trudno było mi uwierzyć, że było to napisane tylko piórem i atramentem. Kartki były już przeżółkłe, ale to właśnie dodawało najwięcej uroku.

Przeszłam na kolejną kartkę i uniosłam brwi zaskoczona, nie spodziewając się, że na kolejnej stronie zobaczę mapę. Nie taką jak te z atlasu, ale ręcznie narysowaną. Była mała, ale wyjątkowo przejrzysta i podzielona na cztery różnych części, a każdym środku znajdowały się słowa. Podejrzewałam, że to nazwa tych państw, bo co innego mogłoby być napisane na mapie?

Osycja, Ertolt, Midtrost i Mroczne Pustkowia.

Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Co to do cholery było? Nigdy nie słyszałam o takich krajach. Może to jakaś powieść, w której ktoś wymyślił własne nazwy dla fabuły w książce? Pewnie tak, ale po przeczytaniu tych kilku słów, poczułam się niespokojna. Jakbym miała o tym nie wiedzieć, ale mimo to nie mogłam pozbyć się uczucia, że ta książka skrywa sobie o wiele więcej tajemnic i mimo poczucia dyskomfortu, czułam, że muszę odkryć każdy zakamarek tej książki.

- Co to jest? - szepnęłam, przewracając kolejną kartkę.

Uniosłam brwi w niemym pytaniu, na ten widok. Na kartce widniał rysunek jakiejś konstelacji, otoczony jakimiś dopiskami, ale były dość niewyraźne. Żałowałam, że nigdy nie zwracałam szczególnej uwagi na gwiazdozbiory. Może wtedy rozpoznałabym ten układ gwiazd i nie musiała skręcać się z ciekawości.

Włożyłam rękę do kieszeni i przeklęłam cicho, nie znajdując tam telefonu. Musiałam zostawić go gdzieś w bibliotece nawet nie zdając sobie z tego sprawy i przez to teraz nie mogłam zrobić zdjęcia tej strony.

Próbowałam jak najlepiej zapamiętać konstelację i odłożyłam książkę na miejsce. Byłam tu zbyt długo i musiałam wracać na górę, a rysunku tych gwiazd poszukam w domu, na pewno znajdę coś w internecie, tylko musiałam dobrze szukać, a do tego była mi potrzebna najlepsza detektyw, czyli Eve.

Po cichu wchodziłam po schodach i nie narobić hałasu, ale odwróciłam się ostatni raz i spojrzałam na pomieszczenie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to był mój azyl, bo gdy poczułam słońce na policzku, wspomnienia wczorajszej nocy wybuchły w moim umyśle i sercu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro