15
Watson miał złe przeczucia. Wysiadł z taksówki na ulicy wskazanej przez Sherlocka w wiadomości, zapłacił kierowcy, po czym ciężko przełknął ślinę na widok budynku, przed którym się znalazł. Dwupiętrowy, szary klocek, okryty pomarańczowym dachem. Z boku znajdowały się schody, prawdopodobnie służące niegdyś do ucieczki na wypadek pożaru, teraz nawet z daleka było widać, że są niemiłosiernie przerdzewiałe. Od ulicy dom oddzielał mur, przed którym stały dwa duże pojemniki na śmieci tak pełne, że worki zaścielały także chodnik wokół nich. John słyszał opowieści o tym miejscu od znajomych wiele razy, tym bardziej po plecach przechodziły mu ciarki. Co do jasnej ciasnej Sherlock robił w środku tygodnia w melinie narkomanów? Czyżby wraz z Jimem rzeczywiście odwiedzali to miejsce co jakiś czas?
Gdy oderwał wzrok od szarych ścian, dreszcz przeszedł mu po plecach na widok karetki i dwóch radiowozów na podwórku po lewej stronie budynku. Dopiero wtedy zauważył czerwono niebieskie światła i zaczął zastanawiać się, jakim cudem od razu nie rzuciły mu się w oczy. Najwyraźniej Sherlock rzeczywiście wpadł w jakieś kłopoty. Głowę Johna zalały najczarniejsze scenariusze. Po co karetka? Czyżby Holmes był na tyle głupi, żeby przyjść tutaj samemu, a potem przesadzić z narkotykami? A może zajmował się dilerką lub po prostu złapali go z towarem i teraz będzie miał przekichane w jakimś poprawczaku? Lawinę myśli przerwał dobiegający z oddali głos, wołający go po imieniu. Gdy obrócił się w tamtym kierunku, dostrzegł zmierzających w jego stronę dwóch mężczyzn. Rozpoznanie sylwetek zajęło mu trzy sekundy. Na przedzie szybkim krokiem poruszał się dostojnie nikt inny, tylko Mycroft Holmes, a za nim podążał zaaferowany Greg. Rozważania nad tym, dlaczego przybyli razem, Watson postanowił zostawić na później.
- Watsonie, co się tutaj wyprawia? - spytał ostrym tonem Holmes - Miałeś pilnować, żeby mój brat nie wpadał w kłopoty, a nie wpadać w nie razem z nim.
- O, przepraszam, dostałem od niego wiadomość i ledwo co przyjechałem. Nawet nie wiem, gdzie jest Sherlock.
Holmes skwitował jego wypowiedź głębokim westchnieniem przepełnionym irytacją. Mimo stonowanego wyrazy twarzy i sztywnej postawy, John dostrzegał w oczach Mycrofta, że mężczyzna martwi się o młodszego brata. Porzucając oględziny Holmesa, Watson przerzucił spojrzenie na Grega, który momentalnie spuścił wzrok, jakby w ten sposób chciał sprawić, żeby nie było go widać.
- Też dostałeś wiadomość od Sherlocka? - spytał Watson w kierunku przyjaciela.
- Nie. Przyjechałem, bo Mycroft dostał, ale raczej nie od naszego małego detektywa. Jest środa, mieliśmy sesję, więc doczepiłem się wycieczki - wzruszył ramionami, jednak nie odzyskał zupełnej pewności siebie.
Watson jedynie skinął głową, porzucając na razie ten temat. Ciągle chciał porozmawiać z Lestradem na temat jego ostatniej zmiany w sposobie bycia, ale to mogło poczekać. Zakładając oczywiście, że Greg w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać. Prędzej szczegóły sytuacji pozna zapewne Moran, potem przekaże je Jimowi, który o wszystkim opowie swoim współlokatorom. Watson wiedział, że Sebastian i Lestrade są współlokatorami już od zeszłego roku i bez przeszkód można było zauważyć, że łączy ich może nieco specyficzna, ale z pewnością silna przyjaźń. Bardzo chciał, żeby zanim skończy szkołę, o sobie i Sherlocku móc powiedzieć to samo. Z rozmyślań po raz kolejny wyrwał go donośny głos, tym razem jednak zupełnie go nie kojarzył. Mycroft natomiast wydał z siebie niski pomruk wskazujący na to, że głos należy do jakiegoś jego znajomego, za którym najwyraźniej nieszczególnie przepadał.
- Mickey, fajnie cię widzieć! Dobrze słyszałem, że teraz zajmujesz się dzieciakami?
Holmes nawet nie miał zamiaru wypominać durnego przezwiska, jakim obdarzył go znajomy. Lestrade wyłonił się zupełnie zza postaci Mycrofta, obrzucając wzrokiem zmierzającego w ich kierunku gliniarza. Miał na sobie typowy mundur, przy pasku doczepiona wisiała kabura, w której na sto procent znajdował się pistolet. Facet uśmiechał się szeroko, co do scenerii pasowało raczej średnio. Watson wyglądał na zestresowanego, a Holmes ponownie nałożył maskę zdystansowanej obojętności.
- Masz kumpli w policji? - spytał Greg cicho, jednak na tyle głośno, żeby Mycroft bez problemu to usłyszał. Drugi facet miał najwyraźniej lepszy słuch, niż chłopak założył, bo zaśmiał się lekko.
- Niestety - Holmes przewrócił oczami - John, Greg, to Charles Grimsby. Chodziliśmy razem do gimnazjum i imbecyl ciągle jakimś cudem szczyci się umiejętnością działania mi nerwy.
- Pełne imię też działa mi na nerwy, wiesz? - zaśmiał się krótko - Charlie, chłopaki, jestem Charlie. Ciesz się lepiej, że to ja dostałem tę fuchę, a nie nasz uroczy komendant, bo wtedy twój braciszek miałby dopiero przekichane. A tak wkręcę go jako świadka i sprawa załatwiona.
- Co narobił i gdzie jest ten pożal się Boże detektyw? - mruknął Mycroft, a Greg z trudem powstrzymał się od prychnięcia.
- Kontrolnie wsadzili go do radiowozu, chociaż raczej powinien dostać koc i ciepłe siedzisko w karetce. Nie zdziwię się, jak nam już sprawę rozwiązał.
- Sprawę? - John odezwał się po raz pierwszy od pojawienia się faceta, spoglądając z cieniem strachu na wysokiego policjanta.
- No sprawę, trupa mamy. A Sherlock twierdzi, że to jego znajomy. Złapali go, jak się pałętał po melinie, trudno powiedzieć czy za trupa, czy podejrzenie narkotyków. Masz szczęście, Mickey, twój braciszek jak raz nic przy sobie nie miał - Charlie wyszczerzył się, na co Mycroft w odpowiedzi jedynie zmarszczył czoło.
John wyglądał na przerażonego. Oczywiście, domyślił się, że Holmes ma coś wspólnego z używkami już po pierwszym weekendzie mieszkania z nimi i słynnemu słyszeniu kolorów. W wiadomości brunet napisał jedynie adres oraz że ma kłopoty. John nie spodziewał się na miejscu także Mycrofta, ale zapewne powiadomiony został przez Grimsby'ego, a nie przez brata. Charlie ruszył w kierunku radiowozów, Mycroft bez pytania ruszył za nim, Greg po chwili wahania postanowił jednak zostać w miejscu, w którym stał. John zastanawiał się, czy powinien i czy w ogóle ma prawo do podążenia za policjantem i Holmesem, jednak zmartwienie o Sherlocka przezwyciężyło niepewność. Podbiegł do mężczyzn, otrzymując jedynie obojętne spojrzenie ze strony Mycrofta. Gdy znaleźli się przy radiowozie, Charlie zamienił kilka słów ze stróżującym przy nim policjantem, a po chwili drzwi pojazdu się otworzyły. Z wnętrza wyłonił się Sherlock, w płaszczu, z postawionym kołnierzem i jak zwykle roztrzepanymi włosami.
- Sherlocku, o mój Boże, nic ci nie jest? - spytał Watson, w dwóch krokach znajdując się przy współlokatorze, skanując go czujnym spojrzeniem.
- Jestem cały i zdrowy, jak widać, czego nie mogę powiedzieć o moim znajomym studencie, którego trup leży sobie na piętrze.
- Trup? - John momentalnie zbladł - Tam naprawdę jest jakiś martwy facet? I ty go znalazłeś? - Holmes pokiwał głową, przewracając oczami, jakby urażony faktem, że Watson miał trudności z uwierzeniem w tę historię - Rany, to musiało być straszne.
- Bez przesady, nie dostałem szokowego kocyka, więc chyba wszystko ze mną dobrze - wzruszył ramionami - Zresztą, chodźcie, pokażę wam. Trzeba w końcu znaleźć tego, kto go zabił.
- Według naszej wstępnej ekspertyzy - wtrącił Charlie - to dzieciak zwyczajnie przedawkował. Takie rzeczy się zdarzają. Rozumiem, że możesz w to nie wierzyć, bo to twój znajomy, ale...
- Nie chodzi o to, że nie wierzę w przedawkowanie, bo spotkałem go parę razy w życiu - westchnął z irytacją Holmes - Nie wierzę w to, bo to nie prawda.
- Sherlock, skończ - mruknął Mycroft ostrym tonem - Mało problemów już narobiłeś?
- Panie Uosobienie Sprawiedliwości, chociaż byś poszedł i go obejrzał - burknął w odpowiedzi - Albo zrobimy to teraz razem z policją, albo wkradnę się tu w nocy, posadzą mnie za utrudnianie śledztwa i podejrzenie morderstwa, i to ty będziesz tłumaczył się z tego mamie.
Starszy Holmes otworzył usta, jakby chcąc zaprzeczać, ale szybko uświadomił sobie, że logiczne argumenty do Sherlocka zdecydowanie nie dotrą, więc zamknął buzię ponownie, mrucząc jedynie coś niezrozumiałego pod nosem. Charles prychnął z rozbawieniem, patrząc na naburmuszonego Mycrofta, po czym poprowadził jego i chłopców do budynku. Greg dołączył do grupy w ostatniej chwili, ciekaw, o co toczy się zamieszanie. Powoli wspięli się na pierwsze piętro. Poobdzierane, szare ściany tworzyły mroczny, ponury klimat, zakłócony jednakże przez szwendających się w tę i z powrotem kilku policjantów. Poza nimi w melinie nie było nikogo. Sherlock szedł na przedzie, prowadząc grupę przez duże pomieszczenie, a następnie niewielki korytarzyk do nieco mniejszego pokoju, gdzie na starym, lekko zapleśniałym materacu spoczywał w spokoju jakiś facet. Czy raczej ciało jakiegoś faceta.
- Rany, prawdziwy trup - Greg wydawał się autentycznie zaciekawiony sytuacją, bacznie obserwując poczynania pojawiających się co chwilę w pobliżu funkcjonariuszy.
- Czy jestem tutaj jedynym normalnym, który nie ekscytuje się tym, że gość nie żyje? - Watson spojrzał z niesmakiem na Lestrade'a, a następnie na Sherlocka, którego oczy wręcz błyszczały z ekscytacji.
- Obawiam się, że niestety tak - zachichotał Charlie - Takie życie, jak masz wokół siebie przyszłych gliniarzy albo Holmesów - roześmiał się, na co Watson przewrócił oczami.
- Panowie - Sherlock odchrząknął znacząco w celu zwrócenia na siebie uwagi towarzyszy - Co tu widzicie?
- Ciało martwe, jak moja złota rybka sprzed trzech lat - Charlie wzruszył ramionami - Widać świeży ślad po wkłuciu, więc wziął. Rozszerzone źrenice, zsiniałe usta. Nie leży tu długo, przedawkował jak nic.
- Oraz - młodszy Holmes uniósł palec, obracając się na pięcie w stronę ciała - różowe ślady na szyi, ale nie od duszenia. Bardziej wygląda jak reakcja alergiczna, podobnie wokół śladu po igle. Ułożenie rąk wjest dziwne, jakby sam trzymał się za szyję, może zaczął się dusić. Oczy są przekrwione aż zbyt nienaturalnie, na policzkach widać ślady po łzach. Nie spodziewał się, że umrze. Winiłbym dilera.
- Sugerujesz, że ktoś go otruł? - Watson uniósł brwi w niedowierzaniu.
- Nie sugeruję, tylko stwierdzam. Co więcej - zbliżył się do trupa na odległość metra, wyciągnął rękę, po czym z kieszeni bluzy wydobył niewielką karteczkę w rozmiarze biznesowej wizytówki - ma bilecik z klubu, od którego powinniśmy zacząć poszukiwania - pomachał karteczką, trzymając ją w dwóch palcach.
- Wybierzemy się tam z chłopakami, zawsze to jakiś trop. Po toksykologii będziemy wiedzieć więcej. Jeśli to naprawdę morderstwo, złapiemy drania.
- Drań raczej spodziewa się nalotu policji - przewrócił oczami, chowając wizytówkę do własnej kieszeni - Sam się tym zajmę, muszę tylko pomyśleć. Jak zagadki kocham, znajdę mordercę Jeremy'ego.
- Dobra, dobra - Charlie machnął ręką, nie tracąc uśmiechu z twarzy - Dostanę wyniki po weekendzie, wtedy zacznę się zastanawiać, co robić. Teraz wskakujcie do radiowozu, zabiorę was na komendę. Dostatecznie poprzeszkadzaliśmy technikom, no i muszę spisać wasze zeznania.
~*~
Wrócili do internatu taksówką w okolicach dziesiątej wieczorem. W głowie Sherlocka powoli zaczynał formować się plan, a potrzebował do jego wykonania jednej prostej rzeczy - pełnoletniości Watsona. W takim wypadku czy John będzie chciał, czy też nie, stanie się częścią śledztwa, a Holmes był pewny, że współlokator nie odmówi mu pomocy. Nawet jeśli w trakcie szkolnego przedstawienia, po którym cała akcja miała się rozpocząć, Morstan doczepi się gdzieś po drodze, blondyn rzuci się w pogoń za zagrożonym przyjacielem. Plus bycia wariatem, są ludzie, którzy stawiają sobie jako cel honoru ochronę tegoż obiektu, skoro brak mu instynktu samozachowawczego. I chwała niebiosom, że John należał do typu ludzi, którzy bezpieczeństwo przyjaciół stawiają ponad osobiste problemy. Mary z pewnością będzie w przyszłości mierzyła się z trudnościami, jeśli spróbuje kontynuować związek z Watsonem, jednocześnie mając w zasięgu sms'a Sherlocka Holmesa.
John wraz z brunetem udali się bezpośrednio do pokoju, postanawiając zostawić kąpiel na rano, skoro prysznice i tak zaraz miały zostać zamknięte. Dyżur pełnił oficjalnie Mycroft i pewnie pozwoliłby im się wykąpać, ale tak naprawdę żaden nie miał na tyle energii, żeby zrobić coś poza rzuceniem się na łóżko i bezcelowym zastanawianiem się nad wymówką, dlaczego nie odrobili zadań domowych. "Zostałem zgarnięty na komendę" albo "Zacząłem prowadzić śledztwo w sprawie takiego jednego trupa" z pewnością nie brzmiały zbyt dobrze. W ostateczności mogliby udawać chorych i do szkoły po prostu nie pójść, choć jeśli Mycroft by się dowiedział, z pewnością oboje dostaliby po głowie. I to raczej nie tylko w przenośni.
Mycroft natomiast był wyczerpany nie tyle fizycznie, co psychicznie. Nie dość, że konfrontacja z Charliem oraz złapanie Sherlocka przez funkcjonariuszy wywołały kosmiczny poziom stresu, to nie miał pojęcia, co temu idiocie może jeszcze przyjść do głowy. Jeśli znowu porwie się na coś niebezpiecznego i wyląduje w szpitalu, albo zamkną go w areszcie, chociażby na dwadzieścia cztery godziny, rodzice o wszystkim się dowiedzą. Wtedy to on sam będzie w niebotycznych kłopotach, bo wyjaśnienie sytuacji rozeźlonej mamie nigdy nie należało do rzeczy łatwych ani przyjemnych. Pozostaje mieć nadzieję, że kochany braciszek wciągnie w aferę Watsona, żeby uratował mu tyłek, albo ewentualnie Jima, żeby było na kogo zwalić winę, gdyby coś nie poszło po myśli młodego detektywa.
- Gregory - rzucił sucho, kiedy Lestrade już miał nadzieję, że Holmes zapomniał o jego istnieniu i obejdzie się bez kary czy chociażby pogadanki - Zostań na chwilę, te kilka minut cię nie zbawi.
- Załatwmy to szybko - westchnął Greg, obracając się, aby stać twarzą w twarz z Mycroftem - Co mam robić? Dodatkowe dyżury sprzątania na stołówce po kolacji? Bonusowa kolejka na łazienkach? Jutro mam szkołę, chcę spać, a nie z tobą dyskutować.
- Spokojnie, po prostu wejdź. Część dzieciaków pewnie jeszcze się uczy, niektórzy śpią, a my gadamy na korytarzu. Wszystko się niesie, zaraz całe piętro będzie wiedziało, za co masz dostać karę - Holmes uśmiechnął się złośliwie, z cieniem samozadowolenia, na co Greg mruknął jedynie poddańczo, po czym wszedł do pokoju wychowawców.
Mycroft poszedł w jego ślady, przymknął drzwi, po czym usiadł w fotelu, podczas gdy Lestrade oparł się o futrynę, obrzucając mężczyznę zniecierpliwionym spojrzeniem. Holmes nie odzywał się, zamiast tego skanował chłopaka wszystko wiedzącym spojrzeniem. Oczywiście, że był zirytowany, ale Mycroft szukał w jego postawie ukrywanej niepewności czy może nawet strachu. Wychodziło na to, że Lestrade był lepszym aktorem, niż Holmes na początku założył, bo żadnych wyraźnych sygnałów się nie dopatrzył. Jedyne, czym był przepełniony wzrok i wyraz twarzy Grega, to wykalkulowany chłód i zdystansowanie. Ten dzieciak naprawdę nadawał się na policjanta, przemknęło Holmesowi przez głowę. Stanowił zagadkę, a mężczyzna sam już nie wiedział, czy bardziej go to irytuje, zaskakuje, czy przyciąga.
- Zasnąłeś czy co? - prychnął Lestrade, wyrywając Mycrofta z przemyśleń - Dawaj pouczenie i miejmy to z czapki.
- Nigdzie ci tego nie wpiszę, bo nawet nie wiem, pod jaką kategorię miałbym podciągnąć twoje zachowanie - pokręcił głową z dezaprobatą - Z oczywistych przyczyn pani Hudson także o niczym się nie dowie, co nie znaczy, że ci odpuszczam. Po co to zrobiłeś, Gregory?
- Bo mi się nudziło? - wzruszył ramionami, za co otrzymał od Holmesa zdegustowane spojrzenie - Bo jesteś cholernie irytujący.
- Ja? - westchnął z teatralnym niedowierzaniem - To nie ja rzuciłem się na ciebie, tylko odwrotnie.
- Wcale się na ciebie nie rzuciłem! Chryste - zamachał rękami, jakby te słowa mogły go uderzyć i chciał je od siebie odgonić - Zawsze jesteś poważny, nawet opowiadając o Eurus czy tych kretynach ze studiów. Może i śmiać się potrafisz, ale jesteś aktorem, jak Sherlock. Zakładacie maski, żeby nikt nie wiedział, co naprawdę myślicie.
- I uważasz, że w taki sposób dowiesz się, co o tobie myślę? - uniósł brwi, zaciekawiony nadchodzącą wypowiedzią chłopaka.
- Trzech rzeczy się dowiedziałem - wzruszył ramionami - Pierwsza, szczerze spodobała ci się filiżanka. Druga, wciąż nie masz pojęcia, jakie mam limity i założę się, że chcesz się dowiedzieć. I trzecia, najbardziej oczywista. Gdy w sytuacji takiej jak ta po południu serce wali ci jak oszalałe, to znaczy, że możesz zgrywać nieczułego dupka ile chcesz, a ja i tak wiem, że udajesz - uśmiechnął się złośliwie - To się nazywa ekscytacja, panie Holmes.
Mycrofta zatkało. To nie tak, że sam nie doszedł do podobnych wniosków wcześniej, ale nie sądził, że Gregory zauważy takie pierdoły. Ten dzieciak nie tylko się domyślał, on wiedział, że Holmes jest nim zainteresowany i na bank miał ochotę to wykorzystać, albo przynajmniej mieć solidne podłoże do robienia sobie z niego żartów. A zarozumiały licealista był czynnikiem stresowym, z którym Mycroft szczególnie w tamtej chwili nie chciał i nie miał zamiaru się mierzyć.
- Sio mi stąd - mruknął, podnosząc się z fotela - Nie wlepię ci żadnej kary, nawet jednego dyżuru, ale nie waż mi się tego wypominać, zrozumiano?
- I na taki układ mogę pójść - wyszczerzył się, obracając się w stronę korytarza; będąc już za progiem rzucił jeszcze - Do zobaczenia na poniedziałkowej sesji, panie Holmes - po czym ruszył w stronę swojego pokoju, zamykając drzwi do kwatery wychowawców.
Mycroft usiadł przy biurku, ogarniając wzrokiem papiery, które jeszcze dzisiaj musiał posortować, żeby rano pani Hudson miała pełny porządek w dokumentacji. Wbrew woli myśli uciekały do popołudniowej sytuacji. Do lekkości, z jaką Gregory wskoczył na jego kolana i do dziwacznej satysfakcji, którą sprawiało mu granie na nerwach młodszego chłopaka. Dobrze, że w piątek sesja została odwołana ze względu na tę ich szkolną imprezę w sobotę, bo chyba, nie, na pewno, nie wytrzymałby z licealistą dwóch godzin siedzenia w kwaterze sam na sam. Dlaczego w tym cholernym internacie nie może pozwolić sobie na whisky?
Tymczasem Lestrade postanowił nie myśleć o wychowawcy praktykancie, a raczej skupić się na swoim współlokatorze i jego lekcji tańca. Gdy wszedł do pokoju, w oczy rzucił mu się laptop stojący na krześle, a dopiero w drugiej kolejności Sebastian i Jim, drzemiący na łóżku szatyna, przykryci jego kocem. Wybrał gwałtowną metodę obudzenia ich, mianowicie chwycił swoją poduszkę, po czym przyłożył Moranowi w twarz. Chłopak aż podskoczył, tym samym budząc Jima, którzy obrzucił Grega wściekłym spojrzeniem.
- Normalnie obudzić człowieka już nie łaska? - burknął - Późno wróciłeś. Co żeś robił, kryminalistów po mieście ganiał, panie przyszły policjant?
- Nie do końca, raptem trupa oglądałem - wzruszył ramionami, a Moriarty'emu zajęło długie siedem sekund, żeby ogarnąć, że nie żartował.
- Nie gadaj! Skąd? Gdzie? I w ogóle czemu?
- Doczepiłem się do Mycrofta, który ruszył na pomoc swojemu braciszkowi, złapanemu przez policję na miejscu zbrodni. Do tej pory nie wiem, co Sherlock w ogóle tam robił, ani kto był nieszczęsnym trupem, nie licząc tego, że to jakiś jego znajomy. Jeremy, czy coś takiego.
- Nasz ulubiony student ekonomii Jeremy? - zapiszczał Jim, na co Greg jedynie wzruszył ramionami - O rany, o rany, o rany! Idę wypytać Sherly'ego o szczegóły. Ale akcja, ja nie mogę!
- Twoja ekscytacja tym trupem jest wręcz niezdrowa. Uważaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś psychopatą - zachichotał Moran, zabierając laptop z krzesła, w celu schowania go z powrotem do szafy.
- Jakbyś od lat nie wiedział, że jestem psychopatą. Między innymi za to mnie uwielbiasz, Sebby - wyszczerzył się, po czym skocznym krokiem opuścił pokój.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Moran odłożył laptop na należącą do niego półkę, po czym usiadł na materacu, plecy opierając o ścianę. Po przeciwnej stronie pokoju Greg siedział w dokładnie takiej samej pozycji, nie spuszczając wzroku ze współlokatora. Gapili się na siebie bez słowa dobre kilka minut, zanim Lestrade westchnął głęboko i postanowił zabrać głos.
- Więc? Sądząc po obrazku, jaki zobaczyłem, wchodząc do pokoju, lekcja tańca poszła lepiej niż zakładałeś.
- Tak jakby - Moran wzruszył ramionami, udając opanowanie, jednak poddał się pod wpływem spojrzenia współlokatora - Dobra już, rany. Rzeczywiście tańczyliśmy... no tak jakby. Potem jakoś tak wyszło, że... no, że Jim... - Sebastian zrobił się lekko czerwony na twarzy, nie kończył zdania, jakby bojąc się, że jeśli powie to na głos, okaże się, że to tylko sen i właśnie zadzwonił budzik.
- Co? Całowaliście się? - Greg postanowił skończyć męczarnie Morana, na co szatyn pokiwał głową na potwierdzenie - Rozumiem, że w końcu powiedziałeś mu, co czujesz i teraz jesteście szczęśliwą parką, tak?
- W zasadzie to tak. A co z tobą i twoim wielkim planem odnośnie pana Holmesa? - poruszył zabawnie brwiami, a Greg prychnął na niego z dezaprobatą.
- Nie do końca tak, jak zakładałem, ale kłopotów nie mam i kary mi nie wlepił, więc chyba mogę uznać, że poszło nie najgorzej.
- Kary? Niby za co? W szafce widziałem tylko jakieś pudełko. Co w nim było, bomba?
- Filiżanka - rzucił, a sekundę później pokój wypełnił śmiech Sebastiana - Ogarnij się, rany! Nie o to chodziło w przekręcie.
- Więc o co? Zaciekawiłeś mnie, opowiadaj - Sebastian oparł łokcie na udach, a głowę na dłoniach, wyczekująco wpatrując się we współlokatora.
- Nie, to... to żenujące - wydusił, odwracając wzrok w stronę okna.
- Czyżby mój ulubiony prawie policjant zauroczył się detektywem prawie politykiem? - zachichotał Moran, sugestywnie poruszając brwiami, a zaraz potem lecąca z zawrotną prędkością poduszka Grega ponownie zderzyła się z jego twarzą.
~~~
Chyba najdłuższa obsuwa w historii, ale teraz powoli (mam nadzieję) zacznę się rozkręcać nie tylko ze słodkimi, związkowymi akcikami. W najbliższej przyszłości planuję przyprawić Watsona o zawał, kto się pisze? Trzymajcie się i do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro