Rozdział 9
Kolejny odcinek "Bajer z Bel-Air" leciał w tle, całkowicie ignorowany. Amara śmiała się do rozpuku z czegoś, co powiedziała jej Brenda. Od godziny rozmawiały na kamerce, jedna powoli szykowała się na imprezę, a druga na niańczenie. Żadna nie miała jednak ochoty wychodzić z domu. Ami wolała przeleżeć wieczór w łóżku, słuchając smutnej playlisty, która przywoływała najtragiczniejsze wspomnienia. Czuła potrzebę przeanalizowania wszystkiego raz jeszcze, łącznie z dzisiejszym spotkaniem z Britt.
Rozmowa skończyła się na tym, że ignorowały się w szkole cały dzień. Na swój widok zmieniały kierunek drogi, odwracały wzrok, kiedy ich spojrzenia się krzyżowały, a nawet obie zerwały się z ostatniej wspólnej lekcji, tylko aby się nie spotkać. Mogło się zdawać, że po szczerej pogawędce będzie już dobrze, ale to nie było takie łatwe. Obie miały mętlik w głowie, a Amara, czując, że zepsuła po całości, potrzebowała przemyśleć to i owo. Wiedziała tylko, że musiała zrobić coś, by odzyskać przyjaciółkę. Pragnęła odpokutować za swoje winy.
— Jesteś? — Głos Brendy brzmiał nienaturalnie głośno w ogarniętym ciszą pokoju.
Amara zerknęła na swój telefon, odrywając wzrok od sufitu, w który nieświadomie wbijała intensywne spojrzenie. Zupełnie jakby gdzieś na farbie miał jej się objawić plan na naprawę zniszczonego życia.
Z przymrużeniem oka można było stwierdzić, że powoli wszystko wracało do normy. W głębi serca czuła jednak, że najwyższa pora skonfrontować się z obiektem jej traum oraz złych decyzji. Powinna porozmawiać z bratem. Poprosić o wyjaśnienia, spojrzeć na wszystko jego okiem. Zachowywała się jak egoistka. Nigdy nie zapytała, dlaczego zaczął brać narkotyki. Ani razu nie próbowała mu pomóc, gdy wyszedł już ze szpitala i zdecydował się uciec po tym wszystkim z domu.
— Tak, zamyśliłam się — odpowiedziała po chwili ciszy, unosząc się do pozycji siedzącej. Od natłoku myśli rozbolała ją głowa, więc starała się odgonić te najbardziej natrętne. — Spadam, niedługo wychodzę — skłamała, wychodziła dopiero za ponad pół godziny. Ogarnęło ją jednak zmęczenie i brak chęci na czyjekolwiek towarzystwo, nawet to internetowe.
— Do jutra, kocham cię. — Brenda przesłała buziaka do kamerki.
— Kocham cię — odpowiedziała Amara z uśmiechem.
Włożyła na czarną koszulkę bluzę z logo Supernatural, a na stopy ciepłe skarpetki. Tyle, była już gotowa do wyjścia. Choć zwykle uwielbiała zajmować się Clarissą, dziś miała nadzieję, że wróci max o dwudziestej drugiej. Czasami zdarzało się, że siedziała w domu Wilde'ów do północy lub trzeciej zanim wrócili, więc modliła się, by tej nocy tak nie było. Clare szła spać już po dwudziestej, a Amara musiała czekać na Klausa i Joseline w salonie, oglądając filmy. Pokładała jeszcze nadzieję w Oliverze i Xavierze. Może wrócą wcześnie z imprezy, więc będzie mogła szybko się ulotnić?
Zbiegła na dół, gdzie w kuchni siedzieli jej rodzice. Rozmawiali z kimś przez telefon. Anastazja miała łzy w oczach, a Misha uśmiechał się szczerze. Podejrzewała, kto mógł być po drugiej stronie słuchawki, jednak i tak zatrzymała się gwałtownie, słysząc ten głos. "Co u Amary?" pytał Chris, a jego głos brzmiał dokładnie tak, jak go zapamiętała. Serce obijało jej się o pierś, jak oszalałe. Stała jak kołek, obserwowana przez rodziców, którzy kiwnęli zachęcająco głową.
Nogi same poniosły ją do stołu. I choć nie ufała swojemu głosowi, odpowiedziała lekko:
— Jest dobrze.
Tylko na tyle było ją stać. Na krótkie drżące zdanie, ociekające tęsknotą, żalem oraz palącym smutkiem.
— Amara? — zapytał, jakby nie poznał jej głosu. Ostatni raz rozmawiali kilka dni po jego wyjściu ze szpitala, jej głos mógł zabrzmieć obco, szczególnie, że ona sama była rozemocjonowana. — Przepraszam... ja... — jąkał się, a ton zabarwiony był poczuciem winy. — Nie jestem gotowy. Przepraszam.
Rozłączył się, pozostawiając w jej sercu dziwną pustkę. Dźwięk jego głosu sprawił, że miała ochotę rzucić mu się w ramiona i zapewniać, że już było dobrze. Gdyby tylko mogła go zobaczyć.... Porozmawiać, usłyszeć wyjaśnienia. Byłoby łatwiej, znacznie łatwiej. Wiedziałaby, na czym oboje stoją. Zobaczyłaby, czy wyszedł na prostą, czy znów był jej Chrisem, którego kochała, a nie potworem, którego znienawidziła.
— Nigdy sobie nie wybaczy, że musiałaś widzieć go w takim stanie — odezwał się łagodnym tonem Misha i wstał, żeby objąć córkę. Wtuliła głowę w jego ciepły tors, odetchnęła głęboko, wciągając zapach jego perfum, których nie zmieniał od lat. Pachniał spokojem. Bezpieczeństwem.
Amara wiedziała, jak ciężko było z wybaczeniem. Sobie i komuś. Ona sama nie wybaczyła sobie za wiele rzeczy, choć była na dobrej drodze. A jeśli chodzi o Chrisa... Była gotowa. Była gotowa go zrozumieć. Stanąć po jego stronie. Musiała tylko dać mu jeszcze trochę czasu. Może za kilka miesięcy znów będą spędzać razem czas? Będą biegać w deszczu, kąpać się w jeziorze i udawać, że nigdy nic złego się nie wydarzyło. Że to był tylko zły sen.
— Jest w porządku. Idę, bo zaraz się spóźnię. — Uśmiechnęła się słabo i wymknęła z ramion ojca.
Nałożywszy buty, nie spojrzała w ich stronę, choć wyraźnie czuła na sobie ich wzrok. Pewnie sądzili, że się załamie, wścieknie lub zrobi coś głupiego. Mogli spodziewać się po niej wszystkiego, stąd ta obserwacja. Ale ona jedynie wyszła bez słowa, w głowie próbując zapanować nad mętlikiem.
Krótki spacer do domu Wilde'ów nieco ją ocucił. Było dziś wyjątkowo chłodno, wiał lekki wiatr i zbierało się na deszcz. Przypomniało jej się, jak w lecie kładła się z Chrisem i Britt na rynku. Kamienie były wtedy nagrzane od słońca, a z nieba lały się wielkie, ciepłe krople deszczu. Robili tak zawsze, gdy któreś z nich miało kiepski dzień. Dzisiaj, w tym momencie czuła potrzebę położenia się na środku rynku razem z bratem i przyjaciółką. Wielka szkoda, że ich drogi się rozeszły.
Gdyby nie opieka nad Clarissą, pewnie właśnie kierowałaby się w jakieś opustoszałe miejsce przywołujące nostalgiczne wspomnienia, położyłaby się, zamknęła oczy i pozwoliła, by deszcz uderzał w jej ciało. Zadzwoniłaby po Britt, bo przecież ostatnia rozmowa zmieniła ich spojrzenia. Może porozmawiałby raz jeszcze i znów byłoby pięknie.
Zamiast tego stanęła na ganku uroczego domu. Obity białym drewnem, jasnoniebieskimi okiennicami oraz oświetlony cudownymi kinkietami, wyglądał jak z bajki. Zawsze lubiła tę posiadłość. Wilde'owie byli bogaci, ale ich dom nie był pełen przepychu. Był przytulny, skromny, należący do porządnej rodziny.
— Wejdź, słońce. — Drgnęła na głos dźwięczący nad jej głową. Cofnęła się o krok i spojrzała w górę, gdzie na balkonie stała Joseline, opierając się o barierkę w cudownej wieczorowej sukni.
— Dobry wieczór — przywitała się Amara z uśmiechem i weszła do środka.
Na kanapie z brązowej skóry siedział rozłożony Oliver, oglądając w telewizji jakiś sitcom. Wyłączył program, gdy tylko ją zobaczył. Z szerokim, zarażającym uśmiechem podszedł do niej i przytulił, co odwzajemniła z ciepłem w sercu. Oli był takim kochanym człowiekiem.
— My zaraz wychodzimy, ale jak chcesz, to mogę z tobą zostać — zaproponował, prowadząc ją do kuchni, gdzie Xavier robił sobie drinka z whisky i colą. Pierwszy raz widziała jak pił. Podczas tych dwóch wspólnych imprez wstrzymywał się od alkoholu.
— Nie trzeba, Oli.
Wilde przewrócił oczami na widok wchodzącej Amary. Nie wyglądał na zadowolonego, choć z pewnością wiedział, że miała przyjść zająć się jego siostrą. Poza tym — to ona powinna tak reagować na niego, w końcu zamiast pomóc wpakował ją w konfrontację z Britt. Która tak właściwie nie poszła najgorzej, więc może powinna być mu wdzięczna?
— Amara! — dziewczęcy głosik rozbrzmiał nagle razem z tupotem stóp zbiegających ze schodów. Drobna blondyneczka rzuciła się w ramiona Ami.
— Hej, laleczko. — Amara wzięła rozweseloną Clare na ręce. Urosła od ostatniego razu, była coraz wyższa i coraz piękniejsza.
Xavier westchnął, upijając połowę drinka. Wbijał w Amarę intensywne spojrzenie. Tak intensywne, że czuła jak przebija się przez jej duszę. Zadrżała niekontrolowanie, sama dziwiąc się swojej reakcji. A on, nawet gdy zajęła się rozmową z Clarissą, nie odrywał od niej spojrzenia. Mrużył przy tym oczy i przygryzał wargę. Wyglądał, jakby nad czymś myślał. Dekoncentrował ją, przez co zrobiło jej się gorąco. Clare świergotała jej coś do ucha podekscytowanym głosem, a ona nie słuchała. Miała wrażenie, że toczyła właśnie walkę na spojrzenia, a w kuchni była tylko ona i Xavier.
— Okay, wychodzimy. — Oliver przerwał ten ekscentryczny moment, wyrywając z dłoni przyjaciela drinka. Pociągnął go za rękaw bluzy i wypchnął z kuchni, posyłając ówcześnie Amarze radosne spojrzenie.
— My też już jedziemy. Wrócimy dziś późno, ale jak przyjadą chłopaki, to możesz już wracać. Możesz też u nas spać, wiesz, że to nie problem. — Joseline znikąd pojawiła się w kuchni. Cóż, pewnie znalazła się tam wcześniej, ale Ami była zbyt zaaferowana czymś, a raczej kimś innym.
— Nie ma takiej potrzeby, poczekam na Olivera i Xaviera — odparła z uśmiechem. Poczuła dziwne uczucie wypowiadając imię Wilde'a. Nie pojmowała, dlaczego dziś się tak na nią gapił. W tym spojrzeniu było coś... wrogiego? Tak, mogła tak to nazwać. Poczuła się winna, choć przecież nic mu nie zrobiła.
Gdy została sama z Clarissą, wciąż trzymając ją na rękach i słuchając jej słodkiego głosiku, poszła na górę do jej pokoju. Był taki, jakim go zapamiętała — kolorowy, na ścianach namalowane były sceny z Krainy Lodu, a łóżko tonęło pod poduchami i pluszakami.
— Wiedziałaś, że jest druga część Elsy? Pokażę ci! — Clarissa wyrwała się Amarze z rąk i biegiem udała się do drugiego pokoju. Wróciła sekundę później z laptopem w drobnych rączkach. — Xavi mi go pożycza — powiedziała dumnie, delikatnie odkładając sprzęt na łóżko.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Dzieci były takie słodkie, a Clare zawsze była takim aniołkiem. Jak na wiek pięciu lat była bardzo inteligentna, oczytana i porządna. Amara mogłaby nawet przysiąc, że mała była bardziej odpowiedzialna od brata.
— Połóż się, laleczko, ja to zrobię. — Amara podłączyła ładowarkę do kontaktu, usiadła obok Clare, która rozłożyła się wygodnie między poduchami i włączyła laptop. Był bez hasła.
Amara przekrzywiła w zaciekawieniu głowę na widok tła. Był na niej Xavier z jakąś dziewczyną. Wyglądała dziwnie znajomo, choć nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek się spotkały. Gdzieś na końcu wspomnień widziała niewyraźny obraz brunetki, który za nic nie chciał się wyostrzyć. Czy to była jego dziewczyna? Wciąż byli razem? Ojciec przecież wspominał coś o byłej.
Nie moja sprawa, powiedziała sobie w myślach, odpalając przeglądarkę. Włączyła drugą część Krainy Lodu, a Clare siedziała podekscytowana, przytulając pluszaka Olafa. Pewnie oglądała tę bajkę już kilka razy, a mimo to wciąż wyglądała na zaciekawioną, jakby widziała ją po raz pierwszy. Co chwila komentowała, pytając Amarę, czy jej się podoba i nagle zamilkła, zasypiając w połowie filmu.
Była godzina dziewiętnasta dziesięć. Do powrotu chłopaków z pewnością było jeszcze wiele czasu, więc musiała na nich czekać. Po cichu, żeby nie obudzić Clarissy, wstała z łóżka i odłączyła ładowarkę od kontaktu. Wzięła ze sobą laptop, by zanieść go do pokoju Xaviera. Zgasiła za sobą światło, a drzwi zostawiła uchylone. Pamiętała, że Clare nigdy nie lubiła ich zamykać.
Pokój Xaviera był utrzymany w stonowanych kolorach. Granat połączony z szarością. Choć spodziewała się bałaganu, sypialnia była perfekcyjnie wysprzątana. Na ścianach równo wisiały plakaty z horrorów, a na szafkach stały porcelanowe czaszki. Chciała tylko odłożyć laptop i pójść do salonu, by obejrzeć jakieś filmy, ale coś zwróciło jej uwagę. Było to podarte zdjęcie leżące na biurku. Z zaciekawieniem silniejszym od jej rozsądku, podniosła rozdartą fotografię. Rozpoznała dziewczynę z tła, miała tu ciemniejsze włosy, przez co wydawała się jeszcze bardziej znajoma. Odwróciła jedną z podartych części, a z tyłu na niej widniało krótkie zdanie z niedawną datą: "Niedługo się zobaczymy."
Amara odłożyła podarte kawałki na swoje miejsce. Nie powinna nawet ich dotykać, czuła się, jakby robiła coś nielegalnego. Z westchnięciem wyszła z pokoju, nie chcąc przypadkiem trafić na kolejne zdjęcia. Ciekawość znów by wygrała, a nie miała zamiaru grzebać w cudzych rzeczach.
Zeszła do salonu, gdzie włączyła horror. Ściszyła go na tyle, by nie obudzić śpiącej Clarissy. Zamiast jednak skupić się na filmie, oglądała relacje z imprezy u Roxanne. Dziewczyny głównie wstawiały wyzywające zdjęcia w lustrze lub filmiki, jak piją tequilę. Brendy nie było na żadnym, bo nigdy nie lubiła pozować z Roxanne i Caroline, co nie było zbytnim zaskoczeniem. Te dwie naprawdę lubiły pokazać co nieco. Amara wyprostowała się na kanapie i raz jeszcze odtworzyła ostatni filmik. Mogłaby przysiąc, że mignął jej Even, prowadzący Roxanne za rękę.
Nie pisali dziś za dużo. Wysłał jej tylko zdjęcie stylówki przed wyjściem z podpisem, że zobaczą się w szkole i tyle. Nic więcej. Żadnego "kocham cię", czy "do zobaczenia w szkole". Czuła się przez niego ignorowana po całości i sama już nie wiedziała, czy kochał ją tak mocno, jak zapewniał.
Z westchnięciem odłożyła telefon i skupiła się na oglądaniu horroru. Znudził ją na tyle, że zasnęła na kanapie, a obudził ją dopiero dźwięk otwieranych drzwi. Wciąż leciał ten sam film, więc nie mogło być bardzo późno. Ze zmrużonymi oczami podniosła się do pozycji siedzącej i obserwowała, jak Oliver z Xavierem wchodzą do środka. Nie wyglądali na pijanych.
— Twoja koleżanka robi okropne domówki — odezwał się Oliver, siadając obok niej na kanapie. Wyłączył horror i zaczął szukać czegoś innego.
— Dlatego nie chcę na nie chodzić — odparła, tłumiąc ziewnięcie. Spojrzała na zegarek. Było dopiero po dwudziestej pierwszej. Impreza faktycznie musiała być kiepska, skoro tak wcześnie się z niej zmyli.
— Odwieźć cię? — spytał Steel, zerkając na nią między kolejnymi tytułami filmów. Pokręciła tylko głową i znów ziewnęła.
— Lepiej nie, bo zaraz dostaniesz zakaz zbliżania się od pana policjanta — odezwał się zamiast niej Xavier, nie kryjąc się z kpiącym tonem.
Amara spojrzała na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami. Nie rozumiała jego podejścia do Mishy. Jasne, zatrzymał go kilka razy, ale przecież sobie zasłużył. Po co więc za każdym razem musiał znaleźć sposobność do szyderstwa? Zaczynała podejrzewać, że między tą dwójką wydarzyło się coś znacznie poważniejszego, niż oboje utrzymywali.
Znów wbijał w nią to przeszywające spojrzenie, od którego przechodziły ją ciarki. Opierał się nonszalancko o ścianę i choć stał trochę dalej, dokładnie widziała szalejące emocje w jego oczach.
— Skąd ta nienawiść do mojego ojca? — zapytała zaczynając temat, którego czuła, że będzie żałować.
Wzruszył obojętnie ramionami i odpowiedział ociekającym cynizmem tonem:
— Nie lubię policjantów.
— Jego wyjątkowo bardziej — kontynuowała dyskusję, którą Oliver obserwował obok, kręcąc powoli głową w stronę Xaviera. Zupełnie jakby próbował mu czegoś zabronić. To zapaliło czerwoną lampkę. Ta dwójka coś ukrywała.
— Nie wpierdalaj się w sprawy, które cię nie dotyczą, Ami—boo — grubiański ton zabrzmiał niemal jak pogróżka, lecz nie to sprawiło, że Amara zamarła w bezruchu z rozwartymi ustami, a to jak ją nazwał.
Ami—boo. Chris i rodzice tak wołali na nią w dzieciństwie, później zwracali się w ten sposób coraz rzadziej, ale do tej pory tylko oni używali tego przezwiska. Skąd Xavier je znał? I dlaczego patrzył na nią teraz tak wyzywająco?
— Od kiedy sprawy rodziny mnie nie dotyczą? — spytała rozdrażniona, a kiedy zerknęła na Olivera, upewniła się jedynie, że działo się coś niezrozumiałego. Ta dwójka wyglądała, jakby wiedziała coś więcej o jej rodzinie niż ona sama.
— Zapytaj brata. — To zdanie wbiło ją w kanapę.
Co to, do cholery, miało znaczyć? Jaki związek z tym wszystkim miał Chris? I dlaczego Oliver karcił Xaviera, jakby ten powiedział za dużo? Patrzyła to na jednego, to na drugiego, nic nie rozumiejąc.
— Pora żebyś już wyszła — odezwał się nieuprzejmie, a pod jego twardym spojrzeniem, Amara poczuła się upokorzona. Właśnie ją wyprosił. I to takim tonem, jakby należała do najgorszego sortu.
Wstała z zaciśniętymi zębami, nie zważając na przekonywanie Olivera, by została. Schowała telefon i bacznie obserwowana przez wciąż opierającego się o ścianę Xaviera, włożyła buty. Nie odwróciła się, by na niego spojrzeć. Jego spojrzenie było zbyt palące, a ona chciała od niego uciec.
Wyszła na chłodne powietrze, oddychając nerwowo. Zapewne wyglądała jak rozjuszony byk, ale tak się właśnie czuła. Wilde to taki... dupek, bycie chamem przychodziło mu z taką łatwością.
Całą drogę powrotną trwającą całe osiem minut głowiła się nad znajomością ojca z Xavierem i Oliverem. Chodziło o coś więcej, niż głupie zatrzymywanie za jakieś wysadzenie fajerwerków na festynie. Przeczucie podpowiadało jej, że miało to związek z Denver. Z norą i z Chrisem. Skoro Wilde tam mieszkał, może też przesiadywał w tym paskudnym miejscu razem z jej bratem? Ale skąd wtedy ta nienawiść do Mishy? Co on miał z tym wspólnego?
Jednak tak bardzo korciło ją, by wszystkiego się dowiedzieć. Pewnie gdyby nie wzmianka o jej bracie, odpuściłaby całkowicie i zostawiłaby ich spór samym sobie. Bała się jednak, że to, czego się dowie, znów złamie jej serce. A po raz drugi nie była na to gotowa.
______
Kolejny rozdział za nami. Trochę długo pisany ze względu na pracę i brak czasu. Dorosłe życie — dramat, chcę wrócić do czasów gimnazjum lub chociaż liceum.
Trzymajcie się, kochani. <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro