Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Słońce ogrzewało jej twarz, gdy jak kot wyciągała się na plażowej ławce. Poprawiła okulary, bo gdy obróciła głowę w stronę Britt, zsunęły jej się z nosa. Zaśmiała się, na coś co powiedziała, próbując zatuszować tym swoją nieobecność. Leżała już tak od trzydziestu minut, gapiąc się w niebo i bujając w obłokach. Między chmurami wyraźnie widziała swoje przepływające myśli, które gęstniały z każdą minutą.

Dzisiejszy dzień przyniósł jej sporo nowych zmartwień. Zrozumiała, dlaczego Roxanne zachowywała się tak, a nie inaczej. Robiła z jej życia piekło po to, by zemścić się za coś, co zrobiła jeszcze zanim dobrze się znały. Nie mogła pojąć, że przez tak długi czas udało jej się udawać przyjaciółkę. Ona by nie potrafiła. Prawdopodobnie gdyby jakaś praktycznie obca laska przespała się z jej facetem, zapomniałaby o obojgu najszybciej, jak to możliwe. Tymczasem Roxanne postąpiła zupełnie odwrotnie.

Zastanawiała się, czy Even był w to wszystko zamieszany. Czy Roxi mu o wszystkim powiedziała? Zrozumiał wtedy, że Amara była okropnym człowiekiem i zasłużyła na zemstę? Czy był niczego nieświadomy, a przez tą nieświadomość był przekonany o szczerych uczuciach nowej dziewczyny? Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, chciała porozmawiać o tym z Evenem. W pewnym stopniu wciąż darzyła do niego jakieś uczucia, więc nie chciała, by myślał o niej w zły sposób. Wątpiła jednak, by jej uwierzył. Roxanne zawsze potrafiła przekonać ludzi do swojej racji, była mistrzem manipulacji.

— Mamy co pić?

Amara spojrzała zdezorientowana na Arvida. Siedział na ziemi oparty o jej ławkę obok Britt oraz Brendy. Tak pogrążyła się w myślach, że przez chwilę zapomniała, co tak właściwie tutaj robili. Za chwilę rozpoczynał się "Dzień Przyszłości", było to coroczne ognisko dla młodzieży, zwiastujące zbliżający się koniec roku szkolnego. Wolała siedzieć w domu oglądając serial, bo po pierwsze — przyszłość była dla niej jedną wielką niewiadomą, po drugie — Roxanne prawdopodobnie da jej popalić przy pierwszej lepszej okazji, a po trzecie — Oliver wraz z Xavierem mieli wpaść za dziesięć minut.

Spojrzała na Solberga znad swoich okularów. Przyczepił się do niej już od wspólnych zajęć. No może nie do końca przyczepił — dziewczyny naprawdę go polubiły i to one go zaprosiły. A ona, choć opierała się rękami i nogami, musiała przyznać, że tego chłopaka naprawdę dało się znieść.

— Oli kupił kratę piwa — odpowiedziała Brenda z szerokim uśmiechem, ale mina nieco jej spoważniała, gdy spojrzała na przyjaciółkę. — Wszystko dobrze, Ami? — zapytała, szturchając ją w udo.

— Szafa gra, Bren — odparła, a uśmiech, którym ją obdarzyła wydawał się nieco wymuszony. Jej dobry humor uleciał już dawno temu. Wczoraj, a może przedwczoraj. Odkąd Xavier zaczął ją ignorować, nie potrafiła przejmować się niczym innym. Wszystko działo się z jego powodu.

Amara usiadła po turecku. Od leżenia powoli zaczynała boleć ją głowa. Arvid, korzystając z okazji, że zwolniło się miejsce, usadowił się obok niej, obejmując ramieniem, jakby było to jego nieodłączną częścią. Gdziekolwiek by nie byli, cały dzień wieszał się na niej, jakby byli parą czy najlepszymi przyjaciółmi. A jak na razie łączył ich tylko ten jeden raz w łóżku wiele miesięcy temu. Właśnie przez to, kiedy był tak blisko niej, często się rumieniła. Choć próbowała za wszelką cenę, nie mogła przypomnieć sobie do końca ich pierwszego razu. W jej głowie pojawiały się tylko krótkie urywki.

— Myślisz o czymś nieprzyzwoitym, laleczko? — Arvid przybliżył się do niej, a wypowiadając słowa, niemal musnął ustami płatek jej ucha.

Oblał ją gorący rumieniec, paliły policzki, a nawet szyja. Nazywając ją "laleczką", odblokował nowe wspomnienie. Pamiętała, jak zsuwała z rozgrzanego ciała zieloną sukienkę, a on wpatrywał się w nią dzikim, nieokiełznanym spojrzeniem. Powiedział wtedy: "Jesteś taka piękna, laleczko". W ten sam sposób patrzył na nią teraz. Krzyżując z nim spojrzenia, nagle zrobiło jej się duszno. Sprawiał, że jej serce galopowało, jednak zamiast podniecenia, czuła wstyd. Jak zawsze, gdy coś przypominało jej o tych kilku miesiącach, podczas których przeżywała własne piekło.

— Cześć. — Słysząc głos Olivera, przeniosła na niego wzrok. Już otworzyła usta, żeby się przywitać, ale zaraz je zacisnęła, widząc ostre spojrzenie Xaviera. Momentalnie przeszył ją chłód. Nienawidziła tego, jak na nią patrzył. Jakby nią gardził.

Nie odezwała się ani razu, nawet wtedy, gdy ktoś zaproponował przenieść się na molo. Szła z tyłu, trzymając się na dystans, a obok niej Arvid. Tego dnia stał się jej nieodłączną częścią. Objął ją delikatnie w talii, palce wsuwając pod koszulkę. Chciała się odsunąć, ale on mocno zaciskał dłoń na jej ciele. Posłała mu gniewne spojrzenie, bo zaczynała mieć go po dziurki w nosie. Za bardzo naruszał jej przestrzeń osobistą.

— Patrzą się na nas właśnie trzy osoby. Twój były, moja była i facet, który chciałby mieć cię całą dla siebie — wyszeptał gładząc palcami jej skórę pod koszulką. Przeszły ją od tego dreszcze. — Wszyscy są wkurwieni — dodał zadowolony.

Bała się spojrzeć w kierunku Roxanne i Evena, ale odważyła się zerknąć na Xaviera. Nie wiedziała, dlaczego to o nim pomyślała. Wątpiła, by słowa Arvida były prawdziwe. W jej sercu tliła się jednak złudna nadzieja. Tak jak sądziła — nawet nie patrzył w ich stronę. Był zajęty wgapianiem się w swój telefon.

Poczuła się źle, gdy nie odsunęła się od Arvida. Przecież nie była taka jak Roxanne, nie chciała się mścić ani grać w jej głupie gierki. Solberg był jednak zmotywowany, nie pozwoli, by to jego była wygrała. Chciał jej pokazać, że to do niego należał ostatni ruch.

Amara usiadła po turecku, głowę opierając o barierkę. W ciszy obserwowała swoich przyjaciół. Nie miała ochoty na rozmowy, a gdy ktoś ją o coś pytał, odpowiadała jedynie pojedynczymi słówkami. Arivd otworzył i podał jej piwo. Spojrzała na nie pustym wzrokiem. Skoro ostatnio cały czas piła, dziś również mogła sobie na to pozwolić. Póki nie chlała codziennie na umór, jak kiedyś, było dobrze.

Stuknęli delikatnie swoje butelki w ramach toastu, po czym równocześnie upili kilka łyków. Amara próbowała patrzeć wszędzie, byle nie na Xaviera, ale wzrok sam co chwila uciekał w jego stronę. On również starał się jej unikać, ale gdy tylko kątem oka widział, jak Arvid się do niej przybliżał, od razu wlepiał w nich gniewne spojrzenie.

Po godzinie musiał wstać, bo nie mógł dłużej wytrzymać w ich towarzystwie. Kątem oka widział, jak Amara również podniosła się z miejsca. Poszła za nim, tchnięta jakimś impulsem. Xavier zatrzymał się w bezpiecznej odległości od molo, by nikt nie mógł ich podsłuchać.

— O co ci chodzi? — zapytała Amara z desperacją, zatrzymując się jedynie dwa kroki przed nim. Gdy stała tak blisko, emocje niemal rozrywały ją na strzępy.

Xavier odetchnął, a oddech mu drżał z nerwów. Nie powinna za nim iść, powinna tam siedzieć, trzymać się od niego z daleka, tak jak chciał. Z początku próbował trzymać ją na dystans, bo wiedział, że wkrótce wyjedzie z tego cholernego miasteczka, później jednak pojawił się inny powód. Pieprzona Keysine Ramirez. Pierwszy liścik, który od niej dostał, zignorował. Drugiego oraz trzeciego już nie mógł. Była w Mystic Seaport, obserwowała go, widziała z Amarą. Keysine zawsze była zazdrosną, mściwą zdzirą, on jednak wtedy był w nią zbyt zapatrzony, aby to dostrzec.

W ostatniej wiadomości zagroziła nie tylko jemu, ale również Amarze. Miał trzymać się od Evans z daleka, bo jeśli nie, Keysine zrobi wszystko, by zniszczyć jej rodzinę, zaczynając od brata. A Xavier chciał jedynie ją chronić, dlatego nie miał innego wyjścia, jak się słuchać.

— Mam cię dość, Amaro. Jesteś tak kurewsko denerwująca. — Jego ton był przesiąknięty goryczą. Czuła się, jakby każde słowo zamieniało się w sopel lodu i trafiało prosto w serce. — Tak bardzo boisz się samotności, że uczepiasz się każdego po kolei. To żałosne. — Łzy cisnęły jej się do oczu. Próbowała się nie rozkleić, wmawiała sobie, że to wcale nie prawda, że to wszystko kłamstwo. Xavier jednak nigdy nie powiedział niczego prawdziwszego. Faktycznie bała się samotności oraz była żałosna.

Cofnęła się uderzona jego obojętnością. Ból oraz zrozumienie na jej twarzy były tak autentyczne, tak bardzo widoczne, że Xavier natychmiast pożałował swoich słów. Mógł to zrobić inaczej, łagodniej, wtedy jednak nie osiągnąłby oczekiwanego celu. Jeśli chciał, aby trzymała się od niego z daleka, musiał sprawić, by go znienawidziła. Obserwując jak odchodzi, wiedział, że mu się udało.

Amara parła przed siebie nerwowym krokiem. Miała wszystkiego po dziurki w nosie. Wszystko waliło się jak domek z kart, a dopiero co było dobrze. Z dnia na dzień jej życie zamieniło się w koszmar, z którego nie mogła się wybudzić. Piasek zatapiał się pod jej stopami i wpadał do butów, co potęgowało jej rozgoryczenie. W aktualnej sytuacji wystarczyła jedna nieistotna rzecz, która doprowadziłaby ją do płaczu. Łzy złości więc spłynęły jej po rozpalonych policzkach, gdy wchodząc na klif, potknęła się o wystający kamień.

Zdyszana przez zbyt szybkie tempo, usiadła opierając się o głaz. Przyciągnęła kolana do siebie, obejmując je ramionami. Wypuściła głośno powietrze, a oddech przy tym jej drżał. Była rozemocjonowana, myśli bombardowały jej umysł wprawiając głowę w tępe pulsowanie.

Siedziała w miejscu, które najbardziej przypominało jej o Xavierze. Nie mogła uwierzyć w to, co jej powiedział, to do niego niepodobne. Przez to, co usłyszała, zaczynało docierać do niej, że tak naprawdę wcale się nie znali. Byli dla siebie nikim — po prostu.

— Życie ssie, laleczko. — Drgnęła, słysząc zachrypnięty głos Arvida. Była tak zajęta własnymi myślami, że nawet nie zorientowała się, że ktoś wchodził na górę. Normalnie przewróciłaby oczami, ale obecność chłopaka coraz mniej ją irytowała.

Usiadł obok niej, długie nogi wyciągając przed siebie. Zaczął grzebać w saszetce przewieszonej przez ramię, by po chwili wyjąć z niej przezroczysty woreczek. Amarze serce zabiło mocniej. Patrzyła to na biały proszek, to na Arvida, wyjmującego telefon.

Czy z nią było coś naprawdę nie tak? Miała w sobie jakiś magnes przyciągający ćpunów? Najpierw jej brat, potem Xavier wynoszący ją z Nory, a teraz jeszcze Solberg posypujący sobie kreskę na jej oczach, jak gdyby nigdy nic. Miała ochotę krzyczeć z frustracji. Czy choć raz w życiu mogła trafić na kogoś przyzwoitego? Bo nawet Even, którego nie ciągnęło w stronę narkotyków, okazał się skończonym dupkiem.

— Przyniosłem ci piwo — powiedział nagle, przypominając sobie, że nie był tu sam. Kiedy skończył formować kartą kredytową równą kreskę, wyjął z saszetki desperadosa. Otworzył go sygnetem, którego nosił na środkowym palcu.

— Dzięki — odparła z ciężkim westchnięciem.

Sądziła, że będzie czuła się niezręcznie w obecności kogoś, kto wciąga przy niej narkotyki, bo w końcu przeżyła piekło w Norze. Jednak wcale tak nie było. Albo była tak wykończona psychicznie, że nic ją nie ruszało, albo spodziewała się po Arvidzie znacznie gorszych rzeczy, dlatego nie wywarło to niej aż takiego wrażenia.

Upiła kilka łyków piwa, a słowa Xaviera głośniej zadźwięczały jej w głowie. Jesteś tak kurewsko denerwująca. Była? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, znajomi zawsze ją lubili, zawsze była towarzyska, wyluzowana, nie za głośna, ale też nie za cicha. Zdystansowała się nieco po feralnym wydarzeniu, ale przecież przy Wildzie znów była sobą. Czyżby była zbyt wścibska, zbyt nachalna? Chyba miał rację mówiąc, że bała się samotności, przez co czepiała się każdego po kolei. Może faktycznie uczepiła się Xaviera, nie widząc, że tak naprawdę on nigdy nie chciał jej przy sobie. Miała ochotę się zaśmiać. Żałosna, głupia Amara.

— Powinnaś go bardziej przycisnąć. — Wróciła na ziemię, po usłyszeniu słów Arvida. Zapomniała o jego obecności, tak bardzo pogrążyła się w myślach. Nawet nie widziała, kiedy wciągnął przygotowaną kreskę.

Zmarszczyła czoło, a przykładając butelkę do ust, uniosła pytająco brew. Arvid rozsiadł się wygodniej, jakby przygotowywał się do wyjaśnienia czegoś istotnego.

— Obserwuję was od jakiegoś czasu. Widzę, jak twój Romeo wychodzi z siebie za każdym razem, gdy ktoś, w tym przypadku ja, jest blisko ciebie. — Posyłał jej oczywiste spojrzenie, jakby to co mówił, wszystko wyjaśniało. A ona, do cholery, nic nie rozumiała. Arvid gadał od rzeczy, prawdopodobnie narkotyki pomieszały mu we łbie. — Naprawdę tego nie widzisz, laleczko? Jest zazdrosny. Tak bardzo zazdrosny, że połamał ołówek na zajęciach, a mnie staranował po drodze.

Przetwarzając informacje, wlała w siebie trzy duże łyki piwa. Chciała, by to co mówił Arivd, było prawdą, a nie jedynie jego chorym wymysłem. Sama dostrzegła dziwne zachowanie Xaviera, ale nie wierzyła, że mógłby być o nią zazdrosny. Bo jeśli faktycznie taki był, to dlaczego ją ignorował, dlaczego był oschły, a dzisiaj powiedział to, co powiedział? To nie trzymało się kupy. Pewnie źle zinterpretowali jego reakcje.

— Faceci zazwyczaj trzymają się z daleka od dziewczyn, na którym im zależy, by je chronić — powiedział lekko ściszonym głosem, pochylając się w jej stronę, jakby dzielił się z nią jakąś tajemnicą.

Jeśli wcześniej w jej głowie panował lekki mętlik, teraz szalał tam nieokiełznany chaos. Czy w ogóle powinna słuchać Solberga? Z jednej strony plótł androny, ale z drugiej... istniał cień szansy na to, że mógł mieć trochę racji. Modliła się w duchu, aby tak było. Czy znowu postępowała nierozważnie? Nadzieja sprawiała, że chwytała się wszystkiego, co podrzuca jej los. A teraz podrzucił jej ćpuna.

— Więc... — zaczęła, przymykając w zastanowieniu powieki. Wbiła spojrzenie w spokojnie poruszającą się taflę wody. — Co twoim zdaniem powinnam zrobić? 

— Dręczyć go, dopóki nie powie ci całej prawdy. W końcu, jeśli się mylimy, to i tak nie masz nic do stracenia, no nie? — Błyskotliwy uśmiech ozdobił jego twarz. Wyjął z saszetki kolejne piwo, otwierając je w ten sam sposób, co poprzednio. Upił kilka łyków, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Amara rozważała za i przeciw. Nie mogła zarzucić Arvidowi kłamstwa, ponieważ rzeczywiście — nie miała nic do stracenia. Jeśli ponownie porozmawia z Xavierem, nie urazi jej już bardziej, niż dziś. Poza tym nie należała do osób, które łatwo się poddawały. Za wszelką cenę dowie się prawdy. 

— Idź dzisiaj do niego — zaproponował Arvid, na co Amara prawie że zachłysnęła się piwem. — No co? Za kilka dni bal, musisz się spieszyć. 

Bal? Nawet jeśli rozmowa z Xavierem przebiegłaby pomyślnie, wątpiła, czy poszedłby z nią na bal. Jak do tej pory nie wykazywał nią większego zainteresowania, to ona nieustannie się na niego gapiła, jak na zakazany owoc. On ledwo wyłapywał jej spojrzenie.

— Dobra — zgodziła się, powoli przytakując. — Muszę najpierw lecieć do domu. — Wstała powoli, bo pośladki bolały ją od siedzenia na twardej ziemi. 

— Do zobaczenia, laleczko — pożegnał się, mrugając do niej porozumiewawczo, na co odpowiedziała mu delikatnym uśmiechem. 

Schodziła ostrożnie, bo zdążyło się ściemnić, a nie chciała potknąć się o wystający kamień i polecieć w dół. A ostatnio dość często się potykała. Z przeciągłym westchnięciem wyjęła telefon z kieszeni. Miała kilka nieodebranych połączeń od Brendy oraz Britt, więc najpierw postanowiła wrócić na molo, aby się z nimi pożegnać. Miała nadzieję, że Xavier już się stamtąd ulotnił. Albo właśnie liczyła, że było odwrotnie?

Mijała kolejne grupki nastolatków, ignorując tych, którzy rzucali w jej stronę obelgami. Roxanne sporo się napracowała wygadując o niej kłamstwa, karmiła nimi coraz większą liczbę ludzi. A oni jej wierzyli, bo Amara się nie broniła. Dlaczego? Ponieważ nie czuła takiej potrzeby. Bridget chciała zniszczyć jej życie, szczególnie w szkole, a Evans się tym nie przejmowała. Nie zależało jej na sławie czy na jak największej ilości znajomych, bo wystarczało jej małe grono przyjaciół, które posiadała. Można powiedzieć, że pozwalała na tę zaplanowaną zemstę. Patrzyła na to wszystko z boku, nie poświęcając zbyt wiele czasu na rozmyślanie o tym. 

— Ami?! — zatrzymało ją znajome wołanie. Serce zabiło jej mocniej i sama nie wiedziała, dlaczego. — To prawda? — zapytał Even zbolałym tonem, wybijając Amarę z rytmu. Zdezorientowanie pojawiło się na jej zmęczonej twarzy. 

— Co takiego? — dopytała, przyglądając się bacznie jego mimice. Wyglądał na głęboko zranionego. A przecież nic mu nie zrobiła. 

— Zdradziłaś mnie z Arvidem? 

Wybuchła śmiechem. Był to jeden z tych niepohamowanych śmiechów, kiedy jest się bliskim załamania i nie pozostaje już nic innego. Często to robiła, gdy nie miała już sił, a rozsądek ją opuszczał. Teraz, słysząc osąd Evena, miarka się przebrała. Zakryła usta dłonią, próbując się doprowadzić do porządku. Zdrada — wszystko kręciło się wokół niej. Słowa byłego chłopaka brzmiały absurdalnie. On, który sypiał z jej koleżanką od ponad trzech miesięcy, pozwolił sobie posądzać ją o coś takiego? Chłopak naprawdę miał nie po kolei w głowie. 

— Dzielicie z Roxanne mózg na pół? Zacznij w końcu myśleć sam, Even — prychnęła wciąż nieco rozbawiona. Jeśli naprawdę uwierzył w te bzdury, był głupszy, niż sądziła. 

Zostawiła go z osłupiałym wyrazem twarzy. Po drodze nie napotkała już więcej niespodzianek i dobrze, bo gdyby zaczepiła ją Roxanne, nie dałaby rady się dłużej hamować. Już z daleka widziała swoich przyjaciół — Brendę wtuloną w Olivera, Britt z uśmiechem odpisującą prawdopodobnie na wiadomości Chrisa i Xaviera, opierającego się o balustradę. Palił papierosa, a zwrócony był prosto w jej stronę. Zatrzymała się, przełknąwszy ślinę. Zauważył ją, a teraz wbijał w nią to samo intensywne spojrzenie, od którego zawsze dreszcze przebiegały jej wzdłuż kręgosłupa. Stała tak, zastanawiając się — co dalej? Iść tam, by porozmawiać z nim raz jeszcze, czy wrócić do domu, gdzie na spokojnie będzie mogła przemyśleć swoją sytuację? Walcząc z nim na spojrzenia, wybrała drugą opcję. Obróciła się na pięcie, kierując w stronę ulicy. 

Jej zapał powoli słabł, a rozmowa z Arvidem wydawała się odległa. Jeśli nie chciała zostać zraniona po raz kolejny, musiała dać sobie spokój. Czasami poddanie się było jedynym słusznym rozwiązaniem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro