Rozdział 8: Wspomnienia
Czwartego października,
Jesienny wiatr targał ich włosami, gdy siedziały na parapecie i przez okno wyczekiwały powrotu Chrisa. Wyszedł kilka godzin temu, była pierwsza w nocy, a one wciąż nie zmrużyły oka. Nie mogły, podejrzewając, że z chłopakiem działo się coś niedobrego.
Obie zauważyły, że znacznie schudł, jego oczy straciły blask oraz zaczął zachowywać się inaczej. Zmiany te ciągnęły się już od tygodni i były coraz bardziej widoczne. Przestał się tyle uśmiechać co dawniej, nie wychodził z nimi tak często oraz chętnie, jak przedtem. Chwilami wydawał się zgaszony, nieobecny, a potem znów wracały napady energii. Znikał nocami, a czasem wychodził gdzieś za dnia.
— Martwię się o niego — przyznała Britt smutnym tonem, a jej twarz wyglądała na zmęczoną.
Dniami i nocami zastanawiała się, co działo się z Chrisem. Bała się, że zrobiła coś nie tak w związku, przez co zaczął się od niej oddalać. Nie spędzali ze sobą tak wiele czasu jak wcześniej, czułości było widać coraz mniej, a i jego zainteresowanie gdzieś uleciało. Czy popełniła gdzieś jakiś błąd? Uraziła go nieumyślnie? Gdzie leżał problem?
— Wraca — odezwała się Amara, palcem wskazując ledwo widoczną postać na podjeździe.
Z niecierpliwością siedziały na jego łóżku, czekając, aż wejdzie do pokoju. Musiały z nim porozmawiać, nie miały wyboru. Pragnęły dowiedzieć się, w jakie problemy się wpakował oraz czy mogły mu jakoś pomóc. Zrobiłyby wszystko, byleby znów go uszczęśliwić.
— Co tu, kurwa, robicie? — zapytał ostro, gdy tylko wszedł do sypialni.
Ubrany w dużą czarną bluzę i dresy wyglądał obco. Podkrążone oczy sprawiały, że prezentował się jak wrak człowieka. Mało spał? Dlaczego? Miał jakieś problemy? Zastanawiały się, obie przyglądając mu się bacznie.
— Gdzie byłeś? — Britt podeszła do niego, chcąc złączyć razem ich dłonie, jednak Chris odsunął się do tyłu rozdrażniony.
— Wypierdalać z mojego pokoju! Już! — krzyknął dosadnie, a Britt drgnęła, gdy podniósł rękę, chcąc wskazać na drzwi.
Zazgrzytał zębami i odsunął się, by zrobić im miejsce do przejścia. One jednak wciąż stały w tych samych miejscach, zbyt zszokowane, by się ruszyć. Wściekły, chwycił mocno Britt za ramiona chudymi palcami, by następnie popchnąć ją za drzwi. Zachwiała się i upadłaby, gdyby nie podparła się o ścianę. Tak samo wyrzucił ze swojego pokoju Amarę, od razu po tym zatrzaskując drzwi z hukiem. Usłyszały jeszcze zgrzyt klucza i jego zgryźliwe przekleństwa.
Britt miała łzy w oczach, ocierała obolałe ramiona i wpatrywała się w zamknięte drzwi, za którymi był człowiek, który stawał się dla nich kimś obcym. Nie rozumiała, dlaczego tak się zmienił. Nigdy nie był agresywny, wręcz przeciwnie — troskliwy oraz kochany jak nikt inny na świecie. Za to go kochała. A teraz... Teraz stawał się najgorszą wersją siebie.
Jedenastego października,
Britt tańczyła do rytmicznej piosenki w salonie, roześmiana, szczęśliwa i spokojna, podczas gdy Amara wraz z Chrisem oglądali ją z kanapy, komentując ruchy. To był jeden z tych dni, gdzie zapominali, że kiedykolwiek wydarzyło się coś niepokojącego. Znów wszystko zdawało się wracać do normy.
Jednak i tym razem było to chwilowe.
Chris przestał się uśmiechać w chwili, w której sięgnął po dzwoniący telefon. Numer prywatny. Zwiastun jego codziennych kłopotów. Wstał, przepraszając je ze spokojnym uśmiechem, kryjącym strach. Odebrał w pomieszczeniu obok. Głos po drugiej stronie był ochrypły, paskudny, wywoływał dreszcze. Powiedział tylko jedno zdanie:
— Za godzinę Christopherze się odpłacisz, czekam na ciebie.
Rozłączył się, nie dając Chrisowi odpowiedzieć. Nie chciał tam iść, nie miał pieniędzy, a to znaczyło, że Rzeźnik się wścieknie. Skąd miał skołować dwa koła w godzinę?
Kurwa, przeklął pod nosem, chwytając się za głowę, palcami ciągnąc włosy. Musiał coś wymyślić. Jak najszybciej, inaczej dług będzie rosnąć i rosnąć. Kopnął krzesło w kuchni i zaczął intensywnie myśleć. Oprócz bawiących się dziewczyn, nikogo nie było w domu. Mógł zrobić tylko jedną rzecz, za którą powinien się wstydzić do końca życia: okraść własnego ojca. Chris wiedział, gdzie ten trzymał pieniądze. Nie miał innego wyjścia.
Korzystając z okazji, że Britt z Amarą zaczęły razem karaoke, wślizgnął się do gabinetu ojca. Rozejrzał się po sterylnie czystym pomieszczeniu, wzrok zatrzymując na czarnym dywaniku. Pod nim była zamontowana jedna obluzowana deska, pod którą znajdowała się broń, ważne dokumenty oraz koperty pełne banknotów. Ostrożnie, by nie narobić zbyt dużego hałasu, wyciągnął deskę. Wtedy usłyszał kroki.
Z paniką wybrał pierwszą lepszą kopertę, zakrył wszelkie ślady kradzieży, a następnie przyłożył telefon do ucha, udając, że prowadzi rozmowę. Drzwi otworzyły się powoli, zastając w nich podejrzliwą Amarę. Spoglądała brata ze zmarszczonymi brwiami.
— Britt pojechała ze swoją mamą na zakupy, wróci do nas na noc — ściszyła głos do szeptu, gdy wymownie wskazał palcem na swój telefon.
Skinął jedynie głową i udał, że wraca do rozmowy. Mówił do wyłączonego telefonu, co nie umknęło jej uwadze. Była sprytna, zauważała drobiazgi. Szczególnie u Chrisa po ostatnich tygodniach. Bacznie go obserwowała, choć on nie miał o tym pojęcia.
Wróciła do salonu, usiadła na kanapie i zmartwiona zaczęła gryźć paznokcie. Zastanawiała się, co Chris znów kombinował i miała jedynie nadzieję, że to nie było nic zatrważającego. Cieszyła się, że znów spędzali czas jak przedtem. Te kilka dni były pełne beztroski, a dziś znów coś zaczynało się psuć.
Tydzień temu je przeprosił. Płakał, na kolanach błagając o wybaczenie. Twierdził, że miał problemy na studiach i ciężko mu idzie z nauką. Uwierzyły. A nie powinny. Okazały się głupie i naiwne. Dlatego dziś, tego wieczora, Amara mu nie uwierzyła.
— Wychodzę na chwilkę, muszę coś załatwić. Wrócę przed Britt. Czekaj na mnie z jakimś dobrym horrorem, siostra — powiedział to radośnie, na koniec obdarzając czułym buziakiem w czubek głowy.
Amarze jednak nie uszło uwadze, że trzęsły mu się dłonie, które gdy objęły jej głowę, były zimne i mokre od potu. Coś się działo, a więc tym razem nie mogła odpuścić. Miała idealną okazję, by dowiedzieć się, co działo się z jej bratem. Oraz dlaczego znikał i zachowywał się chwilami jak obcy człowiek.
Odczekała chwilę i biegiem ruszyła do swojego pokoju po telefon. Odpaliła aplikację, w której śledziła telefon Chrisa. Pobierając ją tydzień temu, nie sądziła, że tak szybko jej się przyda.
Przebrała się w legginsy oraz bluzę z kapturem. Serce jak młot obijało jej się o klatkę piersiową, a gorąco zalało ciało, ale nie chciała odpuścić. Musiała go śledzić. W głębi czuła, że postępowała właściwie. Zbiegła więc po schodach, włożyła adidasy i ciepłą kurtkę, a następnie wyszła z domu na najbliższy przystanek autobusowy.
Denver. Tam wybierał się Chris. Widziała na aplikacji kierunek, w którym się poruszał. Czy to tam spędzał zawsze czas, gdy nie było go w domu? Miał tam kumpli? Może jakąś inną dziewczynę, dlatego był tak oschły wobec Britt? W głowie pojawiało się więcej pytań, a nią kierowała adrenalina, kiedy wsiadała do niemal pustego autobusu.
To ten dzień, w którym wszystkiego się dowie. Była o tym przekonana. Podróż nie była długa, komunikacją miejską jechała nieco ponad trzydzieści pięć minut. Kropka na jej telefonie, oznaczająca Chrisa, już dawno stanęła w miejscu. Od przystanka, na którym wysiadła, niespełna kilometr dzielił ją od brata.
Okolica była ponura — nie znosiła tej części Denver, choć rzadko bywała w mieście. Szare, puste bloki wznosiły się wysoko. Śmieci na chodniku, po którym szła, szeleściły pod jej stopami. Drżała na całym ciele i podskakiwała za każdym razem, gdy usłyszała najcichszy dla ucha dźwięk. Zerknęła na telefon. Była w tym samym miejscu co kropka brata.
Rozejrzała się niespokojnie. Przed sobą widziała obskurny budynek z drzwiami, których kłódka została wybita. Zdaje się, że wcześniej był zamknięty. Głos w głowie podpowiadał jej, że nie powinna wchodzić do środka, jednak nogi same ją tam poniosły. Chciała zobaczyć Chrisa. Chciała mu tylko pomóc.
Wślizgnęła się do środka, kierowana adrenaliną. Ostrożnie stawiała kroki, słysząc głosy dochodzące z dołu. Pod nogami miała schody, stare, drewniane, wyglądały jakby miały się rozpaść z najdelikatniejszym dotknięciem. Smród drażnił jej nozdrza. Czuła silny zapach moczu, dymu papierosowego połączonego z marihuaną oraz coś chemicznego. Zmarszczyła nos.
Przysunęła się bliżej ściany i kucnęła, wychylając nieznacznie głowę. Zaglądała do piwnicy, jednak widziała jedynie poruszające się cienie. Nie słyszała głosu brata, jednak podejrzewała, że tam był. Czuła niepokój, będąc w tym budynku, dreszcze przechodziły jej przez kręgosłup za każdym razem, gdy ktoś się odezwał. Serce waliło jej jak oszalałe i nie wiedziała, co robić dalej. Miała zejść na dół? Co wtedy? Nie miała przecież pojęcia, kim byli ci ludzie.
Krzyk zaskoczenia wyrwał się jej z gardła, kiedy ktoś szarpnął ją mocno za włosy, podciągając do góry. Koleś, który kurczowo ją trzymał, obrócił twarzą do siebie, wciąż ciągnąc boleśnie włosy. Łzy same cisnęły jej się do oczu. Wysoki, gruby mężczyzna z poobijaną twarzą, przyglądał się jej z obleśnym uśmiechem. Za nim stał chudy, młody chłopak, z kapturem zaciągniętym aż po same oczy. Twarz miał w tatuażach.
— Rzeźnik, mamy tu podglądaczkę! — krzyknął ten gruby, ciągnąc Amarę za sobą po skrzypiących schodach.
Łzy spływały jej po zaczerwienionych policzkach i choć czuła ból w miejscach, w których mężczyzna ściskał jej skórę, nie wyrywała się. Będąc już na dole, pchnął ją na podłogę. Z hukiem upadła na kolana, a kurz z desek wzbił się w górę. Nieobecnym wzrokiem rozglądała się po piwnicy, próbując wypatrzeć znajomą twarz.
Siedział na podniszczonej, brudnej kanapie, a głowa latała mu na boki. Patrzył na nią, ale jakby nie docierało do niego, co się działo. Odpłynął.
Widząc go w takim stanie, Amarze pękłoby serce, gdyby nie kołatało jej teraz jak oszalałe z przerażenia. Jej brat był ćpunem. Nie mogła w to uwierzyć, przecież... przecież od zawsze powtarzał, że gardził takimi ludźmi. A teraz był jednym z nich?
Chciała krzyczeć i błagać go, aby stąd wyszli, ale ktoś nagle wyszedł z korytarza. Wysoki mężczyzna w tatuażach na całym ciele, stanął przed nią, przyglądając się jak ofierze. Następnie powędrował za jej spojrzeniem, na Chrisa, który wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
— Twój chłopak? — niski, gardłowy głos przebił się przez muzykę. Wszyscy na nią patrzyli i czekali na rozwój wydarzeń.
Pokręciła gwałtownie głową, a głos jej drżał, gdy odpowiadała:
— Brat.
— Rozbieraj się — rozkazał, szorstkimi palcami gładząc jej policzek.
Przerażona spoglądała to na Chrisa, to na faceta, który nie wyglądał, jakby żartował. Kręciła głową, a łzy spływały jej po policzkach. Mężczyzna wyjął nóż, a chłodnym ostrzem powoli przejechał po jej twarzy, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu.
— Rozbieraj się — powtórzył rozkaz, a cierpliwość widocznie mu się kończyła.
Amara łkała, ściągając bluzę przez głowę. Drżącymi rękami postąpiła tak samo z koszulką. Wstała, a nogi miała jak z waty i niemal znów upadła na podłogę. Ściągnęła legginsy, nie mogąc przestać płakać. Została jedynie w bieliźnie. Obleśne spojrzenia błądziły po jej ciele, a jej zachciało się wymiotować.
Spojrzała na brata błagalnym wzrokiem, ale ten patrzył przed siebie, powieki co jakiś czas mu się zamykały, a głowa bujała w przód i w tył. Wyglądał, jakby powstrzymywał się od zaśnięcia.
— Piękne, niewinne ciało — mówił mężczyzna, kładąc paskudne łapska na jej biodrach. Trzęsła się z zimna oraz przerażenia. — Zaraz przestaniesz się bać. — Oślizły uśmiech przyprawił ją o kolejną dawkę strachu. Skinął w stronę któregoś chłopaka, a wtedy Amara poczuła, jak coś wbija się jej w skórę. Z wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w strzykawkę wystającą z jej ramienia.
Nie wiedziała, co się dzieje. Poczuła ciepło ogarniające całe jej ciało, jakby igiełki gorąca wbijały się w każdy mięsień. Dłonie mężczyzny błądziły po jej skórze, muskały pośladki, czuła zsuwające się majtki i rozpinany stanik, ale nie mogła zaprotestować. Czuła błogość.
Została zaprowadzona na kanapę, mężczyzna usiadł, a następnie położył ją sobie na kolanach. Wszystko wydawało się nierealne. Czuła euforię ogarniającą każdą komórkę. Nie przeszkadzały jej już palce, które zaciskały się na jej udach, łydkach, piersiach, pośladkach.
Jak przez mgłę słyszała podniesione głosy. Rozpętał się chaos, którego nie potrafiła ogarnąć. Powieki jej opadały, ciało zaczęło drgać, paliło ją od środka. Później nastała już tylko ciemność.
Osiemnastego października,
Christopher chodził nerwowo po pokoju w tę i z powrotem. Był w dupie. I nie wiedział, co robić. Dłonie wplótł w potargane włosy i miał ochotę krzyczeć z niemocy.
Rzeźnik podniósł dług o połowę, a on był spłukany. Amara tydzień temu wylądowała przez niego w szpitalu. Naćpali ją, rozebrali do naga i wstrzyknęli jakieś gówno. To jego wina. Jego pieprzona wina. A teraz Rzeźnik chciał ją zobaczyć ponownie. Kurwa mać.
Wrzasnął przeraźliwie i kopnął szafkę nocną. Lampka wraz z ramką z hukiem upadły na podłogę, roztrzaskując szkło. Chciał przestać, tak bardzo chciał przestać brać. Ale nie potrafił. To było silniejsze od niego, a dług rósł z dnia na dzień.
Musiał tam iść. Musiał wziąć Amarę. Musiał coś, kurwa, zrobić!
Wyszedł z pokoju i wpadł do sypialni siostry z szaleństwem w oczach. Żałował, żałował wszystko, co zrobił do tej pory, ale nie mógł przestać. Dla niego już nie było ratunku.
— Potrzebuję waszej pomocy — brzmiał na roztrzęsionego i faktycznie taki był, choć dziewczyny nie znały prawdziwego powodu.
Amara patrzyła na niego z wyrzutem. Od tamtej sytuacji nie odezwała się do niego słowem. Siedziała zamknięta w pokoju, razem z równie przerażoną Britt. Nie wiedziały, co robić. Nie wiedziały, jak pomóc Chrisowi.
Gdy Amara leżała w szpitalu, rodzice zastanawiali się, co się stało. Gdzie była i z kim. Skłamała, że wymknęła się na domówkę do znajomych i coś jej podali. Nie wydała Chrisa, sama zastanawiając się dlaczego. Powinna im powiedzieć, co działo się z ich synem.
— Muszę iść zapłacić Rzeźnikowi. Potrzebuję... potrzebuję, żebyście mnie pilnowały. Nie chcę już brać, nie chcę. — Łzy spływały mu po policzkach. Jednak nie dlatego, że mówił prawdę, a dlatego, że kłamał. Wiedział, co się stanie, gdy się tam pojawią. Zrobią to samo, co poprzednim razem. Ale on dostanie swoją działkę. Cena nie grała roli. Nie, kiedy tak bardzo potrzebował kolejnej dawki.
Amara nie chciała. Wspomnienie tamtej nocy niemal wywoływały u niej torsje. To było okropne... Do tej pory ledwo do siebie doszła. A jednak skinęła głową, ściskając mocno dłoń przyjaciółki. Może jeszcze była nadzieja, by go uratować? Może mogło im się udać? Chris zapłaci, a one wyciągnął go stamtąd i już będzie dobrze. Nie będzie żadnych długów, narkotyków czy ucieczek po nocach.
— Pomożemy ci. Wejdziemy tam, zapłacisz i wyciągniemy cię, okay? Nie pozwolę, byś znów brał — odparła Amara drżącym głosem.
Britt jedynie przytakiwała, niezdolna do wypowiadania słów. Obwiniała się za to, że nie pomogła swojej miłości wcześniej. Tak bardzo go kochała, a nie widziała jego uzależnienia. Jak mogła przeoczyć coś takiego? Jak długo to trwało?
Zebrały się w błyskawicznym tempie. Britt wzięła kluczyki do auta, a Amara, korzystając z tego, że nikogo nie było w domu, ukradła ojcu broń. Czuła się bezpieczniej, mając coś do samoobrony — nie wiadomo, co mogło się wydarzyć.
Pół godziny później wchodzili już do tego samego obskurnego budynku, w którym Amara była tydzień wcześniej. Na dole było mniej osób niż ostatnio, na kanapie rozsiadł się Rzeźnik, ten sam, który kazał jej się rozbierać. Zadrżała niekontrolowanie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Plugawy uśmiech zagościł na jego paskudnej twarzy.
— Posłuchałeś się, grzeczny chłopiec. — Mężczyzna pokiwał głową, a gruby koleś stojący przy jednych z drzwi, otworzył je, zapraszając Chrisa do środka.
Amara spojrzała na niego ze strachem. Wypowiedział tylko jedno słowo:
— Przepraszam.
— Chris! — krzyknęła rozpaczliwie Britt i chciała złapać go za ramię, ale on już wszedł do innego pomieszczenia.
— Wasz Chris ma spore kłopoty — zaczął powolnie, a niski głos przyprawiał o gęsią skórkę. — Gonią go długi i głód, którego nie może powstrzymać.
Amara wściekała się na brata, że je tu zaciągnął. Zostawił same sobie wśród tych obleśnych ćpunów. Drzwi otworzyły się z hukiem, a przez nie wypadł Chris. Trzymając się za pierś i łapiąc krótkie, szybkie oddechy, upadł na kolana, drugą ręką podtrzymując się podłogi. Jego ciałem wstrząsały torsje.
— Dzwoń na pogotowie! — rozkazała przyjaciółce Britt, a gdy ta wyjęła telefon, dwójka facetów, rzuciło się na nie.
Biegiem puściły się wzdłuż korytarza, Amara wybrała numer alarmowy, w międzyczasie wyjmując broń, którą wcisnęła za pasek spodni. Zatrzymała się z telefonem przyciśniętym do ucha i pistoletem wycelowanym w dwójkę ćpunów. Mężczyźni uciekli, gdy tylko podała policji adres. Następnie zadzwoniła do ojca, z płaczem mu wszystko wyjaśniając.
Gdy wróciły do Chrisa, wszyscy się zmyli. Zostawili go umierającego na podłodze. Klękały przy nim, na zmianę w panice próbując go resuscytować, aż do momentu przyjazdu karetki i policji.
Później wszystko działo się tak szybko, że obie ledwo cokolwiek zapamiętały. Pojawił się Misha wraz z Anastazją i pojechali do szpitala. Godziny mijały, a one z płaczem obserwowały, jak Chris walczył o życie.
Ten dzień na dobre zapadł im w pamięci. Dzień, w którym Chris nie umarł na szpitalnym łóżku, a w ich sercach.
_________
Czuję, że zaczynam tu wszystko psuć i komplikować! Błagam, dajcie mi znać, czy zauważacie jakieś niejasności i błędy w fabule, bo samej ciężko mi niektóre rzeczy dostrzec. Mimo wszystko mam nadzieję, że się podoba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro