Rozdział 7
Amara od świtu siedziała w kuchni, czytając książkę i popijając kawę. Szkołę zaczynała dopiero za dwie godziny, więc mogła pozwolić sobie na drobne lenistwo. Nie potrafiła się jednak skupić na powieści, jej myśli wciąż wędrowały do wczorajszej kolacji.
Gdy z Oliverem zbiegli za Xavierem na dół, ten wychodził z gabinetu jej ojca tak wściekły, iż obawiali się, że zaraz coś rozwali. To było pokręcone, Misha wyszedł zaraz za nim, z miną nad wyraz spokojną, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Choć wyraźnie widzieli, że coś się wydarzyło. Coś niepokojącego.
Po kolacji Amara starała się podpytać ojca o dziwne zachowanie, ale zbył ją. Odgonił jak natrętną muchę i powiedział jedynie, że to sprawa między nim a Xavierem. Oraz, co wspominał już wcześniej, że miała trzymać się od niego z daleka. Sytuacja wydawała jej się pełna zamętu. Coś tu nie grało, a ona, choć nie powinna się mieszać w sprawy ojca, pragnęła dowiedzieć się, co takiego.
Misha był przykładnym policjantem oraz wspaniałym, uczciwym człowiekiem, nawet jeśli czasem wydawał się surowy i konsekwentny. Raczej nie miał z nikim waśni, szczególnie z młodymi. Wykonywał swoją pracę, ponarzekał trochę na dzisiejszą młodzież i tyle, nie wchodził z nimi więcej w dyskusje. Uważał, że był na to zbyt mądry.
Co więc różniło Xaviera Wilde'a od innych nastolatków? Dlaczego ojciec miał z nim na pieńku? Co ich łączyło?
Myślała i myślała, pijąc stygnącą kawę, jednak nic nie przychodziło jej do głowy. Ciężko było jej poskładać ze sobą kawałki układanki, skoro nie znała ani jednej informacji. Z jednej strony nie powinna się mieszać, skoro i tak nie miała zamiaru zakolegować się z Xavierem, a z drugiej ciekawość zżerała ją od środka.
— Nie śpisz?
Melodyjny głos Anastazji zaskoczył Amarę nieprawdopodobnie, przez co niefortunnie kilka kropel kawy spłynęło jej po kubku na stół. Całe szczęście ominęły książkę.
— Śnił mi się Chris — wyznała z nieznacznym uśmiechem, bo choć stosunek do brata już dawno uległ zmianie, wciąż kręcił się w jej sercu. Dziś to był jeden z tych miłych snów, gdzie wszystko było dobrze.
Tęskniła za tymi chwilami, gdy wspólnie się wygłupiali i łamali zasady ustanowione przez ojca. Świetnie się bawili jak to rodzeństwo. Przez chwilę zapominała, że stało się coś okropnego. Jednak w sekundę te złe wspomnienia wracały i za nic w świecie nie chciały wylecieć jej z głowy.
— Ostatnio dzwonił — powiadomiła matka z rozczulonym spojrzeniem, wyciągając z lodówki sok jabłkowy.
Amarę ta wiadomość zdziwiła. Christopher odkąd wyjechał, nie kontaktował się z rodzicami prawie wcale. To trzeci raz, kiedy mama wspominała o rozmowie z nim. Zwykle nie chciała o tym słuchać, nie interesowało ją, gdzie przebywał i jak się czuł. Jednak to było dawno, a dziś ciekawość wygrała.
— Co u niego? — zapytała jakby od niechcenia, przekładając w palcach zakładkę do książki.
— Wydobrzał — poinformowała, usiadłszy naprzeciwko córki. — Odwyk i terapie bardzo mu pomogły. Mieszka w jakiejś małej kawalerce na obrzeżach Denver.
A więc to tam teraz siedział? W Denver? To całkiem niedaleko, może mogłaby... Nie, nie powinna nawet o tym myśleć. Może i tęskniła, jednak jeszcze nie zapomniała o tym, co się stało. Nie była gotowa na spotkanie z nim twarzą w twarz. To było dla niej za wiele. Dobrze jednak było słyszeć, że chodził na terapię oraz odwyk. To było mu potrzebne.
— Szkoda, że tak rzadko się odzywa. Wciąż nie może przezwyciężyć tamtego dnia, jest mu przykro, wiesz o tym, prawda, córciu? Nie był wtedy sobą — Anastazja broniła go z zatroskaną miną. Tęskniła za swoim synem i wierzyła, że przez tamten okres nie był ich Chrisem, a zupełnie obcym człowiekiem, którego pochłonęły narkotyki.
— Wiem — odparła Ami przez zachrypnięte gardło. Odchrząknęła, jednak uczucie guli w gardle pozostało. — Dawno o nim nie rozmawiałyśmy. Czasami tego potrzebowałam. Może szybciej udałoby mi się dojść do siebie.
Zaczęła myśleć o tym, jak wrażliwa była. Jak dotkliwie wpłynęło na nią uzależnienie brata, że aż przeżarło się przez wszystkie nerwy. Nienawidziła go za to, co zrobił ze sobą, co zrobił jej oraz Britt, a jednak momentami czuła wciąż tę samą miłość, co sprzed miesięcy, gdy wszystko było dobrze. Walczyła z miłością i nienawiścią, a walka wciąż nie była rozstrzygnięta. Kochała i nienawidziła na przemiennie, męcząc się z własnymi uczuciami oraz myślami.
— Myślę, że obie tego potrzebowałyśmy. — Czuły uśmiech ozdobił nieco zasmuconą twarz. — Mogę ci dać jego nowy numer, może z tobą chętniej by porozmawiał.
Chciała się zgodzić i może nawet powinna, jednak nie mogła sobie wyobrazić, jak rozmawiają przez telefon. Co miała mu powiedzieć? Co on miał jej powiedzieć? Nie kontaktował się z nią, no może na początku, gdy posiadał stary numer, jednak ignorowała połączenia. Później jednak dał sobie spokój. Żadna ze stron nie miała pojęcia, co przeżywała ta druga.
— Może później — odmówiła grzecznie, odkładając zakładkę między strony powieści. — Idę się zebrać do szkoły.
Amara wstała od stołu, opróżniwszy przedtem resztkę kawy. Wstawiła kubek do zmywarki, książkę chwyciła w dłoń i już była przy drzwiach, gdy zatrzymał ją ożywiony głos Anastazji:
— Prawie zapomniałam! Joseline i Klaus pytali, czy możesz zająć się dziś Clarissą. Chłopaki gdzieś wychodzą i nikt nie może zostać z małą. Mogłabyś? Muszę im dać znać.
Co prawda na grupie wspominali o jakiejś drobnej domówce i chciała zabrać się z Evenem, żeby w końcu przestał ją namawiać, jednak opieka nad Clarissą bardziej jej odpowiadała. Wolała siedzieć z małą, oglądać bajki i pić gorące kakao, niż z zażenowaniem patrzeć, jak jej znajomi się upijają do upadłego. Nie znali umiaru i zdaje się, że nie mieli zamiaru go poznać. Korzystali z życia aż za bardzo. Alkohol robił z nich okropnych ludzi.
— Tak — odparła zachwycona, przeciągając samogłoskę. — O której mam do nich wpaść?
— Osiemnasta — odpowiedziała po chwili Anastazja, przeglądając wiadomości z Joseline, żeby się upewnić, czy aby na pewno pamiętała godzinę. — Mhm — przytaknęła, blokując komórkę.
Odpowiedziała szybkie "okay", po czym pobiegła do pokoju się przebrać. Coraz chętniej stroiła się do szkoły, już dawno przestała chodzić w bluzach i dresach, a teraz zaczęła się nawet malować i ładnie czesać. Było z nią znacznie lepiej, co widać było gołym okiem. Najcięższy okres już minął. Mogła nareszcie odetchnąć.
Choć zawsze jeździła z Brendą samochodem, dziś obie musiały cisnąć się w szkolnym busie. Auto poszło do naprawy, a nikt nie mógł dziś je po drodze zgarnąć, więc gdy tylko żółty busik pojawił się na horyzoncie, Amara wyszła z domu.
Wsiadła z niezadowoloną miną. Rozpogodziła się, dopiero gdy usiadła obok Bren, pochłoniętej w SMS-ach. Uśmiechała się, zagryzając dolną wargę. A więc romansowała. Pierwszy raz zainteresowała się jakimś chłopakiem i Amara dała sobie rękę uciąć, że tym chłopakiem był Oliver.
— Oli mówił, że zajmujesz się Clare. Nie idziesz na domówkę? — Stark zablokowała telefon, spoglądając przy tym na przyjaciółkę ze zmarszczonym czołem.
— Całe szczęście nie — odparła Amara z ulgą. — Domówki u Roxanne nigdy mi się nie podobały — wyznała, bo koleżanka robiła najdziksze imprezy, nawet jeśli miały być jedynie na kilka osób.
W dodatku jutro była szkoła, a ojciec na sto procent nie wypuściłby jej z domu. Nie po tym, jak Xavier wpakował ją w kłopoty. Misha wciąż był na nią obrażony. Nie tolerował kłamstw ani imprez dzień przed szkołą.
— Muszę znaleźć swojego Petera Parkera — odezwała się nagle Brenda z poważną miną, wpatrując się w siedzenie przed sobą.
— Czekaj, co ty powiedziałaś? — ożywiła się Amara, pochylając nieco do przodu.
— Że muszę znaleźć swojego Petera Parkera — powtórzyła wolniej ze zmarszczonymi brwiami. — Robiłam rewatching z ojcem. Spędziliśmy miło wieczór.
Amarze ledwo udało się ukryć uśmiech. Czy wczoraj Oliver przypadkiem nie powiedział, że musiał znaleźć swoją MJ? Ta dwójka, choć jeszcze o tym nie wiedziała, była sobie pisana.
Wysiadły z autobusu w dobrych humorach, a na parkingu czekała na nich ich paczka. Even objął dziewczynę, przy tym całując w czoło. Roxanne na ten gest przewróciła oczami. Podobno miała dość związków oraz miłości na jakiś czas.
Amara nie potrafiła skupić się na rozmowie ze znajomymi — widok Xaviera z Britt odciągnął jej uwagę. Siedzieli na ławce i rozmawiali, a ona się śmiała, więc rozmowa musiała być miła. Miała nadzieję, że rozmawiali o balu. Modliła się w duchu, by Wilde namówił Skye na pomoc. Aktualnie był jej jedyną nadzieją.
Cała zesztywniała. Xavier wskazywał na nią palcem, a Britt wstała gwałtownie. Cholera, pomyślała tylko, kiedy była przyjaciółka pewnym krokiem zmierzała w jej kierunku. Co ten dupek znów zrobił? Miał przecież pomóc!
Ami zerknęła przelotnie na Xaviera z zaciśniętymi w wąską linię ustami, a ten mrugnął do niej zaczepnie, podnosząc się z ławki. Zarzucił plecak na ramię, a następnie lekkim krokiem ruszył w stronę szkoły.
— Musimy porozmawiać. — Głos Brittney skutecznie odciągnął Amarę od gapienia się na Xaviera morderczym wzrokiem. Szkoda, bo naprawdę miała nadzieję, że zabije go samym spojrzeniem.
Oprócz tego, że wszyscy spojrzeli na główną cheerleaderkę oceniająco, nikt się nie odezwał. Amara również. Nie protestowała, po prostu poszła posłusznie na murek, gdzie zaprowadziła ją Britt.
Przez chwilę obie patrzyły na siebie w milczeniu, jedna z wyczekiwaniem, druga z wściekłością w niebieskich kocich oczach. Wyglądała jak rozwścieczona bogini. Piękna, a zarazem niebezpieczna.
— W co ty sobie pogrywasz, Evans? — spytała ostro, prychając jak rozjuszona kocica. — Wykorzystujesz kogoś, żeby się ze mną umówił i namówił, żebym pomogła w organizacji balu? — Ogień płonął w jej oczach, sprawiając, że wydawały się ciemniejsze niż w rzeczywistości.
Amara stała, zastanawiając się nad odpowiedzią. Tak, właśnie to zrobiła. Wykorzystała kogoś. Britt jednak była znacznie gorsza — zmanipulowała połowę szkoły, by była przeciwko niej. To przez nią nikt nie chciał współpracować w organizacji, a przecież wcześniej nie było z tym żadnego problemu.
Wciąż się nie odezwała, za to Skye wyrzucała całą swoją złość w słowach:
— Nienawidzę cię. Zostawiłaś mnie w najgorszym momencie. Wolałaś chlać, niż sobie poradzić z tym, co się stało. Zaczynałaś mi go tak bardzo przypominać, że wtedy na balu miałam ochotę dać ci w twarz... — Zacisnęła pięści ze złości i wzięła głęboki oddech między słowami, aby się uspokoić. — Może i był twoim bratem, ale też miłością mojego życia. Obie widziałyśmy, jak prawie umarł. Byłyśmy przy tym. Razem uciekałyśmy, gdy jego koledzy próbowali nas naćpać i zrobić kurewsko złe rzeczy. Pomyślałaś o tym, jak ja się z tym czułam? — przy pytaniu zadrżał jej głos, jednak wciąż pozostawała silna. — Chwilę po tym moja najlepsza przyjaciółka obrała prawie tę samą drogę, niszcząc swoje życie. Znów musiałam patrzeć, jak osoba, którą kocham, się stacza. — Łzy zabłysły jej w oczach, przysłaniając furię. Targały nią przeróżne emocje i sama nie miała pojęcia, dlaczego właściwie mówiła te rzeczy.
Jej słowa były prawdziwe. Tak bardzo prawdziwe, że Amarę zakuło w piersi. Zachowywała się wtedy jak skończona kretynka — zostawiła przyjaciółkę na pastwę losu, nie licząc się z jej uczuciami. Zamiast tego uciekła, wciągając się w gówno. Niszczyła swoje życie, zapominając, że dzieliła je z kimś innym. Raniąc siebie, raniła również Britt.
Jak mogła być tak samolubna? Jak mogła zostawić osobę, którą kochała w potrzebie? Chris był dla nich obu tak samo ważny. Obie ze złamanym sercem patrzyły, jak ich ukochany walczy o życie na szpitalnym łóżku. Obie przerażone próbowały uciec z domówki, na której siłą próbowano wcisnąć im narkotyki i zaciągnąć do łóżka. Przeżyły to samo. A Britt jeszcze więcej, widząc, jak jej przyjaciółka zapijała się do nieprzytomności prawie dzień w dzień. Próbowała pomóc, choć odpuściła. Nie chciała walczyć za kogoś, kto ją odtrącał.
— Próbowałam to naprawić — wyznała słabo Amara, wycierając pojedyncze łzy, które spływały jej po policzkach.
— Było już na to o wiele za późno. Po tym wszystkim myślałam, że lepiej nam będzie osobno. Jakoś sobie poradziłyśmy same. Próbowałam cię nienawidzić i robiłam wszystko, by się na tobie odegrać, ale... — zawahała się, a czarne włosy odruchowo odrzuciła do tyłu. — Tęskniłam. Właściwie tęsknię aż dotąd. Tęsknię, patrząc na ciebie, rozmawiając z tobą i widząc, jak płaczesz. Tęsknię też za Chrisem, bo ani razu nie próbował ze mną porozmawiać. Nie odpisywał, nie odbierał. Napisał tylko raz, że powinnam trzymać się od niego z daleka, że tak będzie lepiej.
Łzy przysłaniały Amarze widok. Zsunęła się po murku, siadając po turecku na chłodnej kostce. Brittney zrobiła to samo. Pierwsza lekcja zaczynała się za dziesięć minut, a one siedziały na zewnątrz, rozemocjonowane, pogrążając się we wspomnieniach, których tak bardzo pragnęły się wyprzeć.
Wspomnienia tamtego dnia pojawiły się w jej głowie wyraźnie. Czuła się, jakby znów tam była. Siedziała na kanapie, obserwowana przez naćpanych ludzi. Taksowana wzrokiem przez potwora, przez którego Amara niemal odeszła na drugą stronę.
Nikomu o tym nie mówiła, tylko Britt wiedziała, co jeszcze miało miejsce. Kilka dni wcześniej śledziła brata aż do jakiejś nory, aby sprawdzić, gdzie znikał na całe dnie i noce. Przyłapali ją, wciągnęli do środka, a następnie kazali się rozebrać. Upokorzenie i strach, jakie wtedy jej towarzyszyły, ponownie zagościły w jej umyśle.
Nikt jej nie pomógł, była tam sama i bezbronna. A Chris... Z nim nie było kontaktu. Siedział tam i patrzył. Był świadkiem, jak ten koleś wciska jej do gardła jakiś narkotyk i traktuje jak nową zabaweczkę. Pamiętała jego dotyk i smak tego okropieństwa. Smakowało jak śmierć. Odleciała wtedy w przepaść, z której nie potrafiła się wydostać. Miała wrażenie, że przebywała w piekle. Chwilę później drgawki wstrząsnęły jej ciałem, pot zalał każdy skrawek skóry, dziwne mrowienie czuła aż w kościach. Było jej tak zimno, że miała wrażenie, że była już martwa. Przerażenie pożarło ją w całości, choć nie pamiętała, co było dalej. Nie mogła sobie przypomnieć, jak trafiła do szpitala. Uciekła z niego, gdy lekarze zaczęli zadawać niewygodne pytania. Nigdy nie wyjawiła rodzicom prawdy o tamtej nocy, skłamała, że poniosła ją jakaś impreza i się upiła. Uwierzyli.
Gdy po kilku dniach doszła do siebie, Chris zabrał je tam we dwie. Zmusił je, aby tam poszły. Powiedział, że musi coś załatwić i ktoś powinien go pilnować. Siedziały, trzymając się mocno za ręce. Starały się trzymać blisko Christophera, ale zniknął gdzieś na chwilę, po czym wrócił cały roztrzęsiony. Nie wiedziały, co wziął, ale sekundę później już leżał na podłodze. Dzwoniły po karetkę, ale ktoś próbował je powstrzymać. Uciekały, gonione przez dwóch gości, którzy chcieli im zrobić obrzydliwe rzeczy. Amara zdążyła wcisnąć numer alarmowy. Wszyscy uciekli, zostawiając je same z umierającym Chrisem. Wszystko wtedy działo się tak szybko, że obie ledwo pamiętały kolejność zdarzeń.
A potem Amara zaczęła pić, imprezować i buntować się przeciwko światu. Zostawiła Britt. Zniszczyła ich długoletnią przyjaźń, bo nie mogła sobie poradzić z tym, co się stało. Wspomnienia długo ją prześladowały i do tej pory czasem pojawiają się w głowie nieproszone.
Jednak było już dobrze. Wyleczyła się. Psychiatra jej pomógł.
— Jak się czujesz? — spytała Brittney, opierając głowę o ramię byłej przyjaciółki. — Minęło osiem miesięcy.
— Pierwsze kilka miesięcy były najgorsze. Terapie mi mega pomogły — odpowiedziała szczerze, obejmując ramieniem czarnowłosą. Obie potrzebowały swojej bliskości. — A ty?
— Próbowałam o nim zapomnieć, sama wiesz w jaki sposób. — Skrzywiła się nieznacznie, wypowiadając te słowa. Seks z innymi sprawiał, że przestała czuć się jego. Była sfrustrowana, wściekła, przygnębiona, a to pomagało wyładować emocje. — Obie poszłyśmy w złym kierunku.
To prawda. Wybrały krzywdzące ścieżki. Zdawało się jednak, że po tylu miesiącach wszystko zmierzało w prawidłowym kierunku. Może nawet uda im się odbudować kontakt?
— Dlaczego wybrałaś Evena? — zapytała nagle Britt, nie zważając, że właśnie zadzwonił dzwonek na lekcje.
Chwila spóźnienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a one nie miały ochoty podnosić się z ziemi. Przyjemnie było znów siedzieć w swoim towarzystwie.
— W pewnym sensie pomógł mi się podnieść — wyjaśniła, przypominając sobie początki ich znajomości. Dbał o nią. Próbował przekonać na terapie. Krzyczał, gdy już nic innego nie pomagało. Była mu wdzięczna za to wszystko.
Czasami tęskniła za tamtymi chwilami, gdy byli ze sobą tak blisko. Nie chodzili na imprezy przez długi czas, a on odciągał ją od picia. Było idealnie. A potem? Potem zdaje się, że zaczęła się robić zbyt nudna. Uważał ją za rozrywkową oraz zabawną, bo poznał ją w etapie zabawy. Później smutek, żal i frustracja przejęły kontrolę nad jej życiem, przez co jego spojrzenie nieco uległo zmianie. Tak przynajmniej sądziła Amara. Mogła jednak przysiąc, że się nie myliła.
— Ktoś wie o tamtych dniach? — zadała kolejne pytanie, bawiąc się końcówkami kruczoczarnych włosów.
— Nikomu nie mówiłam — odparła, patrząc się na parking.
W ich stronę spokojnym krokiem zmierzał dyrektor. Uśmiechał się szeroko i pomachał im, gdy znajdował się już blisko. Sądziły, że dostaną karę za opuszczenie lekcji, ale zamiast tego pan Marshall odezwał się radośnie:
— Jak miło widzieć was razem!
Siwe włosy zaczesał na bok żelem. Okulary nieco zsuwały mu się z nosa. Wyglądał jak zawsze, a na sam jego widok cisnął się uśmiech. W ulubionym bordowym swetrze i koszuli z kołnierzem przypominał kochanego dziadka.
Przywitały się równie entuzjastycznie co on. Wstały z ziemi, otrzepując z kurzu spodnie. Zaczęły wypytywać dyrektora o samopoczucie i zamiast udać się na lekcje, rozwinęły temat balu.
— Tworzycie świetny duet — przyznał z dumną staruszek, uśmiechając się z uznaniem. — Zmykajcie na lekcje. Usprawiedliwię was. — Mrugnął do nich porozumiewawczo.
Britt wzięła byłą/nową przyjaciółkę pod ramię i obie, czując wreszcie spokój w sercu, udały się na zajęcia.
Powoli życie wracało do normy.
_________
Cześć wam. Nareszcie udało mi się wstawić rozdział! Koniecznie dajcie znać, co sądzicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro