Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13

Dłuższy niż normalnie - wińcie Lestrade'a.

~~~

- Uwaga moi drodzy, dziś Dzień Buraka! - Jim zaklaskał w dłonie, zajmując miejsce przy stoliku.

- Nie, to za jakieś dwa tygodnie - mruknął Lestrade znad swojej porcji tłuczonych ziemniaków, po chwili podnosząc głowę pod uczuciem, że reszta się na niego gapi - No co? Kalendarz dziwnych świąt istnieje.

- Nikt normalny nie zna go na pamięć - odparł Watson - Zresztą, nieistotne. Jim, co się stało?

Trójka chłopców zajmowała miejsca przy jednym stoliku, przerwa obiadowa trwała w najlepsze. Mary dosiadła się do cheerleaderek, a John uznał, że woli usiąść z młodszymi kolegami, niż przy stole drużynowym. Zwłaszcza, że Ashton i Ben wyjątkowo upodobali sobie drobne żarciki z chwilowego związkowego kryzysu blondyna. W tym czasie Sherlock odkrywał, że teatr w zasadzie nie jest najgorszym zajęciem. Ciałem obecny przy stole obiadowym, duchem stał na środku jednego z pokoi w pałacu pamięci, analizując scenariusz przed ostatnią próbą zaplanowaną na dzisiejsze popołudnie. Mieli występować w sobotę, i choć swoją grą nie martwił się nawet w najmniejszym stopniu, scena muzyczna ciągle mu nie leżała. Melodia zwyczajnie nie pasowała do sytuacji, a on zdawał się być jedynym, który to zauważał.

Sherlock nie był jedynym, który przygotowywał się mentalnie do sobotniego "festiwalu", ale nieliczni podchodzili do wydarzenia z podobnym przejęciem. Jim był zmęczony faktem, że wszyscy się przejmowali, a Watson zdążył przez ostatnie półtora tygodnia planowania doświadczeń odkryć, że Anderson rzeczywiście jest idiotą, nawet jeśli zgrywa mądrego. Sebastian, w tej chwili przy stole nieobecny, nie martwił się ani odrobinę. Kółko strzeleckie prezentowało się luźno, dzieciaki trochę postrzelają pod nadzorem i będzie po zabawie.

- Więc, co z tym burakiem? Dopiero środa, do publicznych upokorzeń jeszcze trzy dni - Lestrade przewrócił oczami, na co Jim prychnął urażony.

- Ciężko mi to przyznać, ale to mój dzień, czy tam popołudnie. Umówiłem się na lekcję tańca.

John spojrzał na współlokatora z nieukrywanym zaciekawieniem, Sherlock nie wykazał szczególnego zainteresowania, pogrążony we własnych myślach, natomiast Greg prawie wypluł przeżuwany właśnie kawałek kurczaka. Przed uduszeniem uratował go wiśniowy kompot i dłoń Johna, uderzająca kilka razy między jego łopatkami.

- Ty i lekcja tańca? Świat się kończy, róbcie zapasy makaronu! - Lestrade teatralnie wyrzucił ręce w górę, na co Jim ponownie prychnął z dezaprobatą - Kto niby ma zamiar uczyć cię tańczyć?

- Seb - rzucił po prostu, a wyraz twarzy Grega wahał się między ekscytacją, rozbawieniem i zagubieniem.

- Po cholerę?

Na to pytanie Jim już odpowiedzieć nie umiał. Albo nie chciał. Utrzymywał, że jeśli jeszcze kiedyś pokusi się na wtargnięcie na imprezę do elity, umiejętność tańca może mu się przydać. Jak na razie imprez postanowił unikać, ale jakieś wytłumaczenie mieć musiał, a tak było najprościej. John westchnął, patrząc na Sherlocka porozumiewawczo. Holmes na chwilę wytrącony z zadumy odpowiedział tajemniczym uśmiechem. Watson i Sherlock wykształcili między sobą kilka sygnałów, co wyszło właściwie naturalnie, kiedy brunet podzielił się z blondynem obserwacjami odnośnie swojego przyjaciela i Morana, o czym z oczywistych powodów w towarzystwie Jima rozmawiać nie mogli.

Niemal miesiąc wspólnego mieszkania, uczęszczania na jedne dodatkowe zajęcia i dość częste wspólne powroty do internatu zrobiły z Johna i Sherlocka może nie przyjaciół, ale na pewno bliskich znajomych. Holmes dał się namówić na dwie kolejne noce filmowe, tym razem poświęcone Hobbitowi. Sherlock uznał, (według Jima, Seba i Lestrada dosyć trafnie zresztą) że John z powodzeniem nadawałby się na kuzyna Bilbo Bagginsa i na tym przygoda z fantastyką dobiegła końca.

- John - nagle przy stole znikąd pojawiła się blond czupryna Mary Morstan - Dawno nie spędzaliśmy razem czasu, co powiesz na jakieś wspólne wyjście po południu?

- Już przeszły ci fochy? - mruknął, a pozostała trójka chłopców udawała, że wcale ich tam nie ma.

- Jakie fochy? Ostatnio to ty mówiłeś coś, że poszłam bez ciebie na imprezę - oparła ręce na biodrach, jednak uśmiech nie zszedł z jej twarzy - Ostatnio więcej spotykałam się z dziewczynami. Sally zapoznała z naszą grupą małą Hooper, w sumie jest całkiem w porządku. Więc, co z tym wyjściem?

- Nie mam planów, więc czemu nie. Czekaj przy głównym wejściu, o ile pamiętam, dzisiaj kończymy o tej samej godzinie.

Morstan obdarzyła wszystkich ciepłym uśmiechem, po czym ponownie się oddaliła. Sherlock nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta dziewczyna jest szczera, nawet jeśli czasami wydaje się nieco dziwaczna. Patrzył na niepewną minę Watsona i momentalnie zanurzył się we własnych myślach, gdy w głowie rozbrzmiała mu melodia idealna, której nie mógł ot tak przepuścić bez zapisania w głowie nut. Jim postanowił taktycznie się nie odzywać, bo o ile nie miał zamiaru zaprzyjaźnić się z Watsonem tak uznał, że jako współlokator ten gość jest całkiem do przeżycia, więc większe awantury nie miały sensu. Lestrade podobnego problemu nie miał i nie powstrzymał się od komentarza.

- Ja widać trzech z nas obchodzi dzisiaj swój dzień. Nie przejmuj się, Jimmy, nie tylko ty jesteś burakiem.

- Sherlock pewnie pozostaje poza kategorią, więc pozostaje pytanie, co planujesz, Lestrade? - spytał Jim z autentyczną ciekawością, grzebiąc w ziemniakach.

- Ja? Nic a nic - odparł z tajemniczym uśmiechem - Nieważne, zmieniam zdanie, wszyscy jesteśmy burakami.

- Niby czemu ja? - mruknął Holmes, niechętnie skanując wzrokiem swój ciągle nietknięty obiad.

- Udawany związek z Molly trwa już trzeci tydzień, zamiast jednego. Dajesz jej nadzieję. To niefajne, Holmes.

Sherlock nie odpowiedział, a Greg uśmiechnął się zwycięsko. Przy stole w końcu zjawił się Sebastian, a rozmowa zeszła na mniej wymagające tematy, jak zbliżające się sprawdziany czy ostatnie plotki obiegające internat. Nie obyło się bez wspomnienia, że wychowawca praktykant prawdopodobnie ma coś do opiekunki z piętra wyżej, na co Greg prychnął z czystym rozbawieniem, bo doskonale wiedział, że nawet po części nie jest to prawda. Ona miała coś do niego, owszem, ale starszy Holmes jedynie robił Gregowi przysługę. Swoją sytuacją jednak szatyn nie chciał chwalić się przed znajomymi, więc pozostawił te domysły bez wyraźnej korekty. Skoro opiekunowie plotkują o wychowankach, na odwrót też może to działać, prawda?

~*~

John czekał na swoją dziewczynę przed drzwiami do szkoły, przycupnąwszy na ostatnim schodku. Ludzie wychodzili w grupkach, czasem sami, uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni na wolne popołudnie. Wiedział, że Sherlock ma dzisiaj próbę, ostatnią przed poranną generalną w sobotę. Przyłapywał się na skanowaniu wzrokiem zupełnie nieznajomych ludzi, których ciągle nie umiał czytać, nie to co Holmes. Zdolności bruneta imponowały Watsonowi za każdym razem, czasem wracając do internatu Sherlock rzucał fakty o przypadkowych ludziach, a John próbował się domyślić, skąd młodszy to wywnioskował. Dziwna gra jak na licealistów, ale obojgu sprawiała przyjemność.

W najbliższym czasie jednak Johna czekała zdecydowanie nieprzyjemność. Mary się spóźniała, a on wiedział już, co powinien zrobić. Nie chodziło o imprezę, o jej fochy, czy o sztywność ostatnich kilku dni. Coś się zmieniło, a Watson nie umiał się zaadaptować. W pewnym sensie go to bawiło, bo wykształcił tę umiejętność całkiem nieźle i zupełnie mimowolnie przez ten, obiektywnie rzecz biorąc, krótki okres pomieszkiwania w pokoju numer 21. Czasem zapach chemikaliów czy medyczne modele kończyn i organów rozrzucone po stole były normą. Takich rzeczy używało się na studiach i John był szczerze ciekawy, skąd Holmes w ogóle je brał, ale jakoś bał się spytać. Chyba wewnątrz wolał jednak nie wiedzieć i zapewne nie zdziwiłby się szczególnie, gdyby któregoś dnia na stole spoczywała mniej sztuczna ręka czy śledziona.

- John! - radosny głos Mary wyrwał go z dziwnych przemyśleń.

- Cześć - rzucił krótko, a dziewczyna objęła go lekko na przywitanie.

- Więc? Dokąd idziemy? Może na coś słodkiego? - uśmiechnęła się, chwytając dłoń chłopaka - Albo nie! Moja mama wczoraj upiekła sernik, co ty na to? Obejrzymy jakiś film...

- Muszę wrócić do internatu przed dziewiątą, jest środek tygodnia.

- I jest czwarta po południu. Zdążysz, nie po raz pierwszy odwiedzasz mój dom. No chodź, bo zaraz ucieknie nam autobus.

Nie dając chłopakowi czasu na protest, mocniej pociągnęła go za dłoń w kierunku przystanku. O tej godzinie miejski transport i tak bywał zawodny przez formujące się korki, lepszą opcją było metro czy nawet spacer, jednak najbliżej domu dziewczyny znajdował się zwyczajny przystanek. Autobus podjechał z jedynie minutowym opóźnieniem. Zajęli miejsca z tyłu, John usiadł przy oknie, opierając się o szybę, a Mary ułożyła się wygodnie z głową na ramieniu blondyna. Pogoda nie była najgorsza, bo choć wiał zimny wiatr, przynajmniej nie padało. Wpatrując się w przepływające za szybą budynki, Watson zastanawiał się nad sytuacją. Może rzeczywiście miał zamiar podjąć zbyt drastyczne kroki? Ludzie w związkach miewają kryzysy, to nic takiego. Jak zawsze mawiał Mike, trudności są po to, żeby je przezwyciężać. Jakimś cudem przynajmniej jeden z jego znajomych nie był typowym licealnym kretynem. Ah, jeszcze Sherlock.

Młody Holmes w tej chwili zapewne dostawał szału na próbie, choć ćwiczenie roli w pokoju z Jimem wydawało się sprawiać mu sporo przyjemności. Watson zazwyczaj jedynie obserwował poczynania współlokatorów, okazjonalnie śmiejąc się z nazbyt ironicznego podejścia Jamesa do typowo miłosnych tekstów. Osobiście pomagał Sherlockowi w ćwiczeniu roli raz. Jeden jedyny raz dał się namówić na "granie" Klary i na tym jednym razie się skończyło. Sherlock potem na głos stwierdził, że John był całkiem niezły, jednak blondyn czuł się odrobinę nieswojo i na więcej upokorzenia zwyczajnie nie miał ochoty. Momentalnie przed oczami stanęło mu rozbawione oblicze Holmesa, który chyba zaczął czuć się winny, że jednak wykręcił się z laboratorium na rzecz przedstawienia, pozostawiając Johna na łasce (czy może raczej niełasce) Andersona.

- John, to nasz przystanek - Mary delikatnie poklepała chłopaka po ramieniu, jakby chciała go wybudzić ze snu, choć przecież nawet nie miał zamiaru próbować zasypiać.

Droga do domu dziewczyny minęła przy energetycznym monologu blondynki na temat jej dnia, odnowionej przyjaźni z Sally, zawiązanej znajomości z Molly. Wkroczyli do mieszkania. Już przy zdejmowaniu butów w przedpokoju, z kuchni powitał ich głos pani Morstan, proponujący obiad. Posiłek minął w ciepłej atmosferze, mama Mary zwyczajowo pytała Watsona jak idzie mu w szkole i w drużynie. Potem zabrali talerzyk z kilkoma kawałkami sernika, talerze i łyżeczki, po czym ruszyli do pokoju Mary. Dziewczyna włączyła pierwszy film z głównej strony Netflixa, rozłożyli się w poprzek łóżka i rozpoczęli seans. Watson wiedział, że prędzej czy później zaczną rozmawiać i jak zwykle przegadają pół seansu, dlatego wybór filmu nie miał większego znaczenia, jeśli nie było to coś, co oboje bardzo chcieliby zobaczyć.

- Wiesz, Molly jest raczej cicha, zazwyczaj stara się trzymać bliżej Sally, ale sporo słyszałam od niej o tobie i Sherlocku.

- Pewnie zwłaszcza o Sherlocku, skoro są parą - odparł, nie odwracając wzroku od ekranu.

- Niby tak, ale opowiadała też o imprezie, na której spędziła z tobą sporo czasu. I ogólnie, że jesteś naprawdę w porządku chłopakiem.

- To takie dziwne? Chodzimy razem na zajęcia z chemii, dogadujemy się jak normalni znajomi. Nie mam pojęcia, do czego dążysz - odparł sucho. Nie przyjmował do wiadomości, że blondynka mogłaby zarzucić mu zdradę w takich okolicznościach.

- Do niczego, tak tylko mówię. Od razu widać, że ta mała jest bezdennie zapatrzona w Holmesa. Ale wydaje mi się, że oni tylko udają.

- Po czym to wnosisz? - może detektywem żadne z nich nie było, ale nie mógł zaprzeczyć, że Morstan była inteligentna i potrafiła domyślać się pewnych rzeczy.

- No wiesz, przez to, co parę tygodni temu powiedział Ash, pewnie pamiętasz - pokiwał jedynie głową - No właśnie. To miłe, że jako przyjaciel chciał ją wesprzeć, chociaż wątpię, że długo to jeszcze potrwa. Słyszałam, że ten dzieciak jest gejem - dodała konspiracyjnie.

- Niby od kogo? - uniósł brwi w niedowierzaniu.

- Od Sally - odparła, wzruszając ramionami.

No tak, wszystko jasne. Watson momentalnie się rozluźnił. Donovan naprawdę potrafi zdobywać się na wredne plotki, jeśli ktoś działa jej na nerwy, a fakt, że nie lubi Sherlocka, jest wręcz boleśnie oczywisty. John nie odpowiedział w żaden sposób, a Mary chyba znudziła się ploteczkami, bo po prostu wtuliła się nieco bardziej w chłopaka, wracając do filmu. Blondyn jakoś nie mógł skupić się na seansie. Mentalnie trzepnął się w twarz za tę chwilową panikę. Nawet jeśli Sherlock rzeczywiście jest gejem, co z tego? Na pierwszym obiedzie u Angelo sam powiedział brunetowi, że to w porządku. Zresztą, w międzyczasie zdążył załapać metaforę Sherlocka z ich pierwszej pogawędki i potwierdzić, że Moriarty dziewczyn nie lubi, a Sebastian krótko po staniu się jednym z pięciu muszkieterów otwarcie przyznał, że jest bi. Greg tematu związków unikał jak ognia, ale nie było to też szczególnie ważne. Lestrade w ogóle był ostatnio jakiś cichszy, a Watson jako dobry kumpel postanowił, że spróbuje z nim pogadać. Na ekranie telewizora statek kosmiczny wpadł w deszcz meteorytów, w głowie Johna przewijały się tematy związane z niemal wszystkim, poza ciągle wtuloną w niego Morstan. Będąc w jej domu, w jej pokoju, w jej łóżku. Świetna robota, nie ma co. Rozmyślać o potencjalnie potrzebujących pomocy kumplach, zamiast o dziewczynie i związku, który zaczynał wymykać się spod kontroli.

- John? Słuchasz mnie? - lekkie uderzenie w ramię wyrwało go z zamyślenia i dopiero po chwili uświadomił sobie, że dziewczyna w ogóle do niego mówiła - Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Co dzwonię albo piszę, nie masz dla mnie czasu. To pomaganie Sherlockowi w próbie, to jakiś projekt czy inny eksperyment. Zaczynam mieć wrażenie, że cały świat kręci się wokół niego.

- Mylisz się, mój świat nie kręci się wokół Sherlocka Holmesa.

Telefon chłopaka wydał z siebie odgłos kuchenki mikrofalowej kończącej pracę, sygnalizując tym samym przyjście nowej wiadomości. Wyciągnął rękę w stronę stolika, chwycił urządzenie, szybko odblokował ekran i przeczytał wiadomość. Pierwsza myśl, jak najszybciej wyjść z domu Morstan. Druga myśl, złapać taksówkę. Trzecia myśl, oby nikt się nie dowiedział.

- John? Co się dzieje? - spytała zdezorientowana nagłym pośpiechem chłopaka Mary.

Watson zamiast odpowiedzi chwycił plecak, po czym wyszedł z pokoju, szybkim krokiem schodząc po schodach do przedpokoju. Ubrał buty, narzucił kurtkę i plecak na ramiona, wcisnął telefon do kieszeni i już miał wychodzić, gdy w progu zatrzymał go głos stojącej w połowie schodów Mary.

- John! - brzmiała na przestraszoną, ale i złą jednocześnie.

- Mój przyjaciel chyba ma kłopoty.

- Chyba? Niby kto? - zastanowienie zajęło jej dwie sekundy - Chodzi o Holmesa?

Odpowiedź stanowiły zamknięte drzwi domu. Zrezygnowana dziewczyna zajrzała do kuchni, ukroiła sobie jeszcze kawałek sernika, nalała szklankę soku jabłkowego i wróciła na górę. Zamieniła film, który wcześniej oglądali, na "Każdego dnia", a w połowie seansu zadzwoniła do Janine, która mimo innej szkoły wciąż pozostała jej najlepszą przyjaciółką. Jakoś musiała przynajmniej spróbować zrozumieć fenomen Sherlocka Holmesa.

~*~

O nie, to nie miał być spokojny dzień. Wszyscy byli burakami? W porządku, sam to powiedział, więc musiał dać temu dowód. Od pierwszego spotkania z Mycroftem minął prawie miesiąc. Greg podążał korytarzem w stronę pokoju wychowawców, z każdym krokiem coraz bardziej się wahając. W dłoni ciążyło mu nieduże pudełko, które w założeniu miało stanowić pierwszy impuls. Wiedział, że tej środy pani Hudson była nieobecna na popołudniowej zmianie, a Mycroft musiał odbębnić dyżur na stołówce. Dlatego wybrał się do kwatery wychowawcy praktykanta kilka minut wcześniej, niż było to konieczne. W normalnych warunkach starsza opiekunka gdzieś się kręciła, więc w razie ważnej sprawy nikt nie szukał jej w pokoju. Mieszkańcy piętra przyzwyczaili się do jego chwilowej nieczynności w trzy popołudnia w tygodniu, ale dzisiaj ktoś mógł spróbować zakłócić sesję. Jednocześnie był to najlepszy i najgorszy dzień na rozpoczęcie planu. Ale czy to było fair?

Z jednej strony Lestrade się bał. Samego wykonania, ale i konsekwencji. Mycroft był naprawdę w porządku jako facet i teoretyczny przyjaciel z przymusu. Pomógł w uspokojeniu sytuacji między chłopakiem a jego rodzicami, w wyniku czego Greg na weekendy zostawał w internacie. Było to może chwilowe wyjście, ale pani Hudson nie podejmowała póki co żadnych dalszych kroków, więc się nie skarżył. Miał spokój, a o to przecież chodziło. Kilka ostatnich sesji spędzał więc na rzeczywistym rozmawianiu z Holmesem, i to nie tylko o swoich własnych problemach. Dowiedział się o sprawie siostry Mycrofta i Sherlocka, opowiedział Holmesowi więcej o swojej rodzinie, szkole i znajomych, a koniec końców nawet o Emily. Okazjonalnie wykorzystywał inteligencję i oczytanie starszego chłopaka do pomocy w zadaniach z literatury, choć Holmes wolał nazywać to zwyczajną pomocą z dobrej woli. Można by powiedzieć, że Lestrade naprawdę polubił przesiadywanie z mężczyzną te kilka godzin w tygodniu. 

Między innymi dlatego się wahał. Ale postanowienie miał i nie zamierzał rezygnować. Skoro Jimmy ma dzisiaj lekcję tańca z Sebastianem, on też może się zabawić. Drzwi do pokoju wychowawców były otwarte, więc wszedł do środka nie czekając na Mycrofta. Położył pudełko na stoliku, wstawił wodę na herbatę, po czym odszukał w szafce opakowanie cytrusowego naparu. Nie tylko Holmes na spotkaniach przygotowywał napoje, więc znalezienie torebek z herbatą i cukru nie stanowiło problemu. Pożyczył kubek z niewielkiej suszarki i czekał, aż woda się zagotuje. W momencie zalewania torebki wrzątkiem, do pomieszczenia wkroczył Mycroft, zamykając za sobą drzwi.

- Witaj, Gregory. Dla mnie zrobić nie łaska? - uniósł brew, dostrzegając tylko jeden kubek - Co to? - spytał, wskazując na pudełko, które rzuciło mu się w oczy jako drugie.

Lestrade uśmiechnął się tajemniczo, po czym z kubkiem w dłoni usiadł na jednym z podłokietników kanapy. Wyjątkowa nonszalancja (nawet jak na Grega) zbiła Mycrofta z tropu. Zapominając o herbacie, usiadł w fotelu, spoglądając to na pudełko, to na chłopaka.

- Nie wpadłeś w żadne kłopoty od ostatniej sytuacji z wyjazdówką dwa tygodnie temu. Postanowiłeś zmienić ten stan? - zaczął chłodno, unosząc jedną brew, ograniczając emocje w głosie niemal do zera.

- Jestem grzeczny i niezauważalny, jak mysz kościelna - odparł, sącząc powoli herbatę - Nic nie zrobiłem. Jeszcze.

- Więc pudełko nie jest od ciebie? - spytał, choć był praktycznie pewny odpowiedzi.

- Ode mnie, ale może najpierw je otwórz, zamiast od razu posądzać mnie o nie wiadomo jaką zbrodnię - zachichotał cicho, z pewnym rozbawieniem patrząc na zmiany na twarzy Holmesa.

Mycroft był, delikatnie mówiąc, wytrącony z równowagi. Ten dzieciak ewidentnie sobie z nim pogrywał, na co nie miał zamiaru pozwalać. Sam fakt, że Gregory miał prawo zwracać się do niego po imieniu wystarczał aż nadto. A że pomagał mu czasem w lekcjach? Zwykła dobra wola. Spotkania od początku były pomysłem pani Hudson i jeśli kogoś należało winić, to właśnie ją, ale Holmes nie mógł się zdobyć na powiedzenie złego słowa o tej kobiecie, więc zwalał winę na siedzącego na przeciwko szatyna. Sam przed sobą nawet nie chciał przyznać, że w pewnym stopniu polubił towarzystwo tego zuchwałego dzieciaka. Był czas na poważne sprawy, do których podchodził z pełnym profesjonalizmem, a był czas na zwykłe żarty i przekomarzanki. Mycroft Holmes i przekomarzanki, ludzie, róbcie zapasy makaronu, idzie apokalipsa. A znali się tylko niecałe trzy tygodnie.

Holmes sięgnął po pudełko z nikłym wahaniem. Lestrade nie mógł powstrzymać się przed rutynowymi oględzinami postaci mężczyzny, które zapewne wychodziły nieco z ram normalnej wychowawczej relacji. Z pewnym zdziwieniem zauważył, że Mycroft wygląda mniej nienagannie niż zazwyczaj. Miał na sobie zwykłe, ciemne, materiałowe spodnie, zamiast garniturowych. Błękitna koszula była luźno włożona za pasek, nie idealnie naciągnięta, jakby świeżo wyprasowana, jak powinna. Nawet nie miał na sobie marynarki, na wieszaku wisiał jedynie beżowy, jesienny płaszcz, któremu oczywiście towarzyszyła parasolka. Holmes położył pudełko na kolanach i z wahaniem otworzył, jakby coś miało na niego wyskoczyć. Jednak po chwili uniósł głowę, krzyżując spojrzenia z ciągle siedzącym na podłokietniku kanapy chłopakiem, który starał się sprawiać wrażenie, jakby przed chwilą wcale nie taksował Mycrofta spojrzeniem.

- Gregory, po co to? - spytał bez cienia irytacji, wyjmując z pudełka prostą, delikatnie zdobioną złotymi wzorami filiżankę.

- Mówiłeś, że nie znosisz kubków, a do świąt jeszcze daleko - uśmiechnął się lekko - Chciałem być dobrym dzieciakiem i... i odwdzięczyć się chociaż trochę za to, że ciągle ratujesz mi tyłek.

- Teoretycznie chwilowo taką mam pracę - odwzajemnił uśmiech kącikiem ust.

Idealny moment, lepszego nie będzie, czas działać. Greg naturalnym ruchem odstawił swój do połowy jeszcze pełny kubek na stolik, po czym ześlizgnął się z podłokietnika. W dwóch krokach znalazł się przy fotelu, odbierając od Holmesa filiżankę. Mycroft pomyślał, że skoro prezent został odkryty, Lestrade od razu zrobi mu herbatę. Naiwna, ale oczywista opcja. Jednak szatyn miał inny plan. Mimo w miarę zwyczajnej relacji, może nawet trochę kumpelskiej, Holmes w większości przypadków ciągle pozostawał dość chłodny. Emocje skrzętnie ukrywał na maskami obojętności, lekkiego zirytowania, cynizmu. A Greg całkiem niedawno odkrył, że ma tego dość. Chciał, naprawdę zupełnie szczerze chciał, poznać limity Holmesa. Sprawdzić, do czego musiałoby dojść, żeby porzucił gierki i zachowywał się bardziej jak człowiek. A co jest lepsze do łamania gry, niż inna gra?

Odstawił filiżankę ze spodeczkiem na blat przy zlewie, po czym obrócił się z powrotem w stronę Mycrofta. Ciągle spoczywające na materiale spodni pudełko szybkim ruchem zestawił na stolik. Holmes starał się zachować kamienną twarz, jednocześnie wyostrzając zmysły. Nie miał pojęcia, dokąd zmierza sytuacja i nie podobało mu się to. Lestrade stanął między fotelem, który zajmował Holmes, a stolikiem, uśmiechając się tajemniczo.

- Jakiś mniej perfekcyjny pan dziś jest, panie Holmes.

- To znaczy? - uniósł brew, nie pokazując rozdrażnienia faktem, że dzieciak stojąc, patrzył na niego nieco z góry.

- Zwykłe spodnie, koszula jakaś luźniejsza...

- Zwracasz uwagę na takie drobiazgi? - rzucił z powątpiewaniem, które było tylko grą aktorską. Zdążył już się przekonać, że Lestrade jest bardziej spostrzegawczy, niż może się wydawać.

- Na pewno nie tylko ja jeden w tym przybytku - pochylił się nieco, aby móc swobodnie oprzeć dłonie na podłokietnikach fotela - Ale tak czy inaczej nikt nie zaprzeczy, że jest pan przystojny jak cholera.

- Gregory, nie wiem, co robisz, ale przestań natychmiast. To nie jest zabawne.

Mycroft zdobył się na najbardziej stanowczy ton, na jaki było go stać. Nie wiedział, że Lestrade wewnątrz praktycznie palił się ze wstydu, ale przedstawienie musi trwać. Holmes ciągle się chował, wciąż nie zrzucił maski, a nie o to chodziło. Tak czy inaczej był to pewnego rodzaju żart, jednak poddanie się w tym momencie było jak przyznanie się do porażki. Nawet wyzwania postanowionego samemu sobie nie miał zamiaru odpuszczać. Z tej sesji można by nakręcić całkiem tani film, przemknęło Gregowi przez głowę, jakiś nędzny romans. Zakazana miłość ponoć kręci dziewczyny w liceum. Durne? Być może. Dokładnie jak to, co właśnie robił. Z zadziwiającą gracją uniósł się na rękach, lekko wskakując na uda Holmesa, który z zaskoczenia kompletnie zgubił wątek.

- Gregory, cholera jasna! - krzyknął szeptem. Ktoś mógł przechodzić korytarzem, a wolałby, żeby nie usłyszał czegoś, czego nie powinien.

- Łamanie zasad to dla mnie żadna nowość - uśmiechnął się - Ale zabawa przednia.

- Rozumiem, że to forma żartu, więc przestań. Nigdzie cię to nie zaprowadzi.

- Naprawdę? Bo jak dla mnie jest całkiem skuteczne - mruknął, przesuwając się trochę, aby być jeszcze bliżej twarzy Mycrofta - Najpierw chciałem rzucić ci wyzwanie, żebyś przyszedł na spotkanie w szlafroku, ale jak widzę w pewnym sensie osiągnąłem cel mimo zmiany formy.

- Szlafroka na sobie nie mam, jak widzisz - odparł przyciszonym głosem, w końcu zmuszając mięśnie do ruchu, jednak zamiast od raz zrzucić z ud chłopaka, po prostu złapał go dłońmi za przedramiona.

- Ale zachowujesz się mniej jak robot, a bardziej jak człowiek w kryzysie.

- Niby jakim kryzysie? - tym razem to Holmes uśmiechnął się tajemniczo, odzyskując rezon - Ja tu nie widzę żadnego kryzysu. Ale jeśli chcesz, mogę dołączyć do twojej małej gry. Wprowadzenie mamy następujące, na prywatnym spotkaniu wychowanek zaczyna dobierać się do starszego o pięć lat, przystojnego jak cholera opiekuna, twoje słowa. Nie znam scenariusza, więc będę improwizował.

Greg prawie samoistnie spadł z fotela, kiedy jedna z dłoni Mycrofta przeniosła się z jego przedramienia na biodro. Tego nie przewidział. W myślach stwierdził, że trzeba było się poddać już na początku. Usilnie unikał nawiązywania z Holmesem kontaktu wzrokowego, bo chyba spaliłby się ze wstydu. I gdzie jest pewność siebie, jak jest potrzebna? Jednej rzeczy się dowiedział - Mycroft Holmes zdecydowanie był zdolny do żartów, a fakt bycia dupkiem jedynie mu to ułatwiał. Ciągle uśmiechał się kącikiem ust, drugą dłonią niespiesznie sunąc w stronę rękawa koszulki szatyna. Bez emocji, jak się Gregowi wydawało, podczas gdy on sam przeżywał mini zawał.

- Panie Holmes... - wydusił, po czym momentalnie skarcił się w myślach - Mycroft... tego nie było w planie.

- I zapewne ciągle nie ma - uśmiech przybrał formę niemal złowieszczego - Jeszcze jedno, skoro już gramy - uniósł się lekko, odrywając plecy od oparcia fotela, aby móc mówić praktycznie prosto do ucha Lestrade'a - Panie Holmes, hm? Skoro tak wolisz, Gregory...

Brzmienie własnego imienia wywołało dosłowne ciarki na plecach licealisty, podczas gdy Mycroft wciąż wydawał się świetnie bawić. Od kolejnego kroku (zapewne w formie zawału) uchronił Lestrade'a odgłos przychodzącej wiadomości. Wychowawca wyciągnął z kieszeni telefon, po czym ledwo zauważalnie zbladł. Momentalnie odsunął od ciała chłopaka rękę, która do tej pory wciąż spoczywała na jego biodrze, co Greg przyjął jako sygnał do ewakuacji. Holmes podniósł się z fotela, po czym podszedł do wieszaka i szybkim ruchem narzucił na siebie płaszcz.

- Co się stało? Jesteś sam na zmianie, chyba nie możesz ot tak sobie wyjść.

- Powiem Anthei, żeby ogarnęła co trzeba, gdyby zaszła konieczność, chociaż wasze piętro jest najbardziej sensowne w całym tym budynku. Teraz rzeczywiście mam kryzys.

- To znaczy?

- Mój kochany braciszek znowu wpakował się w kłopoty.

- Daj mi pięć minut, skoczę po kurtkę - Mycroft obrzucił Lestrade'a zdziwionym spojrzeniem - Co? To mój kolega, też mam prawo martwić się o tego wariata.

- Nazwałeś mojego brata wariatem?

- Dokładnie jak ty zazwyczaj. Możemy pominąć sposób, w jaki dzisiaj określam rodzeństwo Holmes i po prostu wziąć się za co trzeba?

Mycroft jedynie kiwnął głową na znak zgody. Greg szybkim krokiem ruszył w kierunku własnego pokoju, natomiast Holmes skierował się na schody, aby poinformować o sytuacji wychowawczynię z piętra wyżej. Po chwili czekał już na chłopaka przy głównych drzwiach budynku, wbrew własnej woli nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu na przypomnienie sobie słów Grega określających go jako "przystojnego jak cholera". Niech szlag wreszcie trafi tych licealistów. A zwłaszcza spieszącego właśnie w jego kierunku szatyna.

~~~

W następnym lekcja tańca. Mormor i więcej mormora, więc może wyrobię się przed końcem roku. Tymczasem scena Johna i Mary zajęła mi trzy dni, weno, litości. Mystrade ma potencjał na bycie niegrzecznym shipem? Może, może... xD

Kocham Was, do następego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro